sc Born With Sight: 18. Vigorous
Layout by Scar

7 cze 2016

18. Vigorous

"They say time heals all wounds, but that presumes the source of the grief is finite"

Nerwowo kręcę się po Instytucie szukając Alec’a. W dłoni niemalże zgniatam list zaadresowany do Richarda w Idrysie. Alec to jedyna osoba, która może pomóc mi go wysłać. Ostatnie pomieszczenie jakiego nie sprawdziłam to o dziwo biblioteka, Alec musi być tam, no chyba, że wyparował…
Popycham ciężkie drzwi do największego pokoju w Instytucie i ku mojemu zadowoleniu widzę chłopaka siedzącego na kanapie, czytającego jakąś grubą książkę. W tym momencie wygląda na opanowanego i zrelaksowanego, co różni się trochę od jego codziennej aury. Kiedy słyszy trzaskanie drzwi unosi głowę do góry, a kiedy orientuje się, że to ja odkłada książkę na stolik obok.
- Hej Alec, przepraszam, że przeszkadzam – zaczynam podchodząc bliżej
- Nie ma sprawy, ta książka i tak jest nudna jak flaki – Alec śmieje się. – Historia Idrysu – tłumaczy wykonując gest nawiasów w powietrzu. – O co chodzi? – pyta, kiedy zauważa małą kopertę w mojej dłoni.
- Muszę wysłać list to Richarda – mówię, a ten potakuje głową.
- Da się zrobić, co tam napisałaś? – pyta zaciekawiony.
- Ogólnie to chcę mu przekazać, że nie wywiązuje się z obowiązków Clave w momencie zagrożenia dla naszej rasy, wprost chcę przekazać mu, że umyślnie umywa od nich ręce…
- To zniewaga dla Clave – naszą rozmowę przerywa damski głos. Oboje odwracamy się w kierunku jego źródła i zauważamy Maryse z założonymi rękami patrzącą na mnie z pogardą. Nie wiem co ją ugryzło, ale mam dość tej kobiety…
- Maryse, nie zachowuj się jak ignorantka… - odważam się obrazić kobietę. – Clave w tym momencie nie zasługuje na nic innego jak na zniewagę. – Emocje Maryse wyrażają rozdrażnienie. Jej skwaszona mina przeraża mnie do stopnia, iż odwracam wzrok w stronę Alec’a. Ten spogląda na mnie widocznie się nad czymś zastanawiając.
- Matko – zaczyna robiąc krok w jej stronę. – Wiem, że boisz się Morgenstern’a, wiem że przez niego straciliście wiele, ale on nie jest tylko naszym problemem. Jest problemem wszystkich Nocnych Łowców, którzy oparli się po stronie dobra, wiesz o tym… - kontynuuje spokojnym głosem, aby bardziej nie rozjuszyć matki. – Wiesz jakie okropne rzeczy planuje od czasów waszego kręgu… - kobieta zachłystuje się powietrzem, kiedy Alec przywołuje czasy kręgu Valentine’a.
- Nie powinieneś mówić o tym głośno – Maryse parska.
- Nie mam zamiaru umierać rozumiesz Maryse? To nie tylko moja walka i upewnię się, że Clave zrobi co w ich mocy, aby nam pomóc. Jeśli się nie stawią, będę w stanie porównać Clave do samego Valentine’a – kończę swoją wypowiedź patrząc poważnie na kobietę.
- To twoja sprawa jak nazwiesz Clave, ja nie będę brała w tym udziału. Nie chcę powtarzającej się historii – jej odpowiedź jest poniekąd zrozumiała, ale broni się swoim własnym strachem, którego w zaistniałej sytuacji musimy się kompletnie wyzbyć. Najwyraźniej, niektórych ten strach całkowicie paraliżuje.
Maryse bez słowa odwraca się na pięcie i wychodzi z pomieszczenia zatrzaskując głośno drzwi.
- Moja matka jest naprawdę przerażona, nie wiń jej – mówi Alec, a ja tylko potakuję głową.
Wiem, że wszyscy mogą być przerażeni w tej sytuacji, nie wiemy do czego jest zdolny Valentine. A może właśnie wiemy? Dlatego wszyscy są niepewni, czy aby dołączyć się i stawić mu czoła? Ja jestem pewna swojej postawy do tego wszystkiego.
Będę walczyć i zwalczę ten problem.
- Jak wysyła się listy do Idrysu? – zmieniam temat nie mając ochoty dłużej rozmawiać o Morgenstern’ie. Dlatego wybieram mniejsze zło i zbijam na temat związany z Richardem.
Alec uśmiecha się delikatnie, biorąc kopertę w dłoń.
- Cały proces jest łatwy, ale długi – zaczyna – My go nieco przyspieszymy.
- My? – pytam.
- Magnus i ja – Alec odpowiada szybko jakby chciał uniknąć tematu. Nie pierwszy raz pada imię Magnusa w momencie kiedy mówimy o czyjejś pomocy.
- Od czasów kiedy Jace prawie zginął… – przywołuje nieprzyjemne wspomnienie, które do dzisiaj sprawia, że czuję kłucie w sercu – Zastanawiam się dlaczego Magnus jest taki skory do pomocy – mówię opierając się dłońmi o biurko za mną. Alec spogląda na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
- Powiedzmy, że ma u mnie dług…

