sc Born With Sight: 1. Meeting
Layout by Scar

2 lis 2013

1. Meeting

   "Jace jest niegrzeczny wobec wszystkich. I właśnie dlatego jest tak cholernie sexy".

11 października 2010 

Moje stopy były już naprawdę wycieńczone, kiedy z mocno podchmieloną przyjaciółką przemierzałyśmy najciemniejsze zakątki Nowego Jorku, aby ostatecznie znaleźć się w swoich domach i odpocząć po dosyć męczącej imprezie. Chwiejnym krokiem brnęłyśmy przez cichy i ciemny zaułek, na który jakimś cudem dostałyśmy się przez tylne wyjście z klubu, w którym spędziłyśmy ostatnie cztery godziny. W powietrzu wyraźnie dało się wyczuć wilgoć, na brudnej, betonowej ziemi walały się śmieci, butelki po piwie, rozszarpane gazety przez miejscowe koty, a nawet paczki po prezerwatywach. 
Moje nowe buty na dziesięciocentymetrowym obcasie, co chwila lądowały w kałuży. W tamtym momencie nie dbałam o to, iż dałam za nie fortunę, zważając na to, że nie pochodzę z super zamożnej rodziny. Uzbieranie tej kwoty zajęło mi calutkie dwa miesiące, dlatego wiem, że gdy rano zobaczę stan butów, ogromnie się załamię. 
Do moich uszu docierał miarowy stukot butów moich i Shirley, a także przeraźliwe brzęczenie jarzeniówek, które miały oświetlać naszą drogę. Ćmiły się jednak delikatnie, żarówki bez wątpienia były już na wyczerpaniu i nikt nie dbał o to, by je wymienić. 
Po jakimś czasie zorientowałam się, iż także przeróżne, dziwne dźwięki próbują sobie utorować drogę do moich uszu, próbując mnie przerazić...płatać figle.  
Głośny huk gdzieś za starym kontenerem na śmieci. 
Trzask szkła jakby wypalonej żarówki. 
Dziwny szmer dobiegający gdzieś zza moich pleców.  
Przestraszona odwróciłam się, aby sprawdzić, czy dźwięki to tylko zmysł mojej wyobraźni, która po alkoholu jest aż zanadto kreatywna. Wpatrując się tak w przerażającą ciemność za nami, zjeżyły mi się włoski na karku. Czułam kogoś, czułam czyjąś obecność i czyjś wzrok na swojej osobie, gdy ten ukrywał się w ciemności. Do mojego lewego ucha dotarło ciche czkanie, przemieszane ze śmiechem, przez co skierowałam przerażone spojrzenie ku jego źródła. Shirley zabawnie przeskakiwała z nogi na nogę, śmiejąc się i próbując poradzić sobie z czkawką pijacką. 
– Carmen, co z tobą? – dziewczyna pociągnęła mnie za ramię, dając mi znak, że powinnyśmy iść dalej. Nie posłuchałam jej. Wciąż wpatrywałam się w ciemność i czułam z nią dziwne powiązanie, którego nie potrafiłam wytłumaczyć. Oczywiście, była przerażająca, ale coś w niej mnie przyciągało. W moim brzuchu pojawiło się dziwne ukłucie, kiedy poczułam, jakby to, cokolwiek się tam znajdowało, było częścią mnie. 
– Tam coś jest – wykrztusiłam cicho w stronę przyjaciółki. 
– Przestań się nabijać, chodźmy już. Jesteś pijana – uniosłam brew, spoglądając na Shirley. Kto jak kto, ale to Shirley tego dnia nie żałowała alkoholu. 
