"Happiness is a form of courage"
To
co ogarnia mnie w tej chwili jest nie do opisania, cóż za ironia. Jeszcze jakiś
czas temu nie chciałam być w tym miejscu. W tym momencie czuję się tu
bezpiecznie, prawie tak jakbym była we własnym, ciepłym domu. Podróż do Nowego
Jorku minęła szybko, całą drogę spałam i ledwo wiedziałam co dzieje się
dookoła. Chyba pierwszy raz od długiego czasu zaczerpnęłam porządnego snu.
Kiedy
wędruję korytarzami Instytutu przyglądam się każdemu detalowi, który napotka
mój wzrok. Pragnę go zapamiętać do końca życia, prawie tak jakbym w tym
momencie wiedziała, iż niedługo Instytut to będzie ostatnia rzecz jaką będę
mogła zobaczyć w życiu. Być może niedługo już nie będzie to mój dom…nie
potrafię wytłumaczyć tego przerażającego uczucia.
Skręcając
w stronę swojego pokoju zauważam Izzy, która właśnie opuszcza swój.
-
Carmen – słyszę jej cichy głos. Na jej usta wstępuje uśmiech współczucia. –
Właśnie miałam cię szukać, musimy porozmawiać, wydaje się jakbyś potrzebowała
damskiej porady – dziewczyna mruga oczkiem. Dobrze wie, że nie jestem teraz w
najlepszym stanie. Jakby nieśmiale podchodzę bliżej Izzy.
-
Faktycznie, chyba tego teraz potrzebuję…
***
Opowiedziałam
jej wszystko, wszystko o tym co wydarzyło się w Los Angeles. To czego
dowiedziałam się o swoim życiu. O mocy która wróciła, o moim ojcu, o tym że
działa na mnie jak kotwica, wydobywa ze mnie największe siły. Opowiedziałam jej
o okrutności Valentine’a, o tym że zabił tych ludzi tylko po to by przekazać mi
wiadomość. Uświadomiłam Izzy o pochodzeniu Jace’a, o tym że jego nazwisko brzmi
Herondale. O tym, że nie jest bratem
Clary, a ich uczucia mogą wrócić...
-
A co najważniejsze Izzy, jesteśmy poniekąd spokrewnione – rzucam zdaniem w jej
stronę, a dziewczyna wybałusza oczy.
-
Muszę pojechać do Los Angeles, tam najwyraźniej dzieje się o wiele więcej niż
tu…- Izzy wzdycha. – Jakim cudem jesteśmy spokrewnione?
-
Twój wuj, Max Lightwood był kiedyś mężem mojej matki, mają razem córkę Joyce. –
odchylam się na kanapie opierając kark o zagłówek.
-
Na Razjela, to za dużo do przetrawienia jak na minione pół godziny rozmowy –
dziewczyna chichocze, a ja jej wtóruję. Przez chwilę siedzimy w ciszy myśląc o
tych wszystkich nowych dla Izzy faktach, a dalej intrygujących dla mnie.
-
A teraz, mów co się dzieje między tobą a Jace’m, nie zachowujecie się tak jak
przed wyjazdem… - Izzy zaskakuje mnie. Jace to ostatnia osoba, o której chcę w
tym momencie rozmawiać.
-
My… - zacinam się, aby znaleźć odpowiednie słowo. – Oddaliliśmy się od siebie,
Jace… chyba przechodzi przez okres zwątpienia – odpowiadam ciężko wzdychając.
-
Co masz na myśli?
-
Chyba kwestionuje jego uczucia do mnie, a jego uczucia do Clary, odkąd
dowiedział się, że nie jest jej bratem chyba zaczął widzieć nadzieję dla nich…
-
Co za…
-
A najgorsze jest to, że przyłapałam ich na pocałunku.
Izzy
zasysa się powietrzem analizując moje słowa. Jej wyraz twarzy wskazuje na to,
że nie za bardzo wie co powiedzieć.
-
Wiesz Carmen, ich miłość pomimo tych przeciwieństw jakie napotkali, jest bardzo
silna by w nią ingerować…to widać pomimo tego, że Jace zakochał się w tobie…
-
Obie dobrze wiemy, że byłam tylko odskocznią – mówię czując napływające łzy do
moich oczu.
-
Nie mów tak, jego uczucia były szczere, wiele razy mi o tym mówił, ale wiesz
jak to się mówi, stara miłość nie rdzewieje… - pojedyncza łza wypływa z mojego
oka bezwładnie.
