"People aren't born good od bad. Maybe they're born with tendencies either way. But it's the way you live your life that matters."
Huczący wiatr zwiększał swoją siłę,
rozwiewając śmieci za budynkiem wokół moich stóp. Plac, na którym się znajduję
jest prawie pusty, smutno stoi tu tylko pordzewiała beczka wypełniona wodą
deszczową i kontener na śmieci w stanie podobnym do beczki. Wiatr stał się na
tyle irytujący, iż nerwowo odgarniam kosmyki włosów z twarzy, by mieć dobry
widok na chłopaka stojącego przede mną, z malującym się na jego twarzy
zdezorientowaniem. Takie spojrzenie kompletnie do niego nie pasuje, przecież
znany wszystkim Nocny Łowca – Jace Wayland nigdy nie jest niepewny, a
przekonanie o jego idealności kipiało z niego z każdej części jego ciała.
Chłopak odgarnia swoje blond włosy z
twarzy, a rękawem wyciera czoło, po którym wolno spływają krople potu. Wpatruje
się we mnie z lekko otwartymi ustami jakby czekał, aż odezwę się ponownie.
Prychając, opieram się o zimną, ceglaną ścianę budynku z uśmiechem na twarzy,
po czym ostentacyjnie biorę nóż w dłoń, by po chwili zająć się czyszczeniem
paznokci, pod które wdarł się brud.
– Kim jesteś i skąd mnie znasz? –
pyta nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy, wyrywając mnie przy tym z zanadto
pochłaniającej czynności. Cichy chichot wydobywa się z moich ust, kiedy chowam
nóż za skórzany pasek spodni. Z pewnym siebie uśmiechem spoglądam na chłopaka,
zakładając ręce na piersi.
– Nikim kto by cię zainteresował… –
odchrząkuję. – W odpowiedzi na twoje drugie pytanie… ja znam wszystkich i wiem
wszystko, o czym nawet ty nie masz pojęcia.
Jace marszczy brwi, po czym chowa
miecz do pochwy na plecach. Zaskakująco szybko podchodzi bliżej mnie, w tym
momencie dzieli nas kilka centymetrów. Wciągam powietrze do ust, zaciskając
pięści.
– Z jakiego instytutu jesteś? –
chłopak ignoruje moją odpowiedź i przechodzi do kolejnego pytania.
– Z żadnego – odpowiadam szybko. –
Nie widzisz, że nie mam na ciele run, a poza tym nic innego nie wskazuje na to,
bym do jakiegokolwiek należała? – prycham.
– W takim razie Podziemna… -
stwierdza. Jego zdezorientowanie zniknęło w sekundzie, teraz widać było bijącą
od niego pewność siebie. Ponownie wybucham śmiechem, ten chłopak dostarcza mi
dzisiaj rozrywki lepszej niż te tanie komedie, które zazwyczaj nadają w
telewizji.
Spoglądam w prawo na ledwo stojący
tam druciany płot. Za nim rozpościera się duże pole z kilkoma drzewami, trawa
na nim jest wypalona przez słońce, co nie sprawia dobrego wrażenia. W tym
momencie panuje kompletna cisza, nie słychać nawet samochodów z przecznicy, na
której mieszkam. Wciągam powietrze do ust, po czym powoli je wypuszczam.
– Pudło – wracam spojrzeniem do
Jace’a. Chłopak unosi brew ku górze.
– Nie żartuj sobie ze mnie, mogę
zgłosić cię do… – nie kończy swojej wypowiedzi, ponieważ mu przerywam.
– Clave? A co ciekawego chciałbyś im
powiedzieć? Myślisz, że przejęliby się jedną, małą dziewczynką, kiedy gdzieś
tam, od czterech lat ucieka im Valentine? – odpowiadam mu swoją własną
pewnością siebie.
– Skąd wiesz… – znów mu przerywam.
– Jak już wspomniałam, wiem wszystko
– kręcę głową w irytacji.
– Nie potrafisz rozmawiać jak
człowiek z człowiekiem? Załatwmy to pokojowo – mówi jakby rozdawał rozkazy.
– Problem w tym Jace, że ty nie
jesteś do końca człowiekiem, ja za to tak – rozkładam dłonie na boki. – Więc
byłabym wdzięczna, gdybyś o mnie zapomniał – dodaję.
