Nigdy nie byłam tak
zdenerwowana i zestresowana. Siedząc w
miękkim, czerwonym fotelu patrzyłam w dół podczas kiedy Maryse wypełniała
jakieś papiery. Układałam sobie w głowie zdania, które miałam zamiar
wypowiedzieć. Odwróciłam się w stronę
drzwi, przez które przed chwilą weszłam, aby po chwili napotkać wzrok Jace’a. Jego
spojrzenie było łagodne i tajemnicze. Kiedy zauważył mnie wpatrującą się w
niego ten się uśmiechnął, ja jednak zignorowałam ten „gest życzliwości” i
odwróciłam się z powrotem w stronę matki Lightwood’ów. Byłam wkurzona na Wayland’a. Zignorował moje prośby o nie wspominaniu o
mnie nikomu. Teraz pewnie będę się musiała tłumaczyć przed Maryse.
Cicho westchnęłam
wpatrując się w regał z poniszczonymi książkami.
Chciałabym teraz jedną chwycić w dłonie, zamknąć się w jakimś pokoju
z wygodną kanapą i siedzieć tam, aż nie przeczytam jej całej.
Po chwili z moich myśli
wyrwał mnie delikatny kobiecy głos.
-Carmen- wypowiedziała
łagodnie Maryse kładąc złączone dłonie na biurku. –Musimy porozmawiać o czymś
bardzo ważnym- dodała z uśmiechem, który delikatnie zniwelował mój strach. Spojrzała
na Jace’a.
-Jace, proszę zostaw
nas same- poprosiła nie usuwając uśmiechu ze swojej twarzy.
-Ale…- chciał
zaprotestować lecz Maryse była nieugięta.
-Wyjdź- nakazała
surowszym tonem.
Jace oburzył się i otwarł usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili
zrezygnował wychodząc i zatrzaskując za sobą drzwi. Zostałyśmy same.
Znów zaczęłam się denerwować. Nie miałam pojęcia jak ta rozmowa
się potoczy.
-Jace opowiedział mi
trochę o tobie. Mówił, że jesteś odważną, waleczną, a zarazem groźną
dziewczyną- kobieta znów zaskoczyła mnie swoim głosem.
Egoistyczny blondas powiedział, że jestem odważna i waleczna? Łał,
chyba mogę to uznać za komplement.
-Nie rozumiem po co
chcieliście mnie tu sprowadzić, będę tylko kłopotem. Jestem pewna, że teraz dla
was najważniejsze jest unicestwienie Valentine’a- wypowiedziałam słowa
zachowując poważny ton.
-Słuchaj, Carmen-
Maryse nachyliła się do mnie- Jesteś potężna i masz wielki, niewyjaśniony dar.
Możesz pomóc nam, a my tobie- znów się uśmiechnęła. U Nocnych Łowców było to
dosyć rzadko spotykane. Życie już zbytnio ich przetestowało.
-Nie wiem czy jestem w stanie wam pomóc.-
powiedziałam.
-Kiedy Jace streścił mi twój przypadek, do
mojej głowy od razu wpadła pewna teoria. Sądzę, że Valentine wie o twoich
mocach i ma zamiar je wykorzystać- wypowiedziała ze spokojem.
-Ale…nie rozumiem…skąd
on w ogóle wie, że istnieje ktoś taki jak ja?- zapytałam coraz bardziej
zdezorientowana.
-Nie mam pojęcia, ale
spróbujemy się dowiedzieć. Podejrzewam, że Morgenstern chce wykorzystać cię w
walce. Mając taką broń jak ty, miałby znaczną przewagę. Dlatego poprosiłam Jace’a,
żeby cię tu przyprowadził.Ty będziesz bezpieczna w Instytucie, demony nie będą cię napadać,
a my mamy przewagę nad Valentine’m. Obydwie
strony mają jakieś korzyści- założyła kosmyk włosów za ucho.
W moich myślach toczyła
się bitwa. Zaufać im czy nie? Pomóc im czy nie? Pytanie brzmi czy w ogóle będę w
stanie im pomóc. Z drugiej strony jak się uda, napady się skończą, a przez ten
czas miałabym schronienie w Instytucie.
