sc Born With Sight
Layout by Scar

8 cze 2016

19. Crossfire

"There's something in your words that lingers even when you're gone"


Moje życie kręci się wokół uczuć, odczuć, emocji. Każda pojedyncza zmiana nastroju w jakiś sposób wpływa na mój umysł. Te, które odgrywają w nim największą rolę to złość i nienawiść. To one napędzają moją mroczną stronę, ale gdyby spojrzeć na to z innej strony, na kogo tak nie wpływa? Gdyby fakt, iż posiadam moce siejące spustoszenie, był nieprawdą, byłabym tylko zwykłym człowiekiem, który w złości podejmuje bezwzględne decyzje. Wtedy byłoby to coś, co działa wbrew moralności lub natury człowieka. U mnie objawia się to nieco inaczej, w mojej naturze leży siła, dlatego nikt nie może powiedzieć, iż działam wbrew niej.
Nieważne jakie są twierdzenia ludzi dokoła mnie, muszę podjąć działania. Nawet jeśli to znaczy, że będę działać wbrew ich opinii, a zgodnie z moją naturą…

****

− Pewnie zastanawiacie się wszyscy co tutaj robicie – mówię spoglądając na twarze każdego z zebranych w pomieszczeniu, gdzie czuję się najlepiej. W oranżerii. Jest tu Kai, Jace, Clary, Izzy, Hiro, Alec, a nawet Magnus. Do układanki brakuje tylko Maryse i Roberta, lecz nie zaprosiłam ich tu celowo w obawie, że zrównają moje plany z ziemią. – Otóż Magnus otrzymał list z pogróżkami od Valentine’a, najwyraźniej ruszył z nowym planem i zabił czarownicę, która pomogła nam znaleźć Morgenstern’a w Los Angeles, Siobhan – tłumaczę, niektórzy rozszerzają oczy w niedowierzaniu. Ci którzy o tym nie wiedzieli. – Zagroził również Magnusowi i wyraził oficjalne zamiary, że zabije każdego czarownika, który nam pomoże. Nie możemy do tego dopuścić – mówię spokojnym głosem. – Może to obrócić się przeciw nam. Czarownicy mogą nastawić się na nas wrogo, a to ostatnie czego potrzebujemy w tym momencie – moi towarzysze potakują głowami. Do szału doprowadza mnie fakt, że tak młodzi Nocni Łowcy muszą organizować potajemne spotkania, aby obmyślić co zrobić z wrogiem. Ci dorośli, dawno odsunęli się od sprawy w obawie o własne życie.
− Na pewno będziemy musieli chronić Magnusa, nie możemy go stracić – zaczyna Alec zerkając na Czarownika. – Mogę mu zapewnić bezpieczeństwo – dodaje zaciskając dłonie jedna o drugą. Magnus spogląda na niego z wdzięcznością, Nocny Łowca posyła mu delikatny uśmiech.
− W takim razie jedna sprawa załatwiona – mówię wzdychając, idzie lepiej niż myślałam. Opadam na fotel za sobą, który przyniósł tutaj Jace, abyśmy mieli gdzie usiąść. – Nie mam pojęcia jednak co zrobić z Maryse i Robertem – spoglądam z bólem na Izzy, która patrząc w podłogę opiera łokcie na swoich kolanach. Nie wątpię, że oboje z rodzeństwa Lightwood’ów są zdruzgotani tym, iż Maryse wykazuje taką niechęć do współpracy z nami, za nią ciągnie się również Robert. Wiem, że są przerażeni tego, co może zrobić im Valentine, lecz nie są bardziej wystraszeni niż my…
− Jeśli nie zmienią zdania musimy szukać pomocy gdzie indziej – Jace odzywa się zwiększając ton swojego głosu z każdym słowem. Wiem, że ma rację. Problem leży w tym, że nie wiem gdzie owej pomocy szukać. Rozmowa ze Złotowłosym siedzącym obok Fray w tym momencie nie sprawia mi problemu. Jest coś innego na czym muszę się skupić.
