sc Born With Sight: 11. She's safe and sound
Layout by Scar

30 cze 2014

11. She's safe and sound

"Łatwe jest zejście do piekieł"


Rzucam nożem w tarczę wydając przeraźliwie głośny krzyk. Moje ciało dosłownie tonie we własnym pocie, a serce gwałtownie bije. Minęło siedem godzin od czasu kiedy weszłam na salę treningową, aby dać upust emocjom. Głównie mojej złości na świat i ludzi, którą teraz gromadzę w sobie w dużych ilościach. Nie potrafię zliczyć ile razy w przeciągu ostatniego miesiąca zadaję sobie pytanie “Dlaczego ja?”. Mam tego wszystkiego naprawdę dość. Pozostaje jedynie wyżywać się na wszystkim dookoła jak to robię właśnie w tej chwili, no bo co innego mogę zrobić? Nie tak łatwo zdziałać mojej przypadłości i to sprawia, że jestem w niesamowicie okropnej sytuacji.
Od wizyty u Magnus’a minął tydzień. Od tamtego czasu zamknęłam się w sobie i do nikogo nie odzywałam. Całe dnie spędzam w sali treningowej i zapobiegam wybuchu mocy. Ostatnimi czasy kłębi się we mnie tyle złych emocji, że moje moce mogą po prostu eksplodować w najmniej spodziewanym momencie. Znalazłam sposób na utrzymanie ich we mnie. Wysiłek fizyczny i silna wola. Po prostu muszę skupić się na czymś innym.
Nie myślałam nad tym co powiedział mi najpotężniejszy czarownik Brooklyn’u. Nie miałam na to zwyczajnie siły. To był kolejny ciężar rzucony na moje barki, a ja naprawdę nie wiem jak długo będę mogła go nieść. Cała ta sprawa brzmiała absurdalnie. Ja, córką demona? Jak bardzo popaprany jest ten fakt? Znak, którego pierwsza część pojawiła się równo miesiąc przed moimi 20 urodzinami zastygł. Żadna kolejna część nie pojawiła się na moich plecach, cieszyło mnie to, jednak czułam w kościach, że to nadchodzi. Robiłam wszystko żeby uciec od tego myślami. Udawało mi się to przez trening. Wynosiłam z tego same korzyści… no może oprócz okropnych zakwasów.
Podchodzę do tarczy i wyciągam wszystkie noże, które wcześniej w nią rzuciłam. Kładę je na stole i chwytam do ręki butelkę wody. Piję do dna. Kiedy woda się kończy głośno wzdycham i zgniatam plastikową butelkę w dłoni. Rzucam nią w stronę kosza, a ta magicznie do niego trafia. Spoglądam na swoje ciało i zauważam w nim zmianę. W ciągu tego tygodnia trenowałam tak często, że na rękach pojawiły się dość widoczne bicepsy, a mój brzuch stał się jeszcze bardziej umięśniony niż był wcześniej. Poprawiam stanik sportowy i krótkie spodenki, następnie biorę ręcznik i wycieram pot z szyi i brzucha.
Wystarczy na dzisiaj. Wezmę prysznic i pójdę spać, aby rano znów się obudzić i znów zacząć trenować. Co innego mogę robić. Na temat Clary nic nie wiadomo, więc na razie stoimy w miejscu. Wzruszam ramionami i kieruję się w stronę wyjścia. Głośno trzaskam za sobą drzwi płosząc przy tym tego okropnego kota, który smacznie spał pod drzwiami sali treningowej.

