"Hearts are breakable and I think, even when you heal you are never what you were before"
Następnego
dnia czuję się lepiej. Co prawda kości nieco pobolewają przy wykonywaniu
gwałtownych ruchów, ale kiedy poruszam się delikatnie i powoli nie czuję
nieprzyjemnego kłucia w okolicach kości biodrowej, która jeszcze wczoraj
ogromnie dawała o sobie znać.
Spoglądam
wokoło siebie i wzdycham. Chaos, jaki panuje w bibliotece, gdzie walkę toczyli
Nicholas i Jeremiasz ze sługami Morgenstern’a jest nie do opisania. Księgi leżą
na ziemi, a półki, na których leżały są powywracane i połamane, aż smutno
patrzeć na taką scenerię. Niegdyś uwielbiałam czytać, kiedy miałam na to czas,
taki widok dla mnie jest przygnębiający.
-
Zajmijcie się księgami – mówi Jeremiasz w stronę gdzie stoję ja i Jace. – My posprzątamy
przy mapach – dodaje i od razu kieruje się w stronę wielkich zwojów map, które
przed walką ustawione były w wielkim drewnianym pudle pod ścianą. Teraz leżą
porozrzucane po całej bibliotece, co sprawia, iż zastanawiam się co tu tak
naprawdę się działo.
Spoglądam
na Jace’a orientując się, że od ostatniej kłótni prawie w ogólnie nie
rozmawialiśmy. Nie było czasu. Chłopak spogląda na mnie z bólem w oczach,
prawie w tym samym momencie robimy krok w stronę regałów leżących na kamiennej
posadzce. Łudziłam się, że każdy z nas w ciszy będzie wykonywał swoje zadanie,
ale w momencie kiedy schylam się by podnieść grubą, zakurzoną księgę,
Złotowłosy odzywa się do mnie.
-
Carmen, możemy porozmawiać? – mówi niemal szeptem, wyczuwam jego niepewność. Jego
głos uderza mnie w serce. Tak bardzo za nim tęskniłam, jednak jego zawahanie
ostatnim razem, zraniło mały kawałeczek mojego serca.
-
Mów – odpowiadam, starając się zabrzmieć szorstko, aby udowodnić mu, że dalej
jestem na niego zła. To śmieszne, że w momentach, kiedy musimy walczyć o życie
i są to nasze główne problemy, czy przeżyjemy każdy następny dzień, znajduje
się jeszcze miejsce na kłopoty w związku.
-
Clary nie jest moją siostrą – mówi, a ja skrzywiam się słysząc to zdanie po raz
kolejny w przeciągu paru dni. – To fakt – dokańcza. – Faktem też jest, że
kompletnie nic do niej nie czuję. Nie w tym sensie – tłumaczy, a ja spoglądam
na niego z powagą czekając na jego następne słowo. – Była moją dziewczyną,
siostrą, a teraz staje się kimś w rodzaju…przyjaciółki – Jace chichocze. –
Mojego życia najwidoczniej nie można brać na serio – uśmiecham się, rozbawiona
jego słowami. Ma rację. Chyba nikt nie był w jego sytuacji, że jedna osoba
ukazała się w jego życiu pod trzema różnymi rodzajami.
-
Jeśli patrzysz na to z tej strony, faktycznie jest to zabawne – odpowiadam odkładając
kolejną księgę na mały stosik na schodach na podest.
-
Kocham tylko ciebie Carmen, nie pozwolę nikomu ani niczemu tego zmienić –
chłopak podchodzi do mnie, a ja pozwalam mu się przytulić. Głośno wzdycham
czując się dobrze w jego ramionach po czym spoglądam w jego oczy.
