sc Born With Sight: 15. Don't go
Layout by Scar

8 mar 2016

15. Don't go

"Hearts are breakable and I think, even when you heal you are never what you were before"

Następnego dnia czuję się lepiej. Co prawda kości nieco pobolewają przy wykonywaniu gwałtownych ruchów, ale kiedy poruszam się delikatnie i powoli nie czuję nieprzyjemnego kłucia w okolicach kości biodrowej, która jeszcze wczoraj ogromnie dawała o sobie znać.
Spoglądam wokoło siebie i wzdycham. Chaos, jaki panuje w bibliotece, gdzie walkę toczyli Nicholas i Jeremiasz ze sługami Morgenstern’a jest nie do opisania. Księgi leżą na ziemi, a półki, na których leżały są powywracane i połamane, aż smutno patrzeć na taką scenerię. Niegdyś uwielbiałam czytać, kiedy miałam na to czas, taki widok dla mnie jest przygnębiający.
- Zajmijcie się księgami – mówi Jeremiasz w stronę gdzie stoję ja i Jace. – My posprzątamy przy mapach – dodaje i od razu kieruje się w stronę wielkich zwojów map, które przed walką ustawione były w wielkim drewnianym pudle pod ścianą. Teraz leżą porozrzucane po całej bibliotece, co sprawia, iż zastanawiam się co tu tak naprawdę się działo.
Spoglądam na Jace’a orientując się, że od ostatniej kłótni prawie w ogólnie nie rozmawialiśmy. Nie było czasu. Chłopak spogląda na mnie z bólem w oczach, prawie w tym samym momencie robimy krok w stronę regałów leżących na kamiennej posadzce. Łudziłam się, że każdy z nas w ciszy będzie wykonywał swoje zadanie, ale w momencie kiedy schylam się by podnieść grubą, zakurzoną księgę, Złotowłosy odzywa się do mnie.
- Carmen, możemy porozmawiać? – mówi niemal szeptem, wyczuwam jego niepewność. Jego głos uderza mnie w serce. Tak bardzo za nim tęskniłam, jednak jego zawahanie ostatnim razem, zraniło mały kawałeczek mojego serca.
- Mów – odpowiadam, starając się zabrzmieć szorstko, aby udowodnić mu, że dalej jestem na niego zła. To śmieszne, że w momentach, kiedy musimy walczyć o życie i są to nasze główne problemy, czy przeżyjemy każdy następny dzień, znajduje się jeszcze miejsce na kłopoty w związku.
- Clary nie jest moją siostrą – mówi, a ja skrzywiam się słysząc to zdanie po raz kolejny w przeciągu paru dni. – To fakt – dokańcza. – Faktem też jest, że kompletnie nic do niej nie czuję. Nie w tym sensie – tłumaczy, a ja spoglądam na niego z powagą czekając na jego następne słowo. – Była moją dziewczyną, siostrą, a teraz staje się kimś w rodzaju…przyjaciółki – Jace chichocze. – Mojego życia najwidoczniej nie można brać na serio – uśmiecham się, rozbawiona jego słowami. Ma rację. Chyba nikt nie był w jego sytuacji, że jedna osoba ukazała się w jego życiu pod trzema różnymi rodzajami.
- Jeśli patrzysz na to z tej strony, faktycznie jest to zabawne – odpowiadam odkładając kolejną księgę na mały stosik na schodach na podest.
- Kocham tylko ciebie Carmen, nie pozwolę nikomu ani niczemu tego zmienić – chłopak podchodzi do mnie, a ja pozwalam mu się przytulić. Głośno wzdycham czując się dobrze w jego ramionach po czym spoglądam w jego oczy.
- Przepraszam, że tak wybuchłam, wina leży też po mojej stronie, nigdy byśmy się nie pokłócili, gdybym dała ci wtedy dojść do słowa – odpowiadam delikatnie się uśmiechając
Złotowłosy nie odpowiada, lecz całuje mnie w czoło, powoli i namiętnie. Taka odpowiedź wyraża więcej niż tysiąc słów…

