"Łatwe jest zejście do piekieł"
Rzucam nożem w tarczę wydając
przeraźliwie głośny krzyk. Moje ciało dosłownie tonie we własnym pocie, a serce
gwałtownie bije. Minęło siedem godzin od czasu kiedy weszłam na salę
treningową, aby dać upust emocjom. Głównie mojej złości na świat i ludzi, którą
teraz gromadzę w sobie w dużych ilościach. Nie potrafię zliczyć ile razy w
przeciągu ostatniego miesiąca zadaję sobie pytanie “Dlaczego ja?”. Mam tego
wszystkiego naprawdę dość. Pozostaje jedynie wyżywać się na wszystkim dookoła
jak to robię właśnie w tej chwili, no bo co innego mogę zrobić? Nie tak łatwo
zdziałać mojej przypadłości i to sprawia, że jestem w niesamowicie okropnej
sytuacji.
Od wizyty u Magnus’a minął tydzień. Od
tamtego czasu zamknęłam się w sobie i do nikogo nie odzywałam. Całe dnie
spędzam w sali treningowej i zapobiegam wybuchu mocy. Ostatnimi czasy kłębi się
we mnie tyle złych emocji, że moje moce mogą po prostu eksplodować w najmniej
spodziewanym momencie. Znalazłam sposób na utrzymanie ich we mnie. Wysiłek
fizyczny i silna wola. Po prostu muszę skupić się na czymś innym.
Nie myślałam nad tym co powiedział mi
najpotężniejszy czarownik Brooklyn’u. Nie miałam na to zwyczajnie siły. To był
kolejny ciężar rzucony na moje barki, a ja naprawdę nie wiem jak długo będę
mogła go nieść. Cała ta sprawa brzmiała absurdalnie. Ja, córką demona? Jak
bardzo popaprany jest ten fakt? Znak, którego pierwsza część pojawiła się równo
miesiąc przed moimi 20 urodzinami zastygł. Żadna kolejna część nie pojawiła się
na moich plecach, cieszyło mnie to, jednak czułam w kościach, że to nadchodzi.
Robiłam wszystko żeby uciec od tego myślami. Udawało mi się to przez trening.
Wynosiłam z tego same korzyści… no może oprócz okropnych zakwasów.
Podchodzę do tarczy i wyciągam
wszystkie noże, które wcześniej w nią rzuciłam. Kładę je na stole i chwytam do
ręki butelkę wody. Piję do dna. Kiedy woda się kończy głośno wzdycham i
zgniatam plastikową butelkę w dłoni. Rzucam nią w stronę kosza, a ta magicznie
do niego trafia. Spoglądam na swoje ciało i zauważam w nim zmianę. W ciągu tego
tygodnia trenowałam tak często, że na rękach pojawiły się dość widoczne
bicepsy, a mój brzuch stał się jeszcze bardziej umięśniony niż był wcześniej.
Poprawiam stanik sportowy i krótkie spodenki, następnie biorę ręcznik i
wycieram pot z szyi i brzucha.
Wystarczy na dzisiaj. Wezmę prysznic i
pójdę spać, aby rano znów się obudzić i znów zacząć trenować. Co innego mogę
robić. Na temat Clary nic nie wiadomo, więc na razie stoimy w miejscu. Wzruszam
ramionami i kieruję się w stronę wyjścia. Głośno trzaskam za sobą drzwi płosząc
przy tym tego okropnego kota, który smacznie spał pod drzwiami sali
treningowej.
***
Wychodzę z łazienki mając na sobie
tylko za dużą koszulkę Ramones’ów. Podczas drogi do mojego pokoju wycieram
ręcznikiem wilgotne włosy.
