"To be a mother is to be there for the child all the time."
-Clary!- krzyknęłam kiedy jej dłoń wyśliznęła się z mojej. Przepadła. Wielka otchłań wygrała. Rozpętała się burza. Poczułam straszliwy i groźny przypływ energii, wbiłam dłonie w ziemię, kiedy ona zaczęła się trząść…
Głośno wciągnęłam powietrze i usiadłam na łóżku. Rozglądnęłam się
wokół i stwierdziłam, że jestem w pomieszczeniu szpitalnym. Głowa miała mi
zaraz wybuchnąć. Podniosłam dłonie do góry i zobaczyłam, że są zabandażowane.
Odsunęłam kawałek miękkiego materiału i zobaczyłam, że moja dłoń jest pokryta
długimi zadrapaniami, które zostały zastąpione przez grube strupy.
Wtedy to do mnie dotarło. Co ja narobiłam?
Clary przeze mnie zaginęła! O nie, co teraz na to powiedzą wszyscy? Znienawidzą
mnie? Pewnie tylko jak się dowiedzą, że nie śpię, posieką mnie na kawałki i
rzucą na pożarcie temu wrednemu kotu. Od początku wiedziałam, że przybycie do
Instytutu to zły pomysł. Wszystko zepsułam. Pewnie nie mam już sojuszników,
wyrzucą mnie na zbity pysk, a ja dalej będę musiała walczyć z demonami. Sama.
Tak strasznie przyzwyczaiłam się, że ktoś jednak jest tu dla mnie, aby mi
pomóc. A teraz wszystko stracę. Po ciele przebiegły mi niemiłe ciarki a do oczu
napłynęły łzy. Nie mogłam ich powstrzymać. Już po chwili zaniosłam się cichym
szlochem.
Odtwarzałam w głowie te wydarzenia z
milion razy. Jak walczyliśmy w zasadzce, jak…jak demon się ode mnie odsunął,
rezygnując z zamiaru zabicia mnie. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się głęboko nad
tym zastanawiać. Co to miało być? Ten demon spojrzał na mnie w sposób jakbym
była jego sojusznikiem. Wzdrygnęłam się. A potem ta otchłań…i Clary.
Starałam się ją utrzymać, Jace mi nawet
pomagał, ale na nic. Delikatna dłoń rudowłosej wyśliznęła się z mojej, a
dziewczyna po prostu zniknęła wciągnięta przez ciemno-pomarańczową głębinę,
która groźnie się jarzyła.
Byłam zdenerwowana, ba!
Cholernie zła! Smutna, rozczarowana, przegrana, bezradna. Kłębiło się we mnie
tyle emocji, złych emocji. Znów ogarnęło mnie ciepło. Tyle, że tym razem był to
przerażający, palący żar. Wybuchłam. Wyrzuciłam ręce w górę, a następnie
uderzyłam nimi o ziemię. Zaczęła się trząść. Budynek się rozpadał. Byłam pewna.
To ja to powodowałam. Energia przepływała wzdłuż moich rąk trafiając w ziemię.
Głośno dyszałam, nerwowo wpatrując się w jeden punkt…
Po raz kolejny
przestudiowałam wszystkie wydarzenia z magazynu i poczułam zmęczenie. Opadłam
na poduszkę, a ostatnie słowa jakie kręciły się w moim umyśle, wypływały z ust
Jace’a.
„Carmen…twoje oczy.”
-:-:-:-:-:-:-
Ponownie się przebudzam. Jedyna dobra myśl w mojej głowie to taka,
że jestem sama w tym pomieszczeniu, mogąc pomyśleć nad tym co zrobić z sytuacją
w jakiej się znalazłam. Otwieram oczy i czuję rozczarowanie. Nad moim łóżkiem
stoi Jace z założonymi rękami na piersi. Serce zaczyna mi walić. Co teraz
zrobi? Zabije mnie? Przecież jego siostra, ukochana, lub kimkolwiek Clary jest
dla Jace’a zaginęła z mojej winy.