****

Popychając ciężkie drzwi wejściowe do sali treningowej, przekonuję się iż ktoś już ją zajmuje. Przechodząc przez próg pomieszczenia orientuję się, że to Kai. Nie rozmawialiśmy od wczorajszego wieczora, kiedy mnie pocałował… Wspomnienie to wywołuje miłe drganie w okolicach brzucha i klatki piersiowej, lecz do końca nie wiem dlaczego… Kiedy chłopak orientuje się, że nie jest już sam w pomieszczeniu przerywa uderzanie pięściami w wielki wór treningowy i spogląda w moją stronę. Jego twarz wyraźnie się rozpromienia.
- Carmen – wypowiada moje imię spokojnie. – Przyszłaś potrenować? – pyta wskazując dłonią na mój strój treningowy, który mam na sobie.
- Jak widać – odpowiadam z uśmiechem czując się odrobinę niezręcznie.
- Jeśli chcesz potrenować sama, mogę wyjść – chłopak proponuję, a ja z chichotem kręcę głową.
- Nie ma takiej potrzeby – mówię podchodząc do niego bliżej. Opieram głowę o worek treningowy i zakładam ręce na piersi. – Musimy porozmawiać, nie uważasz? – pytam, a ten opuszcza głowę z uśmiechem.
- O czym? – droczy się odsuwając się od miejsca treningu i siadając na drewnianej ławce za nim. Idę za chłopakiem stając przed nim. – Tylko nie mów, że żałujesz tego co się stało – dodaje czym kompletnie mnie zaskakuje. Myślę nad rozsądną odpowiedzią, ale nie znajduje jej w moim umyśle.
- Nie wiem co o tym myśleć – odpieram siadając obok niego.
- Tym? – marszczy brwi spoglądając prosto w moje oczy. – Spokojnie możesz nazwać to po imieniu – kontynuuje. – Pocałowaliśmy się – te dwa słowa, sprawiają że czuję się dokładnie tak jakbyśmy się teraz całowali. Moje ciało tężeje, kiedy zdaję sobie sprawę, że to naprawdę się zdarzyło wczorajszego wieczora.
-Kai… - zaczynam przełykając głośno ślinę. Widzę jego zgorszoną minę. – To dla mnie ciężkie, czuję że coś ciągnie mnie do ciebie i nie potrafię tego powstrzymać, ale jeszcze nie przestałam kochać innej osoby, muszę dać jej odejść z mojego umysłu.
Spoglądam na chłopaka, a ten tylko potakuje głową najwidoczniej rozumiejąc sytuację.
- Zdaję sobie jak ciężkie są rozstania – mówi. Spoglądam na niego badawczo.
- Wiesz?
- Aż takie to dziwne? – prycha.
- Opowiedz mi o niej – proszę, aby zmienić temat.
- O czym tutaj mówić, zginęła – zaciskam oczy i pozwalam sobie położyć swoją dłoń, na jego ramieniu.
- Przykro mi – decyduję się nie wypytywać go o więcej szczegółów, aby nie przywracać nieprzyjemnych wspomnień.
Chwilę siedzimy w ciszy nie odzywając się do siebie. Słyszę tylko jego miarowy oddech. Decyduję się na coś co samą mnie zadziwia i sprawia, iż zaczynam wątpić w to czego tak naprawdę pragnę.
- Kai – mówię, aby ten na mnie spojrzał. Powoli odwraca głowę w moją stronę rozchylając lekko usta.
Nie myśląc dłużej przykładam swoje usta do jego. Powoli i delikatnie muskam jego wargi w jednym pocałunku. Wyczuwam jego zaskoczenie przy drżeniu jego ust. Parę sekund później odrywam się od niego, żałując że nie może trwać to dłużej.
- Weź to jako potwierdzenie tego co czuję, w tym momencie nie mogę jednak dać ci więcej – mówię cichym głosem. Kai z widocznie rozszerzonymi źrenicami lustruje moją twarz jakby chciał nauczyć się jej na pamięć. Unosi dłoń i gładzi mój policzek, ten gest sprawia, że czuję się spokojna i bezpieczna.
- Brzmi jak coś czego mogę się trzymać – odpowiada z uśmiechem po czym mocno przytula, zatrzaskując mnie w objęciach…
„Tak, trzymajmy się tego” – mówię w myślach ze spokojem zamykając oczy.

