"Come in and try not to murder any of my guests."
Głęboko zastanawiałam się nad tym co
powiedział mi Jace. Przygryzając paznokieć u kciuka wpatrywałam się w
przestrzeń. Jedyną emocją, którą odczuwałam był strach. Ogromny strach. Bałam
się jak nigdy wcześniej. Nie
chcę skończyć jako sługa Valentine. Nie chcę, nie mogę.
Nie wiedziałam skąd w ogóle Morgenstern
miał pojęcie o moich mocach. O tym, że istnieje ktoś taki jak ja. Tylko Jace i
mój wampirski sprzymierzeniec znali moją tajemnicę. Harry? Byłam pewna, że ten
Podziemny nigdy by mnie nie wydał. Darzyłam go zbyt dużym zaufaniem. Wierzę, że
nie uśmiechałoby się mu je stracić. Nie wiem czy dotrwałabym, aż do teraz gdyby
nie on.
Jace naprawdę nie odpuści. Będzie mnie
męczył, żebym zgłosiła się do Instytutu. Co by to dało? Niepotrzebnie bym się
ujawniła. Nocni Łowcy równie dobrze mogliby chcieć użyć mojej mocy tak samo jak
Valentine.
A
co jeżeli odwzajemniliby moją pomoc swoją własną i wtedy demony przestaną mnie
nachodzić? Mogłabym zapomnieć kim jestem. Żyć normalnym życiem. Nie jako
Nefilim czy Podziemny, ale jako człowiek. Wiodłabym totalnie przyziemne życie,
takie jak niespełna rok wcześniej. Oj, nawet nie zdawałam sobie sprawy jak
bardzo brakuje mi normalności.
Wyrzuciłam puszkę po piwie żurawinowym do
metalowego kosza na śmieci. Usłyszałam tylko cichy brzęk, który wydała puszka
uderzając o dno śmietnika. Postanowiłam się przespać. Wyrzucić myśli na jakiś
czas z mojej głowy i postarać się myśleć o czymś miłym. Tylko o czym? W moim
przypadku musiałyby to być wszystkie wygrane walki z demonami. Szlag! Wszystkie
moje wspomnienia sprowadzają się do jednego punktu. Moje życie to totalna
porażka.
Zrzuciłam z siebie skórzane rurki i
koszulkę z Iron Maiden. Włosy przewiązałam gumką w niedbały kucyk. Stałam w
samej, czarnej, koronkowej bieliźnie. Co jak co, ale o wygląd starałam się dbać
jak najbardziej. Prawie naga rzuciłam się na łóżko przykrywając się do pasa
cienką kołdrą. Nawet nie wiem kiedy, a sen głęboko mnie pochłonął.
*-*-*
Głośny
huk, jakby trzaskania drzwi wyrwał mnie ze snu. Gwałtownie się zerwałam i
usiadłam na łóżku nasłuchując odgłosów. Usłyszałam tylko ciche przeklnięcie, które
wypłynęło z ust jakiegoś mężczyzny. Złapałam do ręki kij baseballowy, który
leżał zawsze pod moim łóżkiem. Tak w razie czego. Cicho na palcach przeszłam do
kuchni. Skarciłam się w myślach kiedy podłoga straszliwie zaskrzypiała pod
ciężarem mojego ciała. Zatrzymałam się opierając plecy o zimną ścianę,
czekając, aż wróg wyłoni się zza rogu. Ścisnęłam mocno kij oburącz i
wyczekiwałam na moment, aby rzucić się na mojego nocnego gościa.
W
końcu facet wyłonił się zza ściany. Mocno zarzuciłam się kijem do tyłu i
cisnęłam nim w mężczyznę. Chociaż było ciemno, dojrzałam jak upada na ziemię.
-Auuu! Carmen!- wykrzyczał widocznie
zdenerwowany i zaskoczony.
Rzuciłam
kij na ziemię i uświadamiając sobie kim jest ta osoba zapaliłam światło.
Wywróciłam
oczami jak zobaczyłam zwijającego się z bólu Jace’a na drewnianej posadzce.
-No nie wierzę! Nie potrafisz beze mnie
żyć, że aż nachodzisz mnie o trzeciej w nocy?!- wykrzyczałam ze szczyptą irytacji
i kpiny w moim głosie.