~***~

Jace wraz z Kai’em i Hiro pozbijali już rozbite regały i postawili je pod ścianą, razem z Clary układamy teraz księgi, tam gdzie przynależą – na półkach. Kai nie wygląda już tak jak poprzedniego dnia, blado jakby zaraz miał zemdleć. Iratze tym razem zadziałało na niego wyjątkowo porządnie. Uśmiecham się do niego kiedy przyłapuje mnie na przyglądaniu się jemu.
Schylając się po ostatnią księgę ze stosu tomów zaczynających się na literę „R”, zauważam, że z jednej z nich wystaje jakaś fotografia. Niemal od razu rozpoznaję na niej Jeremiasza w nastoletnim wieku. Nie zmienił się ani trochę. Włosy miał zaczesane podobnie jak teraz, jego wyraz twarzy był poważny i groźny, co nie przeobraziło się prawie w ogóle. Wyciągam fotografię, aby przyjrzeć się jej w całości i po kolei przyglądam się twarzom Nocnych Łowców zebranych na zdjęciu. Kiedy mój wzrok pada na ostatnią postać marszczę brwi, o ile mój wzrok mnie nie myli, właśnie patrzę na moją matkę. Abigail Carter. Przeraża mnie nasze podobieństwo do siebie, ma podobne jasne, falowane włosy, a jej oczy wydają się promieniować czułością i serdecznością. To do niej niepodobne.
Niemal od razu kieruję się w stronę Jeremiasza, który teraz przybija dechy z mapami do ścian. Staję przy drabinie, na której stoi wciąż wpatrując się w zdjęcie. Po chwili mężczyzna mnie zauważa.
- Oh, nie mów, że znalazłaś moje zdjęcie z nastoletnich lat – odzywa się. – Wyglądam na nim okropnie – dodaje chichocząc i schodzi z drabiny stając obok mnie. – Wszystko w porządku? – pyta kiedy orientuje się, że moje usta rozdziawione są na kształt litery „O”, a moje brwi są zmarszczone.
- Znam tą kobietę – tłumaczę wskazując palcem na Abigail.
- Ah, Abigail,  przyjaźniliśmy się jako małe dzieci zanim opuściłem Idris, z rodzicami, którzy mieli zając się tym Instytutem. To od nich go przejąłem – rozkłada ręce na boki wpatrując się w malowany sufit pomieszczenia. Spoglądam na niego zamykając usta.
- Co wiesz o rodzinie Carterów? – niemal od razu zadaję pytanie, widząc jego zdezorientowany wyraz twarzy. – Jeszcze się nie zorientowałeś? – pytam wywracając oczami i przystawiam zdjęcie do mojej twarzy. Ten momentalnie nieruchomieje i rozszerza oczy.
- To twoja matka? – zadaje pytanie, które jest pytaniem retorycznym. To jasne, że nie muszę na nie odpowiadać. Potakuję tylko machinalnie głową wyczekując odpowiedzi na moje pytanie. Mężczyzna odchrząkuje. – Carterowie to bardzo hojni ludzie. Najciekawsze było ich motto i symbol rodzinny – mężczyzna prędko podchodzi do jednego ze zwojów, które na początek wydaje się być mapą, kiedy jednak je rozwija widzę na nich herby rodzinne Nocnych Łowców, wraz z ich myślami przewodnimi. Jeremiasz wodzi palcem po papirusie i zatrzymuje się prawie na jego końcu. – Jest – stuka palcem w zwój. – Rodzina Carter – podchodzę bliżej i przyglądam się herbowi rodzinnemu, chcąc czy nie chcąc, herbowi mojej rodziny. Wodzę palcem po jego krawędziach czując mrowienie pod palcami, kiedy przesuwam opuszkiem palca po suchym papierze. Spoglądam niżej i widzę motto rodziny Carter.

