"They say time heals all wounds, but that presumes the source of the grief is finite"
Nerwowo
kręcę się po Instytucie szukając Alec’a. W dłoni niemalże zgniatam list
zaadresowany do Richarda w Idrysie. Alec to jedyna osoba, która może pomóc mi
go wysłać. Ostatnie pomieszczenie jakiego nie sprawdziłam to o dziwo
biblioteka, Alec musi być tam, no chyba, że wyparował…
Popycham
ciężkie drzwi do największego pokoju w Instytucie i ku mojemu zadowoleniu widzę
chłopaka siedzącego na kanapie, czytającego jakąś grubą książkę. W tym momencie
wygląda na opanowanego i zrelaksowanego, co różni się trochę od jego codziennej
aury. Kiedy słyszy trzaskanie drzwi unosi głowę do góry, a kiedy orientuje się,
że to ja odkłada książkę na stolik obok.
-
Hej Alec, przepraszam, że przeszkadzam – zaczynam podchodząc bliżej
-
Nie ma sprawy, ta książka i tak jest nudna jak flaki – Alec śmieje się. –
Historia Idrysu – tłumaczy wykonując gest nawiasów w powietrzu. – O co chodzi?
– pyta, kiedy zauważa małą kopertę w mojej dłoni.
-
Muszę wysłać list to Richarda – mówię, a ten potakuje głową.
-
Da się zrobić, co tam napisałaś? – pyta zaciekawiony.
-
Ogólnie to chcę mu przekazać, że nie wywiązuje się z obowiązków Clave w
momencie zagrożenia dla naszej rasy, wprost chcę przekazać mu, że umyślnie
umywa od nich ręce…
-
To zniewaga dla Clave – naszą rozmowę przerywa damski głos. Oboje odwracamy się
w kierunku jego źródła i zauważamy Maryse z założonymi rękami patrzącą na mnie
z pogardą. Nie wiem co ją ugryzło, ale mam dość tej kobiety…
-
Maryse, nie zachowuj się jak ignorantka… - odważam się obrazić kobietę. – Clave
w tym momencie nie zasługuje na nic innego jak na zniewagę. – Emocje Maryse
wyrażają rozdrażnienie. Jej skwaszona mina przeraża mnie do stopnia, iż
odwracam wzrok w stronę Alec’a. Ten spogląda na mnie widocznie się nad czymś
zastanawiając.
-
Matko – zaczyna robiąc krok w jej stronę. – Wiem, że boisz się Morgenstern’a,
wiem że przez niego straciliście wiele, ale on nie jest tylko naszym problemem.
Jest problemem wszystkich Nocnych Łowców, którzy oparli się po stronie dobra,
wiesz o tym… - kontynuuje spokojnym głosem, aby bardziej nie rozjuszyć matki. –
Wiesz jakie okropne rzeczy planuje od czasów waszego kręgu… - kobieta
zachłystuje się powietrzem, kiedy Alec przywołuje czasy kręgu Valentine’a.
-
Nie powinieneś mówić o tym głośno – Maryse parska.
-
Nie mam zamiaru umierać rozumiesz Maryse? To nie tylko moja walka i upewnię
się, że Clave zrobi co w ich mocy, aby nam pomóc. Jeśli się nie stawią, będę w
stanie porównać Clave do samego Valentine’a – kończę swoją wypowiedź patrząc
poważnie na kobietę.
-
To twoja sprawa jak nazwiesz Clave, ja nie będę brała w tym udziału. Nie chcę
powtarzającej się historii – jej odpowiedź jest poniekąd zrozumiała, ale broni
się swoim własnym strachem, którego w zaistniałej sytuacji musimy się
kompletnie wyzbyć. Najwyraźniej, niektórych ten strach całkowicie paraliżuje.
Maryse
bez słowa odwraca się na pięcie i wychodzi z pomieszczenia zatrzaskując głośno
drzwi.
-
Moja matka jest naprawdę przerażona, nie wiń jej – mówi Alec, a ja tylko
potakuję głową.