-
Przepraszam, że tak wybuchłam, wina leży też po mojej stronie, nigdy byśmy się
nie pokłócili, gdybym dała ci wtedy dojść do słowa – odpowiadam delikatnie się
uśmiechając
Złotowłosy
nie odpowiada, lecz całuje mnie w czoło, powoli i namiętnie. Taka odpowiedź
wyraża więcej niż tysiąc słów…
~***~
Jace
wraz z Kai’em i Hiro
pozbijali już rozbite regały i postawili je pod ścianą, razem z Clary układamy
teraz księgi, tam gdzie przynależą – na półkach. Kai nie wygląda już tak jak
poprzedniego dnia, blado jakby zaraz miał zemdleć. Iratze tym razem zadziałało
na niego wyjątkowo porządnie. Uśmiecham się do niego kiedy przyłapuje mnie na
przyglądaniu się jemu.
Schylając
się po ostatnią księgę ze stosu tomów zaczynających się na literę „R”,
zauważam, że z jednej z nich wystaje jakaś fotografia. Niemal od razu
rozpoznaję na niej Jeremiasza w nastoletnim wieku. Nie zmienił się ani trochę. Włosy
miał zaczesane podobnie jak teraz, jego wyraz twarzy był poważny i groźny, co
nie przeobraziło się prawie w ogóle. Wyciągam fotografię, aby przyjrzeć się jej
w całości i po kolei przyglądam się twarzom Nocnych Łowców zebranych na
zdjęciu. Kiedy mój wzrok pada na ostatnią postać marszczę brwi, o ile mój wzrok
mnie nie myli, właśnie patrzę na moją matkę. Abigail Carter. Przeraża mnie
nasze podobieństwo do siebie, ma podobne jasne, falowane włosy, a jej oczy
wydają się promieniować czułością i serdecznością. To do niej niepodobne.
Niemal
od razu kieruję się w stronę Jeremiasza, który teraz przybija dechy z mapami do
ścian. Staję przy drabinie, na której stoi wciąż wpatrując się w zdjęcie. Po
chwili mężczyzna mnie zauważa.
-
Oh, nie mów, że znalazłaś moje zdjęcie z nastoletnich lat – odzywa się. –
Wyglądam na nim okropnie – dodaje chichocząc i schodzi z drabiny stając obok
mnie. – Wszystko w porządku? – pyta kiedy orientuje się, że moje usta
rozdziawione są na kształt litery „O”, a moje brwi są zmarszczone.
-
Znam tą kobietę – tłumaczę wskazując palcem na Abigail.
-
Ah, Abigail, przyjaźniliśmy się jako
małe dzieci zanim opuściłem Idris, z rodzicami, którzy mieli zając się tym
Instytutem. To od nich go przejąłem – rozkłada ręce na boki wpatrując się w
malowany sufit pomieszczenia. Spoglądam na niego zamykając usta.
-
Co wiesz o rodzinie Carterów? – niemal od razu zadaję pytanie, widząc jego
zdezorientowany wyraz twarzy. – Jeszcze się nie zorientowałeś? – pytam wywracając
oczami i przystawiam zdjęcie do mojej twarzy. Ten momentalnie nieruchomieje i
rozszerza oczy.
-
To twoja matka? – zadaje pytanie, które jest pytaniem retorycznym. To jasne, że
nie muszę na nie odpowiadać. Potakuję tylko machinalnie głową wyczekując
odpowiedzi na moje pytanie. Mężczyzna odchrząkuje. – Carterowie to bardzo hojni
ludzie. Najciekawsze było ich motto i symbol rodzinny – mężczyzna prędko
podchodzi do jednego ze zwojów, które na początek wydaje się być mapą, kiedy
jednak je rozwija widzę na nich herby rodzinne Nocnych Łowców, wraz z ich
myślami przewodnimi. Jeremiasz wodzi palcem po papirusie i zatrzymuje się
prawie na jego końcu. – Jest – stuka palcem w zwój. – Rodzina Carter –
podchodzę bliżej i przyglądam się herbowi rodzinnemu, chcąc czy nie chcąc,
herbowi mojej rodziny. Wodzę palcem po jego krawędziach czując mrowienie pod
palcami, kiedy przesuwam opuszkiem palca po suchym papierze. Spoglądam niżej i
widzę motto rodziny Carter.
