"Musiałam spróbować. Lub umrzeć próbując."
- Jace! Proszę, nie zostawiaj mnie! - zanoszę się ciężkim płaczem trzymając
głowę chłopaka na moich kolanach. Podnoszę dłoń, która niemożliwie się trzęsie
ze strachu i delikatnie przykładam na bok szyi, aby sprawdzić puls. Nic
nie czuję. Przyciskam palce mocniej mając nadzieję, że poczuję bicie serca.
Nic. Nie odczuwam żadnego, nawet najmniejszego pulsu. Ogarnia mnie panika.
Okropna panika.
Jace nie żyje.
Nie ma go.
Przepadł i nigdy już go nie
odzyskam…
Gwałtownie podnoszę się do
pozycji siedzącej na miękkim łóżku. Odczuwam ulgę zdając sobie sprawę z tego,
że to był tylko sen. Nie wiem gdzie jestem. Zaczynam się rozglądać po pokoju,
aby stwierdzić w jakim miejscu się znajduję, kiedy dostrzegam, że na kanapie
obok pod kocem leży Złotowłosy. Zrywam się z łóżka jak opętana i pędzę do
niego.
Łapie go za dłoń, która jest przyjemnie ciepła. Widzę jak jego klatka
piersiowa unosi się do góry z każdym wdechem i opada przy wydechu. Czuję jak
kamień spada mi z serca. Z ulgą kładę głowę na jego torsie i zamykam oczy.
Jace żyje. Nie umarł. Jest ze
mną. Udało mi się go uratować. Na moje usta wstępuje mały uśmiech szczęścia,
kiedy słyszę za sobą jakieś chrząknięcie. Gwałtownie się odwracam i zauważam,
że za mną stoi Wielki Czarownik Brooklyn'u. Teraz już wiem, dlaczego wystrój
tego pokoju wydawał się znajomy. Jesteśmy u Magnusa.
- Magnus? Jak nas znalazłeś? -
od razu zadaję pytanie, które jako pierwsze przyszło mi do głowy.
- Widziałem was w Pandemonium.
Wyszedłem jakąś godzinę po was i ku mojemu zdziwieniu natknąłem się na was
obojga leżących na zimnej, mokrej ziemi w ciemnym zaułku. Zabrałem was do
siebie. - odpowiedział z nienaturalnym spokojem.
- Dzięki. - chrząkam i
ponownie odwracam się w stronę Jace'a gładząc jego knykcie.
- Co wam się przytrafiło?
Jesteście nieźle poobijani. - pyta Czarownik.
- Wracaliśmy z Pandemonium i
napadły na nas demony. Jace...- zacinam się i przełykam głośno ślinę.
Przypominam sobie jak demon przebił brzuch chłopaka na wylot. Odkrywam Jace'a i
podnoszę jego koszulkę, aby sprawdzić jak wygląda rana. Po przebiciu dzidą nie
ma prawie ani śladu, tylko mała blizna w nieco jaśniejszym odcieniu niż kolor
jego skóry. Znów wypuszczam z siebie powietrze z ulgą. Dopiero po chwili zdaję
sobie sprawę, że przerwałam w połowie zdania, a Magnus stoi teraz obok mnie
patrząc na mnie wyczekująco.
- Jace został ranny. Demon
przebił jego brzuch dzidą na wylot. Uratowałam go. Uleczyłam go swoimi mocami.
Nie miałam pojęcia, że jestem aż tak silna. - kończę i spoglądam na swoje
dłonie, zastanawiając się skąd ta moc bierze się w moim ciele.
- Zgaduję, że twój znak już
jest gotowy. To dlatego udało ci się uratować Wayland'a. Twoje moce są
spotęgowane. Jestem pewien, że zanim posiadałaś znak nie byłabyś w stanie
uleczyć nawet małej mrówki z poważną raną...- mówi, a ja czuję w jego tonie
nutkę kpiny, lecz decyduję się ją zignorować.
- Tak. Znak już jest gotowy...
- potwierdzam patrząc w ziemię z nieobecnym wzrokiem.
- Przyniosę ci coś do
zjedzenia. Przyda ci się jakiś ciepły posiłek. - mówi Magnus po czym znika za
koralikową kurtyną, która wisi w drzwiach.
Zadziwia mnie jego uprzejmość. Wzruszam ramionami i siadam na kanapie obok
leżącego Jace'a, zanurzając dłoń w jego złocistych włosach głaszczę go po
głowie.