Dzisiaj w Instytucie jest wyjątkowo
cicho. Zawsze słychać bawiących się Max’a z Alec’iem i Isabelle, kłócących się
Maryse z Robertem bądź Jace’a grającego na pianinie. Nienawidzę ciszy. Do moich
uszu docierają wtedy wszystkie dźwięki, nawet te o najmniejszym natężeniu,
które mnie przerażają i dają mi wrażenie, że ktoś mnie obserwuje i czai się na
mnie, aby za chwilę mnie zaatakować i zabić. Cóż na to poradzę. Moje życie mnie
do tego przyzwyczaiło.
Popycham drzwi do mojego pokoju, a po
przejściu przez próg zauważam, że mam gościa. Jace leży bez koszulki na moim
łóżku z założonymi rękami za głową. Na sobie ma czarne dżinsy, które opinają
się na jego biodrach. Zauważam, że na twarzy ma małą ranę.
- Jace...wróciłeś z polowania?- pytam
cicho prychając i podchodząc do szafki, aby schować ubrania.
- Zabicie kilku demonów przed snem
sprawia, że lepiej śpię.- odzywa się, a w jego głosie słychać szczyptę znanej u
niego arogancji.
- Co tu robisz?- pytam ignorując jego
odpowiedź.
- Przyszedłem sprawdzić jak sobie
radzisz.- odparł i podniósł się z łóżka stając w bezpiecznej odległości ode
mnie. Wywracam oczami. Nie rozmawialiśmy od czasu wizyty u Magnus’a. Może wymieniliśmy
kilka słów. Zrobiło się między nami niezręcznie od pamiętnego zdarzenia na
ławce przed Instytutem.
- Nic mi nie jest…-syczę.
- Nie powiedziałbym… przez cały tydzień
prawie w ogóle nie jesz, z nikim nie rozmawiasz, tylko siedzisz w sali
treningowej… co jest Carmen?- pyta, a mnie zalewa krew. Denerwuje mnie to,
kiedy ktoś się pyta jak się czuję, kiedy jest to tak bardzo oczywiste, że źle.
- A jak myślisz?- wybucham. -Jestem
zalana problemami, z którymi nie potrafię sobie poradzić, co chwila dowiaduję
się nowych rzeczy na temat swojego życia, które wcale nie są przyjemne, a
jeszcze muszę przez nie cierpieć.- krzyczę i czuję jak ciepło w moim ciele
rośnie. Ignoruję to. -Czasem mam ochotę się zabić, żeby zakończyć ten cholerny
ból, ale tego nie robię, bo próbuję walczyć i chociaż marnie mi to wychodzi,
wstaję i próbuję znowu! Męczy mnie to cholernie, ale taki już mój żywot. Będę
odczuwać tylko cierpienie do końca tego zasra…- nie kończę, bo Jace podchodzi i
szybko wpija się w moje usta nie pozwalając mi mówić. Nawet nie wiedziałam jak
bardzo tego potrzebuję. Jedną rękę wkładam w jego włosy, a drugą kładę na
plecach. Jace obraca mnie i popycha w stronę łóżka. Upadam na nie odbijając się
od miękkiego materaca.
Złotowłosy pochyla się nade mną i
całuje moją szyję i dekolt. Dłońmi masuję jego umięśniony brzuch. Zapominam
dosłownie o wszystkim i skupiam się tylko na tym jak bardzo pragnę tego
chłopaka. Jace kładzie dłoń na moim udzie i jedzie coraz wyżej, nie przestając
mnie całować. Jego dłoń dociera do brzucha. Czuję mrowienie na całym ciele
powodowane przez jego dotyk.
Szybkim ruchem przerzucam przez niego
nogę i ląduję na górze. Siadam na jego kroczu i z zadziornym uśmiechem na
twarzy pochylam się, aby złączyć nasze usta. Odciągam się od niego i składam
pocałunki na szyi, zjeżdżam coraz niżej. Ustami pieszczę jego klatkę piersiową.
Jace głaszcze mnie po głowie. Podnoszę się i wracam do jego ust.
Złotowłosy spogląda na mnie. Jego oczy
się błyszczą, studiuje całą moją twarz. Zakłada włosy za moje ucho.
