sc Born With Sight: 25. The game is on
Layout by Scar

5 wrz 2015

25. The game is on

      
"The day is my enemy, the night is my friend."


      Obracam się wokół własnej osi wykonując kilka machnięć mieczem w stronę wroga, który oddalony jest ode mnie o parę centymetrów. Jeszcze jeden manewr ciężkim, przeźroczystym mieczem Nocnych Łowców i ostrze zatapia się w miękkiej gąbce manekina, którego postawił tam Jace.
     - Świetnie, ale pamiętaj, że walka mieczem to nie pokaz umiejętności, trochę mniej wymyślnych manewrów i wroga zabiłabyś o wiele wcześniej. - mówi Złotowłosy, a ja prycham.
     - Jeśli choć jedno potrafię, to walczyć, ale dziękuję za radę mądralo. - puszczam oczko w stronę chłopaka, a ten cicho chichocze.
     - Twoja kolej. - podaję miecz Sonyi, lecz ta kręci głową.
     - Poradzę sobie bez niego. - marszczę brwi i odchodzę na bok stając między Clary i Izzy.
      - A ta co? - pyta Clary.
      - Zaraz się przekonamy. - odpowiadam i wyczekujemy pierwszego ruchu Sonyi.
     Dziewczyna staje parę metrów przed manekinem i mocno się skupia. Zauważam jak zamyka oczy i wykonuje długi, powolny wdech. Spoglądam na jej dłonie, które momentalnie zaciskają się w pięści. Kiedy po paru sekundach otwiera oczy, ku mojemu zdziwieniu są czarne. Zaczynam się obawiać, że zaraz rozpęta się chaos, ale wtedy przypominam sobie, że Sonya kontroluje swoją moc, w przeciwieństwie do mnie.
     Sonya podbiega do manekina w błyskawicznym tempie, kładzie obie dłonie na ramionach manekina. To co dzieje się później, sprawia, że moje usta formują się w literę "O". Manekin zaczyna jarzyć się jasnym światłem, a po chwili zapala się tworząc ogromny płomień ognia.
     - Sonya! - Jace krzyczy podbiegając do gaśnicy i szybko ugasza ogień.
W pomieszczeniu zaczyna roznosić się zapach spalenizny, a kukła jest dosłownie doszczętnie spalona. Nie wiem jak silna jest Sonya, wiem, że mnie to przeraziło.
     - Świetnie, nie mamy na czym ćwiczyć. - parska Alec.
     - Manekiny są jeszcze w magazynku...- uspokaja go Izzy. - Jak to zrobiłaś? - kieruje pytanie do Carmen.
     - Lata praktyki. - dziewczyna uśmiecha się łobuzersko.
     Nie potrafiłam wydukać ani słowa. Po prostu mnie zamurowało. Czy ja też tak potrafię?
     - Ja też tak mogę? - pytam unosząc jedną brew.
     - Mogę Cię nauczyć, ale to potrwa...
     - Nie obchodzi mnie to, chcę sprawiać, że wróg zapala się przez mój dotyk.