Z przerażeniem na oczach siadam na łóżku i syczę z bólu. Moją
głowę przeszywa okropny, pulsujący ból. Nawet nie wiem czego jest skutkiem.
Jace szybko do mnie podchodzi i delikatnie mnie popycha, abym znów się położyła.
-Nie powinnaś się przemęczać- powiedział cicho. Opadłam głową na
poduszkę i zmarszczyłam brwi.
-Nie zabijesz mnie?- zapytałam zachowując powagę. Jace parsknął
cichym chichotem. Jak on mógł się śmiać w tym momencie? –Co cię tak śmieszy?-
dodałam zirytowana. Chłopak usiadł obok mnie na łóżku.
-Dlaczego miałbym cię
zabić?- zapytał marszcząc brwi. Chwilę patrzał w moje oczy zastanawiając się o
czym myślę. –Och, chodzi Ci o Clary…znów obwiniasz się o czyjeś zaginięcie?-
uciekłam od niego wzrokiem i spojrzałam na zabandażowane dłonie. Teraz bandaż
był czystszy, musiał mi go ktoś zmienić kiedy ja spałam. –Carmen, to nie twoja
wina. Clary nie umarła. Wątpię, że Valentine chciałby jej śmierci. To był na
pewno jego podstęp, aby mieć córkę przy sobie W ten sposób ma nad nami
przewagę- odparł cicho.
Przyznaję, że w tym momencie kamień spadł mi z serca. Czyli
przeżyję i nie stracę sojuszników.
-Musimy znaleźć Clary!- wykrzyczałam
i znów zerwałam się z łóżka, tylko żeby poczuć ból.
Jace znów popchnął mnie, abym leżała.
-Wszystkim się zajmiemy, ty musisz odpocząć po…- zaciął się, a na
jego twarz wstąpił grymas, jakby to co miał powiedzieć miało go zaboleć.
-Jace, co się tam wydarzyło?...Mam na myśli tą część ze
mną…-zapytałam.
-Ja…nie wiem. Na początku ten demon…odsunął się od ciebie
jakby…poznał swojego.- wykrztusił słowa z trudnością.
-Co? To niemożliwe, na pewno jest jakieś inne wytłumaczenie…-znów
spojrzałam na swoje dłonie i zaczęłam się bawić miękkim materiałem. –Co działo
się potem?
-Clary…wpadła w otchłań, a ty…wybuchłaś okropną złością. Cała się
trzęsłaś. Przerażałaś mnie. A potem twoje oczy…-zatrzymał się. Oparł łokcie na
kolanach i spojrzał przed siebie.
Znów usiadłam i położyłam moją dłoń na jego ramieniu. Ignorowałam
ból, który do mnie dotarł.
-Jace, co z moimi oczami?- zapytałam niecierpliwie.
Chłopak odwrócił swoją twarz ku mnie, najpierw spojrzał na moją
dłoń na jego ramieniu, a potem na mnie. Jego źrenice się rozszerzyły.
-Były…czarne…jak smoła…
W tym momencie tylko czułam jak tracę przytomność.
-:-:-:-:-:-:-
Stałam przed lustrem. Wpatrywałam się w swoje odbicie, ale ono nie
było identyczne. Moje odbicie lustrzane wpatrywało się we mnie z łobuzerskim
uśmieszkiem. Przeniosłam wzrok wyżej. Moje odzwierciedlenie miało oczy czarne
jak smoła… Serce przyspieszyło. Druga wersja mnie nagle wyszła z lustra i
stanęła twarzą w twarz ze mną. Złożyła dłoń w pięść i w tym momencie lustro
pękło, a jego kawałki rozsypały się wokół moich stóp. Czarnooka Carmen schyliła
się pod jeden odłamek i przyłożyła sobie go do szyi. Poczułam ból, wbijający
się odłamek lustra w moją szyję. Odbicie zaczęło przesuwać ostrym odłamkiem po
swojej szyi, tyle że to nie ona krwawiła, nie odczuwała bólu. Spojrzałam na mój
dekolt, po którym spływały strugi krwi. Zaczęłam się krztusić, a po chwili upadłam.