***

Wychodzę z łazienki mając na sobie tylko za dużą koszulkę Ramones’ów. Podczas drogi do mojego pokoju wycieram ręcznikiem wilgotne włosy.
Dzisiaj w Instytucie jest wyjątkowo cicho. Zawsze słychać bawiących się Max’a z Alec’iem i Isabelle, kłócących się Maryse z Robertem bądź Jace’a grającego na pianinie. Nienawidzę ciszy. Do moich uszu docierają wtedy wszystkie dźwięki, nawet te o najmniejszym natężeniu, które mnie przerażają i dają mi wrażenie, że ktoś mnie obserwuje i czai się na mnie, aby za chwilę mnie zaatakować i zabić. Cóż na to poradzę. Moje życie mnie do tego przyzwyczaiło.
Popycham drzwi do mojego pokoju, a po przejściu przez próg zauważam, że mam gościa. Jace leży bez koszulki na moim łóżku z założonymi rękami za głową. Na sobie ma czarne dżinsy, które opinają się na jego biodrach. Zauważam, że na twarzy ma małą ranę.
- Jace...wróciłeś z polowania?- pytam cicho prychając i podchodząc do szafki, aby schować ubrania.
- Zabicie kilku demonów przed snem sprawia, że lepiej śpię.- odzywa się, a w jego głosie słychać szczyptę znanej u niego arogancji.
- Co tu robisz?- pytam ignorując jego odpowiedź.
- Przyszedłem sprawdzić jak sobie radzisz.- odparł i podniósł się z łóżka stając w bezpiecznej odległości ode mnie. Wywracam oczami. Nie rozmawialiśmy od czasu wizyty u Magnus’a. Może wymieniliśmy kilka słów. Zrobiło się między nami niezręcznie od pamiętnego zdarzenia na ławce przed Instytutem.
- Nic mi nie jest…-syczę.
- Nie powiedziałbym… przez cały tydzień prawie w ogóle nie jesz, z nikim nie rozmawiasz, tylko siedzisz w sali treningowej… co jest Carmen?- pyta, a mnie zalewa krew. Denerwuje mnie to, kiedy ktoś się pyta jak się czuję, kiedy jest to tak bardzo oczywiste, że źle.
- A jak myślisz?- wybucham. -Jestem zalana problemami, z którymi nie potrafię sobie poradzić, co chwila dowiaduję się nowych rzeczy na temat swojego życia, które wcale nie są przyjemne, a jeszcze muszę przez nie cierpieć.- krzyczę i czuję jak ciepło w moim ciele rośnie. Ignoruję to. -Czasem mam ochotę się zabić, żeby zakończyć ten cholerny ból, ale tego nie robię, bo próbuję walczyć i chociaż marnie mi to wychodzi, wstaję i próbuję znowu! Męczy mnie to cholernie, ale taki już mój żywot. Będę odczuwać tylko cierpienie do końca tego zasra…- nie kończę, bo Jace podchodzi i szybko wpija się w moje usta nie pozwalając mi mówić. Nawet nie wiedziałam jak bardzo tego potrzebuję. Jedną rękę wkładam w jego włosy, a drugą kładę na plecach. Jace obraca mnie i popycha w stronę łóżka. Upadam na nie odbijając się od miękkiego materaca.
Złotowłosy pochyla się nade mną i całuje moją szyję i dekolt. Dłońmi masuję jego umięśniony brzuch. Zapominam dosłownie o wszystkim i skupiam się tylko na tym jak bardzo pragnę tego chłopaka. Jace kładzie dłoń na moim udzie i jedzie coraz wyżej, nie przestając mnie całować. Jego dłoń dociera do brzucha. Czuję mrowienie na całym ciele powodowane przez jego dotyk.
Szybkim ruchem przerzucam przez niego nogę i ląduję na górze. Siadam na jego kroczu i z zadziornym uśmiechem na twarzy pochylam się, aby złączyć nasze usta. Odciągam się od niego i składam pocałunki na szyi, zjeżdżam coraz niżej. Ustami pieszczę jego klatkę piersiową. Jace głaszcze mnie po głowie. Podnoszę się i wracam do jego ust.
Złotowłosy spogląda na mnie. Jego oczy się błyszczą, studiuje całą moją twarz. Zakłada włosy za moje ucho.
- Tak bardzo cię pragnę.- mówi i czeka na moją reakcję. Przybliżam usta do jego ucha i szepczę.
- I vice versa.- gryzę płatek jego ucha.