*** 

     Wykończona wracam do pokoju, jestem spocona, boli mnie każdy mięsień, nie potrafię ruszyć nawet palcem. Spędziliśmy na treningu prawie cały dzień, oprócz południa kiedy to dokładniej omawialiśmy plan, który zrealizujemy już jutro. Kiedy myślę o tym, że nadchodzi wielki dzień, po moim ciele przebiegają ciarki. Jakaś część mnie obawia się, że mój plan legnie w gruzach, ale przecież nie mogę dać wygrać temu zdrajcy. Nie mogę...
     Słyszę pukanie do drzwi więc usadawiam się wygodnie na łóżku.
     - Proszę...- drzwi otwierają się, a do pokoju wchodzi Clary.
     - Mogę? - pyta.
     - Pewnie, siadaj. - poklepuję miejsce obok mnie na łóżku.
     Dziewczyna zamyka drzwi i siada obok mnie poprawiając poduszkę za plecami.
     - Zdenerwowana? Jutrem?
     - Trochę, ale wiem, że damy radę. Mam nadzieję...- odpowiadam i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że naprawdę mam wątpliwości. Muszę ich się szybko pozbyć, jeśli chcę, żeby plan wypalił i oczywiście po to, by reszta nie odpuściła.
     - Boję się konfrontacji z moim...ojcem. Ciężko przechodzi mi to przez gardło. Tęsknię cholernie za mamą...
     W tym całym rozgardiaszu kompletnie zapomniałam, że Jocelyn nadal jest z Valentine'm, nadal nieprzytomna po zażyciu tajemniczej mikstury.
     - Zrobię wszystko, żeby Jocelyn do ciebie wróciła. Naprawdę chcę pomóc. Nie ukrywam, że moim głównym celem jest pozbycie się Morgensterna, ale wiem, że to będzie coś w rodzaju łańcuszka. Kiedy on zniknie, ona wróci.
     - Dzięki Carmen, to naprawdę miłe...to co mówisz. Wcale nie jest to dziwne, że Jace się w tobie zakochał. - tym sposobem Clary zeszła na bardzo delikatny temat. Kiedyś kochała go jak dziewczyna kocha chłopaka, a teraz musi jako siostra. To naprawdę smutne i przytłaczające.
     - Słuchaj Clary, nigdy nie miałam na celu cię zranić. To po prostu, tak wyszło, nawet się tego nie spodziewałam...
     - Tak wiem, Jace miesza w głowie. - Clary uśmiecha się do siebie prawdopodobnie na wspomnienie jakiegoś momentu, które dzieliło ją i Złotowłosego. - Ale nie żywię do ciebie urazy. Ja poradziłam sobie z uczuciem do niego. Uważam, że zasługuje na kogoś takiego jak ty. - dziewczyna kładzie dłoń na moim ramieniu i uśmiecha się ciepło. To dodaje mi pewności siebie.
     - Cieszę się, że nie jesteś zła. Mi naprawdę na nim zależy. - tłumaczę.
     - Widać to gołym okiem kochana, jesteście całkiem ładną parą. - Clary mruga do mnie oczkiem.
     - Całkiem?
     - To Jace sprawia, że jesteście tylko "całkiem" ładną parą. - Clary chichocze, a ja jej wtóruję. Jest tak dobrą osobą, że aż boli mnie to, że spotkało ją tyle złych rzeczy.