– Przyziemna? - zaskoczenie wraca na
jego twarz. Wzdycham ciężko, denerwując się, iż chłopak nie chce dać za
wygraną.
– Tak, Przyziemna – potwierdzam,
wiedząc, że i tak powiedziałam już zbyt wiele. – Wracaj do Instytutu, Maryse
pewnie się martwi – odpieram mrugając do chłopaka oczkiem. Odwracam się z
zamiarem powrotu do mieszkania, by w końcu odpocząć, po wycieńczającym dniu.
Wiem jednak, iż nie nastąpi to tak
szybko, kiedy czuję zaciskającą się dłoń Jace’a na moim nadgarstku. Chłopak
pociąga mnie w swoją stronę i podstawia mi nóż pod gardło. Zapieram się plecami
o jego tors. Czując zimne ostrze na mojej szyi, stopami ryję dziurę w ziemi,
próbując powstrzymać się od upadku.
– Mów kim jesteś, albo poderżnę ci
gardło – jego groźba jest niczym rzucana na wiatr. Wiem, że tego nie zrobi.
Z kpiącym śmiechem, łapię chłopaka
mocno za dłoń, którą podstawił mi pod gardło, po czym wykręcam ją tak, by
zabolało, jednak w taki sposób, by jej nie złamać. Odwracam się do niego twarzą
i zanim ten zdąża zareagować, daję mu kopniaka w brzuch. Kiedy ten zatacza się
w tył, ja łapię go za ręce, aby potem pociągnąć go za ramiona i zwalić na
ziemię. Unieruchamiając dłonie chłopaka na jego plecach, siadam na jego
pośladkach. Po chwili nachylam się nad jego uchem i szepczę:
– Nigdy nie zachodzi się wroga od
tyłu – wykrzywiam usta w szyderczym uśmiechu.
Odczekując parę sekund, uwalniam
chłopaka z uścisku, szybko podnoszę się, aby skierować się w stronę wejścia do
domu. Robię to na tyle szybko, by pozbyć się go z mojej drogi. Po chwili jednak
przypominam sobie, iż jedną z ukrytych zdolności Nefilim jest nadnaturalna
szybkość…
Złotowłosy zachodzi mi drogę i
przyciska do ściany, trzymając dłonie na mojej szyi, lecz nie ściskając jej.
– Zapytam ostatni raz, kim do cholery
jesteś i skąd wiesz o Morgensternie? – chłopak denerwuje się, widzę to w jego
oczach.
– Oh – wzdycham. – Naprawdę nie
odpuścisz?
Nikt nie ma pojęcia o moim istnieniu,
oprócz demonów oraz kilku podziemnych, którzy byli moimi informatorami. Znam
tylko jedną Nocną Łowczynię osobiście, ale ona nie wie o mojej ukrytej
tożsamości. Clary Fray. Właśnie tak. Chodziłyśmy do tego samego liceum, zanim
spotkała mnie pierwsza pamiętna przygoda z demonem. Kiedy później dowiedziałam
się o Świecie Cieni i zaczęłam się nim bardziej interesować, dowiedziałam się,
że Fray należy do Nefilim, było to nie lada zaskoczeniem. Szczerze
powiedziawszy nie wyobrażam sobie dziewczyny jako wojowniczki pokroju Nocnych
Łowców. Wiem wszystko co działo się jeszcze przed czterema latami, kiedy to
Nocni Łowcy stoczyli nieudaną walkę z Morgenstern’em, a ten uciekł im sprzed
nosa z Kielichem oraz Jocelyn Fray i do tej pory ukrywa się tak dobrze, iż nikt
nie potrafi go znaleźć. Wszyscy wyczekują momentu, kiedy zaatakuje. Lecz tak
się jeszcze nie stało, co jest zastanawiające.
Wiem o tym, że Jace’a łączyło coś z
Clary, dopóki nie dowiedzieli się, że są rodzeństwem. Pomimo wszystkiego,
plotki w Świecie Cieni rozchodzą się naprawdę szybko. Biedni muszą zwalczać
uczucie do siebie na wszelkie sposoby, przez co Fray uciekła w ramiona swojego
najlepszego przyjaciela – Simon’a, którego też znam ze szkoły.