- Niesiemy dobro – czytam na głos, a Jeremiasz od razu się uśmiecha. Z tego co wiem, Abigail nie stosowała się do tego motta. Powinna przynależeć do innej rodziny, gdzie motto brzmi „Robimy dzieci z demonami, a potem wydajemy je w ręce najgroźniejszego Nocnego Łowcy na Ziemi”.
- Jakim cudem nie zorientowałem się z początku? Jesteście tak podobne – Jeremiasz patrzy to na mnie, to na zdjęcie.
- Tak, najgorsze jest to czy nie wiem czy jest się tutaj z czego cieszyć – tłumaczę zwijając zwój z herbami i odkładając go na miejsce.
- A to dlaczego? – pyta zdezorientowany.
- To długa historia – tłumaczę spoglądając na niego z politowaniem.
- Mamy mnóstwo czasu, możemy rozmawiać sprzątając – Jeremiasz uśmiecha się do mnie, a ja odwzajemniam jego serdeczność. Nienawidzę Abigail za to co zrobiła mnie i moim przyjaciołom. Postaram się, aby wszyscy przekonani o jej ciepłej duszyczce, dowiedzieli się jaka jest naprawdę. Podła i zepsuta…

~***~

- Opowiadaj! – Jace niepokoi się, kiedy siedząc w jego pokoju oznajmiam mu, iż stało się coś niewiarygodnego. Ramiona bolą mnie po pracy w bibliotece, na szczęście są to tylko zakwasy, które w porównaniu do tego co stało się wczoraj, zdają się być nieważne. Spoglądam za okno, na dworze już się ściemnia, a na niebie świecą mocno gwiazdy.
- Po naszej kłótni wybiegłam z Instytutu, pamiętasz? – Jace potakuje głową, a ja kontynuuję. – Przechadzałam się tam i z powrotem, aż w końcu w małym zaułku, zauważyłam dziewczynkę, która zmaga się z demonami – poprawiam niesforny kosmyk włosów, który opadł mi na twarz. – Zdecydowałam się jej pomóc, odgoniłam demony i zaczęłam rozmawiać z dziewczynką. Przedstawiła się jako Joyce Trueblood – mówię i patrzę na reakcję Jace’a. Wiedziałam, że tak zareaguje.
- Trueblood? Przecież to nazwisko panieńskie Maryse! – podnoszę dłoń na wysokość jego głowy w geście uciszenia.
- Czekaj, to jeszcze nie wszystko – tłumaczę. – Joyce powiedziała, że mnie zna. Kiedy spytałam się, dlaczego tak uważa powiedziała, że jej matka mówiła, iż ma siostrę o moim imieniu i nazwisku – Jace rozdziawił usta zdezorientowany, ale pozwala mi kontynuować. – Kiedy spytałam się, jak nazywa się jej matka, ta od razu powiedziała, że Abigail Carter. Uwierzysz? – zadaję pytanie.
- Masz przyrodnią siostrę? – Jace marszczy brwi. – No dobrze, ale dlaczego nosi nazwisko panieńskie Maryse?
- Jej ojcem jest Max Trueblood…- nie kończę, ponieważ Złotowłosy mi przerywa.
- Brat Maryse… - mówi niemal szeptem łapiąc się za brodę. – Abigail i Max? – patrzy na mnie zdezorientowany.
- Byli małżeństwem po tym jak się urodziłam, a Abigail oddała mnie do rodziny zastępczej. Max mówił, że nie chciała abym żyła w Świecie Cieni zdając sobie sprawę, że moim ojcem jest demon. Dlatego oddała mnie do rodziny Przyziemnych – tłumaczę, mówiąc to co opowiedział mi Max.
- Rozmawiałaś z Max’em?
- Tak. Joyce mnie do niego zaprowadziła. Mieszkają na przedmieściach Los Angeles, zaproponowałam mu, żeby zgłosił się do Instytutu, ale ten twierdzi, że na razie tego nie chce – Jace wzdycha.
- Ciekawe. Musimy o tym powiedzieć Maryse! – chłopak prawie krzyczy.
- Jace, spokojnie. Pomyślimy nad tym, jeśli Max chce zostać nieodnaleziony, niech tak żyje dopóki nie zmieni zdania. Musimy to szanować, to jego wybór – mówię, a Jace potakuje głową, co równa się z przyznaniem mi racji.
Zapada cisza. Najprawdopodobniej obydwoje analizujemy fakty.
- Słuchaj Carmen – zaczyna chłopak, po krótkiej ciszy. – Poprosiłem Clary, aby tu przyszła i ze mną porozmawiała. – momentalnie nieruchomieję – Nie martw się, chcę tylko jej powiedzieć, że pomimo tego, że nie jesteśmy już rodzeństwem, nie wrócimy do siebie… wydaje mi się, że ona jeszcze na coś liczy. – tłumaczy widząc moją reakcje. Zaciągam się powietrzem po czym wypuszczam je z ust.
- No dobrze. Porozmawiajcie. Kiedy ma przyjść? – pytam i w tym momencie otwierają się drzwi do pokoju, a zza nich wychodzi Fray. Ma niepewny wyraz twarzy, a kiedy widzi, że jestem środku rozszerza delikatnie oczy.
- Może ja przyjdę później? – pyta robiąc krok w tył.
- Ależ nie. Ja właśnie wychodziłam – mówię uśmiechając się do niej. – Miłej rozmowy – mówię i w tempie błyskawicznym opuszczam pomieszczenie.