- Tak bardzo cię pragnę.- mówi i czeka
na moją reakcję. Przybliżam usta do jego ucha i szepczę.
- I vice versa.- gryzę płatek jego
ucha.
***
Otwieram oczy, a przede mną widzę
śpiącego Jace’a. W tym momencie wygląda jak anioł. Bezbronny, niegroźny
człowiek. Uśmiecham się i opuszkami palców przesuwam po jego ostro zarysowanych
kościach policzkowych. Chłopak od razu się uśmiecha i otwiera oczy.
- Dzień dobry piękna.- mówi i
gwałtownie przyciąga moje nagie ciało do jego. Mocno wpija się w moje usta.
- Dzień dobry.- odpowiadam z szerokim
uśmiechem na twarzy. Leżymy w ciszy wpatrując się w swoje oczy. Jestem pewna,
że obydwoje studiujemy wydarzenia z dzisiejszej nocy. Wtedy przypominam sobie
jak wczoraj na niego naskoczyłam.
- Wczoraj prawie wypuściłam z siebie
moc, mogłam cię zranić. Przepraszam, że tak krzyczałam.- mówię.
- Wiem... nie masz mnie za co
przepraszać. Jak myślisz dlaczego cię tak nagle pocałowałem?- pyta, a ja
marszczę brwi. Czekam, aż kontynuuje. -Są dwa powody.- mówi. -Musiałem cię
zająć czymś innym, żebyś skupiła się na jednej rzeczy, jednej emocji, żebyś nie
wybuchła. Drugim powodem jest to, że strasznie tego pragnąłem…-mówi głaszcząc
mój policzek. Czuję jak się rumienię. Znów go całuję. Chyba dodam to na listę
moich hobby. Zaraz po zabijaniu demonów.
Nagle ktoś wpada do pokoju. To Alec.
Rozszerza oczy na widok nas razem. Szybko się od siebie odrywamy. Jace głośno
chrząka. Alec chwile stoi w zdumieniu.
- Maryse zwołuje spotkanie. Mamy
informacje na temat Clary.- mówi i szybko wychodzi.
Spoglądamy z Jace’m na siebie i
wybuchamy śmiechem. Cała się czerwienię. Co za porażka. Już drugi raz ktoś nas
przyłapał razem w dwuznacznej sytuacji....no chociaż ta była jednoznaczna.
***
Wpadam do biblioteki gdzie wszyscy już
się zebrali. Nawet Jace mnie wyprzedził, patrzę na niego, a ten posyła mi
zadziorny uśmieszek. Podchodzę bliżej i wtedy łapię wzrok Alec’a. Zaraz się
peszę i czuję jak moje policzki się rumienią.
- Usiądź proszę.- Maryse wskazuje wolne
krzesło obok Isabelle i naprzeciw Jace’a. Posłusznie odsuwam krzesło i zajmuję
miejsce. Posyłam Maryse ciepły uśmiech i czekam, aż zacznie mówić.
- Zwołałam was tu wszystkich, gdyż
dotarły do mnie informacje o pobycie Clary…- zaczęła, a ja uważnie się jej
przysłuchiwałam. – Valentine ukrywa ją w starej chacie w lesie na obrzeżach
Brooklyn’u.- rzuca mapę na środek stołu i wszyscy patrzymy na zaznaczone
markerem miejsce. Znam je. Kiedyś walczyłam tam z jednym z demonów podczas
moich wieczornych przechadzek. Jeżeli to coś można było nazwać chatką to ja
jestem Elvis Presley. Była to raczej kupa wilgotnego drewna, nawet stodołą bym
tego nie nazwała.
- Byłam tam kiedyś.- odzywam się. –Mogę
was zaprowadzić, świetnie wiem gdzie ta chatka jest.- mówię i stukam palcem w
zaznaczenie na mapie, a potem łapię zaintrygowany wzrok złotowłosego. Utrzymuję
go dopóki Maryse nie odzywa się ponownie.