Jace
nie patrzał na mnie kiedy starał się podnieść z ziemi, powoli opanowując ból. Kiedy
w końcu wyprostował się przede mną i otrzepał spodnie, zerknął na mnie
ilustrując mnie z góry do dołu. Można było dostrzec jego powiększające się i
ciemniejące źrenice.
-Wow! Nie myślałem, że tak szybko będziesz
miała na mnie ochotę- zaśmiał się nie odrywając ode mnie wzroku.
Zdziwiłam
się, ale po chwili uświadomiłam sobie, że stoję przed nim prawie naga, w
kuszącej bieliźnie.
-Kurwa!- przeklęłam cicho, nie ukrywając
złości.
Szybko
pobiegłam do sypialni i złapałam szlafrok z wieszaka owijając się nim.
Wróciłam
do Jace’a, który złożył mi niezapowiedzianą wizytę.
Zignorowałam
jego łobuzerski uśmieszek.
-Mogę do jasnej cholery wiedzieć co robisz
w moim domu o trzeciej nad ranem?! Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała,
a już na pewno nie kazałam ci się tu włamywać!- wykrzyczałam przeczesując
włosy.
-Spokojnie divo!- zakpił. –Przyszedłem cię
zabrać do Instytutu- zaoponował.
Czy
ja się przesłyszałam? Jakby nigdy nic przyszedł i oznajmił, że zabiera mnie do
Instytutu? Czy ja nie miałam już tu prawa głosu? Skąd w ogóle wziął się ten
arogant?
-Chyba nie zrozumieliśmy się ostatnim
razem. Przepraszam, że zapytam, ale czy masz może korzenie bułgarskie, gdzie
nie oznacza tak i na odwrót? Cóż, powiem ci, że jesteśmy w NY, a tu NIE oznacza
NIE!- założyłam ręce na piersi ze zdenerwowaniem.
-Ło, widzę, że mamy tu mądralę- rzucił się
na kanapę.
Głośno
westchnęłam poddając się. Co on sobie myślał? Że może tak po prostu włamać się
do mojego domu i zabrać mnie do Instytutu? Co to, to nie.
-Carmen, proszę nie utrudniaj tego. Musisz
przyjść do Instytutu. Jak nie, to sam zaciągnę cię tam siłą- znów się zaśmiał.
-Ohh, tylko spróbuj- powiedziałam i
odwróciłam się zmierzając do swojego pokoju.
Zrobiłam
pierwszy krok i po chwili poczułam jak jedna silna dłoń łapie mnie w talii w
mocnym uścisku, druga za to przytwierdzona była do mojej szyi.
Prychnęłam
kpiąco. Znów ten sam ruch co ostatnio. Niestety ja nie miałam siły się z nim
sprzeczać fizycznie (jakkolwiek to brzmi).
-Możesz łaskawie mnie puścić?- zapytałam
zirytowana.
-Przepraszam, niestety ta prośba została odrzucona-
odparł na co ja się zdziwiłam.
Potem
tylko poczułam jak podnosi mnie do góry przerzucając przez ramię, szlafrok,
który był mi do połowy ud lekko się podniósł co bardziej mnie zirytowało.
-Jace!- krzyczałam i biłam go po plecach. –Puść
mnie!- nie oszczędzałam siły.
-Nie, idziemy do Instytutu- oznajmił,
wiedziałam, że nie wygram tej walki.
-Ohh, dobra. Obiecuję, że pójdę z tobą,
jeżeli mnie puścisz i dasz mi się ubrać w coś stosownego. Jestem pewna, że
Maryse nie chciałaby mnie zobaczyć w samej bieliźnie i prześwitującym szlafroku…-
syknęłam przez zęby.
-Mi to odpowiada- uśmiechnął się jak
zawsze w ten sam łobuzerski sposób.
Jace
postawił mnie na ziemi, chwilę trzymając jeszcze w talii. Odepchnęłam jego
dłonie i wywróciłam oczami kierując się do pokoju i zakładając z powrotem na
siebie zdjęte wcześniej ubrania.
*-*-*
Stanęliśmy
przed bramą do Instytutu, stał tam gdzie zawsze. Śmieszne jest to, że tak
potężny gmach nie jest widoczny dla ludzi. Miałam to szczęście, że urodziłam
się ze „Wzrokiem” i wszystko widziałam. Teraz szczerze się zastanawiałam czy to można
było nazwać szczęściem.
Serce gwałtownie mi przyspieszyło. Co
teraz się stanie? Czy mogę oczekiwać pomocy od Nefilim? Wiem jedno. Nie zaufam
im zbyt łatwo.