Wiem,
że wszyscy mogą być przerażeni w tej sytuacji, nie wiemy do czego jest zdolny
Valentine. A może właśnie wiemy? Dlatego wszyscy są niepewni, czy aby dołączyć
się i stawić mu czoła? Ja jestem pewna swojej postawy do tego wszystkiego.
Będę
walczyć i zwalczę ten problem.
-
Jak wysyła się listy do Idrysu? – zmieniam temat nie mając ochoty dłużej
rozmawiać o Morgenstern’ie. Dlatego wybieram mniejsze zło i zbijam na temat
związany z Richardem.
Alec
uśmiecha się delikatnie, biorąc kopertę w dłoń.
-
Cały proces jest łatwy, ale długi – zaczyna – My go nieco przyspieszymy.
-
My? – pytam.
-
Magnus i ja – Alec odpowiada szybko jakby chciał uniknąć tematu. Nie pierwszy
raz pada imię Magnusa w momencie kiedy mówimy o czyjejś pomocy.
-
Od czasów kiedy Jace prawie zginął… – przywołuje nieprzyjemne wspomnienie, które
do dzisiaj sprawia, że czuję kłucie w sercu – Zastanawiam się dlaczego Magnus
jest taki skory do pomocy – mówię opierając się dłońmi o biurko za mną. Alec
spogląda na mnie z poważnym wyrazem twarzy.
-
Powiedzmy, że ma u mnie dług…
****
Popychając
ciężkie drzwi wejściowe do sali treningowej, przekonuję się iż ktoś już ją
zajmuje. Przechodząc przez próg pomieszczenia orientuję się, że to Kai. Nie
rozmawialiśmy od wczorajszego wieczora, kiedy mnie pocałował… Wspomnienie to
wywołuje miłe drganie w okolicach brzucha i klatki piersiowej, lecz do końca
nie wiem dlaczego… Kiedy chłopak orientuje się, że nie jest już sam w
pomieszczeniu przerywa uderzanie pięściami w wielki wór treningowy i spogląda w
moją stronę. Jego twarz wyraźnie się rozpromienia.
-
Carmen – wypowiada moje imię spokojnie. – Przyszłaś potrenować? – pyta
wskazując dłonią na mój strój treningowy, który mam na sobie.
-
Jak widać – odpowiadam z uśmiechem czując się odrobinę niezręcznie.
-
Jeśli chcesz potrenować sama, mogę wyjść – chłopak proponuję, a ja z chichotem
kręcę głową.
-
Nie ma takiej potrzeby – mówię podchodząc do niego bliżej. Opieram głowę o
worek treningowy i zakładam ręce na piersi. – Musimy porozmawiać, nie uważasz?
– pytam, a ten opuszcza głowę z uśmiechem.
-
O czym? – droczy się odsuwając się od miejsca treningu i siadając na drewnianej
ławce za nim. Idę za chłopakiem stając przed nim. – Tylko nie mów, że żałujesz
tego co się stało – dodaje czym kompletnie mnie zaskakuje. Myślę nad rozsądną
odpowiedzią, ale nie znajduje jej w moim umyśle.
-
Nie wiem co o tym myśleć – odpieram siadając obok niego.
-
Tym? – marszczy brwi spoglądając prosto w moje oczy. – Spokojnie możesz nazwać
to po imieniu – kontynuuje. – Pocałowaliśmy się – te dwa słowa, sprawiają że
czuję się dokładnie tak jakbyśmy się teraz całowali. Moje ciało tężeje, kiedy
zdaję sobie sprawę, że to naprawdę się zdarzyło wczorajszego wieczora.
-Kai…
- zaczynam przełykając głośno ślinę. Widzę jego zgorszoną minę. – To dla mnie
ciężkie, czuję że coś ciągnie mnie do ciebie i nie potrafię tego powstrzymać,
ale jeszcze nie przestałam kochać innej osoby, muszę dać jej odejść z mojego
umysłu.
Spoglądam
na chłopaka, a ten tylko potakuje głową najwidoczniej rozumiejąc sytuację.
-
Zdaję sobie jak ciężkie są rozstania – mówi. Spoglądam na niego badawczo.
-
Wiesz?
-
Aż takie to dziwne? – prycha.
-
Opowiedz mi o niej – proszę, aby zmienić temat.