Na sekundę spojrzałam jeszcze na drogę, jaką pozostawiłyśmy już za sobą, uświadamiając sobie, iż muszę mieć jakiegoś rodzaju zwidy, które znajdują swoje miejsce w moim umyśle przez alkohol. 
Nie wypiłam tak wiele w porównaniu do przyjaciółki. Shirley nigdy sobie nie odmawia i tym bardziej nie potrafi powiedzieć stop, kiedy kolejni klubowicze stawiają jej drinki. Musiałam się naprawdę postarać, by utrzymać przyjaciółkę na równych nogach, by ta bez problemu dotarła do domu. Dziewczyna potknęła się kilka razy, histerycznie się przy tym śmiejąc, a ja pilnowałam, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. 
– Ten ciemnowłosy chłopak kompletnie na ciebie leciał – Shirley wyrzuciła ręce do góry, wytrącając moją dłoń spod jej ramienia. Cicho prychnęłam w reakcji na jej stwierdzenie. 
– Był… dziwny – przypomniałam sobie jego twarz. Kocie oczy, czarne zmierzwione włosy, blada skóra i lekko różowe wypieki na policzkach. Od dawna chciałyśmy wypróbować ten klub, okazało się, iż wylądowaliśmy w klubie dla gotów. Kiedy dam weszłyśmy, miny nam zrzedły, ale postanowiłyśmy tam zostać, nie odmawiając sobie zabawy. Wyszło na to, że zabawa była przednia. 
Na ulicy nie było nikogo poza nami - dwoma osiemnastolatkami, które kompletnie ignorowały fakt, iż o tej porze w Nowym Jorku, może być bardzo niebezpiecznie. W miarę zbliżania się do głównej ulicy można było usłyszeć klaksony wydostające się z samochodów przemierzających pobliskie przecznice, wiatr, który huczał między budynkami i głośne, mokre sapanie. 
Sapanie? Wyszłyśmy zza rogu i ujrzałam coś okropnego. 
Coś jakby ogromy, zdeformowany, śliniący się pies zastawił nam drogę. Z jego pyska kapała gęsta ślina, przynajmniej tak przypuszczałam. Wpatrywał się we mnie i w Shirley ze wzrokiem typu „Jestem bardzo głodny, zjem, co popadnie”. Kłapał ogromnymi zębiskami, rozbryzgując ślinę na wszystkie strony. Krew w moim organizmie zdecydowanie buzowała z przerażenia. 
Jak opętana zaczęłam krzyczeć. Nie mam pojęcia, jak moje struny głosowe wytrzymały takie napięcie. Nigdy wcześniej nie byłam tak przerażona. Ten stwór stojący jak gdyby nigdy nic przed nami wyglądał jak z najgorszych koszmarów. Co bardziej mnie przeraziło niż ten obleśny potwór, to fakt, iż moja przyjaciółka wpatrywała się we mnie jak w jakąś psychopatkę, która właśnie postradała zmysły. Nie krzyczała. Nie wpatrywała się w to miejsce gdzie ja. Na tę okropną śliniącą się bestię… 
– Carmen?! Nie rób sobie żartów, zaczynam się bać – przestraszona skierowała się w moją stronę, po czym kurczowo złapała mnie za ramię. 
Nie potrafiłam określić, co się działo. Jak to? Shirley nie widziała tego okropnego monstrum, które sięgało mi co najmniej do szyi? Jak mogła to przeoczyć?! 