****

Idąc korytarzem w stronę swojego pokoju słyszę ciężkie kroki za mną, ktoś biegnie. Odwracam się szybko w obawie, że to wróg, ale okazuje się, że to Alec.
- Carmen! Wszędzie cię szukałem! – krzyczy, jest zdenerwowany.
- Byłam potrenować, coś się stało? – informację, o tym że nie byłam sama zachowuję dla siebie.
- Magnus przyszedł, ma jakieś informacje dla ciebie, nie są dobre – mówi Alec wyraźnie zmartwiony.
- Gdzie jest?
- W moim pokoju – odpowiada, na chwilę marszczę brwi zastanawiając się co Magnus robi w jego pokoju, ale później przypominam sobie o liście do Idrysu i szybko odpycham tą myśl w głąb mojego mózgu.
- Chodźmy zatem – mówię i szybkim krokiem kierujemy się w stronę pokoju Alec’a.

****

Siadam na łóżku obok Magnusa. Nigdy nie widziałam go tak przerażonego i zmartwionego.
- Co się…- nie kończę zdania, ponieważ czarownik mnie wyprzedza.
- Valentine przysłał list, zaadresowany do mnie – mówi unosząc do góry małą kartkę, która spoczywa nieruchomo w jego dłoni.
Ściągam brwi, dlaczego Morgenstern chciałby wysyłać list Magnusowi?
- Jesteś pewien, że to od niego? – pytam.
- Przeczytaj – podaje mi kartkę, a ja szybko zabieram ją. List napisany jest niedbale, jakby w złości. Przypomina bardziej krótką notkę…

„Pamiętasz swoją koleżankę z Los Angeles? Była również koleżanką Carmen. Wiesz dlaczego w tym momencie używam czasu przeszłego? Ponieważ Siobhan już nie żyje, a wkrótce będę mógł użyć czasu przeszłego, kiedy będę mówił o Tobie i o wszystkich czarownikach, którzy pomogą Carmen Carter. V”.

Serce przyspiesza mi kiedy ciskam kartką w ziemię. Opieram ręce na kolanach i chowam twarz w dłoniach. Valentine podjął kolejne bezwzględne kroki, a najgorsze jest to, że możemy stracić przez to naszych najważniejszych sojuszników.
- Wiem, że to ja zwykłem wam pomagać – zaczyna Magnus. – Ale w tym momencie to ja proszę o pomoc…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!