sc Born With Sight: 5. My power's not free
Layout by Scar

1 gru 2013

5. My power's not free

"I just saved your life."

     Nigdy nie byłam tak zdenerwowana i zestresowana.  Siedząc w miękkim, czerwonym fotelu patrzyłam w dół podczas kiedy Maryse wypełniała jakieś papiery. Układałam sobie w głowie zdania, które miałam zamiar wypowiedzieć.  Odwróciłam się w stronę drzwi, przez które przed chwilą weszłam, aby po chwili napotkać wzrok Jace’a. Jego spojrzenie było łagodne i tajemnicze. Kiedy zauważył mnie wpatrującą się w niego ten się uśmiechnął, ja jednak zignorowałam ten „gest życzliwości” i odwróciłam się z powrotem w stronę matki Lightwood’ów.  Byłam wkurzona na Wayland’a.  Zignorował moje prośby o nie wspominaniu o mnie nikomu. Teraz pewnie będę się musiała tłumaczyć przed Maryse.
     Cicho westchnęłam wpatrując się w regał z poniszczonymi książkami.
Chciałabym teraz jedną chwycić w dłonie, zamknąć się w jakimś pokoju z wygodną kanapą i siedzieć tam, aż nie przeczytam jej całej.
Po chwili z  moich myśli wyrwał mnie delikatny kobiecy głos.
     -Carmen- wypowiedziała łagodnie Maryse kładąc złączone dłonie na biurku. –Musimy porozmawiać o czymś bardzo ważnym- dodała z uśmiechem, który delikatnie zniwelował mój strach. Spojrzała na Jace’a.
     -Jace, proszę zostaw nas same- poprosiła nie usuwając uśmiechu ze swojej twarzy.
     -Ale…- chciał zaprotestować lecz Maryse była nieugięta.
     -Wyjdź- nakazała surowszym tonem.
Jace oburzył się i otwarł usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował wychodząc i zatrzaskując za sobą drzwi. Zostałyśmy same.
Znów zaczęłam się denerwować. Nie miałam pojęcia jak ta rozmowa się potoczy.
     -Jace opowiedział mi trochę o tobie. Mówił, że jesteś odważną, waleczną, a zarazem groźną dziewczyną- kobieta znów zaskoczyła mnie swoim głosem.
Egoistyczny blondas powiedział, że jestem odważna i waleczna? Łał, chyba mogę to uznać za komplement.
     -Nie rozumiem po co chcieliście mnie tu sprowadzić, będę tylko kłopotem. Jestem pewna, że teraz dla was najważniejsze jest unicestwienie Valentine’a- wypowiedziałam słowa zachowując poważny ton.
     -Słuchaj, Carmen- Maryse nachyliła się do mnie- Jesteś potężna i masz wielki, niewyjaśniony dar. Możesz pomóc nam, a my tobie- znów się uśmiechnęła. U Nocnych Łowców było to dosyć rzadko spotykane. Życie już zbytnio ich przetestowało.
      -Nie wiem czy jestem w stanie wam pomóc.- powiedziałam.
      -Kiedy Jace streścił mi twój przypadek, do mojej głowy od razu wpadła pewna teoria. Sądzę, że Valentine wie o twoich mocach i ma zamiar je wykorzystać- wypowiedziała ze spokojem.  
     -Ale…nie rozumiem…skąd on w ogóle wie, że istnieje ktoś taki jak ja?- zapytałam coraz bardziej zdezorientowana.
     -Nie mam pojęcia, ale spróbujemy się dowiedzieć. Podejrzewam, że Morgenstern chce wykorzystać cię w walce. Mając taką broń jak ty, miałby znaczną przewagę. Dlatego poprosiłam Jace’a, żeby cię tu przyprowadził.Ty będziesz bezpieczna w Instytucie, demony nie będą cię napadać, a my mamy przewagę nad Valentine’m.  Obydwie strony mają jakieś korzyści- założyła kosmyk włosów za ucho.