-
O czym tutaj mówić, zginęła – zaciskam oczy i pozwalam sobie położyć swoją
dłoń, na jego ramieniu.
-
Przykro mi – decyduję się nie wypytywać go o więcej szczegółów, aby nie
przywracać nieprzyjemnych wspomnień.
Chwilę
siedzimy w ciszy nie odzywając się do siebie. Słyszę tylko jego miarowy oddech.
Decyduję się na coś co samą mnie zadziwia i sprawia, iż zaczynam wątpić w to
czego tak naprawdę pragnę.
-
Kai – mówię, aby ten na mnie spojrzał. Powoli odwraca głowę w moją stronę
rozchylając lekko usta.
Nie
myśląc dłużej przykładam swoje usta do jego. Powoli i delikatnie muskam jego
wargi w jednym pocałunku. Wyczuwam jego zaskoczenie przy drżeniu jego ust. Parę
sekund później odrywam się od niego, żałując że nie może trwać to dłużej.
-
Weź to jako potwierdzenie tego co czuję, w tym momencie nie mogę jednak dać ci
więcej – mówię cichym głosem. Kai z widocznie rozszerzonymi źrenicami lustruje
moją twarz jakby chciał nauczyć się jej na pamięć. Unosi dłoń i gładzi mój
policzek, ten gest sprawia, że czuję się spokojna i bezpieczna.
-
Brzmi jak coś czego mogę się trzymać – odpowiada z uśmiechem po czym mocno
przytula, zatrzaskując mnie w objęciach…
„Tak, trzymajmy się tego” – mówię w myślach ze spokojem zamykając oczy.
****
Idąc
korytarzem w stronę swojego pokoju słyszę ciężkie kroki za mną, ktoś biegnie.
Odwracam się szybko w obawie, że to wróg, ale okazuje się, że to Alec.
-
Carmen! Wszędzie cię szukałem! – krzyczy, jest zdenerwowany.
-
Byłam potrenować, coś się stało? – informację, o tym że nie byłam sama
zachowuję dla siebie.
-
Magnus przyszedł, ma jakieś informacje dla ciebie, nie są dobre – mówi Alec
wyraźnie zmartwiony.
-
Gdzie jest?
-
W moim pokoju – odpowiada, na chwilę marszczę brwi zastanawiając się co Magnus
robi w jego pokoju, ale później przypominam sobie o liście do Idrysu i szybko
odpycham tą myśl w głąb mojego mózgu.
-
Chodźmy zatem – mówię i szybkim krokiem kierujemy się w stronę pokoju Alec’a.
****
Siadam
na łóżku obok Magnusa. Nigdy nie widziałam go tak przerażonego i zmartwionego.
-
Co się…- nie kończę zdania, ponieważ czarownik mnie wyprzedza.
-
Valentine przysłał list, zaadresowany do mnie – mówi unosząc do góry małą
kartkę, która spoczywa nieruchomo w jego dłoni.
Ściągam
brwi, dlaczego Morgenstern chciałby wysyłać list Magnusowi?
-
Jesteś pewien, że to od niego? – pytam.
-
Przeczytaj – podaje mi kartkę, a ja szybko zabieram ją. List napisany jest
niedbale, jakby w złości. Przypomina bardziej krótką notkę…
„Pamiętasz swoją koleżankę z Los
Angeles? Była również koleżanką Carmen. Wiesz dlaczego w tym momencie używam
czasu przeszłego? Ponieważ Siobhan już nie żyje, a wkrótce będę mógł użyć czasu
przeszłego, kiedy będę mówił o Tobie i o wszystkich czarownikach, którzy pomogą
Carmen Carter. V”.
Serce
przyspiesza mi kiedy ciskam kartką w ziemię. Opieram ręce na kolanach i chowam
twarz w dłoniach. Valentine podjął kolejne bezwzględne kroki, a najgorsze jest
to, że możemy stracić przez to naszych najważniejszych sojuszników.
-
Wiem, że to ja zwykłem wam pomagać – zaczyna Magnus. – Ale w tym momencie to ja
proszę o pomoc…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo zależy mi na Twojej opinii!