Spojrzałam
na Jace i zorientowałam się, że od dłuższego czasu mi się przygląda. Co mnie
zdziwiło, uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
Zrobiliśmy
krok do przodu i przeszliśmy przez bramę docierając do drzwi Instytutu. Jako,
że Jace jest Nefilim tylko on może otworzyć drzwi Instytutu co po chwili
uczynił. Weszliśmy.
Pierwsze co ujrzałam i usłyszałam to
miauczenie kota. Zwierzak był widocznie zirytowany i unosił się wyższością. Przenikliwie,
żółte oczy kota wpatrywały się we mnie niemalże z pogardą.
-Church, zaprowadź do Maryse- powiedział
Jace.
Kot
wypiął się do nas, dumnie unosząc ogon, ruszył przed siebie zachowując się jak
przywódca wojska, a my jak jego rycerze.
Przemierzając
mroczny korytarz Instytutu czułam się dziwnie znajomo. Jakbym już tu wcześniej
była. Coraz bardziej zestresowana spotkaniem z Maryse bawiłam się palcami.
Nagle Jace się zatrzymał przed jednymi z
drzwi i lekko je popchnął. Pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy po przejściu
przez próg okazała się biblioteka.
Piękne pomieszczenie, istny raj dla mojej
starej wersji. Kiedy nie zmagałam się z demonami, czytałam. I to bardzo
dużo. Biblioteka zaopatrzona była w jak
przypuszczałam miliony wartościowych i unikatowych dzieł.
Na środku okrągłego pomieszczenia
znajdowało się biurko, za którym siedziała jakaś kobieta. Maryse Lightwood. Jak
przypuszczałam. Podniosła wzrok znad pergaminu, na którym coś szybko skrobała i
uśmiechnęła się jak najcieplej jak potrafiła.
-Witam
cię panno Levan. Usiądź, porozmawiamy- powiedziała wskazując fotel, który stał
przy jej biurku.
Zamurowało
mnie. Skąd wiedziała jak się nazywam…Aah no tak!
Spojrzałam
na Jace’a złowrogo, a on tylko wzruszył ramionami.
Musiał
jej powiedzieć. Zapewne zrobił to zaraz po pierwszym spotkaniu. Wiedziałam od
początku, że takim typom się nie ufa, a wszystko powiedziałam. Teraz jednak już
nie było odwrotu. Ruszyłam przed siebie, sztucznie uśmiechając się do Maryse i
zajmując wcześniej wskazane przez nią miejsce. No to zacznijmy wywiad…
omg, cudowne, wspaniałe, niesamowite i takie kabhsduyhdfbhdfv *-*
OdpowiedzUsuńhaha nie wiem czemu, ale rozbawił mnie ten moment: 'Wow! Nie myślałem, że tak szybko będziesz miała na mnie ochotę- zaśmiał się nie odrywając ode mnie wzroku.'
Kocham twoje ff, masz niesamowity talent, z wielką niecierpliwością czekam na kolejny rozdział <3
Świetne, czekam na następne rozdziały :-)
OdpowiedzUsuńJa to mam zapłon...xD
OdpowiedzUsuńI nie pozostaje mi nic innego jak znowu Cię chwalić. Już na samym początku przeczuwałam, że ten "włamywacz" to Jace :D
Ale to było świetne *_*
Ciekawi mnie strasznie o czym Maryse będzie z nią rozmawiała..Więc pisz! :)
Miona
Mam nadzieję, że nie zapomnisz o Clary ;3
OdpowiedzUsuńI główna treść komentarza: Czekam czekam czekam i jeszcze raz czekam!
Nie trzymaj w niepewności. PISZ DALEJ <3
"Jedyną emocją, którą
OdpowiedzUsuńodczuwałam był strach.
Ogromny strach. Bałam sięjak nigdy wcześniej." No, teraz wydała mi się taka ludzka, świetnie. Za twarda - nie jest dobrze. Drama queen - nie jest dobrze. Badass, ale nie maszyna? Dobrze ci idzie. Zwykle nie przepadam za głównymi bohaterami w fanfikach, ale Carmen jest super.
I kim/czym ona jest? To "jestem Przyziemną z krwi i kości" mnie nie przekonuje.
Jace Włamywacz hahaha XD
Jace jest cudowny *~* ja też chcę, żeby mnie gdzieś zabrał "siłą" XD
Usuń