Widziałam, jak oczy bestii zmieniają wyraz. Wyrażały złość, ogromną wściekłość i zdenerwowanie. Nie ociągając się, zrobiła wielki skok w stronę mojej przyjaciółki, a ta bezwładnie opadła na ziemię uderzając tyłem głowy w beton. Stałam jak wryta, nie potrafiąc się ruszyć. Spojrzałam na przerażoną twarz Shirley. Nie miała pojęcia, co się dzieje. W końcu udało mi się ocknąć i ruszyłam w stronę bestii, która swoją olbrzymią łapę trzymała na klatce piersiowej dziewczyny. Zanim jednak udało mi się do niej dotrzeć, potwór uderzył we mnie tylną łapą, a ja odleciałam za siebie, uderzając plecami w ceglany mur.  
Głośno jęknęłam, odczuwając okropny ból w okolicach kręgosłupa. Adrenalina jednak pozwalała mi sobie z nim poradzić. Spojrzałam w stronę przyjaciółki i wtedy zawalił mi się świat. Nie potrafiłam się ruszyć, kiedy bestia swoimi ogromnymi pazurami rozorała klatkę piersiową Shirley. Jej biała sukienka momentalnie pokryła się czerwonym płynem, który był jej własną krwią. Poczułam nudności, odwróciłam zapłakaną twarz na bok, po czym zwymiotowałam gdzieś obok siebie. 
Shirley zaczęła się krztusić, z jej ust bryzgała krew, a jej oczy były nieobecne. Resztkami sił zdołałam podnieść się, ocierając usta. Bestia momentalnie odskoczyła na bok, zmagając się z płatem skóry, który należał do Shirley. Próbowałam powstrzymać obrzydzenie i podbiegłam do przyjaciółki. 
– Shirley! - wykorzystując chwilę klęknęłam przy dziewczynie, łapiąc jej głowę w swoje dłonie. Próbowałam ją ocucić, lecz ona już nie reagowała. Jej oczy utknęły w jednym punkcie, a ta przestała oddychać. Nie! To się nie może dziać! Moja przyjaciółka właśnie została zamordowana, przez ogromne monstrum, które nie powinno być prawdą. 
Po kilku sekundach odwróciłam spojrzenie w stronę bestii, która wpatrywała się we mnie, ukazując szereg swoich ostrych kłów. Moim umysłem momentalnie zawładnęła złość, strach i ból. Emocje były tak dosadne, iż czułam, jak moje ciało ogarnia przeraźliwa furia. Poczułam mrowienie w dłoniach, które robiły się coraz cieplejsze. W pewnym momencie, aż parzyło. Spojrzałam na swoje dłonie, które zaczęły się jarzyć pomarańczowo – złotym światłem. Co do cholery? 
Uniosłam spojrzenie na zmierzającego w moją stronę potwora, który po chwili skoczył, pewnie z zamiarem zabicia mnie. Instynktownie zasłoniłam twarz dłońmi w przerażeniu o własne życie.  
Przygotowana byłam na mocne uderzenie, lecz jedyne co poczułam to ciężki powiew wiatru, gorąco wydostające się z moich dłoni i zapach spalenizny. Czekałam, aż potwór rozerwie wszystkie części mojego ciała, ale to się nie stało. Po paru minutach odsłoniłam oczy i spojrzałam przed siebie. Potwór zniknął, a na ziemi przesuwał się ciemny proch, jakby popiół, który powoli znikał wraz z wiatrem. Wytrzeszczając oczy, spojrzałam na swoje dłonie. Czy ja…? Czy to ja go zabiłam? Wszystko było tak niezrozumiałe. Fakt o śmierci mojej przyjaciółki ledwo docierał do mojego umysłu, a jednak jedna myśl wydawała się być w tym momencie prawidłowa. 
Nigdy nie zbliżę się ponownie do klubu zwanego „Pandemonium”. 