-
Niesiemy dobro – czytam na głos, a Jeremiasz od razu się uśmiecha. Z tego co
wiem, Abigail nie stosowała się do tego motta. Powinna przynależeć do innej
rodziny, gdzie motto brzmi „Robimy dzieci
z demonami, a potem wydajemy je w ręce najgroźniejszego Nocnego Łowcy na Ziemi”.
-
Jakim cudem nie zorientowałem się z początku? Jesteście tak podobne – Jeremiasz
patrzy to na mnie, to na zdjęcie.
-
Tak, najgorsze jest to czy nie wiem czy jest się tutaj z czego cieszyć –
tłumaczę zwijając zwój z herbami i odkładając go na miejsce.
-
A to dlaczego? – pyta zdezorientowany.
-
To długa historia – tłumaczę spoglądając na niego z politowaniem.
-
Mamy mnóstwo czasu, możemy rozmawiać sprzątając – Jeremiasz uśmiecha się do
mnie, a ja odwzajemniam jego serdeczność. Nienawidzę Abigail za to co zrobiła
mnie i moim przyjaciołom. Postaram się, aby wszyscy przekonani o jej ciepłej
duszyczce, dowiedzieli się jaka jest naprawdę. Podła i zepsuta…
~***~
-
Opowiadaj! – Jace niepokoi się, kiedy siedząc w jego pokoju oznajmiam mu, iż
stało się coś niewiarygodnego. Ramiona bolą mnie po pracy w bibliotece, na
szczęście są to tylko zakwasy, które w porównaniu do tego co stało się wczoraj,
zdają się być nieważne. Spoglądam za okno, na dworze już się ściemnia, a na
niebie świecą mocno gwiazdy.
-
Po naszej kłótni wybiegłam z Instytutu, pamiętasz? – Jace potakuje głową, a ja
kontynuuję. – Przechadzałam się tam i z powrotem, aż w końcu w małym zaułku,
zauważyłam dziewczynkę, która zmaga się z demonami – poprawiam niesforny kosmyk
włosów, który opadł mi na twarz. – Zdecydowałam się jej pomóc, odgoniłam demony
i zaczęłam rozmawiać z dziewczynką. Przedstawiła się jako Joyce Trueblood –
mówię i patrzę na reakcję Jace’a. Wiedziałam, że tak zareaguje.
-
Trueblood? Przecież to nazwisko panieńskie Maryse! – podnoszę dłoń na wysokość
jego głowy w geście uciszenia.
-
Czekaj, to jeszcze nie wszystko – tłumaczę. – Joyce powiedziała, że mnie zna. Kiedy
spytałam się, dlaczego tak uważa powiedziała, że jej matka mówiła, iż ma siostrę
o moim imieniu i nazwisku – Jace rozdziawił usta zdezorientowany, ale pozwala
mi kontynuować. – Kiedy spytałam się, jak nazywa się jej matka, ta od razu
powiedziała, że Abigail Carter. Uwierzysz? – zadaję pytanie.
-
Masz przyrodnią siostrę? – Jace marszczy brwi. – No dobrze, ale dlaczego nosi
nazwisko panieńskie Maryse?
-
Jej ojcem jest Max Trueblood…- nie kończę, ponieważ Złotowłosy mi przerywa.
-
Brat Maryse… - mówi niemal szeptem łapiąc się za brodę. – Abigail i Max? –
patrzy na mnie zdezorientowany.
-
Byli małżeństwem po tym jak się urodziłam, a Abigail oddała mnie do rodziny
zastępczej. Max mówił, że nie chciała abym żyła w Świecie Cieni zdając sobie
sprawę, że moim ojcem jest demon. Dlatego oddała mnie do rodziny Przyziemnych –
tłumaczę, mówiąc to co opowiedział mi Max.
-
Rozmawiałaś z Max’em?
-
Tak. Joyce mnie do niego zaprowadziła. Mieszkają na przedmieściach Los Angeles,
zaproponowałam mu, żeby zgłosił się do Instytutu, ale ten twierdzi, że na razie
tego nie chce – Jace wzdycha.