-
Muszę z nim porozmawiać – wykrztuszam. – Wytłumaczę mu, że nie chcę
przeszkadzać jemu i Clary na ich drodze do wspólnego szczęścia. Muszę to
zakończyć Izzy – spoglądam na dziewczynę, a ta tylko lekko potakuje głową. Wtedy
wiem, że jeden rozdział w moim życiu właśnie się zakończył, szkoda tylko, że to
jeden z tych rozdziałów, który dawał mi siłę.
***
-
Kiedy was nie było przyszedł list od Colin’a z Idrysu – kiedy pada jego imię
uśmiecham się. W amoku ostatnich wydarzeń zapominam o tym chłopaku, który
pomógł nam bezinteresownie.
-
Co pisał? – pyta Jace siedzący naprzeciw mnie. Staram się jak tylko mogę, aby
nie spotkać jego wzroku, jest mi tak ciężko…moje oczy same cały czas wędrują w
jego stronę…
-
Doszły ich słuchy, że Carmen nie jest już bez mocy… - wciągam powietrze do ust.
– Co prawda nie mają jeszcze na to twardych dowodów, ale Richard się domyśla…
Maryse
i Robert spoglądają na siebie porozumiewawczo.
-
Na razie i tak nic nie grozi nam ze strony Idrysu, dopóki nie mają dowodów nie
mogą wszcząć żadnych działań. Tak samo z Valentine’m. Wydaje się, że na razie
się regeneruje…dlatego bądźmy spokojni i odczekajmy parę dni… - mówi kobieta
zakładając nogę na nogę. Prycham.
-
Bez obrazy Maryse, ale nie sądzę, że powinniśmy siedzieć na tyłkach i czekać na
znak Morgenstern’a. Powinniśmy się przygotować, zwiększyć ochronę Instytutu i wyciskać
z siebie siódme poty, aby zwiększyć swoje umiejętności, nigdy nie wiemy kiedy
zaskoczy nas wróg…
-
Carmen, nie będziemy marnować swoich zasobów tylko po to by przygotować się na
nieznane, to marnotrawstwo – czuję złość napływającą do moich żył.
-
Ty szczególnie powinnaś wiedzieć o bezwzględności Morgenstern’a. Marnotrawstwem
będzie moment kiedy zginą Nocni Łowcy mieszkający w tym Instytucie – mówię ze
złością i podnoszę się z kanapy w bibliotece. Kieruję się do wyjścia czując
wzrok zebranych na mojej osobie. Nie mogę dłużej siedzieć w miejscu. Trzeba coś
z tym zrobić…
-
Carmen – słyszę swój głos wypływający z męskich ust kiedy znajduję się już na
korytarzu. Serce mi przyspiesza, dobrze wiem czyj to głos. Odwracam się i widzę
zbliżającego się do mnie Jace’a…- Nie bądź zła na Maryse, ona jest przerażona…
Kręcę
głową prychając…tak nie zachowuje się przerażony Nocny Łowca.
-
Jeśli jest przerażona powinna wszcząć działania, aby pozbyć się tego strachu, a
nie się przed nim chować… - mówię zakładając ręce na piersi i opierając się o
ścianę na korytarzu. – Ucieka tak samo jak ty od konfrontacji ze mną…Jace nie
łudź mnie już dłużej, proszę – mówię błagalnie.
-
Carmen nie zmieniaj tematu… - odpowiada, a ja uderzam pięścią w ścianę.
-
Uciekasz! Widzisz?! – krzyczę. – Pozwól Jace, że zrobię to za ciebie. Wiem, że
Clary była, jest i będzie dla ciebie priorytetem. Jace wiem to… - mówię. –
Wydaje mi się, że nasza historia w tym momencie jest zakończona, nie chcę
ingerować między was…- widzę zmieszany wyraz twarzy chłopaka. Kręci głową ściągając
brwi i wyciąga do mnie swoją dłoń. Odsuwam się. – Kiedyś mi za to podziękujesz
Jace – kończę rozmowę z chłopakiem i wymijam go, aby udać się do jedynek
miejsca w Instytucie gdzie naprawdę czuję się spokojna…
***
Czuję
się jakbym żyła w książce, tych z rodzaju akcji i dramatu. Dziewczyna,
wojowniczka toczy walki z najgorszymi potworami tego świata, a poniekąd
znajduje czas na „boyfriend drama”. Chichoczę do siebie opierając się o szybę
okna w oranżerii.
