"There's something in your words that lingers even when you're gone"
Moje
życie kręci się wokół uczuć, odczuć, emocji. Każda pojedyncza zmiana nastroju w
jakiś sposób wpływa na mój umysł. Te, które odgrywają w nim największą rolę to
złość i nienawiść. To one napędzają moją mroczną stronę, ale gdyby spojrzeć na
to z innej strony, na kogo tak nie wpływa? Gdyby fakt, iż posiadam moce siejące
spustoszenie, był nieprawdą, byłabym tylko zwykłym człowiekiem, który w złości
podejmuje bezwzględne decyzje. Wtedy byłoby to coś, co działa wbrew moralności
lub natury człowieka. U mnie objawia się to nieco inaczej, w mojej naturze leży
siła, dlatego nikt nie może powiedzieć, iż działam wbrew niej.
Nieważne
jakie są twierdzenia ludzi dokoła mnie, muszę podjąć działania. Nawet jeśli to
znaczy, że będę działać wbrew ich opinii, a zgodnie z moją naturą…
****
−
Pewnie zastanawiacie się wszyscy co tutaj robicie – mówię spoglądając na twarze
każdego z zebranych w pomieszczeniu, gdzie czuję się najlepiej. W oranżerii.
Jest tu Kai, Jace, Clary, Izzy, Hiro, Alec, a nawet Magnus. Do układanki brakuje
tylko Maryse i Roberta, lecz nie zaprosiłam ich tu celowo w obawie, że zrównają
moje plany z ziemią. – Otóż Magnus otrzymał list z pogróżkami od Valentine’a,
najwyraźniej ruszył z nowym planem i zabił czarownicę, która pomogła nam
znaleźć Morgenstern’a w Los Angeles, Siobhan – tłumaczę, niektórzy rozszerzają
oczy w niedowierzaniu. Ci którzy o tym nie wiedzieli. – Zagroził również
Magnusowi i wyraził oficjalne zamiary, że zabije każdego czarownika, który nam
pomoże. Nie możemy do tego dopuścić – mówię spokojnym głosem. – Może to obrócić
się przeciw nam. Czarownicy mogą nastawić się na nas wrogo, a to ostatnie czego
potrzebujemy w tym momencie – moi towarzysze potakują głowami. Do szału
doprowadza mnie fakt, że tak młodzi Nocni Łowcy muszą organizować potajemne
spotkania, aby obmyślić co zrobić z wrogiem. Ci dorośli, dawno odsunęli się od
sprawy w obawie o własne życie.
−
Na pewno będziemy musieli chronić Magnusa, nie możemy go stracić – zaczyna Alec
zerkając na Czarownika. – Mogę mu zapewnić bezpieczeństwo – dodaje zaciskając
dłonie jedna o drugą. Magnus spogląda na niego z wdzięcznością, Nocny Łowca
posyła mu delikatny uśmiech.
−
W takim razie jedna sprawa załatwiona – mówię wzdychając, idzie lepiej niż
myślałam. Opadam na fotel za sobą, który przyniósł tutaj Jace, abyśmy mieli
gdzie usiąść. – Nie mam pojęcia jednak co zrobić z Maryse i Robertem –
spoglądam z bólem na Izzy, która patrząc w podłogę opiera łokcie na swoich
kolanach. Nie wątpię, że oboje z rodzeństwa Lightwood’ów są zdruzgotani tym, iż
Maryse wykazuje taką niechęć do współpracy z nami, za nią ciągnie się również
Robert. Wiem, że są przerażeni tego, co może zrobić im Valentine, lecz nie są
bardziej wystraszeni niż my…
−
Jeśli nie zmienią zdania musimy szukać pomocy gdzie indziej – Jace odzywa się
zwiększając ton swojego głosu z każdym słowem. Wiem, że ma rację. Problem leży
w tym, że nie wiem gdzie owej pomocy szukać. Rozmowa ze Złotowłosym siedzącym
obok Fray w tym momencie nie sprawia mi problemu. Jest coś innego na czym muszę
się skupić.
−
Kłopot w tym, że nie mamy do kogo się zwrócić – spuszczam głowę w dół.
