“Ten człowiek ściągnął na Idris lawinę zniszczenia, jakiej ten kraj nigdy nie widział, wysłał Nocnych Łowców przeciwko Podziemnym i sprawił, że ulice Szklanego Miasta spłynęły krwią.”
Carmen:
Uderzam mocno pięściami w twarde,
drewniane drzwi. Na nic. Moje dłonie i knykcie poczerwieniały od ciągłego
łomotania w nieustępujące drzwi.
- Wypuść mnie draniu! - krzyczałam
zwracając się do Valentine’a.
- Zamknij się. - strażnik, który
pilnował mnie pod drzwiami parsknął.
- Ugh! - krzyknęłam i ostatni raz
uderzyłam dłońmi w drzwi po czym rzuciłam się na miękki fotel w pokoju, w
którym mnie przetrzymywali.
Nie mam pojęcia ile już tu jestem.
Godzinę, dwie, a może dwa dni? Straciłam kompletnie poczucie czasu. W pokoju
nie ma ani zegara, ani okien, abym mogła się domyślić jaka jest pora dnia. Co
jakiś czas, ten gburowaty strażnik przynosił mi jakiś posiłek i wodę, abym nie
umarła z pragnienia czy z głodu.
Od ostatniej rozmowy z Valentine’m, nie
widziałam go. Abigail też. W sumie to nawet mi się do tego nie spieszyło.
Nienawidzę tych dwóch osób, jedna chce mnie wykorzystać, a druga podle
zdradziła. Nie rozumiem tylko dlaczego.
Jestem zwykłą dziewczyną, która
zasługuje na normalne życie, a została wciągnięta w walkę pomiędzy demonami i
Morgenstern’em a Nocnymi
Łowcami. Mam dość bycia kartą przetargową. Bo prawda jest taka, że po obu
stronach nią jestem. Różnicę znajdujemy dopiero w momencie kiedy uświadamiamy
sobie, kto chce mnie wykorzystać dla dobrych rzeczy, a kto dla złych.
Moje nadgarstki dalej pieką z kajdanek,
które założyła mi Abigail. Co prawda już ich nie mam, ale skóra jest dalej
podrażniona. Moje moce nie działają. Do końca nie wiem dlaczego, ale zaczęłam
rozpatrywać pewną teorię, że znaki, które zostały namalowane czarną farbą na
każdej z czterech ścian pokoju w jakiś sposób blokują wydobycie się moich mocy.
Tak, to musi być to.
Rozglądałam się po pokoju, aby wymyślić
jakikolwiek sposób na wydostanie się z tego pomieszczenia.
Mam nadzieję, że w końcu coś
wykombinuje. Nie mogę tu zostać. A nikt mi nie pomoże stąd uciec…
- Gdybyś tylko tu był Jace. Potrzebuję
twojej pomocy. - powiedziałam szeptem i poczułam spływającą łzę na moim
policzku.
***
4 godziny później
- Valentine chce cię widzieć. - gruby
ton głosu strażnika, który mnie pilnował otrząsa mnie z zadumy.
Mężczyzna podchodzi do mnie i łapiąc
mnie za przedramię prowadzi w stronę drzwi.
- Sama sobie poradzę. - syczę i wyrywam
się z jego uścisku.
Wychodzę z pomieszczenia za mężczyzną i
skręcam w korytarz. Po chwili znajduję się w dużym salonie, w którym znalazłam
się kiedy po raz pierwszy tutaj byłam.
Valentine stał oparty o biurko z założonymi
dłońmi na ramionach. Kiedy mnie zauważył uśmiechnął się do mnie niemal… ciepło.
- Carmen! Kochana, tak dobrze cię
widzieć. - wyszczerzył do mnie swoje śnieżnobiałe zęby.
- Nie mów tak do mnie. Czego chcesz? -
pytam zaciskając pięści.
- Poprosiłem cię tutaj tylko po to,
żeby cię poinformować, że portal przenoszący do Idrisu będzie niedługo gotowy
do użycia. Przygotuj się na podróż. - Valentine potarł dłońmi przed twarzą z
łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy.