Spoglądam
na kartkę na moich kolanach, na której wylałam morze atramentu w liście do
Richarda. Wertuję jeszcze raz słowo po słowie, aby upewnić się czy wszystko co
chciałam im powiedzieć ujęte jest w odpowiednie frazesy.
„Richardzie,
Doszły mnie pogłoski, iż już wiesz,
że moja moc wróciła. Tak, masz rację. Wróciła i ma się dobrze. Chcę jednak
przekazać Ci jedną informację, kiedy ty i Clave skupiacie się nad tym czy
Carmen Levan, córka Azazela (tak, dokładnie tak jak widzisz) posiada swoje
demoniczne moce czy też nie, ona używa ich aby pozbyć się największego wroga
Nocnych Łowców. Valentine Morgenstern żyje i zrobi wszystko, aby wdrożyć swój
plan w życie, który staramy się mu utrudnić. Minie lada chwila, kiedy ten
zniszczy ponownie świat Nefilim i stworzy kreatury, które tylko zdewastują nasz
gatunek.
Nie kiwnęliście palcem, aby nam
pomóc. Przyglądacie się temu z boku patrząc jak giną wasi bracia i siostry. Tak
nie zachowuje się Clave. Tak nie zachowują się Nocni Łowcy. No chyba, że nie
macie na tyle jaj, aby się nimi nazwać?
Pozdrawiam, Carmen Carter Levan. „
Zadowolona
z końcowego efektu zginam kartkę i chowam do tylnej kieszeni spodni, później
poproszę Alec’a aby ten wysłał list do Idrysu. On wie jak się tym zająć.
Nagle
słyszę jak drzwi do oranżerii otwierają się, odwracam głowę w ich stronę
próbując dostrzec kto właśnie wszedł do środka.
-
Oh, to nie zbrojownia – słyszę głos Kai’a. – Już ci nie przeszkadzam – dodaje. Jego
twarz oświetlona jest światłem księżyca, który dzisiaj ukazał się na niebie w
postacie rogalika.
-
Zbrojownia jest piętro niżej – tłumaczę śmiejąc się.
-
Okej dzięki – chłopak zaczyna się wycofywać, lecz go powstrzymuję.
-
Nie musisz iść, zostań… - mówię klepiąc miejsce na ziemi obok mnie.
Kai
niepewnie stąpa po drewnianej, skrzypiącej podłodze oranżerii. Po chwili
znajduje się na tyle blisko mnie, iż siada prostując nogi i opierając się
ramionami za sobą.
-
Jak podoba ci się nowojorski Instytut? – pytam spoglądając na chłopaka.
-
Hmm, jest odrobinę bardziej przerażający od tego londyńskiego – Kai chichocze.
-
Chyba wiem o czym mówisz – wzdycham wpatrując się w panoramę Nowego Jorku przez
okrągłe okno w pomieszczeniu.
-
Musisz kiedyś zobaczyć nasz Instytut, spodoba ci się – mówi chłopak uśmiechając
się.
-
Tak, kiedyś na pewno. Najpierw to WSZYSTKO musi się skończyć, chciałabym, żeby
już było po wszystkim – spoglądam na swoje dłonie zastanawiając się jaki będzie
koniec tej historii.
-
Ja chciałbym widzieć cię w końcu naprawdę szczęśliwą, odkąd cię poznałem jesteś
pogrążona w nieustannym smutku, to… przygnębiające – jego słowa uświadamiają
mnie o tym jak muszę wyglądać w czyichś oczach. Wiecznie posępna i markotna
Nocna Łowczyni.
-
Nie wydaje mi się, że to możliwe, zawsze jest coś co sprowadzi mnie na dół…
-
A choć na chwilę? – spoglądam zaintrygowana na Kai’a, ściągam brwi prychając.
-
Nie wiem co mógłbyś zrobić, żeby… - nie kończę swojej wypowiedzi, ponieważ Kai
z intrygującą szybkością znajduje się centymetry od mojej twarzy. Dopiero teraz
widzę jakie ma zagadkowe spojrzenie w oczach…
Pochyla się i całuje mnie delikatnie w kąciki ust. Rozchylam wargi, a ten
odpowiada mi ognistym pocałunkiem. Trwamy tak złączeni, aż do momentu
kiedy uświadamiam sobie co się dzieje, kiedy chcę się cofnąć, ten
przytrzymuje mnie ustami.
W momencie czuję się bezbronna, dlatego poddaję się jego bliskości…
Nareszcie pojawił się rozdział naprawdę warto było czekać :)
OdpowiedzUsuń( Proszę nie rób tak długich przerw )
Czekam na next <3