Nie wyobrażam sobie co by było
gdyby nie udało mi się uleczyć Jace'a. Chyba bym popadła w depresję, wszyscy by
popadli. Szczególnie Clary. Nie wyobrażam sobie rozpaczy wszystkich dookoła.
Stracilibyśmy najlepszego Nocnego Łowcę. Uśmiecham się, kiedy przypominam
sobie, jak Jace oświadczył mi, że sam świetnie sobie zdaję sprawę z tego, że
jest najlepszy.
Brakowałoby mi jego
nadopiekuńczości, a nawet tego kiedy mi dokucza i kiedy ja udaję obrażoną, a on
wtedy obejmuje mnie i całuje mówiąc, że przeprasza. To niemożliwe jak w tak
krótkim czasie zdążyłam się do niego przywiązać, a nawet poczuć do niego coś
więcej niż przyjaźń.
- Czemu przestałaś mnie
głaskać? - chrapliwy i wycieńczony głos chłopaka wyrywa mnie z własnych myśli.
Na jego twarzy widzę mały uśmiech.
- Jace! Jak się czujesz? Boli
cię coś? Chciałbyś coś zjeść? Wygodnie ci? automatycznie zarzucam go stertą
pytań nie zdając sobie sprawy jak idiotycznie musiałam zabrzmieć.
- Ło, powoli. - mówi, a po chwili głośno
kaszle. - Gdzie jesteśmy? - pyta Jace rozglądając się dookoła z
zaintrygowaniem.
- U Magnus'a, znalazł nas w
zaułku kiedy my... kiedy my...- znów się zacięłam. Po prostu nie potrafiłam
mówić o wydarzeniach z poprzedniego dnia.
- Kiedy zaatakowały nas
demony? Wszystko pamiętam. - wtedy widzę jak Jace rozszerza oczy w przerażeniu
i szybko podnosi swoją koszulkę. Wiem czego szuka. Rany po przebiciu dzidą.
Kiedy zauważa, że jej tam nie ma, a znajduje tylko małą bliznę, marszczy brwi i
zerka na mnie pytająco.
- Ja...uleczyłam cię. - mówię
i patrzę w jego oczy, w których zauważam błysk.
- Jak to? Po co to zrobiłaś? -
pyta i dosłownie zbija mnie tym z tropu. Jak to czemu? Chyba nie myśli, że bym
tam go zostawiła i uciekła.
- Nie mogłam pozwolić na to,
żebyś odszedł...skupiłam się i użyłam całych swoich sił, aby cię uleczyć. Chyba
poskutkowało. - mówię i delikatnie uśmiecham się do Jace'a. Ten zachowuje
poważną minę i trochę mnie tym myli, ale po chwili Jace łapie mnie za ramiona i
przyciąga do siebie w taki sposób, że kładę głowę w zagłębieniu jego szyi. To
uczucie przynosi kolejną ulgę w tym dniu. Czuję jak Jace delikatnie masuje moje
plecy po czym wyszeptuje mi do ucha.
- Jesteś niesamowita Carmen. -
mówi i całuje mnie w policzek.
Odsuwam się od niego i
trzymając go za rękę patrzymy sobie w oczy. Po chwili jednak do pokoju wpada
Magnus z tacą jedzenia przez co przerywamy wpatrywanie się w siebie nawzajem.
Kładzie tacę na stole obok sofy i widzę dwie miski z jakąś zupą oraz wysokie
szklanki z wodą.
- Słyszałem, że się obudziłeś.
Jak się czujesz Jace? - pyta Magnus.
- Dobrze. Dzięki. - chłopak
odpowiada i wysila się na mały uśmiech. Jace próbuje podnieść się do pozycji
siedzącej, aby zjeść posiłek, ale ledwo co potrafi podnieść głowę. Zerkam na
niego ze współczuciem.
- Na razie odpoczywaj. Nie
wysilaj się. Pozwól, że cię nakarmię. - mówię i słyszę ciche parsknięcie
wydobywające się z ust Jace'a, ale nie protestuje.
Biorę do ręki miskę z zupą,
która ma kolor zielony. Dokładnie nie wiem co to za potrawa, ale kiedy wdycham
unoszącą się z niej parę czuję brokuły.
Nabieram trochę zupy na łyżkę i ostrożnie, aby nie wylać wkładam do ust
Jace'a.
- Dobre? - pyta Magnus, a
kiedy Złotowłosy przełyka delikatnie potakuje głową. - To świetnie. Zostawię
was samych, będę w pokoju obok.
- Hej Magnus? - woła Jace, a
Czarownik się zatrzymuje.
- Tak?