− Kłopot w tym, że nie mamy do kogo się zwrócić – spuszczam głowę w dół.
− Chciałbym nadmienić… – nowy głos włącza się do dyskusji, należy do Kai’a. – Dopiero co wróciliśmy z Los Angeles, gdzie nawiązałaś nowe znajomości, poznałaś ludzi, których chroniłaś Carmen – chłopak mówi wyróżniając słowo „chronić”. – Muszą nam pomóc, jeśli chcą się w jakiś sposób zrewanżować – Kai opiera się o zagłówek z pewnością siebie, jego wyraz twarzy ukazuje dumę, jakby właśnie znalazł rozwiązanie wszystkich problemów.
− Kai, nie chcę nikogo narażać – chłopak prycha na moją odpowiedź.
− Przeczysz sama sobie, chcesz pomocy, ale nie chcesz nikogo narażać, buntujesz się, bo walczysz sama z Valentine’m i wyzywasz Clave od leserów, ale nie chcesz by komuś stała się krzywda. To nie tylko twoja walka. Morgenstern zgładził i zranił ludzi, którzy spokrewnieni są z każdym, który siedzi w tym pokoju – chłopak wskazuje palcem na każdego po kolei. − Valentine zranił matkę Clary, rodziców Alec’a, Izzy i Max’a. Nie próżnował kiedy wykorzystywał wuja Hiro, był jedynym mężczyzną, który się nim opiekował, później został sam – spoglądam na Hiro, który potakuje głową ukazując nie smutek, lecz złość. – Magnus może stracić swoich braci, zrobił bałagan w życiu Jace’a, a ja straciłem kogoś kogo kochałem – Kai zacina się, a ja przypominam sobie co mówił o dziewczynie, którą kochał i która zginęła. Czy aby to właśnie o niej mówił w tym momencie? – Ale wiesz jak to jest w twoim przypadku? – Kai spogląda na mnie zmartwionymi oczami. – Straciłaś przez niego bliskich, to prawda. Lecz to nie twoja największa tragedia. Morgenstern pokiereszował i uszkodził twój umysł do tego stopnia, iż nie wiedziałaś kim jesteś. Bawił się tobą i twoim rozumem, tak abyś w końcu upadła i wtedy on zwyciężyłby. Zatraciłaś samą siebie… zagubiłaś duszę w trakcie tej długiej, bolesnej drogi − jego ostatnie słowa wstrząsają mną. Przykładam dłoń do ust bawiąc się paznokciem u kciuka i wtapiam się bardziej w miękki fotel. Kai ma rację. Wszyscy w pokoju ucichli wchłaniając brudną prawdę, którą każdy zna, lecz nigdy nie chciał się do niej przyznać.
Jeśli Kai przekazał mi jakąś prawdę, jest nią to, iż nie mam innego wyjścia. Jest tylko jedna droga, aby pokonać przeciwności. Ta droga to współpraca i gotowość poświęcenia życia sprawie, tak by naprawić Świat Cieni. Wszyscy muszą połączyć siły i oddać strzał, tak aby Valentine Morgenstern znalazł się w ogniu krzyżowym.
− Musimy zatem przez najbliższy czas poświęcić się treningom, aby być gotowym – proponuje Jace.
− Gotowa musi być także broń – Izzy odzywa się po raz pierwszy.
− Ja skontaktuję się z Los Angeles i będę chronił Bane’a – Alec poprawia się na krześle.
− Ja to zrobię – spoglądam na Lightwood’a. – Ja skontaktuję się z Los Angeles – mówię cicho, a Alec tylko potakuje głową. Cichnę szybko przyglądając się zaciętej dyskusji Nocnych Łowców zebranych w oranżerii. Słuchając ich deklaracji o swoim udziale w tej bitwie, naszej bitwie, w mojej głowie rodzi się promyk nadziei, że uda nam się pokonać zło ukazujące się pod postacią mężczyzny z „wielkimi” planami wobec naszego świata.
Będę trzymać się stwierdzenia, iż nadzieja umiera ostatnia, nawet jeśli to ja przed nią stracę swe życie…
Wiem, że znajdziemy drogę, nawet w ciemności…