Rok później 
25 września 2011 

Ubrudzona po łokcie błotem, czarną, cuchnącą mazią i własną krwią, przekraczam próg miejsca, które nazywam domem. Małe mieszkanie na Brooklynie, z niezbyt szykownym wystrojem, pokojem, służącym za sypialnię, kuchnią i małym salonem. Jest to jednak jedyne miejsce, w którym prawie od roku czuję się choć trochę bezpiecznie. 
Rzucam skórzaną kurtkę na oparcie kanapy w salonie, a noże do walki kładę równo na blacie w kuchni. Muszą być gotowe w razie...wypadku. Z lodówki wyciągam ostatni już napój energetyczny i otwierając go, siadam na kanapie, przed telewizorem. 
Co robiłam, zanim wróciłam? Wiecie, robię wiele ciekawych rzeczy, ale głównie pojedynkuję się z demonami. Tak dla zabawy. 
Nazywam się Carmen Levan i jestem Przyziemną. Przynajmniej tak sądzę. 
Nie należę do Nefilim, ani Podziemnych z tego, co mi wiadomo. W takim razie, dlaczego mam pojęcie o świecie Nocnych Łowców i dlaczego walczę z demonami? Cóż, mam niemały, niejasny dla mnie konflikt z tymi kreaturami. Od roku, od dnia, w którym moja przyjaciółka zginęła z łap obrzydliwego Eidolona, demony napadają mnie regularnie. A ja nie wiem dlaczego… Nie wiem, kto ich na mnie nasyła i czego ode mnie chcą. Muszę zdzierżyć te istoty i zwalczyć każdą na mojej drodze, w czym pomagają mi moje umiejętności. Daję im radę, dzięki mojej ukrytej i niewyjaśnionej dotąd zdolności. Nie wiem gdzie ma to swoje źródło, ale mam pewne moce. Zabijam demony, używając schowanej głęboko gdzieś w moim ciele mocy, która napędzana jest umysłem, a sterowana ciałem. Wystarczy, że mocno się skupię, a demon nie ma ze mną szans.  
Inni powiedzieliby mi, że jestem Podziemną, może czarownicą, ale ja w to nie wierzę. Uważam się za Przyziemną z krwi i kości i z tego co wiem w rodzinie nie mam żadnego Nocnego Łowcy. Ja po prostu jestem odmieńcem rodzaju ludzkiego, który posiada dziwne umiejętności i „Wzrok”, który pozwala mi dostrzec Świat Cieni. Widzę ten mroczny świat, demony i Nefilim, nawet jeśli użyją steli do namalowania runy niewidzialności. To dlatego ja wiem o nich wszystko, a oni o mnie nic. 
Zamyślona wyrywam się nagle z transu, kiedy do moich uszu dociera dźwięk jakby metalu zderzającego się ze skałą. Szybko zrywam się z kanapy w przerażeniu o najgorsze i zabierając swoje noże z blatu kuchennego, opuszczam swoje mieszkanie. Biegnę na plac za swoim domem, skąd dobiegały dziwne dźwięki. Przygotowana do walki zachodzę na jego tyły. 
W oddali dostrzegam mężczyznę, jego złote włosy wdzięcznie balansują wokół jego głowy, podczas gdy ten wykonuje kocie ruchy, raniąc demona, którego zauważam dopiero po chwili. Chłopak wykonuje jeden, finalny ruch i wbija miecz prosto w centrum obślizgłego demona. Po chwili wróg rozpływa się w powietrzu tak jak zawsze, wracając do miejsca, skąd pochodzi. Zbliżając się do chłopaka, którego znam zbyt dobrze, opieram się o ścianę budynku. Prychając, kręcę głową. 
– No proszę, proszę. Sam Jace Wayland zabija demony na moim podwórku. Cóż za zaszczyt – zakładam ręce na piersi, kiedy ten zdziwiony na mnie spogląda. 

9 komentarzy:

  1. Abclyfnkeavloydcclpyf BOSKIEE<333333

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniałe *_*
    Fajnie i ciekawie piszesz, przez co gładko się czyta :)
    No i na sam koniec pojawia się Jace! Och i ach lecę czytać dalej :D

    Miona
    Ps. Mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkową przy komentarzach? Lepiej by się je wtedy dodawało ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy! Już usunięta :) Dziękuję za miłe słowa :)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu coś nowego i
    nie oklepanego (mam
    nadzieję!). Cieszę się,
    że natrafiłam na tego
    bloga. Czyta się lekko,
    nie ma obszernie
    opisanych uczuć ani
    miejsc (co najczęściej
    jest cholernie
    męczące...) No i
    pojawił się Jace,
    chociaż wolałabym
    Sebastiana haha. Lecę
    czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowity pomysł na bloga. Ja od niedawna prowadzę swojego, ale o wydarzeniach po ostatniej części serii. Twój świat jest niesamowity i często będę go odwiedzać...

    OdpowiedzUsuń
  6. wybrałam ten rozdział do opisania bo sam pomysł na stworzenie tego jest genialny. Na dodatek pojawia się w nim Jace. Piszesz tak że nie można się od tego oderwać

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałabym podzielić się moją opinią pod tym rozdziałem, ponieważ to od niego wszystko się zaczęło. Cała historia, sukcesy, czytelnicy... Twój niebywały talent pisarski zachęca do kontynuowania lektury, a nietuzinkowy styl, sprawia, że chcemy ciągle więcej i więcej. Wstęp zapowiada niesamowicie ciekawe fanfiction, które może stać się prawdziwym fenomenem wśród fanów Darów Anioła.
    Na koniec chciałabym jeszcze życzyć Ci dalszych sukcesów pisarskich i oczywiście weny!
    Trzymaj się ^^

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!