Clary:

Clary niepewnie podchodzi do Jace’a wymuszając uśmiech, który miał ukryć jej zdenerwowanie. Clary wie, że Jace chce porozmawiać z nią na temat ich pokrewieństwa, a raczej jego braku. Bała się tej rozmowy. Pomimo tego, że ona i Simon zeszli się, ta nadal kochała Jace’a. A teraz kiedy Simon’a nie było… odczuwała to jeszcze bardziej.
- Siadaj Clary… - jego głos jest poważny i niemal szorstki. – Musimy porozmawiać.
- Jace, zanim coś powiesz, chcę zacząć – Clary momentalnie go ucisza. – Jace, ja nadal cię kocham. Wiem, ty zakochałeś się w kimś innym, ale nic na to nie poradzę. To uczucie zawsze mi towarzyszyło odkąd zaczęliśmy być razem. Nie potrafię się go wyzbyć, a co najgorsze nie potrafię bez niego żyć – Clary kończy mówić, aż brakuje jej tchu. Jace nie odzywa się co sprawia, iż Clary wątpi, że usłyszy coś pozytywnego z jego ust.
- Clary…ja kocham Carmen – jej serce pęka, pęka na milion kawałków, czuje jak do oczu napływają jej łzy. Dziewczyna nie wie co ma powiedzieć, brakuje jej słów, zaciska oczy i głośno wzdycha.
- Pozwól mi chociaż…- zdobywa się na parę słów. – Pozwól mi to zrobić ostatni raz zanim opuścisz mnie na zawsze. – mówi patrząc na jego usta.
- Clary, nie…- dziewczyna przerywa mu wpijając swoje usta w jego. Chłopak jest zbytnio w szoku, aby od razu ją odrzucić. Dopiero w momencie kiedy słyszy uchylające się drzwi zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje. Odpycha Clary, a ta odsuwa się jak poparzona.
Jace spogląda w stronę drzwi i widzi w nich jego ukochaną.
Carmen stoi na progu, a jej oczy szklą się.