Są i minusy i korzyści.
-Skąd pewność, że
demony napadają mnie na polecenie Valentine’a? Może po prostu im się nudzi i
wzięli mnie za dobrą zabawkę?- prychnęłam.
-Demony nie napadają od
tak zwykłych Przyziemnych…czy czymkolwiek jesteś- przerwała patrząc na mnie
jakbym miała na czole wypisane gdzie przynależę.
-Jaki w takim razie jest
wasz plan?- coraz bardziej przekonana do racji Maryse zapytałam.
Kobieta bez przerwy patrzała mi w oczy co było trochę niezręczne. Wydawała
się nad czymś zastanawiać.
Nagle ktoś z impetem
wpadł przez drzwi do biblioteki. Odwróciłam się zaskoczona i ujrzałam niską, rudą
dziewczynę. Clary Fray. Spojrzała na mnie z obojętnością i przeniosła wzrok na
Maryse. Po chwili zastygła w miejscu i znów skierowała oczy w moją stronę. Chyba
uświadomiła sobie kogo widzi.
-Carmen?!- zdziwiona
wykrzyczała patrząc na mnie z rozszerzonymi oczami.
-Cześć- cicho
wyjąkałam. Nie mogło być bardziej niezręcznie.
-O jak miło. Znacie
się!- Maryse klasnęła w dłonie.
-Tak, chodziłyśmy do
tego samego liceum- powiedziała praktycznie ignorując kobietę. –Co tu robisz?!
Też jesteś Nefilim? Od kiedy? Jak?- zasypała mnie pytaniami.
Już miałam odpowiedzieć
kiedy ubiegła mnie pani Lightwood.
-Clary, jeśli mogę cię
prosić, zaprowadź proszę Carmen do pokoju naprzeciw Isabelle. Został już dla
niej przygotowany- powiedziała po czym spojrzała na mnie. –Idź proszę z Clary,
jak będziemy miały okazje to porozmawiamy jeszcze wieczorem.
Niechętnie podniosłam
się z siedziska i lekko uśmiechnęłam do Maryse. Niepewnie skierowałam się w
stronę Clary, która dalej stała przy drzwiach w oszołomieniu. Jestem pewna, że
kiedy wyjdziemy z biblioteki zasypie mnie kolejnymi pytaniami. Nie myliłam się.
Jak tylko zatrzasnęły się za nami drzwi Clary napadła mnie słowami.
-Nie wierzę! Nigdy bym
nie powiedziała, że jesteś Nocnym Łowcą- powiedziała zdezorientowana.
-Bo nie jestem…- byłam
lekko poirytowana. Czy ja nie pasuję do ich świata? Wyglądam, aż tak łagodnie,
że nikt by nie powiedział, że mogę być wojowniczką?
-Nie rozumiem…to kim
jesteś?- zapytała.
-Sama bym chciała
wiedzieć, ale uważam się za Przyziemną- odparłam.
-Co? To jakim cudem
widzisz Instytut?- nigdy nie widziałam tak zdezorientowanej osoby jak Clary w
tym momencie.
-Urodziłam się ze „Wzrokiem”,
widzę świat Nocnych Łowców, demony i tak dalej….-wytłumaczyłam ze znużeniem.
-Łał, nigdy nie
słyszałam o takiej zdolności. Co tu robisz? Czego w takim razie chce od ciebie
Maryse?- kolejne pytanie z jej wywiadu właśnie padło. Czy ona pisze książkę,
czy coś w tym stylu?
-Natknęłam się na Jace’a
i wydało się, że żyję w ukryciu, jako Przyziemna zmagająca się z demonami. Od
razu mówię, że demony po prostu mnie napadają od równego roku. Maryse sądzi, że
to może mieć coś wspólnego z twoim ojcem. Chce mojej pomocy, a ona gwarantuje
swoją.
Szłyśmy dalej ciemnym
korytarzem co chwila mijając tajemnicze drzwi prowadzące do tajemniczych
pomieszczeń. Znów natknęłam się na Church’a, zbyt dumnego i unoszącego się
pychą kota.
