sc Born With Sight: 14. Betrayal
Layout by Scar

13 gru 2014

14. Betrayal

"You've been betrayed."


      Obejmując Jace’a leżę w jego łóżku, w jego pokoju i nie potrafię zasnąć. Zapewne dochodzi już 23. Powinnam trochę odpocząć, ale nie potrafię. Może i spałam u Magnusa, ale dalej jestem wyczerpana. Moje moce mają swoją cenę. Wyniszczają mnie fizycznie, ale również i psychicznie.

      Kiedy przypominam sobie widok Jace’a przebitego na wylot dzidą przez tego okropnego demona z oczu wydostają się łzy. Myślałam, że go straciłam. Widząc Jace’a umierającego sprawił, że serce bolało i czułam pustkę. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam pozwolić, aby kolejna ważna dla mnie osoba zginęła przez demona.
      I wtedy się to stało. Poczułam siłę jakiej nigdy wcześniej. Wiedziałam, że muszę
chociaż spróbować go uratować. Już wtedy wiedziałam ile mnie to będzie kosztować,
ale to mnie nie powstrzymało. Nie interesowało mnie, że mogę umrzeć o ile Jace przeżyje. Byłam gotowa poświęcić wszystko dla chłopaka, w którym jestem zakochana. Tak, przyznaję. Zakochałam się w Złotowłosym. I zadziwia mnie to, że nie potrzebowałam na to wiele czasu.
Czuję jak łza spływa mi po policzku, a po chwili ląduje na klatce piersiowej Jace’a. Szybkim ruchem wycieram policzek i pociągam nosem. Zabieram rękę z pasa chłopaka i odwracam się w drugą stronę z zamiarem odpoczęcia. Może w końcu uda mi się zasnąć, potrzebuję tego.
      Przytulam się mocno do kołdry i zamykam oczy. Po chwili czuję jak silne ramiona tym razem obejmują mnie. Znów pociągam nosem.
      - Dlaczego płaczesz? – jego lekko zachrypnięty głos sprawia, że otwieram oczy.
      - Co? Wydaje ci się…- próbuję go spławić.
      - Carmen…mnie nie oszukasz. – Jace szybkim ruchem obraca moje ciało w jego stronę, tak abym na niego patrzała. W głębi duszy mam nadzieję, że w tych ciemnościach nie widać moich załzawionych oczu. Jace kładzie swoją dłoń na moim policzku i ociera go z łez.
      - Co jest? – chłopak patrzy na mnie z bólem w oczach.
      - Po prostu… wtedy… kiedy leżałeś na ziemi, umierający…myślałam, że
straciłam cię na zawsze… chyba za dużo o tym myślę i wszystko mnie przytłoczyło. –
tłumaczę uciekając wzrokiem od oczu chłopaka.Ten łapie mnie za podbródek i zmusza mnie do spojrzenia prosto w jego przenikliwe oczy.
      - Ale mnie nie straciłaś. Jestem tutaj, cały i zdrowy. I wiesz dzięki komu? Dzięki
najodważniejszej, najpiękniejszej i najzdolniejszej dziewczynie na świecie. Faktycznie, mogłaś mnie stracić, ale to się nie stało i wszystko dzięki tobie. Tobie zawdzięczam swoje życie, zawdzięczam ci wszystko…rozumiesz Carmen? Nie wracaj do tego, zawsze powtarzaj sobie, że byłaś na tyle silna i zmobilizowana, że mnie uratowałaś. Jesteś bohaterką Carmen. – Jace mówi zachowując poważny wyraz twarzy.