Jak już wspomniałam, wiem wszystko.
Wiem tyle ile normalny Nocny Łowca, pomijając fakt, iż ja nim nie jestem.
– Weź te łapska z mojej szyi to ci
powiem – syczę.
Chłopak puszcza moje gardło i w
momencie czuję chłodny wiatr w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowały się jego
dłonie. Jace siada na gnijącym konarze tuż za nim i spogląda na mnie
wyczekująco.
– No więc? – ponagla mnie.
– Powiem ci, o ile nie wspomnisz o
mnie nikomu. Najlepiej gdybyś zapomniał, że w ogóle istnieję – oznajmiam, Jace
wzrusza tylko ramionami, co spotyka się z moim westchnięciem.
– Nazywam się Carmen Levan –
odchrząkuję, jakbym miała przedstawiać się przed publicznością. – Nie jestem
Nocnym Łowcą, ani Podziemnym. W sumie sama nie wiem kim jestem, lecz lubię
zaliczać się do Przyziemnych. Wiem wszystko o waszym świecie, bo nie jest dla
mnie czymś niewidocznym… jak dla innych ludzi – wykrztuszam.
– Co masz na myśli? – Jace unosi
brew.
– Urodziłam się ze Wzrokiem i
innymi zdolnościami, które trochę odróżniają mnie od typowych Przyziemnych.
Uważam, że jestem po prostu innym człowiekiem – spoglądam niepewnie na
chłopaka. Ten jednak słucha uważnie. – Od roku też nawiedzają mnie demony, nie
zliczę ile już ich zabiłam – dodaję.
– Jak to cię nawiedzają? – prycha
śmiechem.
– Bawi cię to? Od równego roku zmagam
się z tymi pieprzonymi kreaturami z niewiadomego powodu, a ty się śmiejesz?
Zabawny jest fakt, iż byłam świadkiem śmierci najbliższej mi osoby z ohydnych
łap Eidolona, który ukazał mi się w postaci przebrzydłego psa? – unoszę
niebezpiecznie głos. Wiem, że muszę się opanować, jeśli nie chcę, by moce nie
wydostały się na zewnątrz.
– Okej, przepraszam. Nie denerwuj się
– Jace unosi dłonie w geście poddania się. Wykonuję jeden głęboki wdech, by
opanować złość zwiększającą swoją siłę.
– Powiedziałam ci tyle ile mogę.
Teraz możesz mnie już zostawić i nigdy już tu nie wracaj – mówię i ruszam w
stronę domu, tym razem mając nadzieję, że Jace mnie nie powstrzyma.
– Carmen zaczekaj! Myślę, że powinnaś
udać się ze mną do Instytutu! – słyszę jego krzyk, lecz ja już nie odwracam się
za siebie.
Przyspieszam kroku, by ten nie ruszył
za mną. Tak się też dzieje. Na całe szczęście. Już i tak powiedziałam zbyt
wiele. Wolę żyć w ukryciu, byleby nie znaleźć się w centrum zainteresowania
Clave i Instytutu. Działam sama. Nie potrzebuję towarzyszy, w walce nie mam
równych sobie. Mam tylko głęboką nadzieję, że Jace faktycznie zapomni o tym
całym incydencie. Im mniej wie, tym mniej narażone jest moje życie w ukryciu.
Nie zmienię zdania.
Działałam w ukryciu, działam i będę
działać dalej.
Nie no wiesz co...
OdpowiedzUsuńzawiodłam się...
i to bardzo...
dlaczego to takie krótkie się pytam?! :D
W dalszym ciągu podtrzymuję moje zdanie, że piszesz świetnie!
Miona
"Po chwili poczułam mocny uścisk dłoni na nadgarstku Jace pociągnął mnie do siebie i podstawił mi nóż pod gardło." dlaczego to wydało mi się hot?
OdpowiedzUsuńPodoba mi się główna bohaterka. Czyści paznokcie nożem, to się ceni XD Lubię ją, bo nie wydaje się zdołowaną lasią, która łaknie wiecznej pomocy i miłości. I na razie nie dramatyzuje... oby tak zostało!
Niezła główna bohaterka. Powalić Jace'a na ziemie. Musi być niezwykła. Czytam dalej...
OdpowiedzUsuń