−
Chciałbym nadmienić… – nowy głos włącza się do dyskusji, należy do Kai’a. –
Dopiero co wróciliśmy z Los Angeles, gdzie nawiązałaś nowe znajomości, poznałaś
ludzi, których chroniłaś Carmen – chłopak mówi wyróżniając słowo „chronić”. –
Muszą nam pomóc, jeśli chcą się w jakiś sposób zrewanżować – Kai opiera się o
zagłówek z pewnością siebie, jego wyraz twarzy ukazuje dumę, jakby właśnie
znalazł rozwiązanie wszystkich problemów.
−
Kai, nie chcę nikogo narażać – chłopak prycha na moją odpowiedź.
−
Przeczysz sama sobie, chcesz pomocy, ale nie chcesz nikogo narażać, buntujesz
się, bo walczysz sama z Valentine’m i wyzywasz Clave od leserów, ale nie chcesz
by komuś stała się krzywda. To nie tylko twoja walka. Morgenstern zgładził i
zranił ludzi, którzy spokrewnieni są z każdym, który siedzi w tym pokoju –
chłopak wskazuje palcem na każdego po kolei. − Valentine zranił matkę Clary,
rodziców Alec’a, Izzy i Max’a. Nie próżnował kiedy wykorzystywał wuja Hiro, był
jedynym mężczyzną, który się nim opiekował, później został sam – spoglądam na
Hiro, który potakuje głową ukazując nie smutek, lecz złość. – Magnus może
stracić swoich braci, zrobił bałagan w życiu Jace’a, a ja straciłem kogoś kogo
kochałem – Kai zacina się, a ja przypominam sobie co mówił o dziewczynie, którą
kochał i która zginęła. Czy aby to właśnie o niej mówił w tym momencie? – Ale
wiesz jak to jest w twoim przypadku? – Kai spogląda na mnie zmartwionymi
oczami. – Straciłaś przez niego bliskich, to prawda. Lecz to nie twoja
największa tragedia. Morgenstern pokiereszował i uszkodził twój umysł do tego
stopnia, iż nie wiedziałaś kim jesteś. Bawił się tobą i twoim rozumem, tak abyś
w końcu upadła i wtedy on zwyciężyłby. Zatraciłaś samą siebie… zagubiłaś duszę
w trakcie tej długiej, bolesnej drogi − jego ostatnie słowa wstrząsają mną.
Przykładam dłoń do ust bawiąc się paznokciem u kciuka i wtapiam się bardziej w
miękki fotel. Kai ma rację. Wszyscy w pokoju ucichli wchłaniając brudną prawdę,
którą każdy zna, lecz nigdy nie chciał się do niej przyznać.
Jeśli
Kai przekazał mi jakąś prawdę, jest nią to, iż nie mam innego wyjścia. Jest
tylko jedna droga, aby pokonać przeciwności. Ta droga to współpraca i gotowość
poświęcenia życia sprawie, tak by naprawić Świat Cieni. Wszyscy muszą połączyć
siły i oddać strzał, tak aby Valentine Morgenstern znalazł się w ogniu
krzyżowym.
−
Musimy zatem przez najbliższy czas poświęcić się treningom, aby być gotowym –
proponuje Jace.
−
Gotowa musi być także broń – Izzy odzywa się po raz pierwszy.
−
Ja skontaktuję się z Los Angeles i będę chronił Bane’a – Alec poprawia się na
krześle.
−
Ja to zrobię – spoglądam na Lightwood’a. – Ja skontaktuję się z Los Angeles –
mówię cicho, a Alec tylko potakuje głową. Cichnę szybko przyglądając się
zaciętej dyskusji Nocnych Łowców zebranych w oranżerii. Słuchając ich
deklaracji o swoim udziale w tej bitwie, naszej
bitwie, w mojej głowie rodzi się promyk nadziei, że uda nam się pokonać zło
ukazujące się pod postacią mężczyzny z „wielkimi” planami wobec naszego świata.
Będę
trzymać się stwierdzenia, iż nadzieja umiera ostatnia, nawet jeśli to ja przed
nią stracę swe życie…
Wiem,
że znajdziemy drogę, nawet w ciemności…
****
Wdycham
nocne powietrze siedząc na jednej z ławek w Central Parku, nogi podkulone mam
pod brodą, a oczy zamknięte. Próbuję wyciszyć się doprowadzając się do momentu
gdzie będę na granicy świadomości z podświadomością. Chcę wyłączyć umysł,
starając się utrzymać moją czujność na wysokich obrotach. Nie znam dnia ani
godziny… Chwila spokoju jednak szybko odlatuje wraz z wiatrem.