- Świetnie, możesz nas tam
zaprowadzić…- kobieta mówi, a ja marszczę brwi. Dotychczas sami załatwialiśmy
takie sprawy. Czyżby Maryse i Robert wybierali się z nami? A co z Maxem?
Przecież nie zostanie sam w Instytucie.
- Idziecie z nami?- Alec wyrywa się z
pytaniem.
- No chyba nie myśleliście, że puścimy
was tam samych…dobrze wiesz jak skończył się ostatni taki wypad…- no tak Clary
wciągnęła wielka otchłań, a ja dostałam furii.
- Z kim zostanie Max?- pytam.
- O to się nie martw, jedna z kucharek
się nim zaopiekuje.- odpowiedziała, a ja tylko potaknęłam głową.
Przez chwilę panowała cisza, każdy
wpatrywał się w siebie nawzajem. Robert zdenerwowany obgryzał paznokcie. Pewnie
każdy zastanawiał się czy ujdziemy z życiem i czy uda nam się uratować Fray.
- O godzinie 19 spotykamy się przed
wyjściem. Carmen zaprowadzi nas do chaty. Chyba nie muszę wam mówić, że macie
być porządnie uzbrojeni.- na twarzy Maryse wyrósł uśmieszek, a potem wszyscy
rozeszli się do pokoi.
***
- Podaj rękę.- Jace poprosił, a ja
podałam mu swoją dłoń. Uścisnął ją delikatnie i odsunął rękaw mojej bluzki z
przedramienia. Chwycił w dłoń swoją stelę, a ta rozjarzyła się niebieskim
światłem kiedy złotowłosy malował na mojej ręce runę niewidzialności, która
sprawi, że nie będę widoczna dla zwykłych Przyziemnych.
“Jeszcze tak niedawno sama się za niego
uważałaś.”- moja podświadomość się do mnie zwróciła, ale ją zignorowałam.
- To mój pierwszy raz…-mówię, a Jace
spogląda mi w oczy.
- Masz na myśli, że pierwszy raz
będziesz miała runę na ciele?- pyta i marszczy brwi.
- Przecież niedawno dowiedziałam się,
tak naprawde jestem Nocnym Łowcą.- mówię przewracając oczami.
- Ah no tak, w takim razie czuję się
zaszczycony mogąc być pierwszym, który ją na tobie namaluje.- mówi po czym
parska cichym śmiechem. Lekko uderzam go w ramię i śmieję się razem z nim.
Niby malowanie runy to nic takiego, ale
kiedy złotowłosy przeciąga stelą po moim przedramieniu czuję jakby to był jakiś
intymny rytuał. Robi to tak delikatnie, że tylko ledwie czuję ciepło steli,
która zaznacza ciemny szlak na mojej skórze. Kiedy kończy, Jace gładzi miejsce
gdzie namalował runę i zasuwa rękaw bluzki z powrotem.
- Gotowe.- mówi i podnosi się z kolan.
- Dziękuję.- mówię i całuję go w
policzek.
Jace wstaje ze swojego łóżka i sięga
pod nie. Wyciąga coś błyszczącego. Dopiero potem orientuję się co to jest.
Seraficki miecz. Zapiera mi dech w piersiach, miał piękne wygrawerowane wzory.
Pierwszy raz widzę ten miecz z tak bliska.
- To dla ciebie.- mówi, a ja rozszerzam
oczy. Spoglądam na niego, a ten zachęca mnie, żebym wzięła go w dłonie.
Ostrożnie dotykam zimnej powierzchni miecza i przejmuje go od Jace’a. Oglądam
go z każdej strony z wielkim podziwem. Jest piękny. Kładę go na łóżku obok mnie
i rzucam się Jace’owi w objęcia. Ten łapie mnie i gardłowo się śmieje.
- Za co to?- pytam.
- Pomyślałem, że Ci się przyda. Każdy
Nocny Łowca powinien taki mieć.- odciągam się od niego i jeszcze raz rzucam
okiem na miecz, w którego posiadanie właśnie weszłam.