     W moich myślach toczyła się bitwa. Zaufać im czy nie? Pomóc im czy nie? Pytanie brzmi czy w ogóle będę w stanie im pomóc. Z drugiej strony jak się uda, napady się skończą, a przez ten czas miałabym schronienie w Instytucie.
Są i minusy i korzyści.
     -Skąd pewność, że demony napadają mnie na polecenie Valentine’a? Może po prostu im się nudzi i wzięli mnie za dobrą zabawkę?- prychnęłam.
     -Demony nie napadają od tak zwykłych Przyziemnych…czy czymkolwiek jesteś- przerwała patrząc na mnie jakbym miała na czole wypisane gdzie przynależę.
     -Jaki w takim razie jest wasz plan?- coraz bardziej przekonana do racji Maryse zapytałam.
Kobieta bez przerwy patrzała mi w oczy co było trochę niezręczne. Wydawała się nad czymś zastanawiać.
     Nagle ktoś z impetem wpadł przez drzwi do biblioteki. Odwróciłam się zaskoczona i ujrzałam niską, rudą dziewczynę. Clary Fray. Spojrzała na mnie z obojętnością i przeniosła wzrok na Maryse. Po chwili zastygła w miejscu i znów skierowała oczy w moją stronę. Chyba uświadomiła sobie kogo widzi.
     -Carmen?!- zdziwiona wykrzyczała patrząc na mnie z rozszerzonymi oczami.
     -Cześć- cicho wyjąkałam. Nie mogło być bardziej niezręcznie.
     -O jak miło. Znacie się!- Maryse klasnęła w dłonie.
     -Tak, chodziłyśmy do tego samego liceum- powiedziała praktycznie ignorując kobietę. –Co tu robisz?! Też jesteś Nefilim? Od kiedy? Jak?- zasypała mnie pytaniami.
     Już miałam odpowiedzieć kiedy ubiegła mnie pani Lightwood.
     -Clary, jeśli mogę cię prosić, zaprowadź proszę Carmen do pokoju naprzeciw Isabelle. Został już dla niej przygotowany- powiedziała po czym spojrzała na mnie. –Idź proszę z Clary, jak będziemy miały okazje to porozmawiamy jeszcze wieczorem.
     Niechętnie podniosłam się z siedziska i lekko uśmiechnęłam do Maryse. Niepewnie skierowałam się w stronę Clary, która dalej stała przy drzwiach w oszołomieniu. Jestem pewna, że kiedy wyjdziemy z biblioteki zasypie mnie kolejnymi pytaniami. Nie myliłam się. Jak tylko zatrzasnęły się za nami drzwi Clary napadła mnie słowami.
     -Nie wierzę! Nigdy bym nie powiedziała, że jesteś Nocnym Łowcą- powiedziała zdezorientowana.
     -Bo nie jestem…- byłam lekko poirytowana. Czy ja nie pasuję do ich świata? Wyglądam, aż tak łagodnie, że nikt by nie powiedział, że mogę być wojowniczką?
     -Nie rozumiem…to kim jesteś?- zapytała.
     -Sama bym chciała wiedzieć, ale uważam się za Przyziemną- odparłam.
     -Co? To jakim cudem widzisz Instytut?- nigdy nie widziałam tak zdezorientowanej osoby jak Clary w tym momencie.
     -Urodziłam się ze „Wzrokiem”, widzę świat Nocnych Łowców, demony i tak dalej….-wytłumaczyłam ze znużeniem.
     -Łał, nigdy nie słyszałam o takiej zdolności. Co tu robisz? Czego w takim razie chce od ciebie Maryse?- kolejne pytanie z jej wywiadu właśnie padło. Czy ona pisze książkę, czy coś w tym stylu?
     -Natknęłam się na Jace’a i wydało się, że żyję w ukryciu, jako Przyziemna zmagająca się z demonami. Od razu mówię, że demony po prostu mnie napadają od równego roku. Maryse sądzi, że to może mieć coś wspólnego z twoim ojcem. Chce mojej pomocy, a ona gwarantuje swoją.