***

Otwieram oczy, a przede mną widzę śpiącego Jace’a. W tym momencie wygląda jak anioł. Bezbronny, niegroźny człowiek. Uśmiecham się i opuszkami palców przesuwam po jego ostro zarysowanych kościach policzkowych. Chłopak od razu się uśmiecha i otwiera oczy.
- Dzień dobry piękna.- mówi i gwałtownie przyciąga moje nagie ciało do jego. Mocno wpija się w moje usta.
- Dzień dobry.- odpowiadam z szerokim uśmiechem na twarzy. Leżymy w ciszy wpatrując się w swoje oczy. Jestem pewna, że obydwoje studiujemy wydarzenia z dzisiejszej nocy. Wtedy przypominam sobie jak wczoraj na niego naskoczyłam.
- Wczoraj prawie wypuściłam z siebie moc, mogłam cię zranić. Przepraszam, że tak krzyczałam.- mówię.
- Wiem... nie masz mnie za co przepraszać. Jak myślisz dlaczego cię tak nagle pocałowałem?- pyta, a ja marszczę brwi. Czekam, aż kontynuuje. -Są dwa powody.- mówi. -Musiałem cię zająć czymś innym, żebyś skupiła się na jednej rzeczy, jednej emocji, żebyś nie wybuchła. Drugim powodem jest to, że strasznie tego pragnąłem…-mówi głaszcząc mój policzek. Czuję jak się rumienię. Znów go całuję. Chyba dodam to na listę moich hobby. Zaraz po zabijaniu demonów.
Nagle ktoś wpada do pokoju. To Alec. Rozszerza oczy na widok nas razem. Szybko się od siebie odrywamy. Jace głośno chrząka. Alec chwile stoi w zdumieniu.
- Maryse zwołuje spotkanie. Mamy informacje na temat Clary.- mówi i szybko wychodzi.
Spoglądamy z Jace’m na siebie i wybuchamy śmiechem. Cała się czerwienię. Co za porażka. Już drugi raz ktoś nas przyłapał razem w dwuznacznej sytuacji....no chociaż ta była jednoznaczna.

***

Wpadam do biblioteki gdzie wszyscy już się zebrali. Nawet Jace mnie wyprzedził, patrzę na niego, a ten posyła mi zadziorny uśmieszek. Podchodzę bliżej i wtedy łapię wzrok Alec’a. Zaraz się peszę i czuję jak moje policzki się rumienią.
- Usiądź proszę.- Maryse wskazuje wolne krzesło obok Isabelle i naprzeciw Jace’a. Posłusznie odsuwam krzesło i zajmuję miejsce. Posyłam Maryse ciepły uśmiech i czekam, aż zacznie mówić.
- Zwołałam was tu wszystkich, gdyż dotarły do mnie informacje o pobycie Clary…- zaczęła, a ja uważnie się jej przysłuchiwałam. – Valentine ukrywa ją w starej chacie w lesie na obrzeżach Brooklyn’u.- rzuca mapę na środek stołu i wszyscy patrzymy na zaznaczone markerem miejsce. Znam je. Kiedyś walczyłam tam z jednym z demonów podczas moich wieczornych przechadzek. Jeżeli to coś można było nazwać chatką to ja jestem Elvis Presley. Była to raczej kupa wilgotnego drewna, nawet stodołą bym tego nie nazwała.
- Byłam tam kiedyś.- odzywam się. –Mogę was zaprowadzić, świetnie wiem gdzie ta chatka jest.- mówię i stukam palcem w zaznaczenie na mapie, a potem łapię zaintrygowany wzrok złotowłosego. Utrzymuję go dopóki Maryse nie odzywa się ponownie.
- Świetnie, możesz nas tam zaprowadzić…- kobieta mówi, a ja marszczę brwi. Dotychczas sami załatwialiśmy takie sprawy. Czyżby Maryse i Robert wybierali się z nami? A co z Maxem? Przecież nie zostanie sam w Instytucie.
- Idziecie z nami?- Alec wyrywa się z pytaniem.
- No chyba nie myśleliście, że puścimy was tam samych…dobrze wiesz jak skończył się ostatni taki wypad…- no tak Clary wciągnęła wielka otchłań, a ja dostałam furii.
- Z kim zostanie Max?- pytam.
- O to się nie martw, jedna z kucharek się nim zaopiekuje.- odpowiedziała, a ja tylko potaknęłam głową.
Przez chwilę panowała cisza, każdy wpatrywał się w siebie nawzajem. Robert zdenerwowany obgryzał paznokcie. Pewnie każdy zastanawiał się czy ujdziemy z życiem i czy uda nam się uratować Fray.
- O godzinie 19 spotykamy się przed wyjściem. Carmen zaprowadzi nas do chaty. Chyba nie muszę wam mówić, że macie być porządnie uzbrojeni.- na twarzy Maryse wyrósł uśmieszek, a potem wszyscy rozeszli się do pokoi.