-Pamiętaj tylko, że zanim zadasz cios
wypowiedz jakiekolwiek imię anioła, oprócz Razjela, a wtedy miecz rozjarzy się
anielskim ogniem.- dodaje i posyła mi szczery uśmiech.
Słyszałam o tej całej “inicjacji”
nazywania miecza imieniem anioła zanim zacznie się walkę. Nadawało to ogromnej
siły broni, a legenda głosiła, że czasem nawet dusza danego anioła wnika w miecz.
- Znasz jakieś imiona prawda?- Jace
pyta ze zwątpieniem. Uśmiecham się.
- Oczywiście, że znam i nawet wiem już
jakie wybiorę.- łapię ponownie miecz i wykonuje kilka prostych pchnięć w
powietrze. Zachowuję się jak mała dziewczynka, która dostała lalkę o jakiej
zawsze marzyła. Tyle że tu występuje różnica, nie jestem już taka mała, a rzecz
o której marzyłam to śmiercionośna i niebezpieczna broń.
***
W miarę zbliżania się do lasu wszyscy
trzymają się w gotowości na ewentualną walkę. Idę na początku, ramię w ramię z
Jace’m i prowadzę wszystkich do miejsca, gdzie prawdopodobnie Valentine
przetrzymuje Clary. Na plecach mam przepasany miecz, którego przed godziną
dostałam od Jace’a. O dziwo nikt o nic nie wypytywał. Jakby już zaakceptowali,
że jestem częścią ich Instytutu. A może tak było? Kiedy to wszystko się
skończy, o ile się skończy, czy pozwolą mi zostać w Instytucie i pracować razem
z nimi? Stać się ich stałym sojusznikiem? Nie wiem dlaczego, ale część mnie
bardzo tego chciała. Może dlatego, że dosyć przywiązałam się do tych ludzi, a
szczególnie do jednej osoby, której imię zaczyna się na J.
Wchodzimy do lasu, prowadzę wszystkich
wydeptaną przez ludzi ścieżką. Znam ten las zbyt dobrze. Zanim zaczęła się moja
przygoda z Instytutem bywałam tu dosyć często. Często przychodziłam tu
odetchnąć, ale częściej walczyłam tu z demonami. Tsa, nie ma miejsca gdzie bym
z nimi nie walczyła. Nawet w głupim sklepie rybnym!
Wtedy ją zobaczyłam. Mizerna chatka,
która ledwie trzymała się na drewnianych balach wyglądała jakby miała zaraz
runąć.
- Jesteśmy. -wyspałam. Co jak co, ale
ten spacer troszkę mnie zmęczył.
- Dobra, rozdzielimy się.- zaczęła
Maryse. -Ja i Robert wejdziemy głównym wejściem, Alec i Jace pójdą rozejrzeć
się dookoła chaty, a Isabelle i ty…-wskazuje na mnie palcem. -Pójdziecie od
tyłu.- skończyła i zaraz z Robertem zaczęli iść w stronę chaty. Trochę mnie to
zirytowało, że nie mogę iść z Jace’m, ale Isabelle też przecież nie jest zła.
Spoglądam na Jace’a, a ten złapał mnie
za ramię i odciągnął na bok.
- Proszę bądź ostrożna.- patrzył na
mnie poważnym wzrokiem. -Nie daj się łatwo swojej mocy jak ostatnim razem.-
dodał.
- Ty też na siebie uważaj.-
powiedziałam i mocno tulę złotowłosego. Minęło kilka minut kiedy głos Isabelle
wyrwał nas z objęć.
- Gołąbeczki, czas ruszać.- cicho się
zaśmiałam i ruszyłam wraz z Isabelle na tyły chatki.
Isabelle kopie zniszczone drewniane
drzwi na tyłach domku, a te zamiast otworzyć się, wypadają z zawiasów i
uderzają z impetem o ziemię przy tym łamiąc się. Rozszerzam oczy i spoglądam na
Izzy, a ta tylko wzrusza ramionami i trzymając swój bicz w gotowości wchodzi do
domku.
