sc Born With Sight: 16. Allies
Layout by Scar

20 mar 2016

16. Allies

"The world's the same you're the one who's different"

- Carmen, przejrzyj na oczy! – krzyk dociera do moich uszu lecz nie potrafię zidentyfikować skąd pochodzi, ani do kogo należy. Rozglądam się gwałtownie wokół siebie w ciemnościach czując jak mój oddech przyspiesza. Kto do mnie mówi? Głos jest znajomy jednak wydaje się, jakbym dawno już nie słyszała osoby, do której on należy i zwyczajnie o nim zapomniałam. Szukam odpowiedzi we wspomnieniach lecz odzew mojego umysłu zdaje się nie przychodzić.
- Kto mówi?! – zdobywam się na krzyk, lecz mój głos załamuje się kiedy w sekundzie widzę jasną postać w oddali, która się zbliża.
- On cię zwodzi, sprowadził cię do tego Instytutu, żebyś była słabsza! Wróć tam gdzie należysz! – marszczę brwi, dalej nie wiem kto stara się mi doradzić, lecz wydaje mi się, że ta osoba mówi rozsądnie. W ciągu sekundy mój umysł rozjaśnia się, a ja wiem co mam robić. – Wróć do Nowego Jorku! – ponownie słyszę głos. Już wiem do kogo należy.
Przed moją twarzą ukazuje się inna twarz. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś dotknie mnie uczucie tęsknoty za tą postacią.
Czarnooka Carmen uśmiecha się do mnie chytrze jakby wiedziała, że udało jej się mi pomóc.

Momentalnie budzę się. Otwieram oczy czując jak poranne światło nieco mnie oślepia. Rozglądam się po pomieszczeniu i orientuję się, że nie jestem w swojej kwaterze w Instytucie. Powoli siadam na łóżku i wtedy zauważam Kai’a, który spokojnie śpi na skórzanym fotelu naprzeciw z narzuconym kocem na swoje ciało. Uśmiecham się na chwilę widząc ten widok. Kai wygląda tak…łagodnie.
Cicho wzdycham opierając głowę na dłoni i przywracając mój sen do mojej głowy. Moja towarzyszka odwiedziła mnie po raz pierwszy od, bardzo długiego czasu, co jest w sumie dziwne zważając na to, że moja moc wróciła i ma się świetnie.
Jak mogłam być taka głupia nie widząc tak prostej rzeczy? Valentine pójdzie wszędzie za mną, aby tylko mnie dorwać. Dlaczego by nie zmusić go do powrotu do Nowego Jorku, aby niewinne życia z Instytutu w Los Angeles nie były dłużej narażone na niebezpieczeństwo? Sam chyba nie przewidział, że będę chciała wrócić i zostawić nowo poznanych Łowców na własną rękę po tak tragicznym wydarzeniu, grożącym następnym, podobnym. Muszę natychmiastowo oznajmić pomysł reszcie moich towarzyszy. Musimy wracać. Koniecznie. Muszę być tam gdzie należę, jeśli mam zginąć – moja historia zakończy się w miejscu, gdzie wpierw rozpoczęła się.
Słyszę ciche westchnięcie, które dobiega z ust Kai’a. Ten przebudza się, po otwarciu oczu wygląda na zdezorientowanego, jak każdy kto rano budzi się z głębokiego snu. Kiedy spogląda na mnie, uśmiecha się ciepło w sposób, który koi moje nerwy.
- Dzień dobry Carmen – mówi lekko zachrypniętym głosem – Spałaś spokojnie?
- Można tak powiedzieć – wzdycham z uśmiechem – Dziękuję, że mi pomogłeś, nie wie co mogłoby się stać gdybym wybuchła… - spoglądam na swoje dłonie, które w momencie wydają się bardzo ciekawe.
- Nie ma sprawy Carmen… - jego głos jest wątpliwy – Co się tak naprawdę wczoraj stało? – zadaje pytanie, a ja podnoszę na niego swój wzrok.
Wspomnienia z poprzedniego wieczora zalewają mnie niczym czarny, gęsty płyn. Osiada się na moim sercu i sprawia, że ponownie czuję smutek, a łzy cisną się do moich oczu uparcie. Pojedynczej łzie udaje się wydostać z mojego oka, co nie umyka chłopakowi. Powoli podnosi się z fotela i dosiada się obok mnie na łóżku.
- Carmen, nie przejmuj się Jace’m.
- Skąd wiesz, że chodzi o niego? – pytam przez łzy zaciągając się nosem.
- Wiem jak wygląda zranione, zakochane serce… - odpowiada, a ja spoglądam mu prosto w oczy. Jego wzrok wydaje się wiedzieć dokładnie co w tym momencie czuję.
- Wydaje mi się, że ja i Jace to koniec – słowa ciężko przechodzą mi przez gardło, jakbym pluła gwoździami – On dalej kocha Clary, swoją pierwszą miłość, widziałam to wczoraj kiedy oboje siedzieli w jego pokoju przyciśnięci do siebie ustami. Słyszę jak Kai wciąga powietrze.
- Uwierz mi, że będzie żałował, że zranił osobę, której ojcem jest demon – Kai próbuje mi poprawić humor. Uśmiecham się przez łzy i kręcę głową.
- Mam nadzieję…- nie mam ochoty już o tym rozmawiać, dlatego zbywam temat tymi słowami – Słuchaj Kai, we śnie przyszedł do mnie pomysł…a raczej decyzja jaką koniecznie muszę podjąć – zaczynam, a chłopak spogląda na mnie zaciekawiony. – Muszę wracać do Nowego Jorku… - mówię, a Kai momentalnie zmienia wyraz twarzy na… zły?
- Ale jak to? Dlaczego? – pyta zdezorientowany.
- Będąc tutaj narażam wszystkich na śmierć z rąk Valentine’a, kiedy wrócę on pójdzie za mną…
- Dobrze… w takim razie ja i Hiro jedziemy z wami. Będziemy wam potrzebni w Nowym Jorku w razie starcia z wrogiem – marszczę brwi kręcąc głową.
- Nie, nie… jesteście potrzebni w Londynie. Tam należycie – mówię.
- Ja nie przynależę nigdzie Carmen… nie ma czegoś takiego jak „przynależeć do jakiegoś miejsca”. Miejsca się zmieniają, o przynależności możemy mówić w kwestii naszej rasy… jesteśmy dziećmi Anioła… - chłopak ukazuje mi swoje ciekawe poglądy – A poza tym w Londynie obecnie zamieszkuje jedenastu Nocnych Łowców, beze mnie, Hiro, no i… Alice jest ich ośmiu, wystarczająco by zapewnić sobie nawzajem bezpieczeństwo – tłumaczy próbując mnie zapewnić o swojej racji.
- Kai, to nie wasza walka do stoczenia, ona jest tylko i wyłącznie moim zakichanym problemem…
- Powiedzmy, że przyjąłem ją również jako swoją, ponieważ…- chłopak zacina się spoglądając mi w oczy, które zdają się przeszywać mnie na wylot – Ponieważ nie pozwolę na to by coś ci się stało…
- A Alice? Zostawicie ją tak? Hiro się zgodzi? Wiem, że żywił do niej uczucia…
- Alice dokonała wyboru, Hiro natomiast jest moim parabatai, zawsze się we wszystkim zgadzamy…
- Nie mogę decydować za ciebie – odchrząkuję – Później zwołam spotkanie, aby wszystkim o tym oznajmić. Teraz, lepiej pójdę już do siebie… - uśmiecham się do chłopaka, a ten potakuję głową.
Podnoszę się z łóżka poprawiając włosy i kieruję się w stronę wyjścia z pokoju. Po chwili czuję dłoń Kai’a, która zaciska się na moim nadgarstku. Jego siła sprawia, że się zataczam i opadam ponownie na łóżko znajdując się bardzo blisko chłopaka. Nasze twarze dzielą centymetry. Chłopak kładzie dłoń na moim policzku i lekko go gładzi. Zamykam oczy wciągając powietrze przez nos. Uczucie to wydaje się dziwnie przyjemne.
- Pozwól sobie pomóc Car – zaczyna spokojnym głosem – Pozwól mi pomóc tobie…