*** 

     Carmen! Carmen! Carmen! 
   Słyszę głos nawołujący mnie gdzieś z oddali. Przechadzam się po Instytucie nie wiedząc dokąd prowadzą moje nogi. 
   Carmen! 
   Głos jest znajomy, ale nie potrafię przypisać go do jakiejkolwiek osoby. 
Skręcam w lewo zaraz za salą treningową. Idę w stronę ciemnych, poniszczonych drzwi. Zastanawiam się co może się za nimi znajdować. 
   Carmen! 
   Nawoływanie staje się głośniejsze, najprawdopodobniej dlatego, że ktoś kto mnie woła jest za owymi drzwiami. Dotykam zimnej, okrągłej klamki i powoli przekręcam ją w prawo. Drzwi ulegają. 
   Ciągnę je powoli w swoją stronę. Pomieszczenie jest ciemne. Nasłuchuję głosu, lecz nikt już się nie odzywa.  
   Nagle zauważam jak na stole samoistnie zapala się gruba, biała świeca. Dzięki jej światłu dostrzegam, stare, popękane lustro pod jedną ze ścian. Przeglądam się w nim przez chwilę. Podchodzę bliżej. Na sobie mam strój Nocnego Łowcy. Dominuje w nim czerń i skóra. Na ciele mam świeżo namalowane runy, jestem zaopatrzona w każdy rodzaj broni, a z wysokiego buta wystaje kawałek steli.  
    Kładę dłoń na lustrze. Czuję jak przez moje ciało przechodzi prąd. Pomimo tego, że się nie poruszam, moje odbicie wręcz przeciwnie. Już wiem. 
Spoglądam na oczy mojego odbicia. Są czarne. Czarnooka Carmen. 
    - Dawno nie rozmawiałyśmy. - mówi szczerząc się w przerażający sposób.  
    - Jakoś radziłam sobie bez ciebie. Czego znów chcesz? Zmieszać mnie z błotem? Sprawić, że znów w siebie zwątpię? - syczę przez zęby. 
    - Oj, wręcz przeciwnie kochana. - widzę błysk w jej hebanowych oczach. 
    - Oh, przestań mnie zwodzić. Nie ze mną te gierki. Nie jestem już tak słaba jak wcześniej. 
    - Zdaję sobie z tego sprawę Carmen, nawet bardziej niż ci się wydaje. Dlatego zabrałam cię do tego snu, żeby powiedzieć ci, że... 
    - Że co? Że mam przejść na drugą stronę? Oddać się ciemnej mocy, która ukryta jest w moim ciele? - wykonuje gest rękoma ukazując kpinę. - Bzdury! Nigdzie się nie wybieram, powinnaś to dawno zrozumieć. Pomimo tego, że parę razy już się załamałam, dalej jestem dobra...
    - Oh zamkniesz się?! Przyszłam powiedzieć ci, że będę współpracować... - Czarnooka Carmen wyciąga rękę przez lustro i łapie mnie za dłoń. Czuję ciepło, czuję jakby nasze dłonie paliły się, ale nie ma ognia, nie czuję nawet bólu. Wtedy wiem, że ten gest to przypieczętowanie decyzji Hebanowej Carmen. 

      Budzę się i szybko zapalam lampkę na stoliku nocnym. Spoglądam na swoją dłoń i widzę na niej czarny ślad w okolicach nadgarstka. To dowód.
Dowód na to, że jutro będzie koniec Valentine'a.

[dzień misji] 

     Kończę malowanie runy na swoim przedramieniu i wkładam stelę do buta. Wstając łapię swoje odbicie w lustrze i zauważam, że wyglądam tak samo jak w swoim śnie. Nie planowałam tego. To musiał być jakiś znak. Znak, że wszystko będzie dobrze.
     Łapię się za nadgarstek gdzie nadal widnieje ślad jaki zostawiła za sobą Czarnooka Carmen.
     - Mam nadzieję, że dotrzymujesz obietnic. - kieruję słowa do mojej drugiej połówki i wtedy widzę jak moje oczy na sekundę zmieniają kolor. Nie trudno się domyślić jaki.
      Rozszerzam oczy, ale po chwili oswajam się z myślą, że jednak coś we mnie siedzi i tylko uśmiecham się do siebie uznając sekundową zmianę koloru oczu jako odpowiedź drugiej Carmen.
      Wychodzę z pokoju i udaję się w stronę wyjścia z Instytutu. Wszyscy już na mnie tam czekają.
      Rozglądam się po wszystkich starych i nowych twarzach. Jace, Alec, Izzy, Clary, Robert, Maryse, Sonya, a nawet Simon. Wszyscy stoją tu by wykonać mój plan, by mnie wspierać i razem pokonać Valentine'a. To dodaje mi otuchy i motywacji.
     - Każdy zna swoją rolę? - wszyscy potakują głową. - W takim razie nie pozostało nam nic jak tylko udać się w miejsce, gdzie dzisiaj Morgenstern zginie.

4 komentarze:

  1. Kim jest dziewczyna ze wcześniejszych gifów ??

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kolejny rozdział ? bo dawno już nie ma :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy następny rozdział? Nie mogę się doczekać co będzie w następnych. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!