Podniosłam oczy do góry tylko po to, aby zobaczyć śmiejącą się ze mnie
Czarnooką Carmen.
Przebudzam się z
głośnym krzykiem. Serce niemożliwie szybko mi bije. Panikując podnoszę dłonie
do szyi, ale uspokajam się kiedy upewniam się, że nie krwawię. Nikogo nie ma.
Pewnie zaraz ktoś tu wpadnie przez mój okropny krzyk. Po chwili orientuje się,
że nie czuję się tak źle siedząc na łóżku. Decyduję wstać i przejść się po
Instytucie.
Ściągam nogi z łóżka. Poprawiam dresowe spodnie i bluzkę, którą
mam na sobie. Pewnie Isabelle mnie przebrała… przynajmniej mam taką nadzieję.
Bosymi stopami stąpając po zimnej podłodze dochodzę do drzwi i już po chwili
jestem na korytarzu.
Dopiero teraz czuję ból w moich nogach i łopatkach. Moja
wczorajsza, nieprzewidywalna moc musiała mnie wykończyć fizycznie. Mijam
lustro, które wisi na ścianie w korytarzu i chwilę się w nie wpatruję. Po
chwili jednak przypominam sobie swój sen, uciekam od niego wzrokiem i
przyspieszam co przychodzi mi z trudnością.
Docieram do drzwi biblioteki zza których słychać głosy. Nachylam
się przystawiając ucho do drzwi.
-Nie możemy prosić jej o wykorzystywanie swojej mocy! Nie widzisz
co się z nią dzieje?! Leży w pokoju szpitalnym i co chwile traci przytomność! W
każdym momencie możemy ją stracić…- chwilę zastanawiałam się czyj to był głos.
Po chwili do mnie dotarło, że to był Jace. Sposób w jaki się mną przejmował był
intrygujący, a zarazem dziwny. Biorąc pod uwagę nasze początki nigdy bym nie
pomyślała, że tak mu się odmieni.
-Wiem! Ale może być dla
nas bardzo pomocna! Musimy poprosić ją o pomoc w odzyskaniu Clary.- tym razem
to była Maryse.
-Nie musi do tego
używać swoich mocy, zawsze można pomóc w inny sposób…-wysyczał złotowłosy.
Postanowiłam wejść do środka i im przerwać. Popchnęłam ciężkie
drzwi i weszłam do biblioteki.
Wszyscy. Maryse, Robert, Jace i Isabelle stali rozproszeni po
pomieszczeniu ze zdenerwowanymi twarzami. Kiedy weszłam do pokoju wszyscy
skierowali swój wzrok na mnie. Każdemu rozszerzyły się oczy. Trwała niezręczna
cisza.
-Zrobię wszystko o co
poprosicie, aby uratować Clary…-wykrztusiłam próbując brzmieć poważnie. Jace
pokręcił głową i głośno westchnął.
-Na razie odpocznij,
musisz się zrehabilitować, jak już będziemy wiedzieli co robić, poinformujemy
cię- Maryse uśmiechnęła się do mnie ciepło. –Lepiej jak wrócisz do swojego
pokoju, pomieszczenie szpitalne jest przytłaczające, czyż nie?- zapytała.
W odpowiedzi tylko skinęłam głową i uśmiechnęłam się. Odwróciłam
się i szybko wyszłam z biblioteki. Chwilę jeszcze stałam na korytarzu patrząc
to w prawą, to w lewą stronę. Skręciłam w lewo, a to nie był kierunek
prowadzący do mojego pokoju.
-:-:-:-:-:-:-
Stąpałam po spiralnych schodach, z
ciekawością co znajdzie się na ich końcu. Byłam zmęczona, ale ciekawość
zwyciężyła. Kiedy weszłam na ostatni schodek ujrzałam miejsce, które wywołało u
mnie ciarki.