Znalazłyśmy się w ciasnym, krótkim
korytarzu. Wnętrze było tak samo zniszczone jak cały budynek. Idziemy kawałek
co chwila otwierając kolejne drzwi, sprawdzając czy aby za nimi nie ma Fray. Co
chwila się rozczarowywałyśmy. Na razie nie było śladu Clary.
Dochodzimy na koniec korytarza i
wchodzimy do dużego pomieszczenia. Jest w nim pusto, żadnych mebli. Nic. Na
ziemi leży tylko jeden wzorzysty dywan, który ku mojemu zdziwieniu jest czysty,
wygląda jak nowy. Zaśmiałam się.
- Słudzy Valentin’e chyba nie przeszli
podstawowego szkolenia w zakresie “Jak schować córkę szefa, tak aby nikt jej
nie znalazł.”- prycham.
- Co?- pyta Isabelle, ale ja nie
odpowiadam. Schylam się i odsuwam fragment dywanu. Nie było dla mnie
zaskoczeniem, że pod nim znajduję klapę z wielkim kołem, służącym do jej
podniesienia.
- Tak jak przewidziałam.- uśmiecham się
i ciągnę koło, a klapa unosi się w górę.
- Jesteś geniuszem!- mówi Izzy i jako
pierwsza schodzi po drabinie w dół.
Kiedy schodzę z ostatniego pręta
drabiny, stawiam stopy na twardym, wilgotnym betonie. W piwnicy śmierdzi
wilgocią i moczem. Zbiera mi się na wymioty. Staram się je w sobie zatrzymać.
Idziemy ciemnym korytarzem. Izzy trzyma
święcący się kamyk w dłoni, który wskazuje nam drogę. W miarę jak zagłębiamy
się we wnętrzu piwnicy robi się ciaśniej i zimniej. Trzymam miecz w gotowości
kiedy docieramy do wielkich drewnianych drzwi. Izzy próbuje je otworzyć, ale na
nic. Rzuca się na nie, kopie i krzyczy, ale drzwi nie ustępują.
- Ja się tym zajmę - mówię i zbieram w
sobie moc skupiając się na jednej emocji jaką była chęć uratowania Clary. Czuję
jak dłonie wypełnia ciepło i przez zamknięte oczy widzę jak jarzą się
jasno-pomarańczowym światłem. Izzy odsuwa się na bok, a ja w ciągu sekundy
kieruję dłonie na drzwi. Nie muszę czekać długo, już po chwili moc
wystrzeliwuje z moich dłoni i z ogromną siłą uderza w drzwi.
Otwieram oczy i przez moment nic nie
widzę z powodu unoszącego się w dużych ilościach w powietrzu kurzu. Kiedy
mgiełka opada, widzę trzy Eidolony zamienione w ogromne psy głośno warczące i
czekające na nasz ruch. Są identyczne jak ten, który zabił moją przyjaciółkę. W
ciągu sekundy zbiera się we mnie złość i nie myślę o niczym innym jak o zemście
na tych potworach.
Zaczynam biec w ich stronę trzymając
seraficki miecz przed sobą.
-Camael!- krzyczę nadając imię
mieczowi, a ten zaraz błyska jasnym anielskim ogniem. Czuję jego siłę
przepływającą przez moje żyły. Bez wahania rzucam się na jednego z ogromnych
psów i pcham mieczem w jego stronę, ten jednak robi szybki unik, a miecz zderza
się z murem. Poirytowana odwracam się w stronę demona, a ten zaczyna biec w
moją stronę. Uderzam łokciem w jego parszywy pysk. Dziwi mnie z jaką siłą pies
uderzył w ścianę. Przecież tylko pacnęłam go łokciem. Nie zastanawiając się
podbiegam do niego i zadaję mu cios stopą w tułów, tak, że ten upada na ziemię
i bryzga wydzieliną podobną do krwi na ceglaną podłogę. Wykorzystując moment
jego oszołomienia pcham mieczem w jego plecy przebijając przy tym jego serce.