***

- Podaj rękę.- Jace poprosił, a ja podałam mu swoją dłoń. Uścisnął ją delikatnie i odsunął rękaw mojej bluzki z przedramienia. Chwycił w dłoń swoją stelę, a ta rozjarzyła się niebieskim światłem kiedy złotowłosy malował na mojej ręce runę niewidzialności, która sprawi, że nie będę widoczna dla zwykłych Przyziemnych.
“Jeszcze tak niedawno sama się za niego uważałaś.”- moja podświadomość się do mnie zwróciła, ale ją zignorowałam.
- To mój pierwszy raz…-mówię, a Jace spogląda mi w oczy.
- Masz na myśli, że pierwszy raz będziesz miała runę na ciele?- pyta i marszczy brwi.
- Przecież niedawno dowiedziałam się, tak naprawde jestem Nocnym Łowcą.- mówię przewracając oczami.
- Ah no tak, w takim razie czuję się zaszczycony mogąc być pierwszym, który ją na tobie namaluje.- mówi po czym parska cichym śmiechem. Lekko uderzam go w ramię i śmieję się razem z nim.
Niby malowanie runy to nic takiego, ale kiedy złotowłosy przeciąga stelą po moim przedramieniu czuję jakby to był jakiś intymny rytuał. Robi to tak delikatnie, że tylko ledwie czuję ciepło steli, która zaznacza ciemny szlak na mojej skórze. Kiedy kończy, Jace gładzi miejsce gdzie namalował runę i zasuwa rękaw bluzki z powrotem.
- Gotowe.- mówi i podnosi się z kolan.
- Dziękuję.- mówię i całuję go w policzek.
Jace wstaje ze swojego łóżka i sięga pod nie. Wyciąga coś błyszczącego. Dopiero potem orientuję się co to jest. Seraficki miecz. Zapiera mi dech w piersiach, miał piękne wygrawerowane wzory. Pierwszy raz widzę ten miecz z tak bliska.
- To dla ciebie.- mówi, a ja rozszerzam oczy. Spoglądam na niego, a ten zachęca mnie, żebym wzięła go w dłonie. Ostrożnie dotykam zimnej powierzchni miecza i przejmuje go od Jace’a. Oglądam go z każdej strony z wielkim podziwem. Jest piękny. Kładę go na łóżku obok mnie i rzucam się Jace’owi w objęcia. Ten łapie mnie i gardłowo się śmieje.
- Za co to?- pytam.
- Pomyślałem, że Ci się przyda. Każdy Nocny Łowca powinien taki mieć.- odciągam się od niego i jeszcze raz rzucam okiem na miecz, w którego posiadanie właśnie weszłam.
-Pamiętaj tylko, że zanim zadasz cios wypowiedz jakiekolwiek imię anioła, oprócz Razjela, a wtedy miecz rozjarzy się anielskim ogniem.- dodaje i posyła mi szczery uśmiech.
Słyszałam o tej całej “inicjacji” nazywania miecza imieniem anioła zanim zacznie się walkę. Nadawało to ogromnej siły broni, a legenda głosiła, że czasem nawet dusza danego anioła wnika w miecz.
- Znasz jakieś imiona prawda?- Jace pyta ze zwątpieniem. Uśmiecham się.
- Oczywiście, że znam i nawet wiem już jakie wybiorę.- łapię ponownie miecz i wykonuje kilka prostych pchnięć w powietrze. Zachowuję się jak mała dziewczynka, która dostała lalkę o jakiej zawsze marzyła. Tyle że tu występuje różnica, nie jestem już taka mała, a rzecz o której marzyłam to śmiercionośna i niebezpieczna broń.