-
Ciekawe. Musimy o tym powiedzieć Maryse! – chłopak prawie krzyczy.
-
Jace, spokojnie. Pomyślimy nad tym, jeśli Max chce zostać nieodnaleziony, niech
tak żyje dopóki nie zmieni zdania. Musimy to szanować, to jego wybór – mówię, a
Jace potakuje głową, co równa się z przyznaniem mi racji.
Zapada
cisza. Najprawdopodobniej obydwoje analizujemy fakty.
-
Słuchaj Carmen – zaczyna chłopak, po krótkiej ciszy. – Poprosiłem Clary, aby tu
przyszła i ze mną porozmawiała. – momentalnie nieruchomieję – Nie martw się,
chcę tylko jej powiedzieć, że pomimo tego, że nie jesteśmy już rodzeństwem, nie
wrócimy do siebie… wydaje mi się, że ona jeszcze na coś liczy. – tłumaczy widząc
moją reakcje. Zaciągam się powietrzem po czym wypuszczam je z ust.
-
No dobrze. Porozmawiajcie. Kiedy ma przyjść? – pytam i w tym momencie otwierają
się drzwi do pokoju, a zza nich wychodzi Fray. Ma niepewny wyraz twarzy, a
kiedy widzi, że jestem środku rozszerza delikatnie oczy.
-
Może ja przyjdę później? – pyta robiąc krok w tył.
-
Ależ nie. Ja właśnie wychodziłam – mówię uśmiechając się do niej. – Miłej
rozmowy – mówię i w tempie błyskawicznym opuszczam pomieszczenie.
Clary:
Clary
niepewnie podchodzi do Jace’a wymuszając uśmiech, który miał ukryć jej
zdenerwowanie. Clary wie, że Jace chce porozmawiać z nią na temat ich
pokrewieństwa, a raczej jego braku. Bała się tej rozmowy. Pomimo tego, że ona i
Simon zeszli się, ta nadal kochała Jace’a. A teraz kiedy Simon’a nie było…
odczuwała to jeszcze bardziej.
-
Siadaj Clary… - jego głos jest poważny i niemal szorstki. – Musimy porozmawiać.
-
Jace, zanim coś powiesz, chcę zacząć – Clary momentalnie go ucisza. – Jace, ja
nadal cię kocham. Wiem, ty zakochałeś się w kimś innym, ale nic na to nie
poradzę. To uczucie zawsze mi towarzyszyło odkąd zaczęliśmy być razem. Nie
potrafię się go wyzbyć, a co najgorsze nie potrafię bez niego żyć – Clary kończy
mówić, aż brakuje jej tchu. Jace nie odzywa się co sprawia, iż Clary wątpi, że
usłyszy coś pozytywnego z jego ust.
-
Clary…ja kocham Carmen – jej serce pęka, pęka na milion kawałków, czuje jak do
oczu napływają jej łzy. Dziewczyna nie wie co ma powiedzieć, brakuje jej słów,
zaciska oczy i głośno wzdycha.
-
Pozwól mi chociaż…- zdobywa się na parę słów. – Pozwól mi to zrobić ostatni raz
zanim opuścisz mnie na zawsze. – mówi patrząc na jego usta.
-
Clary, nie…- dziewczyna przerywa mu wpijając swoje usta w jego. Chłopak jest
zbytnio w szoku, aby od razu ją odrzucić. Dopiero w momencie kiedy słyszy
uchylające się drzwi zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje. Odpycha Clary, a
ta odsuwa się jak poparzona.
Jace
spogląda w stronę drzwi i widzi w nich jego ukochaną.
Carmen
stoi na progu, a jej oczy szklą się.
Carmen:
Kiedy
wracam do pokoju po rozmowie ze Złotowłosym, mam ochotę zadzwonić do Izzy i z
nią porozmawiać jak przyjaciółka z przyjaciółką. Tego w tej chwili potrzebuję.