No tak, zapomniałam. Przecież ten
cholerny człowiek chce mnie zabrać do Idrisu! Nie. Nie mogę tam iść! Nie mogę
zostawić tutaj wszystkich, a szczególnie Jace’a. To by oznaczało koniec.
Nikt nie wiedziałby gdzie jestem, gdzie
mnie szukać. Przepadłabym i nigdy bym już nie spotkała Nefilim, do których tak
zdążyłam sie przyzwyczaić. Cały mój trud, który włożyłam, aby pomóc Łowcom
poskromić Valentine’a byłby na marne. Nie, nie mogę tak skończyć. Muszę coś
wymyślić.
- Po co mi to mówisz? Oczekujesz ode
mnie, ze spakuję walizki, założę słomiany kapelusz na głowę i przeciwsłoneczne
okulary, a przez całą podróż przez portal będę krzyczeć “Bon Voyage!”? -
prychłam. - Nie licz na to Valentine.
- To nie czas na żarty Levan! Za kilka
godzin będziesz w Idrisie, ojczyźnie Nocnych Łowców gotowa wdrożyć mój plan w
życie.
- Chyba kpisz! Nigdy ci nie pomogę! -
krzyczę głośno tupiąc stopą.
- Derek, zabierz ją z powrotem do
pokoju. Ma być gotowa za trzy godziny. - Morgenstern oznajmia ze spokojem i
opuszcza salon.
Jace:
Słyszę głos. Donośny głos Carmen w
swojej głowie.
“Gdybyś
tylko tu był Jace. Potrzebuję twojej pomocy.”
I nagle wiem co robić, gdzie iść, żeby
ją uratować.
Carmen:
Próbuję wysilić szare komórki mózgu,
aby odnaleźć wyjście z tej okropnej sytuacji. I nagle. Trafia to do mnie. Muszę
przerwać działanie znaków. Tak!
Szybko rozglądam się dookoła w celu
znalezienia jakiegoś ostrego przedmiotu. Wtedy przypominam sobie, że w rękawie
bluzy, której rękawy zakończone są ściągaczami mam swoją stelę.
Nie sprawdzali mnie, nie przeszukiwali,
więc dalej ze mną była. Pewnie nie zadziała “magicznie”, ale jest ostra i
pomoże mi zedrzeć farbę ze ściany.
Wspinam się na łóżko i naciągam mocno
rękę, aby dosięgnąć do czarnego tajemniczego znaku na ścianie. Kiedy do niego
docieram, zaczynam trzeć stelą o czarną farbę. Uśmiechnęłam się, kiedy
zobaczyłam jak farba zdziera się powodując nawet, że tynk odpada ze ściany.
Po kilkunastu minutach udaje mi się
przerwać znak. Starłam tylko jego fragment, ale jestem pewna, że to już
wystarczy, abym odzyskała swoje moce.
Siadam na łóżku i mocno się skupiam.
Wiem, że jak skupię się na mojej złości i chęci zemsty, zmienię się. Lecz teraz
o to nie dbam. Chcę się stąd wydostać nie ważne jakie będą tego skutki.
Uśmiecham się do siebie kiedy czuję
buzującą moc w moich dłoniach, błagającą mnie, abym ją wypuściła.
- Jeszcze nie teraz kochana. - szepczę
cicho i jak gdyby nigdy nic siadam na miękkim fotelu.
***
Mężczyzna, który pilnuje mnie pod drzwiami
gwałtownie wchodzi do mojego pokoju. Bez słowa podchodzi do mnie i ciągnie mnie
z fotela w stronę drzwi. Zaczęło się.
- Portal jest gotowy. Szykuj się na
podróż dziewczynko. - facet parska grubym śmiechem, a ja wywracam oczami.
Po chwili znów znajduję się w salonie,
w którym czeka na mnie Valentine.
- Nareszcie! Byłaś kiedyś w Idrisie? -
pyta mnie, a ja marszczę brwi. Jakim cudem miałam się tam niby znaleźć.
- Nie, nigdy. - odpowiadam spokojnym
głosem.
- To dobrze się składa, będziesz miała
okazję zobaczyć jaki jest piękny.
- Piękny? Czy może zniszczony przez
ciebie? - pytam mówiąc przez zęby.