Przed moimi oczami
rozciągał się dość duży pokój, w którym dominował kolor zielony. Wszędzie
rozpościerały się różnorakie rośliny. Były ich miliony. Od przepięknych,
kolorowych kwiatów po zwykłe zielone roślinki złożone tylko z liści. Na przedzie
pomieszczenia było duże okno. Podeszłam do niego i zauważyłam widok, którego w
życiu wcześniej nie widziałam.
Przede mną widniała panorama Nowego Jorku. Kolorowe światła,
wysokie budynki i drzewa. Spojrzałam w dół i zorientowałam się, że jestem dosyć
wysoko. Czułam, że jestem na szczycie świata. Uśmiechnęłam się i usiadłam na
ziemi przed oknem. Podciągnęłam kolana do piersi i oparłam na nich brodę
otulając rękoma moje nogi. Pochłonęły mnie myśli.
Jak to wszystko się zakończy?
Czy mogę liczyć na happy ending? Może jednak wszystko się skończy moją
śmiercią? Co jeśli zginę? Wiem, na pewno, że zanim umrę muszę pomóc odzyskać
Clary. Dalej mam poczucie, że to wszystko moja wina.
-Strasznie lubisz
narażać swoje życie na niebezpieczeństwo, co?- wystraszyłam się i lekko
podskoczyłam w miejscu. Odwróciłam się i zobaczyłam Jace’a z rozczochranymi
włosami, stojącego boso na zimnej podłodze.
-Jakim cudem narażam się
na życie siedząc spokojnie w…czymkolwiek to miejsce jest…-parsknęłam i znów
wróciłam wzrokiem na panoramę NYC.
-Jesteś w oranżerii…a
co do narażania życia to raczej mi chodzi o twoją stałą chęć pomocy. Po co to
dla nas robisz?- zapytał przysiadając się obok mnie.
-Bo dostaje w zamian od
was ochronę…a to jest to czego w tym momencie najbardziej potrzebuję…-
powiedziałam cicho.
-Łał, czyli pod maską
twardzielki kryją się jakieś uczucia?- zachichotał.
-I kto to mówi…na
początku byłeś dla mnie oschły…a teraz odnoszę wrażenie, że…przejmujesz się
mną.- spojrzałam na niego.
Chłopak spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. Minęło kilka sekund
zanim odpowiedział.
-Bo tak jest…-
wykrztusił. Rozszerzyłam oczy, a serce mi przyspieszyło. Jace nie odrywał
wzroku od moich oczu. Było to stresujące, a zarazem miłe.
Ten moment przerwała
kolejna osoba, która weszła do oranżerii. To był Alec.
-Ktoś przyszedł do
ciebie z wizytą Carmen.- powiedział ozięble marszcząc brwi.
Do mnie? Z wizytą? A może Harry?! Mój przyjaciel-wampir. Od razu
ucieszyłam się na tą myśl. Nie widziałam go od czasu kiedy poznałam Jace’a. A
to było dobry tydzień temu, albo i nawet więcej.
-Kto niby chce teraz, o
tej porze zobaczyć się z Carmen?- syknął Jace.
-Kobieta przedstawia
się jako twoja matka Carmen- Alec spojrzał na mnie, a ja doznałam szoku.
Moja matka? Nie ma mowy. Ona i mój ojciec umarli z rąk demona pół
roku temu. Serce waliło jak szalone, a moje myśli toczyły właśnie bitwę.