Carmen:

Kiedy wracam do pokoju po rozmowie ze Złotowłosym, mam ochotę zadzwonić do Izzy i z nią porozmawiać jak przyjaciółka z przyjaciółką. Tego w tej chwili potrzebuję. Dotykam tylnej kieszeni spodni, aby wyciągnąć stary, telefon komórkowy, który służył mi jako narzędzie komunikacji przez ostatnie dwa lata, lecz orientuję się, że go tam nie ma. Wiem, jednak, że na pewno miałam go kiedy byłam u Jace’a.
Nie zastanawiając się, kieruję się w stronę wyjścia z pokoju i przemierzając cichy korytarz idę do pokoju chłopaka w nadziei, że zbytnio nie przeszkodzę jemu i Clary w rozmowie.
Dochodząc do drzwi lekko w nie pukam, po czym uchylam je niepewnie i z uśmiechem wchodzę do pokoju.
- Chyba zostawiłam tu…- zacinam się kiedy dochodzi do mnie na co w tej chwili patrzę. Clary przyciśnięta do ust Jace’a odskakuje od niego w momencie kiedy orientuje się, że mają gościa.
Moje oczy momentalnie potrzebują łez.
Nie chcąc dłużej być w ich towarzystwie wybiegam z pokoju zapominając o telefonie. Słyszę jak Jace woła mnie, jednak ja nie odwracam się za siebie. Moje nadzieje na poprawę sytuacji między nami właśnie kompletnie się spaliły.
Czuję moc, która nadchodzi. Moc smutna jak deszcz. Nawet nie wiem, w którym momencie, a łzy z moich oczu wypływają jedna po drugiej. Wcześniej Jace zranił kawałeczek mojego serca, teraz złamał je kompletnie.
Nie pukając otwieram drewniane drzwi, a mieszkaniec pokoju, w którym się teraz znajduje zrywa się na nogi.
- Potrzebuję cię – mówię przez łzy. Chłopak nic nie mówi, a od razu wie o co chodzi. Kai podchodzi do mnie zdecydowanym krokiem i mocno mnie przytula. Łzy zdają się wydostawać z moich oczu niczym bieżąca woda z kranu. Kiedy tak płaczę w klatkę piersiową chłopaka, moja moc uspokaja się, aż w końcu poczucie chęci jej uwolnienia kompletnie znika. Kai łapie moją twarz w dłonie i ocierając kciukiem moje mokre od łez policzki spogląda mi prosto w oczy.
- Chcesz o tym porozmawiać? – pyta, a ja kręcę głową. Chłopak nie naciska tylko pociąga mnie za dłoń w stronę łóżka. – Połóż się, zasługujesz na odpoczynek – mówi, a ja posłusznie kładę się na miękkim łóżku Kai’a. Kiedy ten odwraca się i robi krok w stronę skórzanego fotela, ja łapię go za dłoń. Ten zdezorientowany odwraca się i spogląda na mnie wyczekująco.
- Proszę, nie idź.




9 komentarzy:

  1. O tak !!!! Zmiażdż serce Clary :D Omg jak ja lubie ją tu "torturować". Ale ona mnie normalnie wkurzyła , na miejscu Carmen to chyba urządziłabym sobie z nią porządny sparing... Z Jacem też. Profilaktycznie ;) Weny!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sparing? Bardzo możliwy w następnym rozdziale ;)

      Usuń
  2. Cudowny <3 I nie wiem dlaczego ale chciałabym żeby Carmen była z Kai'em pasują mi do siebie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem ci, że rozdział jest boski, ale rozwaliło mnie coś, a dokładniej to zdanie: "Złotowłosy nie odpowiada, lecz całuje mnie w czoło, powoli i namiętnie."
    Namiętne całowanie w czoło.. :) XDXD

    OdpowiedzUsuń
  4. Super opowiadanie!! Gratuluję! :* w ciągu 2 dni przeczytałam obie części. Niecierpliwie czekam na następne rozdziały i życzę weny! :*

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!