- Oj kochana, wszystko da się naprawić.
Dlatego właśnie się tam wybieramy. - Valentine oznajmia po czym podchodzi do
dwuskrzydłowych drzwi, przekręca okrągłą klamkę i je otwiera.
Moim oczom ukazuje się falująca
powierzchnia, coś jakby fale na morzu. Przestrzeń jarzy się jasno-niebieskim
światłem i błyszczy się jakby ktoś wsypał do niej srebrnego brokatu.
- Podejdź Carmen. - Morgenstern
zaprasza mnie ruchem dłoni.
Idę w jego stronę, zanim jednak do
niego docieram, spoglądam w prawo i zauważam ten sam znak na ścianie, który był
w moim pokoju. Szlag! Czyli każde pomieszczenie chroni tutaj osobne powiązanie.
Ręce mi opadają. Jak ja mam teraz się ich pozbyć?!
“
Carmen! Carmen! Słyszysz mnie? To ja Jace!”
Coś jakby cichy głosik rozbrzmiał w
mojej głowie. Na początku lekko się wystraszyłam, mam nadzieję, że nie widział
tego Valentine.
Dlaczego słyszę Jace’a w swoich
myślach? Czyżby...czyżby usłyszał wcześniej moje wołanie. Posiadam zdolność
telepatii? Nie, to wszystko wydawało się niemożliwe.
“Carmen!
Powiedz, że mnie słyszysz! Daj mi znak proszę!”
Znów, znów jego głos. Postanawiam
spróbować i odezwać się do Jace’a.
“
Tak Jace, słyszę Cię.”
“O
jak dobrze! Carmen, pędzimy już po ciebie! Wytrzymaj troszkę, jesteśmy już blisko!”
“
Naprawdę?! Skąd wiedzieliście gdzie mnie szukać?”
“
Potem porozmawiamy, na razie zgrywaj się, że wszystko jest w porządku.”
“
Dobrze, uważajcie na siebie.”
Cała ta rozmowa w myślach odbyła się w
ciągu mojej drogi do Valentine’a, który poprosił mnie, abym do niego podeszła.
Dalej byłam wstrząśnięta, ale starałam się to ukrywać.
- Spójrz, przyjrzyj się tej pięknej
rzeczy. Jest to coś w rodzaju naszego autobusu do Idrisu. - Valentine zaczyna.
- Pamiętaj, że masz po prostu w niego wskoczyć i to wszystko. Nie masz się
czego obawiać. Wylądujesz na miejscu bez żadnych urazów.
- Nie boję się. - syczę.
- Dobrze, w takim razie możemy
zaczynać. - Valentine oznajmia.
W tym momencie ogromny huk dobiega do
naszych uszu zza drzwi. Potem kolejny. I kolejny. Następny, który słyszę wyrywa
drzwi wejściowe do salonu. Widzę jak strażnicy Morgensterna szykują się do
walki zabierając miecze.
W drzwiach stają Jace, Clary, Alec oraz
Isabelle. Uśmiecham się. Wszyscy przyszli mi na ratunek.
Wtedy zaczyna się chaos.
Strażnicy rzucają się na moich
przyjaciół. Valentine puszcza moje ramię i szybko ulatnia się do innego
pomieszczenia. Tchórz.
- Jace! Zniszcz ten znak! - krzyczę do
niego wskazując dłonią na czarny znak na ścianie. Chłopak marszczy brwi, ale po
chwili jednym uderzeniem miecza niszczy go i zrywa połączenie.
Szybko podbiegam do przyjaciół
trzymając swoją moc na wodzy.
- Carmen! Łap! - Clary krzyczy do mnie,
a po chwili orientuję się, że w moją stronę leci mój miecz, który podarował mi
Jace. Wyciągam dłoń i łapię go. Biegnę w kierunku przeciwników zadając im rany
mieczem, ciosy rękoma oraz nogami. Co jakiś czas odwracam się, aby spojrzeć jak
radzą sobie moi przyjaciele. Są niezawodni. Gdyby nie oni to wylądowałabym w
Idrisie wraz z Valentine’m.