Demon zaczyna skomleć, a po chwili znika zostawiając po sobie tylko kupę kurzu.
Odwracam się w kierunku Isabelle i widzę, że ta walczy z jednym, a drugi
zaczyna biec w moją stronę. Robię szybki unik i skaczę na ścianę, aby potem
odbić się od niej stopą i wskoczyć demonowi na plecy. Ten całkiem zaskoczony
zaczyna wierzgać, ale ja trzymam się mocno. Zadaję cios mieczem i kolejny demon
rozpływa się wracając do miejsca gdzie należy. Zadziwia mnie jak szybko
poradziłam sobie z problemem.
Dysząc opadam na ziemię, a kiedy się
podnoszę widzę, że Izzy poradziła sobie już tamtym demonem i wpatruje się w
jedno miejsce w kącie pomieszczenia. Spoglądam w to miejsce i dopiero teraz
zauważam Clary siedzącą na krześle, związaną linami w tyle i taśmą klejąca na
ustach. Obie szybko do niej podbiegamy i pomagamy jej się uwolnić. Przecinam
liny jednym z mniejszych noży, które mam przy sobie, a Izzy delikatnie ściąga jej
taśmę z ust. Kiedy w końcu się uwalnia, Fray rzuca się nam w objęcia i mocno
ściska.
- Tak się cieszę, że was widzę. -
odciągamy się od siebie, a mnie teraz zalewa poczucie winy. To przeze mnie
wpadła w to całe bagno, a kiedy jej nie było jak obściskiwałam się z jej
chłopakiem. Emm, bratem. Ugh, wszystko jedno! To nie zmienia faktu, że czuję
się z tym trochę źle.
- Clary, tak cię przepraszam. To przeze
mnie wpadłaś w tą otchłań.- mówię i powstrzymuję łzy. Dziewczyna spogląda na
mnie ze współczuciem po czym mnie przytula.
- To nie twoja wina, nic nie mogłaś
zrobić. - zastanawiam się jakim cudem ta dziewczyna potrafi być tak wyrozumiała
i umieć wybaczać. Chyba powinnam brać u niej lekcje…
***
Kiedy wychodzimy przed chatkę w tym
samym momencie spotykamy całą resztę. Kiedy Clary zauważa Jace’a od razu
opuszcza mnie i Izzy i rzuca się w jego objęcia. Ten czule ją przytula i daje
wrażenie jakby nigdy nie chciał już jej puścić. Ten widok sprawia, że coś się
we mnie łamie. Jace do końca nie pozbył się uczuć do jego siostry i wiem jak
bardzo popapranie to brzmi, chyba szybko tego się nie pozbędzie. Odwracam wzrok
od nich i podchodzę do Maryse i Roberta.
- Świetnie się spisałyście. - mówi
Maryse i klepie mnie po ramieniu.
- To głównie zasługa Car, pokonała dwa
z trzech czyhających na nas demonów.- mówi Izzy, a ja uśmiecham się słysząc
zdrobnienie, którym się do mnie zwróciła.
- Ty też byłaś świetna, myślisz, że
kiedyś mogłabyś nauczyć mnie posługiwać się tym biczem?- mówię i wskazuję na
broń w jej dłoni. Isabelle uśmiecha się.
- W każdym momencie.- wybuchamy
śmiechem.
Po chwili rozmowy z Izzy, kieruję się
do Maryse.
- Natknęliście się na jakieś demony?-
pytam.
- Tak, a dokładniej to na cztery. Były
rozmieszczone na piętrze.- odpowiada Robert, a ja tylko potakuję głową. -Chodźmy
już.- mówi Maryse i wraz ze swoim mężem odchodzą w stronę wyjścia z lasu.