***

W miarę zbliżania się do lasu wszyscy trzymają się w gotowości na ewentualną walkę. Idę na początku, ramię w ramię z Jace’m i prowadzę wszystkich do miejsca, gdzie prawdopodobnie Valentine przetrzymuje Clary. Na plecach mam przepasany miecz, którego przed godziną dostałam od Jace’a. O dziwo nikt o nic nie wypytywał. Jakby już zaakceptowali, że jestem częścią ich Instytutu. A może tak było? Kiedy to wszystko się skończy, o ile się skończy, czy pozwolą mi zostać w Instytucie i pracować razem z nimi? Stać się ich stałym sojusznikiem? Nie wiem dlaczego, ale część mnie bardzo tego chciała. Może dlatego, że dosyć przywiązałam się do tych ludzi, a szczególnie do jednej osoby, której imię zaczyna się na J.
Wchodzimy do lasu, prowadzę wszystkich wydeptaną przez ludzi ścieżką. Znam ten las zbyt dobrze. Zanim zaczęła się moja przygoda z Instytutem bywałam tu dosyć często. Często przychodziłam tu odetchnąć, ale częściej walczyłam tu z demonami. Tsa, nie ma miejsca gdzie bym z nimi nie walczyła. Nawet w głupim sklepie rybnym!
Wtedy ją zobaczyłam. Mizerna chatka, która ledwie trzymała się na drewnianych balach wyglądała jakby miała zaraz runąć.
- Jesteśmy. -wyspałam. Co jak co, ale ten spacer troszkę mnie zmęczył.
- Dobra, rozdzielimy się.- zaczęła Maryse. -Ja i Robert wejdziemy głównym wejściem, Alec i Jace pójdą rozejrzeć się dookoła chaty, a Isabelle i ty…-wskazuje na mnie palcem. -Pójdziecie od tyłu.- skończyła i zaraz z Robertem zaczęli iść w stronę chaty. Trochę mnie to zirytowało, że nie mogę iść z Jace’m, ale Isabelle też przecież nie jest zła.
Spoglądam na Jace’a, a ten złapał mnie za ramię i odciągnął na bok.
- Proszę bądź ostrożna.- patrzył na mnie poważnym wzrokiem. -Nie daj się łatwo swojej mocy jak ostatnim razem.- dodał.
- Ty też na siebie uważaj.- powiedziałam i mocno tulę złotowłosego. Minęło kilka minut kiedy głos Isabelle wyrwał nas z objęć.
- Gołąbeczki, czas ruszać.- cicho się zaśmiałam i ruszyłam wraz z Isabelle na tyły chatki.
Isabelle kopie zniszczone drewniane drzwi na tyłach domku, a te zamiast otworzyć się, wypadają z zawiasów i uderzają z impetem o ziemię przy tym łamiąc się. Rozszerzam oczy i spoglądam na Izzy, a ta tylko wzrusza ramionami i trzymając swój bicz w gotowości wchodzi do domku.
Znalazłyśmy się w ciasnym, krótkim korytarzu. Wnętrze było tak samo zniszczone jak cały budynek. Idziemy kawałek co chwila otwierając kolejne drzwi, sprawdzając czy aby za nimi nie ma Fray. Co chwila się rozczarowywałyśmy. Na razie nie było śladu Clary.
Dochodzimy na koniec korytarza i wchodzimy do dużego pomieszczenia. Jest w nim pusto, żadnych mebli. Nic. Na ziemi leży tylko jeden wzorzysty dywan, który ku mojemu zdziwieniu jest czysty, wygląda jak nowy. Zaśmiałam się.
- Słudzy Valentin’e chyba nie przeszli podstawowego szkolenia w zakresie “Jak schować córkę szefa, tak aby nikt jej nie znalazł.”- prycham.
- Co?- pyta Isabelle, ale ja nie odpowiadam. Schylam się i odsuwam fragment dywanu. Nie było dla mnie zaskoczeniem, że pod nim znajduję klapę z wielkim kołem, służącym do jej podniesienia.
- Tak jak przewidziałam.- uśmiecham się i ciągnę koło, a klapa unosi się w górę.
- Jesteś geniuszem!- mówi Izzy i jako pierwsza schodzi po drabinie w dół.
Kiedy schodzę z ostatniego pręta drabiny, stawiam stopy na twardym, wilgotnym betonie. W piwnicy śmierdzi wilgocią i moczem. Zbiera mi się na wymioty. Staram się je w sobie zatrzymać.