-Dajesz sobie radę z
demonami? Jakim cudem?- Clary robiła się coraz bardziej denerwująca. Byłam już
zmęczona tymi wszystkimi pytaniami.
-Jak widzisz stoję tu,
czyli to oznacza, że jakoś potrafię się uporać z tymi stworzonkami- zaśmiałam
się cicho.
Dotarłyśmy do drzwi,
przy których się zatrzymałyśmy. Clary wskazała na nie dłonią.
-To pokój, o którym
mówiła Maryse. Jak będziesz czegoś potrzebować, zadzwoń do mnie.- powiedziała
po czym poprosiła o mój telefon i zapisała w nim swój numer. Pożegnałam się z
nią dziękując za ofertę pomocy i weszłam do pokoju.
Pokój był ponury i bez
charakteru. Stało tam tylko łóżko na dwie osoby, dosyć duża szafa, biurko i
półka z kilkoma książkami. Uśmiechnęłam się na ich widok. Może w końcu coś
przeczytam?
Kiedy spojrzałam na
szafę zorientowałam się, że nie mam ze sobą żadnych ubrań. Nie miałam
najmniejszego zamiaru chodzić w jednych i tych samych ciuchach.
Podeszłam do okna i
wyjrzałam na ulice NY. Widziałam multum czerwonych i białych światełek, które
były reflektorami samochodów. Wiatr lekko wiał roznosząc specyficzny zapach
spalin. Słyszałam klaksony i głośną muzykę wypływającą z któregoś z wielkich
wieżowców. Chwilę patrzałam w przestrzeń po czym zdecydowałam, że pójdę do
swojego domu, żeby wziąć parę swoich, niezbędnych do życia rzeczy.
Odeszłam od okna i cicho
otwierając drzwi wyszłam na korytarz. Skierowałam się w stronę, z której
przyszłyśmy z Clary mając nadzieję, że się nie zgubię. Na korytarzu panowała
kompletna cisza. Było to aż przerażające. Dodatkowo ponurość tego miejsca
sprawiała, że po ciele przebiegały mi nieprzyjemne ciarki.
Szłam cichymi krokami
docierając do skrętu. Kiedy wyszłam zza rogu wpadłam na jakąś osobę. Spojrzałam
do góry i ujrzałam znajome blond włosy.
-To znowu ty….- westchnęłam
odsuwając się z zamiarem zignorowania go i zrealizowania mojego celu.
-Można wiedzieć gdzie
się wybierasz?- zapytał znów łobuzersko się uśmiechając. Miałam ochotę wydrapać
mu oczy.
-Co cię to interesuje?
Nie jestem małym dzieckiem- wywróciłam oczami.
-Jako, że Instytut
zapewnił ci ochronę w zamian za twoją pomoc, gdziekolwiek idziesz, idę z tobą-
oznajmił i skierował się w moją stronę.
-Idę tylko do mojego
domu po parę rzeczy, dzięki za propozycję, ale poradzę sobie sama- zignorowałam
go i ruszyłam dalej.
-Nie ma mowy, idę z
tobą. A co jak znów napadną cię demony?- zachowywał się zbyt cwaniacko.
-To sobie poradzę, nie
pamiętasz co mam w dłoniach?- sarkastycznie pomachałam mu dłońmi przed oczami.
-Bądźmy szczerzy,
obydwoje wiemy, że to nie jest darmowe. To cię wykańcza fizycznie…używanie tej
mocy- założył ręce na klatce piersiowej.
Zaskoczył mnie. To było aż tak oczywiste? Szlag! Na pewno nie
odpuści.
-Dobra, możesz iść ze
mną, ale wiedz, że poradziłabym sobie sama. – ciężko westchnęłam.
Jace zadowolony ze zwycięstwa poprowadził mnie w stronę wyjścia.
~***~
Przez dłuższy czas
szliśmy w niezręcznej ciszy. Jace zachował swój bardzo poważny wyraz twarzy
widocznie nad czymś rozmyślając. Co jakiś czas spoglądał na mnie co mnie trochę
denerwowało.
-Jak dużo wysiłku kosztuje cię użycie tej
mocy?- zaskoczył mnie pytaniem.
-Co cię to tak
interesuje?- zapytałam surowo.
