sc Born With Sight: 6. Friends? Maybe not.
Layout by Scar

11 gru 2013

6. Friends? Maybe not.

"You better earn my trust."

     W ciszy wracaliśmy do Instytutu. Jace niósł moją torbę z kilkoma rzeczami trzymając się przy mnie blisko. Zauważyłam, że pod maską egoistycznego i sarkastycznego gościa kryło się naprawdę wielkie dobro. Szkoda tylko, że tak łatwo go nie okazuje i zraża do siebie ludzi z początku. Owszem jest denerwujący, ale po tym jak dzisiaj mi pomógł i jak zauważyłam w jego oczach troskę polubiłam go bardziej. Wydaje mi się, że nie jest, aż tak zły. Chciałabym go bardziej poznać. Musi tylko mnie do siebie dopuścić.
      Przez ten cały chaos zapomniałam o tym, że mam zranioną dłoń. Przypomniała dopiero o sobie, kiedy zaczęła mnie przeraźliwie piec. Przystanęłam na chwilę wpatrując się w ranę dłużącą się w poprzek mojej dłoni. Krew już zdążyła zaschnąć tworząc twardy strup. Dopiero teraz zaczęłam odczuwać ból.  Stawał się coraz mocniejszy. Czułam jak Jace mnie obserwuje.
     Wyciągnęłam drugą dłoń i ustawiłam ją zaraz nad raną abym mogła ją uleczyć. Już miałam głęboko skupiać się na wydobyciu mocy kiedy poczułam delikatny ścisk na nadgarstku. Otwarłam oczy i zobaczyłam Jace’a kręcącego głową.
     -Nie możesz znów użyć mocy. Wcześniej prawie zemdlałaś. Zaopatrujemy to w Instytucie.- powiedział z powagą.
     -Nic mi nie będzie…-powiedziałam przez zęby. Nie chciałam, żeby robił ze mnie sierotki Marysi.
     -Nie ma mowy Carmen, nie pozwolę, żebyś mi tu teraz straciła świadomość- odparł rozkazująco i pociągnął mnie za ramię w stronę Instytutu.

'****'

Siedziałam na miękkim łóżku w moim tymczasowym pokoju w Instytucie. Jace właśnie skończył starannie owijać bandaż wokół mojej dłoni. Wcześniej posmarował ranę jakąś tajemniczą maścią, nie wiedziałam dokładnie co to było, ale Jace zapewnił mnie, że pomoże.
     -Jakbym mógł to szybko bym to wyleczył za pomocą iratze- uśmiechnął się.
     -To dlaczego tego nie zrobiłeś?- zapytałam zabierając dłoń z jego rąk i delikatnie kładąc ją na moim udzie.
     -To by cię zabiło, nie powinno się używać runy uzdrawiającej na kimś innym niż na Nefilim- prychnął i założył ręce na piersi.- Myślałem, że wiesz wszystko- zaśmiał się.
     -Teraz już wiem- odwzajemniłam uśmiech. Chłopak podniósł się z łóżka i skierował w stronę drzwi. Kiedy złapał za klamkę ja go zawołałam.
    -Jace…- odwrócił się do mnie z jakby nadzieją w oczach.- Dziękuję…za pomoc- uśmiechnęłam się ciepło, a on tylko skinął głową w odpowiedzi.
Po chwili już go nie było, a ja otuliłam się kołdrą i próbowałam zasnąć.