- Dzięki za twoją pomoc.
- Nie ma sprawy. - mówi
uśmiechając się, a po chwili zostawia mnie i Jace'a samych.
Zastanawiam się skąd ta dobroć
u Magnusa. Z tego co wiem Czarownik nie robi niczego za darmo. To już druga
jego przysługa w ciągu dwóch tygodni, a my jeszcze mu się nie odpłaciliśmy...
****
Kilka minut po tym jak
nakarmiłam Jace'a zupą z brokuł ten zasnął. Postanowiłam zjeść swoją porcję, a
następnie zadzwonić do Clary i dać znać wszystkim, że jesteśmy cali i zdrowi.
Pewnie wszyscy w Instytucie panikują zastanawiając się gdzie się podziewamy.
Wyszłam na zewnątrz, aby
wykonać połączenie i przy okazji zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Usiadłam
na schodkach wejściowych do kamienicy, w której znajdował się loft Magnusa i
wybrałam numer do Fray.
Odebrała dosłownie po dwóch impulsach.
- Carmen?! Jak dobrze, że
dzwonisz? Co z wami? Gdzie się podziewacie? Wszystko w porządku? - Clary
wyraźnie zaniepokojona zasypała mnie pytaniami.
- Możesz przekazać wszystkim,
że nic nam nie jest. Wczoraj natknęliśmy się na pewne komplikacje...trochę się
poobijaliśmy, szczególnie Jace, ale nie martw się, już wszystko okej. Jesteśmy
u Magnusa, pomógł nam wrócić do siebie. Powinniśmy niedługo wrócić do
Instytutu.
- Co się stało? Chcesz, żebym
do was przyjechała?
- Opowiemy wszystko jak wrócimy. Nie ma
potrzeby, żebyś przyjeżdżała. Damy sobie radę. - odpowiadam. W tej chwili nie
mam ochoty patrzeć jak Clary siedzi przy Złotowłosym opiekując się nim. Tak,
tak wiem. Jestem zazdrosna.
- No dobrze. Mam nadzieję, że
z wami wszystko w porządku. Powiem Maryse, że załatwiacie coś u Magnusa. Nie
chcę jej martwić. I tak ma teraz dużo na głowie. - mówi Fray, a ja się z nią
zgadzam.
- Okej. Muszę kończyć.
Zadzwonię jeszcze później, dam ci znać co i jak.
- W porządku. Uważajcie na
siebie.
Po tych słowach rozłączam się i wracam do loftu Magnusa. Wchodzę do pokoju
gdzie śpi Jace. Spoglądam na niego upewniając się, że wszystko w porządku i
decyduję się zażyć trochę snu.
Kładę się na łóżku, na którym leżałam wcześniej. Sen przychodzi bardzo
szybko. Zgaduję, że to z przemęczenia. Wczorajsze uzdrowienie Jace'a nieźle
mnie wykończyło. Nie mija nawet dziesięć minut, a znajduję się w krainie snów.
****
Ku mojemu zdziwieniu po
przebudzeniu zauważam, że na zewnątrz jest już ciemno. W pokoju panuje
przerażająca ciemność. Jedynie twarz Jace’a jest oświetlona przez przebijające
się przez firanki światło latarni. Podnoszę się z łóżka i odrzucam zagrzaną
przeze mnie kołdrę na bok.
Stawiam stopy na zimnej posadzce i
kieruję się w stronę wyjścia z pokoju. Kiedy przechodzę przez próg znajduję się
w stylowej kuchni. Rozglądam się po niej z zaciekawieniem kiedy nagle zaskakuje
mnie czyjś głos.
- Podoba ci się moja kuchnia? – głos
Magnusa przeszywa mnie niczym strzała. Jego ton jest lekko oziębły, ale nie
zwracam na to większej uwagi, bo wiem, że to nie był by Magnus gdyby nie
odezwał się w ten sposób.
- Tak, jest całkiem ładna. Lecz, ja
zrezygnowałabym z kwiatowych zasłon, kompletnie tu nie pasują. – mówię
wskazując palcem na okropne, zielone zasłony w kwiaty. Cicho przy tym
chichoczę. Kiedy widzę, że na ustach Magnusa pojawia się delikatny uśmiech,
lekko się rozluźniam.
- Uważam, że są…urocze. A poza tym
musiałem tu umieścić coś co nadawałoby temu pomieszczeniu charakter… - oznajmia
Czarownik rozkładając dłonie.
- Więc postanowiłeś powiesić tutaj
urocze, zielone zasłony w kwiatki? – prycham śmiechem.