Idziemy ciemnym korytarzem. Izzy trzyma święcący się kamyk w dłoni, który wskazuje nam drogę. W miarę jak zagłębiamy się we wnętrzu piwnicy robi się ciaśniej i zimniej. Trzymam miecz w gotowości kiedy docieramy do wielkich drewnianych drzwi. Izzy próbuje je otworzyć, ale na nic. Rzuca się na nie, kopie i krzyczy, ale drzwi nie ustępują.
- Ja się tym zajmę - mówię i zbieram w sobie moc skupiając się na jednej emocji jaką była chęć uratowania Clary. Czuję jak dłonie wypełnia ciepło i przez zamknięte oczy widzę jak jarzą się jasno-pomarańczowym światłem. Izzy odsuwa się na bok, a ja w ciągu sekundy kieruję dłonie na drzwi. Nie muszę czekać długo, już po chwili moc wystrzeliwuje z moich dłoni i z ogromną siłą uderza w drzwi.
Otwieram oczy i przez moment nic nie widzę z powodu unoszącego się w dużych ilościach w powietrzu kurzu. Kiedy mgiełka opada, widzę trzy Eidolony zamienione w ogromne psy głośno warczące i czekające na nasz ruch. Są identyczne jak ten, który zabił moją przyjaciółkę. W ciągu sekundy zbiera się we mnie złość i nie myślę o niczym innym jak o zemście na tych potworach.
Zaczynam biec w ich stronę trzymając seraficki miecz przed sobą.
-Camael!- krzyczę nadając imię mieczowi, a ten zaraz błyska jasnym anielskim ogniem. Czuję jego siłę przepływającą przez moje żyły. Bez wahania rzucam się na jednego z ogromnych psów i pcham mieczem w jego stronę, ten jednak robi szybki unik, a miecz zderza się z murem. Poirytowana odwracam się w stronę demona, a ten zaczyna biec w moją stronę. Uderzam łokciem w jego parszywy pysk. Dziwi mnie z jaką siłą pies uderzył w ścianę. Przecież tylko pacnęłam go łokciem. Nie zastanawiając się podbiegam do niego i zadaję mu cios stopą w tułów, tak, że ten upada na ziemię i bryzga wydzieliną podobną do krwi na ceglaną podłogę. Wykorzystując moment jego oszołomienia pcham mieczem w jego plecy przebijając przy tym jego serce. Demon zaczyna skomleć, a po chwili znika zostawiając po sobie tylko kupę kurzu. Odwracam się w kierunku Isabelle i widzę, że ta walczy z jednym, a drugi zaczyna biec w moją stronę. Robię szybki unik i skaczę na ścianę, aby potem odbić się od niej stopą i wskoczyć demonowi na plecy. Ten całkiem zaskoczony zaczyna wierzgać, ale ja trzymam się mocno. Zadaję cios mieczem i kolejny demon rozpływa się wracając do miejsca gdzie należy. Zadziwia mnie jak szybko poradziłam sobie z problemem.
Dysząc opadam na ziemię, a kiedy się podnoszę widzę, że Izzy poradziła sobie już tamtym demonem i wpatruje się w jedno miejsce w kącie pomieszczenia. Spoglądam w to miejsce i dopiero teraz zauważam Clary siedzącą na krześle, związaną linami w tyle i taśmą klejąca na ustach. Obie szybko do niej podbiegamy i pomagamy jej się uwolnić. Przecinam liny jednym z mniejszych noży, które mam przy sobie, a Izzy delikatnie ściąga jej taśmę z ust. Kiedy w końcu się uwalnia, Fray rzuca się nam w objęcia i mocno ściska.
- Tak się cieszę, że was widzę. - odciągamy się od siebie, a mnie teraz zalewa poczucie winy. To przeze mnie wpadła w to całe bagno, a kiedy jej nie było jak obściskiwałam się z jej chłopakiem. Emm, bratem. Ugh, wszystko jedno! To nie zmienia faktu, że czuję się z tym trochę źle.
- Clary, tak cię przepraszam. To przeze mnie wpadłaś w tą otchłań.- mówię i powstrzymuję łzy. Dziewczyna spogląda na mnie ze współczuciem po czym mnie przytula.
- To nie twoja wina, nic nie mogłaś zrobić. - zastanawiam się jakim cudem ta dziewczyna potrafi być tak wyrozumiała i umieć wybaczać. Chyba powinnam brać u niej lekcje…