−
A więc nie kłamała, że tu będziesz – słyszę damski głos po prawej. Wzdychając
otwieram oczy i odwracam głowę w kierunku głosu.
-
Izzy, nie musicie mnie pil… - zacinam się w połowie zdania i gwałtownie
podnoszę z ławki wyciągając dłonie przed siebie. – Nie zbliżaj się – unoszę głos.
Kobieta, która mi przeszkodziła to nie Izzy.
−
Carmen, nie odtrącaj mnie, chcę porozmawiać – mówi zbliżając się do mnie
powoli. – Poprosiłam czarownicę, by cię zlokalizowała…
−
Nie mamy o czym rozmawiać, dawno powinnaś gnić pod ziemią – widzę, że kobieta
czuje się urażona przez moje słowa. Taki był mój zamiar.
−
Potrzebuję… potrzebuję pomocy – jej niepewny głos sprawia, że wybucham śmiechem
bardziej niż przez słowa, które wypłynęły z jej ust.
−
Nie uważasz, że celujesz do nieodpowiedniej osoby? Ode mnie żadnej pomocy nie
dostaniesz. Straciłaś w moich oczach każdą dobrą cechę – prycham kręcąc głową. –
Valentine cię opuścił Abigail? Uciekłaś jak wystraszona owieczka, a teraz boisz
się konfrontacji?
−
Śmieszy cię to, co? – Abigail przestępuje z nogi na nogę.
−
Zasłużyłaś na to, „mamo” – mówię kpiącym tonem. – Powiedz, jakie to uczucie
zostawić pierwszą córkę, a później następną? Daje ci to poczucie, satysfakcji? –
pytam celując prosto w jej wrażliwość.
−
Skąd wiesz o…
−
O Joyce? Nie powiem ci nawet tego, nie ufam tobie ani trochę. Nienawidzę cię
bardziej niż Valentine’a. W moim świecie nie ma zdrajców, rozumiesz? Nie ma.
Uwierz mi, że jeśli teraz nie znikniesz mi z oczu upewnię się, że nie będę
musiała na ciebie patrzeć już nigdy więcej. Jeśli Valentine mnie wyprzedzi, to
będzie jedyna rzecz, za którą będę mu wdzięczna – wiem, że słowa wychodzące z
moich ust są bolesne, widzę to po jej twarzy.
−
Nie myślisz trzeźwo, nie wiesz co mówisz – odpowiada, a ja prycham.
−
Gdzie była twoja trzeźwość myślenia, kiedy zabawiałaś się z demonem? – rzucam pociskami
słów gdzie popadnie, mając nadzieję, że ugodzą Abigail prosto w serce. – Jedyny
sposób w jaki możesz sobie pomóc, to wyjechać stąd i nigdy nie wracać…Zniknij z
mojego życia – spluwam i wymijam kobietę pozostawiając ją w kompletnym
osłupieniu. To co mnie najbardziej dziwi w tym momencie, to nie to, że właśnie
rozmawiałam ze swoją matką pierwszy raz od ostatniej walki z Valentine’m, ale
to że powstrzymałam swoje moce od wydostania się. Triumfuję w moim umyśle
podwójnie. Mam kontrolę i wymazałam ze swojego życia swoją matkę zdrajczynię.
Miejmy
nadzieję, że następnym triumfem będzie wygrana walka ze złem…
Kiedy dodasz kolejny rozdział!?!?
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam obie części opowiadania w 2 dni. Już rozesłałam je do wszystkich moich koleżanek, które również uwielbiają Dary Anioła. Wiem, że po prawie roku to mało prawdopodobne, ale proszę ci wróć i dokończ to opowiadania! Jest genialne i jestem strasznie ciekawa, jak się zakończy.
OdpowiedzUsuńMam zamiar powrócić do BWS/BWB :))
UsuńWitam, czy blog jest aktualny? Jeśli tak, prosimy o zgłoszenie go jako zwieszony/zakończony w naszym katalogu jak najszybciej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Księga Baśni
Witam!
OdpowiedzUsuńW związku ze współpracą między naszymi blogami, prosimy o wystawienie informacji o odbywającym się u nas konkursie.
Button
Post konkursowy
Księga Baśni