     Szłyśmy dalej ciemnym korytarzem co chwila mijając tajemnicze drzwi prowadzące do tajemniczych pomieszczeń. Znów natknęłam się na Church’a, zbyt dumnego i unoszącego się pychą kota.
     -Dajesz sobie radę z demonami? Jakim cudem?- Clary robiła się coraz bardziej denerwująca. Byłam już zmęczona tymi wszystkimi pytaniami.
     -Jak widzisz stoję tu, czyli to oznacza, że jakoś potrafię się uporać z tymi stworzonkami- zaśmiałam się cicho.
     Dotarłyśmy do drzwi, przy których się zatrzymałyśmy. Clary wskazała na nie dłonią.
    -To pokój, o którym mówiła Maryse. Jak będziesz czegoś potrzebować, zadzwoń do mnie.- powiedziała po czym poprosiła o mój telefon i zapisała w nim swój numer. Pożegnałam się z nią dziękując za ofertę pomocy i weszłam do pokoju.
     Pokój był ponury i bez charakteru. Stało tam tylko łóżko na dwie osoby, dosyć duża szafa, biurko i półka z kilkoma książkami. Uśmiechnęłam się na ich widok. Może w końcu coś przeczytam?
     Kiedy spojrzałam na szafę zorientowałam się, że nie mam ze sobą żadnych ubrań. Nie miałam najmniejszego zamiaru chodzić w jednych i tych samych ciuchach.
     Podeszłam do okna i wyjrzałam na ulice NY. Widziałam multum czerwonych i białych światełek, które były reflektorami samochodów. Wiatr lekko wiał roznosząc specyficzny zapach spalin. Słyszałam klaksony i głośną muzykę wypływającą z któregoś z wielkich wieżowców. Chwilę patrzałam w przestrzeń po czym zdecydowałam, że pójdę do swojego domu, żeby wziąć parę swoich, niezbędnych do życia rzeczy.
     Odeszłam od okna i cicho otwierając drzwi wyszłam na korytarz. Skierowałam się w stronę, z której przyszłyśmy z Clary mając nadzieję, że się nie zgubię. Na korytarzu panowała kompletna cisza. Było to aż przerażające. Dodatkowo ponurość tego miejsca sprawiała, że po ciele przebiegały mi nieprzyjemne ciarki.
     Szłam cichymi krokami docierając do skrętu. Kiedy wyszłam zza rogu wpadłam na jakąś osobę. Spojrzałam do góry i ujrzałam znajome blond włosy.
     -To znowu ty….- westchnęłam odsuwając się z zamiarem zignorowania go i zrealizowania mojego celu.
     -Można wiedzieć gdzie się wybierasz?- zapytał znów łobuzersko się uśmiechając. Miałam ochotę wydrapać mu oczy.
     -Co cię to interesuje? Nie jestem małym dzieckiem- wywróciłam oczami.
     -Jako, że Instytut zapewnił ci ochronę w zamian za twoją pomoc, gdziekolwiek idziesz, idę z tobą- oznajmił i skierował się w moją stronę.
     -Idę tylko do mojego domu po parę rzeczy, dzięki za propozycję, ale poradzę sobie sama- zignorowałam go i ruszyłam dalej.
     -Nie ma mowy, idę z tobą. A co jak znów napadną cię demony?- zachowywał się zbyt cwaniacko.
     -To sobie poradzę, nie pamiętasz co mam w dłoniach?- sarkastycznie pomachałam mu dłońmi przed oczami.
     -Bądźmy szczerzy, obydwoje wiemy, że to nie jest darmowe. To cię wykańcza fizycznie…używanie tej mocy- założył ręce na klatce piersiowej.
Zaskoczył mnie. To było aż tak oczywiste? Szlag! Na pewno nie odpuści.
     -Dobra, możesz iść ze mną, ale wiedz, że poradziłabym sobie sama. – ciężko westchnęłam.
Jace zadowolony ze zwycięstwa poprowadził mnie w stronę wyjścia.