***

Kiedy wychodzimy przed chatkę w tym samym momencie spotykamy całą resztę. Kiedy Clary zauważa Jace’a od razu opuszcza mnie i Izzy i rzuca się w jego objęcia. Ten czule ją przytula i daje wrażenie jakby nigdy nie chciał już jej puścić. Ten widok sprawia, że coś się we mnie łamie. Jace do końca nie pozbył się uczuć do jego siostry i wiem jak bardzo popapranie to brzmi, chyba szybko tego się nie pozbędzie. Odwracam wzrok od nich i podchodzę do Maryse i Roberta.
- Świetnie się spisałyście. - mówi Maryse i klepie mnie po ramieniu.
- To głównie zasługa Car, pokonała dwa z trzech czyhających na nas demonów.- mówi Izzy, a ja uśmiecham się słysząc zdrobnienie, którym się do mnie zwróciła.
- Ty też byłaś świetna, myślisz, że kiedyś mogłabyś nauczyć mnie posługiwać się tym biczem?- mówię i wskazuję na broń w jej dłoni. Isabelle uśmiecha się.
- W każdym momencie.- wybuchamy śmiechem.
Po chwili rozmowy z Izzy, kieruję się do Maryse.
- Natknęliście się na jakieś demony?- pytam.
- Tak, a dokładniej to na cztery. Były rozmieszczone na piętrze.- odpowiada Robert, a ja tylko potakuję głową. -Chodźmy już.- mówi Maryse i wraz ze swoim mężem odchodzą w stronę wyjścia z lasu.
- Ugh, tylko my nie walczyliśmy? Miałem ochotę pozabijać jakieś paskudztwa.- mówi Alec i zaczyna się śmiać. Widok ten szokuje mnie. Pierwszy raz mam przyjemność usłyszeć jego śmiech. Dołączamy się do śmiechu, kiedy nagle ogromny ból w obu dłoniach i na plecach załamuje mnie. Wydaję z siebie przeraźliwy krzyk i upadam na ziemię, głęboko zanurzając palce w ciemnej ziemi.
- Carmen!- słyszę głos Jace’a, który szybko do mnie podbiega i łapie mnie za ramiona. Krzyczę w niebogłosy.
Jakimś cudem udaje mi się podnieść dłonie do góry i widzę znowu te dwie parszywe, jarzące sie glisty, które wędrują w górę moich rąk. Dokładnie wiem gdzie zmierzają.
Ból jest gorszy od ostatniego razu. Czuję jakbym dosłownie kąpała się w ogniu. Kiedy glisty docierają do znaku na moich plecach, ból pogarsza się, a ja znów krzyczę. Po chwili czuję zapach spalonej skóry, a ból stopniowo maleje. Głośno sapię i kładę głowę na kolanach Jace’a. Alec, Izzy i Clary wpatrują się we mnie ze skonsternowaniem i zszokowaniem. Jace sięga do mojej bluzki i odkrywa moje plecy. Czuję jak głośno wciąga powietrze i słyszę jego cichy głos mówiący “Co do cholery?!”.