W tym momencie w pomieszczeniu
materializuje się pięć (jak nie więcej) obrzydliwych demonów. Pewnie Valentine
je wezwał, dlatego zniknął. Bez wahania podejmuję walkę z jednym z nich.
- Camael! - krzyczę wypowiadając imię
anioła, po czym mój miecz rozjaśnia się na niebiesko. Jednym ruchem zabijam
demona, który stał mi na drodze.
Znowu. Kolejne demony materializują się
w salonie, jest już ich co najmniej dziesięciu. Cofam się do tyłu i nagle zderzam
się z kimś plecami. Odwracam się szybko. To Jace.
- Demony się wciąż materializują, nie
damy im rady. - mówię.
- Damy radę, Carmen.
Widzę Aleca i Isabelle, którzy
współpracując walczą z jednym demonem. Widzę Clary, która świetnie radzi sobie
sama z kolejnym z nich.
Stoję u boku Jace’a, równo cofamy się
do tyłu, kiedy trzy demony zmierzają w naszą stronę. Kiedy odwracam się za
siebie, doznaję szoku.
- Jace! Ani kroku dalej! - za nami
znajduje się portal. Stoimy na jego krawędzi.
- Uff, mało brakowało. - Jace oddycha z
ulgą.
Wtedy w pokoju pojawia się Valentine.
Przesuwa dłonią w powietrzu i wtedy na nadgarstkach, szyjach i kostkach moich
przyjaciół pojawiają się grube łańcuchy. Tylko nie na moich i Jace’a. Izzy,
Alec i Clary wyrywają się z ich uścisku, lecz na marne.
W pokoju, aż roi się od demonów, które
ciężko oddychają czekając na znak Morgensterna.
- Carmen, Jace. - skina na nas głową. -
Walczyliście dzielnie, ale nadszedł czas się poddać.
- Nigdy! - głośno krzyczę i wtedy kieruję
dłonie w stronę obrzydliwych istot. Po chwili jasna poświata wydobywa się z
moich dłoni, która zabija demony.
Kiedy przestaję, rozszerzam oczy w
niedowierzaniu. Na miejsce zabitych pojawiają się nowe, groźniejsze demony,
które patrzą na nas ze smaczkiem. Kieruję znów dłonie w ich stronę, lecz wtedy
Jace mnie powstrzymuje.
- Carmen. Przestań. Uruchomisz
demoniczną stronę. - mówi szeptem.
- Już ją uruchomiłam. - mówię i
ignorując jego uwagę znów strzelam mocą w stronę demonów.
Znów to samo. Demony powracają.
- Oh Carmen, nie wygrasz tego. - prycha
Valentine. - Twoje oczy mówią same za siebie, po której stronie jesteś.
Spoglądam na Jace’a, a ten tylko skina
głową dając mi do zrozumienia, że są czarne.
- Carmen, oddychaj. Tak jak cię
uczyłem. Wyzbyj się tego. - Jace łapie mnie za ramiona.
Słucham go i staram się uspokoić.
- Carmen, nie damy im rady. - Jace
kontynuuje szeptem. - Oddychaj głęboko. Już wiem co robić.
I w tym momencie patrzę na Jace’a jak skacze w otchłań portalu
pociągając za tym mnie...
łał, nieźle, co chwila jakiś nowy i zaskakujący zwrot akcji...
OdpowiedzUsuńCarmen raczej nie ma się czego obawiać, bo jeżeli Jace mówi, że wie co robić, to na pewno tak jest.
życzę weny i do następnego, redhead.
P.S. jeżeli będziesz miała chwilę czasu, zapraszam do siebie :-)
Twój blog jest naprawde super :) i świetne pomysły ale z chęcią dowiedziałabym się (myślę że nie tylko ja :p) kto jest ojcem Carmen :) Więc mam nadzieje że wkrótce pojawi się jego wątek tutaj :)
OdpowiedzUsuńI love your blog. Normalnie się zakochałam . Odnalazłam go całkiem niedawno i przeczytałam wszystkie rozdziały w kilka godzin. Nie mogę się doczekać następnych. Życze weny i zajebistych rozdziałów jak najszybciej. ;)
OdpowiedzUsuń