      - Żadna ze mnie bohaterka…- mówię ponownie zaciągając się nosem.
      - Dla mnie jesteś. I jestem pewien, że uratujesz jeszcze wiele innych żyć. – Jace
zbliża się do mnie, a następnie łączy swoje usta z moimi w słodkim pocałunku.
      - Carmen…myślę, że…- Jace przerywa pocałunek i ponownie spogląda prosto w moje oczy. – Myślę, że jestem zakochany. I to cholernie. – mówi. – Muszę powiedzieć, że to do mnie nie podobne. – dodaje i wybucha śmiechem.Śmieję się razem z nim i zarzucam ramiona na jego szyję. Kładę głowę w zagłębieniu jego szyi i zaciągam się jego zapachem. Odsuwam się i tym razem to ja namiętnie całuję chłopaka.
      - Czy moja odpowiedź jest wystarczająca na tyle, żebyś uświadomił sobie, że czuję to samo?

****

      - Czy możecie mi do cholery wytłumaczyć jakim cudem was zaatakowano? –
Maryse, aż krzyczy ze zdenerwowania. Spoglądamy na siebie z Jace’m jakbyśmy zastanawiali się co jej powiedzieć. Po tym jak Maryse wysłuchała historii poprzedniej nocy wpadła w szał.
      - To przeze mnie. Gdybym nie poszła zobaczyć się ze swoim znajomym, Jace nie poszedłby za mną i zostałby ranny…
      - Przestań, to nie twoja wina. – mówi Złotowłosy.
      - Na pewno czyjaś. – Maryse zakłada ramiona na klatce piersiowej i spogląda na nas wymownym wzrokiem.
      - Słuchaj, wszystko z nami dobrze. Jesteśmy cali i zdrowi. Zapomnijmy o tym, dobrze? – Jace prosi kobietę.
      - Prawie zginęliście i wy chcecie, żebym o tym zapomniała?! – podniesiony głos Maryse sprawia, że przymykam oczy i mam ochotę zatkać uszy. – Od dzisiaj jeśli będziecie chcieli gdzieś wyjść musicie zapytać mnie o zgodę. – dodaje już spokojniejszym tonem. -Postanowione, możecie iść.
      - Czy ty dajesz nam szlaban?! One nie istnieją w naszym świecie…- Jace oburza
      - Od dzisiaj tak.
      Głośno wzdycham i gwałtownym ruchem zrywam się z krzesła. Energicznym krokiem zmierzam ku drzwiom. Nie obchodzi mnie, że w tym momencie nie okazuję Maryse szacunku, jestem wkurzona. Nikt mi nie będzie dyktował warunków.
      Kiedy znajduję się już na korytarzu mocno pcham drzwi, aby celowo głośno się zatrzasnęły. Kieruję się do miejsca, które uważam za najlepsze do wyciszenia się i przemyślenia wszystkiego. Kieruję się do oranżerii.
       Siadam na ziemi, zaraz obok dużej palmy i spoglądam przez ogromne okno na panoramę Nowego Jorku. Ostatnimi czasy dzieje się tyle rzeczy, że trudno jest mi wszystko poukładać. Musiałabym każdą osobną sytuację dopasować do jednej kategorii, potem wszystko przeanalizować i znaleźć wyjście. Problem jest taki, że każda rzecz, która mnie trapi jest inna. Nie mogę ich połączyć w jedną całość. To jak niepasujące do siebie puzzle. Czuję się tak jakbym była pudełkiem puzzli, w środku którego są same części, które nigdy nie utworzą przejrzystej układanki.
      Dopiero teraz przypominam sobie, o rozmowie z Montoyą w Pandemonium. Nieco rozjaśnił mi umysł, ale też go przyciemnił. Wiem więcej na temat swojego przypadku, ale przez to też nie wiem co mam zrobić. Harry powiedział, iż mogę stłumić demoniczną stronę, która może doprowadzić mnie do zguby, tyle że nie permanentnie. Jej zarodek zawsze będzie siedział gdzieś w moim umyśle czekając tylko, aż go wykorzystam. Gdyby istniał jakiś...rytuał albo cokolwiek na zniszczenie tej strony, myślę że bym to wykorzystała. Demoniczna strona mojej duszy nie doprowadziła na razie do niczego dobrego, pomijając to, że zabiłam kilkunastu demonów, nie widzę więcej pozytywów.
      Chciałabym być czystym Nocnym Łowcą. Pomimo mojej podwójnej duszy czuję, że tak naprawdę przynależę do Nefilim. Jestem stworzona do walki o nasz ukryty świat. Ale czy poradziłabym sobie bez demonicznych mocy przy walce ze złem? Czy naprawdę byłabym dobra bez nich?
     W tym momencie uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie ma najlepszego wyjścia z mojej sytuacji. Mam przechlapane, i to cholernie. Mam ochotę krzyczeć, wyżyć się na kimś, po to aby złe emocje opadły i mogłabym choć na chwilę odetchnąć i zapomnieć co tak naprawdę dzieje się z moją osobą.
      Denerwujący jest fakt, że muszę z tym żyć sama. Owszem, mogę komuś powiedzieć, nawet już to zrobiłam, ale prawda jest taka, że oni tego do końca nie zrozumieją, a już na pewno nie pomogą. Nie wiedzą co się ze mną dzieje, po prostu w głowach im się to nie mieści. Nie ma nikogo kto mógłby mnie oświecić i powiedzieć jak się z tym zmierzyć.
      Głośno wzdycham i postanawiam udać się do sali treningowej, aby troszkę poćwiczyć. Może to choć trochę pomoże mi się uspokoić.