~***~

     Przez dłuższy czas szliśmy w niezręcznej ciszy. Jace zachował swój bardzo poważny wyraz twarzy widocznie nad czymś rozmyślając. Co jakiś czas spoglądał na mnie co mnie trochę denerwowało.
      -Jak dużo wysiłku kosztuje cię użycie tej mocy?- zaskoczył mnie pytaniem.
      -Co cię to tak interesuje?- zapytałam surowo.
      -Tylko pytam…z czystej ciekawości- wyjaśnił, a ja westchnęłam.
      -Za każdym razem jak używam mocy, to mnie lekko osłabia. Nie jest jednak tak, że tracę przytomność na kilka godzin. Zwykle kręci mi się w głowie, dlatego używam mocy wtedy kiedy jest to naprawdę konieczne. Kiedyś jak użyłam jej zbyt dużo nie byłam w stanie podnieść się z ziemi przez dobre pół godziny.- wytłumaczyłam.
      -Oh…-tylko cicho westchnął marszcząc brwi.- Nie chcesz się dowiedzieć skąd posiadasz te moce?- dodał.
      -Pewnie, że chcę, ale nie mam pojęcia w jaki sposób- rozłożyłam ręce.
      -Może Cisi Bracia mogą pomóc?- zaproponował.
      -O nie, nie ma mowy. Cisi Bracia przerażają mnie bardziej niż demony- wzdrygnęłam się kiedy przed moimi oczami ukazał się obraz twarzy tych dziwadeł.
     -Walczysz z demonami, ale boisz się Cichych Braci?- zaśmiał się Jace.
     -Zamknij się, albo posiekę cię na kawałki- zagroziłam mu.
Jace zignorował moją groźbę i śmiał się w najlepsze. Próbowałam go zignorować i w końcu kiedy spojrzałam go wręcz z zabijającym wzrokiem uniósł dłonie w geście poddania.
Tym razem ja świętowałam moje zwycięstwo.
     Przeszliśmy z jednej uliczki na drugą zbliżając się do mojego domu. Kopałam mały kamyk, który potem ku mojemu rozczarowaniu wpadł do spływu.
W pewnej chwili Jace zatrzymał mnie kładąc rękę na moim ramieniu.
     -Ktoś jest u ciebie w domu- stwierdził zaciągając mnie za krzaki, przez które można było zauważyć mój dom.
Jace odgarnął małe i cienkie gałęzie, aby mieć lepszy widok.
     -Słudzy Valentine’a. Szukają ciebie.- zaskoczył mnie.
     -Co? Skąd wiesz?- zapytałam zdziwiona.
     -Rozpoznaję jednego, tego w ciemnych włosach z psem na smyczy.- wytłumaczył.
     -To nie jest tak naprawdę zwykły buldog, co nie?
     -Nie sądzę, żeby słudzy Valentine’a wyprowadzali jego pupili na spacer- prychnął. –To na pewno Eidolon’y. W końcu one mogą przybierać kształt jaki chcą.- dodał po chwili zastanowienia.
Podparłam dłoń na ziemi, a po chwili przeszył mnie przeraźliwy ból.
     -Auu!- krzyknęłam podnosząc dłoń do góry, na której znalazło się długie przecięcie, z którego sączyła się ciemna, gęsta krew. Spojrzałam na ziemię i zauważyłam kawałek ostrego, przeźroczystego szkła, po którym spływała kropla mojej krwi.
     -Carmen, cicho!- skarcił mnie Jace szeptem, lecz na nic.
Słudzy zorientowali się, że coś siedzi za krzakami, czyli my, a mężczyzna, którego rozpoznał Jace puścił ze smyczy demona po czym razem z drugim sługą ulotnili się. Chyba sobie żartujecie. Pozwalają demonom załatwić sprawę za nich, a oni sami tchórze uciekają?
     Pies był coraz bliżej. Biegł, a z jego pyska pryskała ślina. Jace szybko podniósł się, biegnąc w stronę psa.
     -Jace!- wykrzyczałam po czym pobiegłam za nim. Jace z szerokim machnięciem rzucił się na demona. Niestety nie mogłam obejrzeć kontynuacji walki, gdyż usłyszałam coraz głośne, groźne warczenie. Odwróciłam się i zorientowałam się, że jest tu jeszcze jeden demon, który z widoczną chęcią zabicia kogoś lub czegoś biegł w moją stronę.
     Złapałam się za udo, aby wyciągnąć swój nóż, lecz po chwili zorientowałam się, że go tam nie ma. Szlag! Całą moją broń zostawiłam w Instytucie. Nic mi nie pozostało jak konieczność użycia mojej mocy.