****

Wdycham nocne powietrze siedząc na jednej z ławek w Central Parku, nogi podkulone mam pod brodą, a oczy zamknięte. Próbuję wyciszyć się doprowadzając się do momentu gdzie będę na granicy świadomości z podświadomością. Chcę wyłączyć umysł, starając się utrzymać moją czujność na wysokich obrotach. Nie znam dnia ani godziny… Chwila spokoju jednak szybko odlatuje wraz z wiatrem.
− A więc nie kłamała, że tu będziesz – słyszę damski głos po prawej. Wzdychając otwieram oczy i odwracam głowę w kierunku głosu.
- Izzy, nie musicie mnie pil… - zacinam się w połowie zdania i gwałtownie podnoszę z ławki wyciągając dłonie przed siebie. – Nie zbliżaj się – unoszę głos. Kobieta, która mi przeszkodziła to nie Izzy.
− Carmen, nie odtrącaj mnie, chcę porozmawiać – mówi zbliżając się do mnie powoli. – Poprosiłam czarownicę, by cię zlokalizowała…
− Nie mamy o czym rozmawiać, dawno powinnaś gnić pod ziemią – widzę, że kobieta czuje się urażona przez moje słowa. Taki był mój zamiar.
− Potrzebuję… potrzebuję pomocy – jej niepewny głos sprawia, że wybucham śmiechem bardziej niż przez słowa, które wypłynęły z jej ust.
− Nie uważasz, że celujesz do nieodpowiedniej osoby? Ode mnie żadnej pomocy nie dostaniesz. Straciłaś w moich oczach każdą dobrą cechę – prycham kręcąc głową. – Valentine cię opuścił Abigail? Uciekłaś jak wystraszona owieczka, a teraz boisz się konfrontacji?
− Śmieszy cię to, co? – Abigail przestępuje z nogi na nogę.
− Zasłużyłaś na to, „mamo” – mówię kpiącym tonem. – Powiedz, jakie to uczucie zostawić pierwszą córkę, a później następną? Daje ci to poczucie, satysfakcji? – pytam celując prosto w jej wrażliwość.
− Skąd wiesz o…
− O Joyce? Nie powiem ci nawet tego, nie ufam tobie ani trochę. Nienawidzę cię bardziej niż Valentine’a. W moim świecie nie ma zdrajców, rozumiesz? Nie ma. Uwierz mi, że jeśli teraz nie znikniesz mi z oczu upewnię się, że nie będę musiała na ciebie patrzeć już nigdy więcej. Jeśli Valentine mnie wyprzedzi, to będzie jedyna rzecz, za którą będę mu wdzięczna – wiem, że słowa wychodzące z moich ust są bolesne, widzę to po jej twarzy.
− Nie myślisz trzeźwo, nie wiesz co mówisz – odpowiada, a ja prycham.
− Gdzie była twoja trzeźwość myślenia, kiedy zabawiałaś się z demonem? – rzucam pociskami słów gdzie popadnie, mając nadzieję, że ugodzą Abigail prosto w serce. – Jedyny sposób w jaki możesz sobie pomóc, to wyjechać stąd i nigdy nie wracać…Zniknij z mojego życia – spluwam i wymijam kobietę pozostawiając ją w kompletnym osłupieniu. To co mnie najbardziej dziwi w tym momencie, to nie to, że właśnie rozmawiałam ze swoją matką pierwszy raz od ostatniej walki z Valentine’m, ale to że powstrzymałam swoje moce od wydostania się. Triumfuję w moim umyśle podwójnie. Mam kontrolę i wymazałam ze swojego życia swoją matkę zdrajczynię.
Miejmy nadzieję, że następnym triumfem będzie wygrana walka ze złem…



* crossfire - ogień krzyżowy (obstrzał tego samego celu prowadzony jednocześnie z różnych stron)