- Ugh, tylko my nie walczyliśmy? Miałem
ochotę pozabijać jakieś paskudztwa.- mówi Alec i zaczyna się śmiać. Widok ten
szokuje mnie. Pierwszy raz mam przyjemność usłyszeć jego śmiech. Dołączamy się
do śmiechu, kiedy nagle ogromny ból w obu dłoniach i na plecach załamuje mnie.
Wydaję z siebie przeraźliwy krzyk i upadam na ziemię, głęboko zanurzając palce
w ciemnej ziemi.
- Carmen!- słyszę głos Jace’a, który
szybko do mnie podbiega i łapie mnie za ramiona. Krzyczę w niebogłosy.
Jakimś cudem udaje mi się podnieść
dłonie do góry i widzę znowu te dwie parszywe, jarzące sie glisty, które
wędrują w górę moich rąk. Dokładnie wiem gdzie zmierzają.
Ból jest gorszy od ostatniego razu.
Czuję jakbym dosłownie kąpała się w ogniu. Kiedy glisty docierają do znaku na
moich plecach, ból pogarsza się, a ja znów krzyczę. Po chwili czuję zapach
spalonej skóry, a ból stopniowo maleje. Głośno sapię i kładę głowę na kolanach
Jace’a. Alec, Izzy i Clary wpatrują się we mnie ze skonsternowaniem i
zszokowaniem. Jace sięga do mojej bluzki i odkrywa moje plecy. Czuję jak głośno
wciąga powietrze i słyszę jego cichy głos mówiący “Co do cholery?!”.
-Co jest?- z wysiłkiem odwracam twarz w
jego stronę.
-Carmen, czy Magnus mówił, że proces
zwykle jest długi i mozolny?- pyta, a ja marszczę brwi.
-Tak, a co…?- pytam bojąc się usłyszeć
odpowiedź.
-Wygląda na to, że nie u ciebie. Znak
jest w pełni gotowy.- Jace mówi i patrzy mi w oczy. Przez moje ciało przebiega
fala zimna i strachu. Co to może oznaczać? Pamiętam, że Magnus mówił, że
długość procesu zależy od tego jaka silna jestem. Im silniejsza, tym znak
formuje się szybciej. Czy to, że znak uformował się w przeciągu tygodnia
oznacza, że jestem ogromnie potężna?
Sama myśl o tym sprawiała, że moim ciałem
wstrząsały nieprzyjemne ciarki.
Notka Autora:
Chciałam tylko coś naprostować. Dary Anioła
to książka, która jest tak jakby podstawą dla tego opowiadania. Sama jednak
modyfikuję niektóre fakty oraz dokładam własne pomysły, tworzę własną fikcję. W
końcu jest to “fanfiction”. Które jak samo mówi za siebie jest fikcją stworzoną
przez fanów danej książki czy w innych przypadkach filmu bądź zespołu. Także
przepraszam, jeżeli czujecie się oburzeni innością (niezgodnością) faktów w tym
opowiadaniu z faktami z książki. Miłego czytania :)
Wow ten blog jest jedynym o Darach Anioła, który mi się naprawdę podoba odkryłam go w czoraj i prawie do pierwszej w nocy nie mogłam się oderwać od niego. Super fabuła. Nic dodać nic ująć. Czekam na kolejny rozdział bo straszne jestem ciekawa co będzie dalej i powiem że się uzależniłam od tego bloga czytam go już dzisiaj drugi raz w oczekiwaniu na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci weny i pomysłów.
Hej, mam wielką przyjemność poinformować cię, że zostałaś nominowana do nagrody Libster Award.
OdpowiedzUsuńPo więcej informacji udaj się na mojego bloga http://clary-nocna-lowczyni.blogspot.com.
O Bosze... Dziewczyno ty masz wielki talent!
OdpowiedzUsuńDopiero dziś przez przypadek trafiłam na te FanFiction i nie żałuje. Opowiadanie jest świetne, naprawde. Z chęcią będę tu zaglądać.
Czekam na nowy! <3