'****'

     Jasne promienie słoneczne, które padały wprost na moje oczy obudziły mnie z głębokiego snu. Chyba pierwszy raz się wyspałam. W moim domu co chwilę męczyło mnie przeczucie, że ktoś na mnie czyha, przez co nie mogłam zasnąć. Tu czułam się niemalże bezpieczna.
     Zdjęłam z siebie grubą, ciepłą kołdrę i odrzuciłam ją na bok, abym mogła spokojnie wydostać się z łóżka. Wsunęłam na siebie dżinsowe spodnie, które wyjęłam z torby i założyłam szarą bluzę z napisem „Oxford University”.  Złapałam swoje trampki w ręce i założyłam na nogi lekko przy tym podskakując.
     Czy w Instytucie jest jakaś łazienka? Musi być, gdzie inaczej załatwialiby swoje potrzeby? Tylko teraz gdzie mam ją znaleźć? Pokieruję się swoim instynktem.
     Wyszłam z pokoju, a drzwi delikatnie się za mną zatrzasnęły. Spojrzałam w lewo i w prawo zastanawiając się,  który kierunek obrać. Okej skręcę w prawo. Raz się żyje.
     Przemierzałam ciemny korytarz, który za każdym razem powodował, że po ciele przechodziły mi ciarki. Co jakiś czas zatrzymywałam się, żeby otworzyć drzwi, ale za każdym razem za nimi chowała się zwykła sypialnia.
     Po chwili usłyszałam jakieś śmiechy i tupanie nóg. Ktoś musi być za rogiem. Może spytam się grzecznie gdzie jest łazienka? Przyspieszyłam i kiedy wyszłam za róg ujrzałam jakąś dziewczynę z małym chłopcem, którzy śmiali się w niebogłosy. Kiedy im się przyjrzałam zorientowałam się, że to jest Isabelle i Max. Wiedziałam, że to rodzeństwo się kocha, ale nigdy bym nie powiedziała, że pod tak grubą maską „twardej dziewczyny”, może ukazać się serdeczność.
     Podeszłam do nich, a dopiero po kilku minutach zorientowali się, że nie są sami.
    -Hej, jestem…- nie zdążyłam skończyć bo Isabelle mi przerwała.
    -Carmen…tak? Nie miałyśmy okazji się poznać. Jestem Isabelle- i z pełnym uśmiechem na twarzy podała mi dłoń.
     Zmarszczyłam brwi, Isabelle jaką znam z opowieści nie jest, aż tak miła.
Podałam jej dłoń i odwzajemniłam uśmiech.
     -Gdzie mogę skorzystać z łazienki?- wypaliłam po chwili.
     -Oh, idź prosto, Potem skręć w prawo i trzecie drzwi po lewej to łazienka- wytłumaczyła nie przestawiając się uśmiechać.
      Max stał obok i kiedy na niego spojrzałam uśmiechnęłam się, żeby nie wyjść na wredną.
     -Dziękuję- odparłam i jak najszybciej chciałam ich zostawić, bo robiło się coraz bardziej niezręcznie. Ruszyłam przed siebie i jeszcze usłyszałam dziewczynę mówiącą „Nie ma za co”, ale ja się nie odwróciłam.
      Na szczęście trafiłam do łazienki i zaczęłam poranną toaletę.

 '****'