-Tylko pytam…z czystej
ciekawości- wyjaśnił, a ja westchnęłam.
-Za każdym razem jak
używam mocy, to mnie lekko osłabia. Nie jest jednak tak, że tracę przytomność
na kilka godzin. Zwykle kręci mi się w głowie, dlatego używam mocy wtedy kiedy
jest to naprawdę konieczne. Kiedyś jak użyłam jej zbyt dużo nie byłam w stanie
podnieść się z ziemi przez dobre pół godziny.- wytłumaczyłam.
-Oh…-tylko cicho
westchnął marszcząc brwi.- Nie chcesz się dowiedzieć skąd posiadasz te moce?-
dodał.
-Pewnie, że chcę, ale nie mam pojęcia w jaki
sposób- rozłożyłam ręce.
-Może Cisi Bracia mogą
pomóc?- zaproponował.
-O
nie, nie ma mowy. Cisi Bracia przerażają mnie bardziej niż demony- wzdrygnęłam
się kiedy przed moimi oczami ukazał się obraz twarzy tych dziwadeł.
-Walczysz z demonami,
ale boisz się Cichych Braci?- zaśmiał się Jace.
-Zamknij się, albo
posiekę cię na kawałki- zagroziłam mu.
Jace zignorował moją groźbę i śmiał się w najlepsze. Próbowałam go
zignorować i w końcu kiedy spojrzałam go wręcz z zabijającym wzrokiem uniósł
dłonie w geście poddania.
Tym razem ja świętowałam moje zwycięstwo.
Przeszliśmy z jednej
uliczki na drugą zbliżając się do mojego domu. Kopałam mały kamyk, który potem
ku mojemu rozczarowaniu wpadł do spływu.
W pewnej chwili Jace zatrzymał mnie kładąc rękę na moim ramieniu.
-Ktoś jest u ciebie w
domu- stwierdził zaciągając mnie za krzaki, przez które można było zauważyć mój
dom.
Jace odgarnął małe i cienkie gałęzie, aby mieć lepszy widok.
-Słudzy Valentine’a. Szukają ciebie.-
zaskoczył mnie.
-Co? Skąd wiesz?- zapytałam zdziwiona.
-Rozpoznaję jednego,
tego w ciemnych włosach z psem na smyczy.- wytłumaczył.
-To nie
jest tak naprawdę zwykły buldog, co nie?
-Nie
sądzę, żeby słudzy Valentine’a wyprowadzali jego pupili na spacer- prychnął. –To
na pewno Eidolon’y. W końcu one mogą przybierać kształt jaki chcą.- dodał po
chwili zastanowienia.
Podparłam dłoń na ziemi, a po chwili przeszył mnie przeraźliwy
ból.
-Auu!-
krzyknęłam podnosząc dłoń do góry, na której znalazło się długie przecięcie, z
którego sączyła się ciemna, gęsta krew. Spojrzałam na ziemię i zauważyłam
kawałek ostrego, przeźroczystego szkła, po którym spływała kropla mojej krwi.
-Carmen, cicho!-
skarcił mnie Jace szeptem, lecz na nic.
Słudzy zorientowali się, że coś siedzi za krzakami, czyli my, a
mężczyzna, którego rozpoznał Jace puścił ze smyczy demona po czym razem z
drugim sługą ulotnili się. Chyba sobie żartujecie. Pozwalają demonom załatwić
sprawę za nich, a oni sami tchórze uciekają?
Pies był coraz bliżej.
Biegł, a z jego pyska pryskała ślina. Jace szybko podniósł się, biegnąc w
stronę psa.
-Jace!- wykrzyczałam po
czym pobiegłam za nim. Jace z szerokim machnięciem rzucił się na demona. Niestety
nie mogłam obejrzeć kontynuacji walki, gdyż usłyszałam coraz głośne, groźne
warczenie. Odwróciłam się i zorientowałam się, że jest tu jeszcze jeden demon,
który z widoczną chęcią zabicia kogoś lub czegoś biegł w moją stronę.
Złapałam się za udo,
aby wyciągnąć swój nóż, lecz po chwili zorientowałam się, że go tam nie ma. Szlag!