     Szybkim ruchem odskoczyłam na bok unikając zderzenia z demonem i dając sobie więcej czasu na skupienie się, abym mogła wydobyć z siebie zabijające światło.
    Zapomniałam o złotowłosym walczącym obok mnie z tamtym psem i zanim ten, który chciał mnie zaatakować zawrócił i zaczął biec w moją stronę skupiłam się na jednej emocji, co zawsze pomagało mi wydobyciu mocy. Czasami jest nią złość, czasem smutek a czasem całkowicie co innego, zależy jak w danym momencie się czuję. Tym razem była to złość.
     Ciężko oddychałam i wyciągnęłam dłoń przed siebie kierując ją w stronę demona, który już kierował się  moją stronę. Poczułam przerażające ciepło jak za każdym razem kiedy snop światła zbliżał się do wydostania się z mojej dłoni.
     Nawet nie wiem kiedy, a z mojej dłoni wystrzeliło przeraźliwie jasne światło trafiając prosto w demona, który po chwili zamienił się w kupkę popiołów. Wrócił na swoje miejsce, tam gdzie należy. Zakręciło mi się lekko w głowie, ale starałam się to zignorować.
     Spojrzałam w stronę Jace’a i ku mojemu przerażeniu zorientowałam się, że demon prawie dociera do jego szyi ukazując swoje żółte kły, a chłopak się z nim siłuje. Nie wiem czemu mnie to przeraziło, nawet przestraszyłam się na chwilę, że może się mu coś stać. Dlatego bez zastanowienia skierowałam dłoń w stronę tamtego demona, póki moja moc była w stanie się wydostać. Póki się nie uspokoiła wystrzeliłam ją siłą umysłu.
     Otwarłam oczy i ujrzałam jak popiół obsypuje leżącego na ziemi Jace’a.
Ten szybko się podniósł i otrzepał po czym podszedł do mnie.
     -Poradziłbym sobie- zaczesał swoje włosy. –Ale dzięki- lekko się uśmiechnął.
I wtedy znowu poczułam jak kręci mi się w głowie. Lekko się zachwiałam.
Miałam już upaść, kiedy Jace mnie złapał utrzymując mnie na nogach.
     -Dobrze się czujesz?- zapytał z widoczną troską.
     -Tak…tylko muszę na chwilę usiąść- wyjąkałam.
     -Mogłaś nie używać mocy, poradziłbym sobie.- stwierdził, denerwując się i prowadząc mnie do schodów. Pomógł mi na nich usiąść po czym usiadł obok mnie trzymając mnie za ramię.
     -Jestem pewna, że byś sobie poradził. Po prostu chciałam cię zdenerwować i pokazać, że jestem lepsza- zaśmiałam się.
     -Nawet w takich momentach potrafisz żartować, co?- na mój śmiech odpowiedział swoim.
     -Taka moja natura- odparłam podpierając swoją głowę na jego ramieniu ignorując fakt, że może to być niezręczne i dziwne. Dużymi haustami wdychałam powietrze próbując się orzeźwić i wrócić do świata żywych i ogarniających.

5 komentarzy:

  1. Kooocham Twojego bloga!!! Jestem wielką fanką DA ♥♥♥ Diabelnie spodobała mi się Carmen (kocham to imię) Czekam na kolejny rozdział! ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaciekawiło mnie to czym jest Carmen, więc czekam na kolejne rozdziały :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zwykle cudowny, jestem ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy, szczególnie jeśli chodzi o nasyłanie demonów na Carmen. Mam nadzieję, że następny rozdział będzie szybko, bo nie mogę się go doczekać <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czy się czasem nie powtarzam alee...
    To. Jest. Genialne.
    Ja nie wiem jak ty to robisz, ale rób to dalej xD
    Ogólnie całe opowiadanie jest świetne, a mnie bardzo ucieszyło to, że rozdział był dłuższy :D

    OdpowiedzUsuń
  5. "patrzałam" ała, moje oczy...

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!