- Ty tego nie zrozumiesz. – Magnus
zaskakuje mnie swoją odpowiedzią. Unoszę brwi do góry, ale decyduję się już
więcej nie kontynuować tematu uroczych zasłonek w kuchni Magnusa.
- Dlaczego nam pomagasz? – wypalam z
pytaniem. Widzę zaskoczenie na twarzy mężczyzny.
Magnus chwilę wpatruje się w okno
widocznie zastanawiając się nad odpowiedzią. Głośno wzdycha i wyciąga z
kieszeni zapalniczkę i jednego papierosa. Szybkim ruchem go zapala i odpowiada.
- Powiedzmy, że mam w tym jakiś interes.
– mówi po czym zaciąga się dymem papierosa.
Marszczę brwi. Jakim sposobem Magnus
może mieć jakiś interes w ratowaniu mnie i Jace’a? To wszystko wydaje się takie
dziwne. Głośno wzdycham, wiem, że nie wyciągnę już nic z Czarownika.
- W takim razie dziękujemy Ci za pomoc.
Myślę, że już czas byśmy wrócili do Instytutu. – oznajmiam i odwracam się w
kierunku pokoju, w którym śpi Jace, aby go obudzić.
- Zamówię wam taksówkę. – Magnus gasi
papierosa i podnosząc się z krzesła znika za drzwiami prowadzącymi do salonu.
****
Delikatnym ruchem otwieram drzwi
Instytutu i podtrzymując Jace’a w pasie wchodzimy do środka. Pierwsze co widzę
to ten okropny kot Church, który spogląda na mnie z pogardą, podnosi się i
biegnie w głąb korytarza. Pewnie leci już oznajmić, że wróciliśmy. Głupi kot.
Staram się jak najszybciej dotrzeć do
pokoju Jace’a, aby mógł położyć się w łóżku i dalej odpoczywać. Otwieram drzwi
jego pokoju i pomagam Jace’owi się położyć. Jego rana chociaż zabliźniona
jeszcze mu doskwiera.
Słyszę jak wciąga powietrze przez zęby.
Wiem, że cierpi.
- Jeśli chcesz mogę uśmierzyć ból. –
oferuję się. Moimi mocami mogę mu chociaż trochę ulżyć. Jace od razu marszczy
brwi. Dobrze wie o co mi chodzi.
- Carmen nie będziesz znów używać mocy.
Sama powinnaś odpoczywać. – oznajmia kładąc głowę na poduszce. Kładę dłoń w
miejscu gdzie demon przeszył go na wylot i delikatnym ruchem masuję miejsce.
Jace na początku się krzywi, ale potem słyszę jak z ulgą spuszcza z siebie
powietrze.
- Dobrze. W takim razie idę do siebie. –
nachylam się i całuję jego czoło. Kiedy podnoszę się z jego łóżka i kieruję w
stronę drzwi ten woła mnie.
- Carmen?
- Tak?
- Zostań tu…proszę.
- Zostań tu…proszę.
Awww urocze zakończenie! Co dalej z Carmen? Jak będzie sobie radzić z pełną mocą? Już nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńPS: Miło, że wróciłaś do nas :)
Cudowny rozdział! Zresztą jak zawsze! <3 czekam na nexta! <3
OdpowiedzUsuńŁoł! Łoł! Łoł! I jest kolejny! Jestem happy! Zawsze czekam i czekam, a tu w końcu jest.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam go już dawno(chyba nawet jedna z pierwszych), ale komentarz miałam dodać później, a później jeszcze później i tak dalej. W końcu piszę go dzisiaj ;) Mam na dzieję, że mi to wybaczysz :)
Co do rozdziału:
Carmen i Jace razem! Kocham te ich wspólne sceny! <3 To takie romantyczne, kiedy nawzajem się ratują i o siebie troszczą. A ten końcowy tekst: "Zostań tu... proszę"? Uwielbiam go! Mam nadzieję, że będą oni w końcu taką parą, że parą <3 :D
Masz prawdziw talent Annapneo! Piszesz wspaniale! Nie tylko na tym blogu, ale też i na innych!
Nie mogę się doczekać dalszych losów Carmen i Jace'a.
Weny życzę
I CZEKAM! <3
:wietny czekam z niecierpliwością na next :D. /crazymofo2027
OdpowiedzUsuńKocham! Kocham! Kocham!
OdpowiedzUsuńDodawaj jak najszybciej daalej! <3
awww słodkie, kiedy next?
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny
OdpowiedzUsuń