Całą moją broń zostawiłam w Instytucie. Nic mi nie pozostało jak konieczność
użycia mojej mocy.
Szybkim ruchem odskoczyłam
na bok unikając zderzenia z demonem i dając sobie więcej czasu na skupienie
się, abym mogła wydobyć z siebie zabijające światło.
Zapomniałam o
złotowłosym walczącym obok mnie z tamtym psem i zanim ten, który chciał mnie
zaatakować zawrócił i zaczął biec w moją stronę skupiłam się na jednej emocji,
co zawsze pomagało mi wydobyciu mocy. Czasami jest nią złość, czasem smutek a
czasem całkowicie co innego, zależy jak w danym momencie się czuję. Tym razem
była to złość.
Ciężko oddychałam i
wyciągnęłam dłoń przed siebie kierując ją w stronę demona, który już kierował
się moją stronę. Poczułam przerażające
ciepło jak za każdym razem kiedy snop światła zbliżał się do wydostania się z
mojej dłoni.
Nawet nie wiem kiedy, a
z mojej dłoni wystrzeliło przeraźliwie jasne światło trafiając prosto w demona,
który po chwili zamienił się w kupkę popiołów. Wrócił na swoje miejsce, tam
gdzie należy. Zakręciło mi się lekko w głowie, ale starałam się to zignorować.
Spojrzałam w stronę
Jace’a i ku mojemu przerażeniu zorientowałam się, że demon prawie dociera do
jego szyi ukazując swoje żółte kły, a chłopak się z nim siłuje. Nie wiem czemu mnie
to przeraziło, nawet przestraszyłam się na chwilę, że może się mu coś stać. Dlatego
bez zastanowienia skierowałam dłoń w stronę tamtego demona, póki moja moc była
w stanie się wydostać. Póki się nie uspokoiła wystrzeliłam ją siłą umysłu.
Otwarłam oczy i ujrzałam jak popiół obsypuje
leżącego na ziemi Jace’a.
Ten szybko się podniósł i otrzepał po czym podszedł do mnie.
-Poradziłbym
sobie- zaczesał swoje włosy. –Ale dzięki- lekko się uśmiechnął.
I wtedy znowu poczułam jak kręci mi się w głowie. Lekko się
zachwiałam.
Miałam już upaść, kiedy Jace mnie złapał utrzymując mnie na
nogach.
-Dobrze się czujesz?- zapytał z widoczną
troską.
-Tak…tylko muszę na
chwilę usiąść- wyjąkałam.
-Mogłaś nie używać
mocy, poradziłbym sobie.- stwierdził, denerwując się i prowadząc mnie do
schodów. Pomógł mi na nich usiąść po czym usiadł obok mnie trzymając mnie za
ramię.
-Jestem pewna, że byś
sobie poradził. Po prostu chciałam cię zdenerwować i pokazać, że jestem lepsza-
zaśmiałam się.
-Nawet w takich
momentach potrafisz żartować, co?- na mój śmiech odpowiedział swoim.
-Taka moja natura-
odparłam podpierając swoją głowę na jego ramieniu ignorując fakt, że może to
być niezręczne i dziwne. Dużymi haustami wdychałam powietrze próbując się
orzeźwić i wrócić do świata żywych i ogarniających.
Kooocham Twojego bloga!!! Jestem wielką fanką DA ♥♥♥ Diabelnie spodobała mi się Carmen (kocham to imię) Czekam na kolejny rozdział! ♥♥♥
OdpowiedzUsuńZaciekawiło mnie to czym jest Carmen, więc czekam na kolejne rozdziały :D
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle cudowny, jestem ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy, szczególnie jeśli chodzi o nasyłanie demonów na Carmen. Mam nadzieję, że następny rozdział będzie szybko, bo nie mogę się go doczekać <3
OdpowiedzUsuńNie wiem czy się czasem nie powtarzam alee...
OdpowiedzUsuńTo. Jest. Genialne.
Ja nie wiem jak ty to robisz, ale rób to dalej xD
Ogólnie całe opowiadanie jest świetne, a mnie bardzo ucieszyło to, że rozdział był dłuższy :D
"patrzałam" ała, moje oczy...
OdpowiedzUsuń