****

      - Nigdy z tym nie wygrasz Carmen, nigdy! Kiedy już przejmę nad tobą kontrolę nikt ci nie pomoże. Nie zdołasz nic zrobić, aby mnie pokonać. Wszyscy się od ciebie odwrócą, będą się ciebie bali. Wszyscy których kochasz będą patrzeć na ciebie jak na potwora i będą próbowali cię zgładzić!
      -Kłamiesz! - krzyczę i biorąc do ręki wazon, który mam pod ręką rzucam w swoje czarnookie odbicie w lustrze. Lustro rozpada się na kawałeczki, które z trzaskiem uderzają o ziemię. Jest jeszcze gorzej.
      Teraz w każdej, nawet najmniejszej cząsteczce lustra widzę Carmen o przerażająco czarnych oczach, która szyderczo się ze mnie śmieje. Śmiech staje się coraz to głośniejszy, przeszywa moje uszy, wypełnia całe moje ciało. Jest nie do zniesienia.
      Zatykam uszy dłońmi i upadam na kolana. Czuję jak z moich oczu wypływają ciężkie łzy
      Próbuję się uspokoić, robię głębokie wdechy, a następnie wydycham powietrze wcześniej zgromadzone w ustach. Czuję jak szybkie bicie serca ustaje. Puls staje się normalny. Nie słyszę już też śmiechu mojego lustrzanego odbicia.
      To co jeszcze czuję to złość. Okropną złość, która narasta z każdym oddechem. Wiem, że moje dłonie żarzą się teraz jaskrawym światłem pomimo tego, że mam zamknięte oczy. Zawsze to czuję. Serce ponownie przyspiesza, tyle że tym razem nie jest to spowodowane strachem lecz złością. Nienawiścią do...wszystkiego i wszystkich.
      Robię głęboki wdech, a następnie z całych sił krzyczę. Krzyczę przeraźliwie głośno. Tak jak nigdy. Mój krzyk rozdziera mnie od wewnątrz i wszystko dookoła.
      Kiedy kończę, dyszę głośno...i w końcu otwieram oczy.
      Spoglądam na ziemię, gdzie leży milion kawałków lustra. Biorę jeden w dłoń i przeglądam się w nim.
     Uśmiecham się do siebie widząc jak moje oczy błyszczą hebanem.

