sc Born With Sight: 3. Nice try
Layout by Scar

19 lis 2013

3. Nice try

      
"Have a little faith."

      
Zaskakując mojego napastnika, wskakuję na jego twarde, napięte plecy. Długie kruczoczarne włosy mężczyzny opętanego przez demona kleją się do spoconego karku. Lewą rękę zacieśniam na jego szyi lekko go dusząc. Nie myśląc ani chwili dłużej, z przepaski wyciągam ostry nóż, który od dawna służył mi jako narzędzie zbrodni. Ostrze lśni w świetle księżyca niczym diament. Zdecydowanym ruchem dźgam go w plecy, trafiając prosto w serce. Mężczyzna zaczyna wierzgać, przez co spadam z jego pleców na twardy, betonowy chodnik. Z jęknięciem staję na równe nogi, przypatrując się jak demon upada na ziemię, krzycząc w niebogłosy, dopóki nie zamienia się w kupkę popiołu. Dzisiejszego dnia, nie musiałam używać swoich mocy, za co jestem ogromnie wdzięczna. Poradziłam sobie własnymi siłami, sama zaskoczona ich rozwojem. Z dnia na dzień jestem w coraz lepszej formie, co spotyka się z moim zadowoleniem.
Mój oddech jest nierówny, zdyszany, przez co nie potrafię go unormować. Nagle do mojego umysłu docierają emocje, które próbowałam już od dawna trzymać z daleka. Ogarnia mnie bezradność i smutek, czuję jak do oczu napływają mi łzy. Wplątując palce we włosy, upadam na kolana.
Dlaczego do cholery ja? Dlaczego to właśnie mnie napadają te cholerne kreatury, czego ode mnie chcą? Nie wytrzymałam, łzy zaczęły spływać po moich policzkach strugami. Te nieustanne walki są męczące, fizycznie i psychicznie wykańczały mnie powoli, zbliżając się do momentu, aż poddam się kompletnie. Chciałabym tylko mieć normalne życie, lecz najwyraźniej proszę o zbyt wiele. Sytuacja nie zmieniła się już od roku, co sprawiło, że straciłam jakiekolwiek nadzieje.
Do smutku dociera złość i kompletnie sfrustrowana zaczynam rozkopywać dłońmi pozostałości po moim wrogu, po którym został tylko szary syf na ziemi.
− Zostawcie mnie do cholery! – krzyczę bezsilnie, wiedząc, że nikt mnie nie usłyszy wśród ogromnych, metalowych kontenerów należących do stoczni, na której terenie się znajduję.
Jedyne co dociera do moich uszu to denerwujące skrzeki tutejszych mew i fale obijające się o betonowy brzeg. Wciągam powietrze, wypełniając moje nozdrza zapachem morza i asfaltu.
Przez zaszklone oczy spoglądam na jeden z niedokończonych jeszcze statków. Przeraziła mnie jego potężność. Wzdrygam się na myśl, że taka maszyna mogłaby mnie z łatwością zmiażdżyć, a moje moce nie pomogłyby mi w takiej sytuacji. Nie mogę wiecznie zdawać się tylko na nie. Odchylając głowę, spoglądam na niebo. Jest nieskazitelnie granatowe, przysypane małymi świecącymi punkcikami.
Co jeśli już więcej tego nie pociągnę? Co jeśli w końcu jakiś demon dopadnie mnie na amen i następnym razem skończy się to porażką? Co jeżeli umrę? Dzięki moi niewyjaśnionym mocom jakoś dawałam sobie radę, lecz co będzie, gdy one ostatecznie zawiodą? Mocy używałam w momentach, kiedy było to naprawdę konieczne, ponieważ były one dosyć wykańczające. Użycie jej kosztuje mnie sporo wysiłku. To dzięki mojemu sprzymierzeńcowi ze świata Podziemnych, potrafię walczyć wręcz i jestem mu dozgonnie wdzięczna.
Harry Montoya jest wampirem, moim źródłem informacji i nauczycielem. To on pomógł mi w momentach największego załamania. Jest jak mój ojciec, pomimo jego młodego wyglądu. Są to jednak tylko i wyłącznie uroki bycia krwiopijcą.
Wypuszczając głośno powietrze z ust, wycieram mokre policzki z łez i wstaję z kolan. Z mojego gardła wydostaje się cichy jęk bezradności, mój głos załamany jest przez wcześniejszy płacz. Dawno nie dałam się ponieść emocjom, z reguły jestem twarda i nie pozwalam emocjom zbytnio na mnie wpływać, no chyba, że mam użyć mocy. Nie pozwalałam sobie na łzy, jednak dzisiaj wszystko się skumulowało i po prostu wybuchłam. Teraz czuję się odrobinę lepiej.
Odwracając się w kierunku głównej drogi, zauważyłam jakąś postać opierająca się o latarnię. Ręce mężczyzny były założone na piersi. Kiedy zorientowałam się kim jest owa osoba, krew się we mnie zagotowała.
− Jace… Mogę łaskawie wiedzieć jak długo już tutaj stoisz i co tu w ogóle robisz? − pytam zirytowana faktem, że mógł być świadkiem mojego chwilowego załamania.
− Już jakiś czas – chłopak spogląda na wyimaginowany zegarek na jego nadgarstku. − Muszę przyznać, że masz nie lada umiejętności w walce, lecz zbyt dajesz się ponieść emocjom − dodaje z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
Czyli widział jak bardzo wkurzona byłam na demona, a potem jak bezsilnie upadłam płacząc. Szlag by go.