Dotykam tylnej kieszeni spodni, aby wyciągnąć stary, telefon komórkowy, który
służył mi jako narzędzie komunikacji przez ostatnie dwa lata, lecz orientuję
się, że go tam nie ma. Wiem, jednak, że na pewno miałam go kiedy byłam u Jace’a.
Nie
zastanawiając się, kieruję się w stronę wyjścia z pokoju i przemierzając cichy
korytarz idę do pokoju chłopaka w nadziei, że zbytnio nie przeszkodzę jemu i
Clary w rozmowie.
Dochodząc
do drzwi lekko w nie pukam, po czym uchylam je niepewnie i z uśmiechem wchodzę
do pokoju.
-
Chyba zostawiłam tu…- zacinam się kiedy dochodzi do mnie na co w tej chwili
patrzę. Clary przyciśnięta do ust Jace’a odskakuje od niego w momencie kiedy
orientuje się, że mają gościa.
Moje
oczy momentalnie potrzebują łez.
Nie
chcąc dłużej być w ich towarzystwie wybiegam z pokoju zapominając o telefonie.
Słyszę jak Jace woła mnie, jednak ja nie odwracam się za siebie. Moje nadzieje
na poprawę sytuacji między nami właśnie kompletnie się spaliły.
Czuję
moc, która nadchodzi. Moc smutna jak deszcz. Nawet nie wiem, w którym momencie,
a łzy z moich oczu wypływają jedna po drugiej. Wcześniej Jace zranił kawałeczek
mojego serca, teraz złamał je kompletnie.
Nie
pukając otwieram drewniane drzwi, a mieszkaniec pokoju, w którym się teraz
znajduje zrywa się na nogi.
-
Potrzebuję cię – mówię przez łzy. Chłopak nic nie mówi, a od razu wie o co
chodzi. Kai podchodzi do mnie zdecydowanym krokiem i mocno mnie przytula. Łzy
zdają się wydostawać z moich oczu niczym bieżąca woda z kranu. Kiedy tak płaczę
w klatkę piersiową chłopaka, moja moc uspokaja się, aż w końcu poczucie chęci
jej uwolnienia kompletnie znika. Kai łapie moją twarz w dłonie i ocierając
kciukiem moje mokre od łez policzki spogląda mi prosto w oczy.
-
Chcesz o tym porozmawiać? – pyta, a ja kręcę głową. Chłopak nie naciska tylko
pociąga mnie za dłoń w stronę łóżka. – Połóż się, zasługujesz na odpoczynek –
mówi, a ja posłusznie kładę się na miękkim łóżku Kai’a. Kiedy ten odwraca się i
robi krok w stronę skórzanego fotela, ja łapię go za dłoń. Ten zdezorientowany
odwraca się i spogląda na mnie wyczekująco.
-
Proszę, nie idź.
Genialny
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że się podoba :)
UsuńO tak !!!! Zmiażdż serce Clary :D Omg jak ja lubie ją tu "torturować". Ale ona mnie normalnie wkurzyła , na miejscu Carmen to chyba urządziłabym sobie z nią porządny sparing... Z Jacem też. Profilaktycznie ;) Weny!!!
OdpowiedzUsuńSparing? Bardzo możliwy w następnym rozdziale ;)
UsuńCudowny <3 I nie wiem dlaczego ale chciałabym żeby Carmen była z Kai'em pasują mi do siebie :D
OdpowiedzUsuńNic straconego ;)
UsuńPowiem ci, że rozdział jest boski, ale rozwaliło mnie coś, a dokładniej to zdanie: "Złotowłosy nie odpowiada, lecz całuje mnie w czoło, powoli i namiętnie."
OdpowiedzUsuńNamiętne całowanie w czoło.. :) XDXD
Każdy pocałunek może być namiętny ;)
UsuńSuper opowiadanie!! Gratuluję! :* w ciągu 2 dni przeczytałam obie części. Niecierpliwie czekam na następne rozdziały i życzę weny! :*
OdpowiedzUsuń