-Co jest?- z wysiłkiem odwracam twarz w jego stronę.
-Carmen, czy Magnus mówił, że proces zwykle jest długi i mozolny?- pyta, a ja marszczę brwi.
-Tak, a co…?- pytam bojąc się usłyszeć odpowiedź.
-Wygląda na to, że nie u ciebie. Znak jest w pełni gotowy.- Jace mówi i patrzy mi w oczy. Przez moje ciało przebiega fala zimna i strachu. Co to może oznaczać? Pamiętam, że Magnus mówił, że długość procesu zależy od tego jaka silna jestem. Im silniejsza, tym znak formuje się szybciej. Czy to, że znak uformował się w przeciągu tygodnia oznacza, że jestem ogromnie potężna?
Sama myśl o tym sprawiała, że moim ciałem wstrząsały nieprzyjemne ciarki.


Notka Autora:
Chciałam tylko coś naprostować. Dary Anioła to książka, która jest tak jakby podstawą dla tego opowiadania. Sama jednak modyfikuję niektóre fakty oraz dokładam własne pomysły, tworzę własną fikcję. W końcu jest to “fanfiction”. Które jak samo mówi za siebie jest fikcją stworzoną przez fanów danej książki czy w innych przypadkach filmu bądź zespołu. Także przepraszam, jeżeli czujecie się oburzeni innością (niezgodnością) faktów w tym opowiadaniu z faktami z książki. Miłego czytania :)

3 komentarze:

  1. Wow ten blog jest jedynym o Darach Anioła, który mi się naprawdę podoba odkryłam go w czoraj i prawie do pierwszej w nocy nie mogłam się oderwać od niego. Super fabuła. Nic dodać nic ująć. Czekam na kolejny rozdział bo straszne jestem ciekawa co będzie dalej i powiem że się uzależniłam od tego bloga czytam go już dzisiaj drugi raz w oczekiwaniu na następny rozdział.
    Życzę Ci weny i pomysłów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, mam wielką przyjemność poinformować cię, że zostałaś nominowana do nagrody Libster Award.
    Po więcej informacji udaj się na mojego bloga http://clary-nocna-lowczyni.blogspot.com.

    OdpowiedzUsuń
  3. O Bosze... Dziewczyno ty masz wielki talent!
    Dopiero dziś przez przypadek trafiłam na te FanFiction i nie żałuje. Opowiadanie jest świetne, naprawde. Z chęcią będę tu zaglądać.
    Czekam na nowy! <3

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!