− Miło, że wpadłeś. Cześć – ignorując jego uwagę, kieruję się w przeciwną stronę, nie przejmując się faktem, że idę w całkowicie złym kierunku, aby dotrzeć do domu. Muszę jakoś jednak wyminąć Waylanda.
− Carmen! – wykrzyczał, zachodząc mi drogę. Już kolejny raz w ciągu dwóch dni. Dlaczego nie może po prostu odpuścić?
− Czego ode mnie chcesz? – syczę, wypowiadając każde słowo z chwilową przerwą między nimi. − Nie wyraziłam się jasno, że masz zapomnieć, iż kiedykolwiek mnie spotkałeś. Potwierdziłeś, że tak zrobisz − dodaję odpychając jego dłoń, którą zacieśnił na moim nadgarstku. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę, że wykonał taki ruch.
− Uważam, że powinnaś zgłosić się do Instytutu – zaoponował.
− A ja myślę wręcz przeciwnie. Po co? Możesz mi łaskawie wytłumaczyć? − spoglądam na niego pytająco. − Wracaj do Clary, Aleca i Isabelle i do cholery daj mi spokój!
− Skąd ty znasz ich wszystkich? − zapytał, marszcząc brwi, a ja tylko wywróciłam oczami. – Ah tak, zapomniałem. Ty wiesz wszystko – w powietrzu chłopak wykonuje cudzysłów.
− Zapomnij. Naprawdę tak ci ciężko to zrobić? – poirytowana zakładam ręce na piersi.
− Myślę, że możemy pomóc tobie, a ty nam. Długo myślałem nad tym co mi powiedziałaś wczorajszego wieczora i doszedłem do wniosku, że przyczyną nachodzących cię demonów może być sam Valentine – wyjaśnia, a ja rozszerzam oczy. Co on wygaduje?
− Co? Jak to? To niemożliwe – cofam się o krok jakby w przerażeniu.
− Może Valentine chce wykorzystać twój dar, o którym wczoraj wspomniałaś. Możesz mi powiedzieć, co to takiego? – zaproponował z nadzieją w oczach.
Spojrzałam na niego ze zmartwieniem. Co jeśli ma rację? Co jeśli to sam Valentine nasyła na mnie demony? Te okropne, bezlitosne potwory.
Co jeżeli ma wobec mnie jakieś plany, a demony, które przysyła nie chcą mnie zabić, a tylko przyprowadzić do niego, by mógł mnie wykorzystać. Tylko do jakich celów? Decydując, że zaprezentuję Jace’owi swoje moce, zamykam oczy.
Pocierając dłonie jedna o drugą, wyobrażam sobie chłopaka jako wielkiego, obślizgłego demona ze złotą czupryną na czymś, co przypominało głowę. Obraz ten lekko mnie rozśmieszył, ale pożądana złość na demony przyszła w odpowiednim momencie. Szybko poważniejąc skupiłam się na gniewie.
Czułam to. Czułam, że się zbliża. Siła kłębiąca się w moim ciele zachłannie chciała wydostać się na zewnątrz. Błyskawicznie skierowałam dłonie w kierunku latarni, pod którą wcześniej stał Jace. Snop jasnego światła, który wydobył się z moich dłoni, trafił dokładnie tam, gdzie chciałam. Żarówka eksplodowała, jakby miała w sobie jakiegoś rodzaju ładunki wybuchowe. Jej kawałki z hukiem spadły na ziemię, rozbijając się na jeszcze mniejsze.
Powoli odwróciłam się do chłopaka, aby zobaczyć jego reakcję. Ten był w totalnym szoku, a jego usta były rozwarte. No nie wierzę. Jace Wayland się zachwycił. Zauważyłam jak jego ciało stężało pod wpływem napiętych mięśni. Widziałam je uformowane pod białą koszulką. Przez chwilę wpatrywałam się w niego jak w obrazek, dopóki nie ocknął mnie jego głos.
− J-jesteś pewna, że nie jesteś czarownicą, albo faerie? − jąkanie niemożliwie do niego nie pasowało.
− A czy wyglądam na taką? Jestem po prostu inną Przyziemną – zapewniam.
− Nie, to niemożliwe. Musisz być jakoś powiązana ze światem Podziemnych – marszczy brwi, widocznie się nad czymś zastanawiając.
− Myśl sobie co chcesz. Ja się zwijam – odwracam się na pięcie i skierowałam się w stronę w domu. Tym razem zadowolona z faktu, że Jace nie próbuje mnie zatrzymać.
− Jesteś wielką zagadką Carmen! Zamierzam ją rozwiązać – usłyszałam jego głos z oddali, kiedy znalazłam się już prawie na głównej ulicy.
„Tylko spróbuj” pomyślałam, po czym zatopiłam się w ciemnych zakamarkach Nowego Jorku. 

4 komentarze:

  1. Wyobraziłam sobie Jace jako wielkiego obślizłego demona ze złota czupryną co trochę mnie rozśmieszyło


    Mnie też to rozśmieszyło xD
    no i nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać na kolejny rozdział :/
    Pisz szybko prooszę bo piszesz wspaniale!
    I jeszcze jedno. Bardzo podoba mi się wygląd bloga *_*
    Miona
    Le reklama. Gdybyś chciała poczytać coś potterowskiego :)
    http://dracoiastoria.blogspot.com/ - mój blog

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest niesamowite podoba mi się :) Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że się rozryczała. Raz nie zawsze. To zwykle pomaga i dzięki temu nadal będzie badassem, którego tak polubiłam. :)
    Hej... rozdzieliłaś Clace? au, moje serce.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!