***

Kierując się do biblioteki gdzie poprosiłam wszystkich mieszkańców Instytutu o spotkanie myślę o tym co mówił Kai. Może faktycznie powinnam im pozwolić na to, aby pomogli mnie stoczyć walkę z moim wrogiem…? Co prawda, faktem jest, że Valentine to wróg wszystkich Nocnych Łowców stojących po stronie dobra. A może tylko sobie wmawiam, że powinnam poradzić sobie z tym sama?
Wychodząc zza rogu natykam się na rudowłosą dziewczyną, również kierującą się do biblioteki. Patrząc na nią czuję przypływ złości, lecz próbuję ją zignorować. Nikogo nie chcę zranić, pomimo tego, że to oni zranili mnie…
- Carmen… - odzywa się cichym i niepewnym głosem.
- Nie mamy o czym rozmawiać – odpowiadam szorstko przyspieszając kroku, by nie musieć towarzyszyć sobie w drodze do biblioteki.
Do biblioteki gdzie również będę musiała skonfrontować się z Jace’m.
Wtedy moje serce ponownie się rozpadnie.

***

- Wydaje mi się, że to rozsądny pomysł… my sobie poradzimy w trójkę – odzywa się Nicholas, który widać zaakceptował mój pomysł.
- Tak, zajmiemy się już Instytutem – dodaje Jeremiasz – Pamiętaj Carmen jednak, że jeśli będziemy mogli się wam w jakikolwiek sposób odwdzięczyć – wiem co ma na myśli, również chce pomóc w walce z wrogiem. – Przyjedziemy do Nowego Jorku w oka mgnieniu… - dodaje, a ja uśmiecham się smutno.
Fakt, że ludzie chcą narażać swoje życie, praktycznie dla mnie uderza mnie w serce. Robi mi się ciepło i miło, ale zarówno przeraża mnie to jaki może to mieć dla nich finał.
Spoglądam na Jace’a, który ani razu się dzisiaj nie odezwał. Jego oczy są zapadnięte, a pod nimi ma ciemne sińce, wygląda jakby nie spał całą noc. Widok ten sprawia, że smutek ponownie ogarnia moje myśli, ale wiem, że to nie on tutaj został zraniony. Tylko ja… Na chwilę udaje mi się złapać jego wzrok, lecz nie potrafię go długo utrzymać.
- A co w takim razie z wami? – Nicholas kieruje się do londyńskich Nocnych Łowców.
Kai i Hiro spoglądają na siebie po czym Hiro potakuje głową w jego stronę, jakby podjął ostateczną decyzję.

- Carmen zdradziła mi ten pomysł już wcześniej – Kai zaczyna, a ja słyszę jak Jace wciąga powietrze – Postanowiliśmy się udać z nimi do Nowego Jorku i pomóc im utrzymać się przy życiu… jak najdłużej.

3 komentarze:

  1. Zostałaś nominowana do LBA za ciężką pracę włożoną w tego opowiadania. To czy odpowiesz na pytania zależy tylko od ciebie ;)
    Szczegóły: http://anna-bane-lightwood.blogspot.com/p/blog-page_29.html
    Weny
    Ann

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałaś nominowana do LBA!!!
    Więcej informacji na http://dont-be-scared-shadowhunters.blogspot.com/2016/05/lba.html

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!