Paulina.... Pierwszy raz od baaaarrrdzo długiego czasu (czyt. od kiedy zaczęłam czytać twojego bloga).... Mam ochotę cię zabić! Po pierwsze. Wstawić mi tutaj w takim momencie Alec'a kiedy... No... Tak słodko sie zrobiło! I romantycznie! Po drugie. Kończyć rozdział na tym, że przychodzi do niej jej martwa matka?! Ty chcesz mnie wpędzić do grobu?! Teraz umrę z niepewności! Wisisz mi nagrobek >< *siada obrażona na podłodze* A teraz część pozytywna... Jace jest taki troskliwy! Nie chce, żeby Carmen stała się krzywda. Sweet :3 I rozumiem, że wkurza go to, że Carmen chce ratować innych narażając przy tym siebie. Lecz z drugiej strony... Rozumiem Carmen. Mówi, że to przez to, że dają jej ochronę i się odpłaca im itp. Co jak dla mnie jest po części prawdą. Ale jak dla mnie to patrząc na jej historię to myślę, że po prostu chciałaby uratować Clary i innych ponieważ nie mogła uratować swojej przyjaciółki przed demonem. Bynajmniej ja tak to odbieram. Możliwe, że błędnie.
OdpowiedzUsuńWięc... Czas na wgłębienie się w tekst.
" Z przerażeniem na oczach siadam na łóżku i syczę z bólu. Moją głowę przeszywa okropny, pulsujący ból. Nawet nie wiem czego jest skutkiem. Jace szybko do mnie podchodzi i delikatnie mnie popycha, abym znów się położyła.
-Nie powinnaś się przemęczać- powiedział cicho. Opadłam głową na poduszkę i zmarszczyłam brwi." Nie chcę być czepialska, ale mieszasz czasy. Raz teraźniejszy, a raz przeszły. Radziłabym ci jednak pisać w jednym czasie bo wtedy i czytelnik łatwiej może pojąć cały tekst i nie będzie taki zaskoczony.
"Teraz bandaż był czystszy, musiał mi go ktoś zmienić kiedy ja spałam." Nie koniecznie musiałaś dodawać to "ja" ponieważ wcześniej pojawiło się "mi". Lekki błąd.
" -Strasznie lubisz narażać swoje życie na niebezpieczeństwo, co?- wystraszyłam się i lekko podskoczyłam w miejscu." Jak dla mnie w tym miejscu lepiej brzmiało by "wystraszyłam się i zadrżałam", ponieważ wcześniej napisałaś " Uśmiechnęłam się i usiadłam na ziemi przed oknem. Podciągnęłam kolana do piersi i oparłam na nich brodę otulając rękoma moje nogi." Więc patrząc na pozycję trudno było by podskoczyć.
Ogólnie mówiąc, w niektórych momentach mieszasz czasy i dajesz za często "mój", "ja" itp. Nie patrzę na ortografię i interpunkcję, bo się na tym nie znam ^ ^"
Wiem, że strasznie się czepiam, ale mam nadzieję, że chociaż troszeczkę pomoże ci to pisać jeszcze lepsze rozdziały ^ ^. Chyba się na mnie za to nie obrazisz, prawda?
Więc na koniec życzę ci ogromnych pokładów weny i czekam z niecierpliwością na nn ^ ^
~Charlie
Jezu, nie wiesz jak jestem Ci wdzięczna. Postaram się poprawić! ♥
UsuńOczywiście kolejny świetny rozdział <3 I znowu zakończenie w takim momencie :o Kocham twoje opowiadanie i na maksa się wkręciłam w akcję :) Nie mogę, ale to bardzo nie mogę doczekać się kolejnej części. Weny życzę!
OdpowiedzUsuńJustyna
Dlaczego zawsze urywasz w najlepszych momentach? asbhdsgiudfhg
OdpowiedzUsuńkocham tego bloga, życzę weny i czekam na nn :) x
kocham to <3
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńMam propozycję związaną z blogiem. Chodzi o stałe czytanie bloga. Ja bym czytała twój blog i komentowała a ty to samo zrobiłabyś u mnie. Informowanie o nowych wpisach odbywałoby się na FB Komentarze miałby być szczere. Co ty na to ?
Jeśli jesteś zainteresowana napisz na FB - Sylwia Tylkowska
https://www.facebook.com/sylwia.tylkowska
Kiedy następny rozdział? <3
OdpowiedzUsuńŚWIETNE <3 I czekam na więcej! <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Oby tak dalej. Weny Ci życze
OdpowiedzUsuń