      Przebudzam się. To co mnie najbardziej przeraża w tym momencie to to, że to nie było przebudzenie w stylu tych gwałtownych. Po prostu otwarłam oczy tak jakbym budziła się po normalnej nocy. Mam tylko przyspieszony puls i oddech.
      Jedyne o czym w tym momencie myślałam to, to że bardzo bym chciała, aby ten sen nie okazał się snem proroczym.
      Domyślam się, że nie zmrużę ponownie oka, bo znów przyśni mi się coś tak okropnego, jak to, że demoniczna strona przejmuje nade mną kontrolę. Nigdy w życiu! Choćbym miała umrzeć, nie oddam się tej części mojej duszy.
      Decyduję się wstać i wyjść na zewnątrz, aby trochę się przewietrzyć. Mam tylko nadzieję, że wszyscy już śpią, aby nikt mnie nie powstrzymał. Zakładam na nogi czarne, poprzecierane dżinsy, zostawiam bluzkę, w której spałam i zarzucam tylko na siebie czarną skórzaną kurtkę.
      Kiedy znajduję się na zewnątrz czuję miły, lekko chłodny powiew wiatru na skórze mojej twarzy. To było to czego potrzebowałam. Orzeźwienie po całym dniu przesiadywania w Instytucie. Postanawiam się trochę przejść, dlatego mijam bramę wejściową na teren Instytutu i przechadzam się równym chodnikiem w stronę Central Parku.
      Co jakiś czas rozglądam się wokół siebie upewniając się czy aby ktoś w ciemności na mnie nie czyha. Jest dziwnie cicho i spokojnie, ale ten stan daje mi możliwość uspokojenia się, ponieważ jestem pewna, ze dzisiejszej nocy nikt mnie nie zaatakuje.
      Idę pewnym krokiem w stronę parku, mam zamiar znaleźć tam jakąś ławeczkę i zachłysnąć się świeżym powietrzem.
      Docierając do parku zauważam pierwszą lepszą pustą ławkę i siadam na niej.
Zamykam oczy i zaczynam głośno oddychać kompletnie wyczyszczając mój umysł z myśli.
Mija kilka minut, kiedy słyszę ciche chrząknięcie. Otwieram oczy i ku mojemu zdziwieniu przede mną stoi Magnus.
      -Magnus?! Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś? - pytam marszcząc brwi.
      - Użyłem zaklęcia lokalizującego. Słuchaj, dowiedziałem się czegoś i postanowiłem ci to jak najszybciej przekazać zanim wpakujesz się w gorsze kłopoty. - oznajmia, a ja odczuwam jeszcze większe zdziwienie. Magnus dosiada się obok i zaczyna. - Przyznaję, że odkąd dowiedziałem się kim jesteś, zaciekawiłem się twoim przypadkiem i zdecydowałem się pomóc. - no tak. W sumie zauważyłam to przez sam fakt, że Magnus był tym, który uratował mnie i Jace’a po walce z demonami.
      - Kontynuuj. - mówię zamieniając się w słuch.
      - No więc, odkryłem dlaczego demony cię napadają i kto się do tego przyczynił…- oznajmia, a moje usta formują się w literę “o”.
      - O jezu, naprawdę? Mów! - niemal krzyczę.
      - Jak się dowiedziałem od jednych z moich łączników w Pandemonium, Valentine nasyła je na ciebie, aby cię pojmały i ostatecznie zaprowadziły do niego, aby ten mógł cię wykorzystać, dokładniej twoje moce.
      - Tak podejrzewałam…
      - To nie wszystko. Pamiętasz jak opowiadałaś mi o swoim przyjacielu wampirze? O Montoyi? - pyta Magnus.
      - Pamiętam, ale co on ma do tego? - pytam ze zdezorientowaniem.
      - Carmen...to Harry powiedział wszystko o tobie Valentine’owi. O twoich mocach, o miejscach gdzie przebywasz, o ludziach z jakimi się spotykasz, wszystko, dosłownie wszystko. Przykro mi to mówić, ale twój przyjaciel cię zdradził...

1 komentarz:

  1. Boże lecę czytać dalsze rozdziały bo ciekawość mnie zżera ;c
    Ciekawe czy i tym razem gdzieś będzie czaił się Jace :D
    Jak zwykle prze świetny!

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!