     -Jak to was zaatakowali?!- wykrzyczała Maryse podczas porannego posiłku.
Zaraz po tym jak skorzystałam z łazienki natknęłam się na Isabelle, która powiedziała, że za chwilę będzie śniadanie i powiedziała dokładnie gdzie mam iść.
     Zmieszana siedziałam obok Jace’a, który widocznie się spiął. 
    -No normalnie, słudzy puścili na nas dwa śliniące się psy- odparł z obojętnością.
    -Carmen, nic ci nie jest? Nic ci nie zrobili?- zapytała kładąc dłoń na mojej. Zaskoczona tym gestem odparłam.
     -Wszystko w porządku, nic mi się nie stało. Tylko przecięłam dłoń na szkle, ale to błahostka- wzruszyłam ramionami.
     -Czy ktoś tu w ogóle martwi się o mnie? Mnie nikt nie zapyta czy mi nic nie jest.- Jace się oburzył.
     Cicho zachichotałam, mając nadzieję, że nikt nie zauważył. Myliłam się.
Alec dosłownie miażdżył mnie swoim spojrzeniem. Przestałam się uśmiechać i uciekłam od niego wzrokiem. Chłopak mnie przerażał. Czy on w ogóle okazuje jakieś emocje poza złością?
     -Dobrze wiemy, że tobie nigdy nic się nie dzieje. Jesteś dobrym wojownikiem. Cieszę się, że obroniłeś Carmen.- odparła Maryse, a ja zauważyłam wyrastający na ustach Jace’a łobuzerski uśmieszek.
     Odchrząknęłam lekko zirytowana. Przecież gdyby nie ja to Jace zginąłby pogryziony przez demona. To ja go obroniłam.  Spojrzałam na niego ze złowrogim wzrokiem, a kiedy na mnie spojrzał zaczął się niemo śmiać. Posłałam mu jeszcze raz złowrogie spojrzenie i wróciłam do jedzenia tosta, który już powoli wystygał leżąc na białym, prostym talerzu.
     -Wychodzimy dzisiaj z Robertem. Musimy załatwić pewną sprawę.- Maryse głośno przełknęła ślinę. Zajmijcie się Instytutem na czas naszej nieobecności- dodała po chwili zastanowienia.
     -Nie ma sprawy- odparła Isabelle przeżuwając kawałek tosta.
Spojrzałam na Roberta, ojca całej trójki i zauważyłam, że jego twarz nie wyrażała emocji. Zmarszczyłam brwi zastanawiając się co kłębi się w jego głowie.
     -Dobrze by było gdybyście trochę poćwiczyli na sali gimnastycznej, ale to tylko moja propozycja- uśmiechnęła się do nas.
     Ja nie potrzebuję ćwiczeń. Umiem walczyć dobrze. Nikt nie będzie mi kazał niczego robić, dlatego stwierdziłam, że i tak zignoruję jej propozycję.
     Czy mogłam się czuć jeszcze bardziej niezręcznie w tym miejscu?
     Po skończonym posiłku szybko wstałam od stołu i jakby mnie ktoś gonił pobiegłam do pokoju unikając jakichkolwiek rozmów.
     Zatrzasnęłam za sobą drzwi i postanowiłam coś przeczytać. Podeszłam do półki z książkami i chwyciłam pierwszą lepszą. Usiadłam na fotelu i zaczęłam czytać pierwszą stronę.
     Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi przewróciłam oczami i rzuciłam książkę na łóżko.
     Podeszłam do drzwi i leniwie je otwarłam. Za drzwiami stali uśmiechnięci Jace, Isabelle, Clary i Simon. O boże, nie widziałam go już od długiego czasu.
     -Wow, czyli to prawda. Jesteś zamieszana w ten świat?- zapytał z rozszerzonymi oczami.
     -Jak widzisz…co tu robicie?- zapytałam cicho wzdychając.
     -Pomyśleliśmy, że wpadniemy do ciebie i się rozerwiemy. Co ty na to?- odparła podekscytowana Clary.
     -Ughh..no dobra- westchnęłam głośno i wpuściłam ich do środka.
     Tylko niech sobie nie myślą, że zaraz zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi…

5 komentarzy:

  1. Kiedy kolejny rozdział? Masz dar do pisania :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostajesz nominowana do Liebster Award Blog ;) Więcej informacji znajdziesz u mnie na blogu ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojeju, przeczytałam Twojego bloga w jeden wieczór i czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  5. "Zauważyłam, że pod maską egoistycznego i
    sarkastycznego gościa kryło się naprawdę wielkie dobro. Szkoda tylko, że tak łatwo go nie okazuje i zraża do siebie ludzi z początku." może coś przeoczyłam, ale Jace w twoim opowiadaniu nie zraża do siebie ludzi ani nie jest egoistą, no i jest opiekuńczy, więc...
    Wiem, czepiam się, ale jest tak późno, a ja głupia piję kolejną kawę.
    Ogólnie, rozdział mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!