"If I got rid of my demons, I would lose my angels"
-
Izzy, obudź się! - delikatnie szturcham dziewczynę, aby ta się przebudziła. -
Potrzebuję twojej pomocy!
Kiedy
wróciłam z parku po spotkaniu z Magnusem, od razu wiedziałam co robić.
Potrzebowałam tylko pomocy Nocnego Łowcy. Nie mogłam prosić Jace’a. To co
planuję będzie wymagało wysiłku i możliwe, że walki, a Złotowłosy ledwo co
wyleczył się po przegranej walce z demonem. Postanowiłam więc, że zwrócę się do
Isabelle. Miałam tylko nadzieję, że mi pomoże.
-
Carmen?! Co się dzieje? - Isabelle pyta ziewając przy tym głośno.
-
Potrzebuję pomocy…- oznajmiam.
-
Zamieniam się w słuch. - Izzy momentalnie się orzeźwia i słucha historii, którą
zaczynam jej opowiadać...
***
Jak
tylko dowiedziałam się o zdradzie Montoyi ledwo co powstrzymałam wybuch złości
przy Magnusie. Dobrze wiemy, że mogłoby się to źle skończyć zarówno dla niego
jak i dla mnie. Próbowałam to opanować, udało mi się, lecz te emocje dalej
kłębią się na krawędzi i w każdej chwili mogą się wydostać.
Wszystko
o czym w tej chwili marzyłam to zemsta. Zemsta na tym okropnym wampirzym
bydlaku, który mydlił mi oczy o nie wiadomo jak dawna. Który praktycznie sprzedał
mnie Valentine’owi spisując mnie na straty.
Zmierzałyśmy
z Izzy do miejsca, którego naprawdę nienawidzę. W którym niedawno byłam. A jest
nim ten przeklęty klub “Pandemonium”. Tak naprawdę to chcę tylko porozmawiać z
Harrym. Chcę usłyszeć od niego jaka jest prawda i czy w ogóle to wszystko jest
prawdą. Chcę, żeby on sam przyznał się do tego przede mną. Pomimo tego, że mnie
zdradził nie chciałabym, żeby zginął. Isabelle jest ze mną tak w razie czego.
Gdyby sytuacja przybrała nieoczekiwany zwrot. Będzie czatować przed magazynem,
gdzie mam zamiar ponownie udać się z Montoyą, aby wszystko mi wytłumaczył.
Wchodząc
do klubu mijamy wiele Podziemnych, którzy obleśnie ocierają się o swoje ciała w
tańcu. Chwilę rozglądam się po klubie, lecz nie potrzeba mi wiele czasu, by
znaleźć wampira siedzącego na swoim stałym miejscu ze szklanką whisky. Potakuję
głową do Isabelle, a ta się ulatnia lecz będzie trzymała oko na mnie i Harrym.
Podchodzę
do baru i tak jak ostatnio siadam obok przyjaciela. A może nie powinnam już go
tak nazywać?
-
Cześć wampirze. - staram się zachowywać naturalnie.
-
Carmen! Co za miła niespodzianka! - Harry uśmiecha się do mnie, co w tej chwili
mnie obrzydza.
-
Możemy znów porozmawiać? Potrzebuję pomocy…- mężczyzna spogląda na mnie z
niepokojem lecz skina głową.
-
Tam gdzie ostatnio? - pyta Harry, a ja tylko wstaję z krzesła i kieruję się w
stronę magazynu.
Po
wejściu zatrzymuję się za wielkim regałem, a kiedy Montoya do mnie dołącza od
razu zmieniam ton na bardziej ostrzejszy.
-
Harry, chcę żebyś był ze mną szczery. Czy to prawda, że współpracujesz z
Valentinem i konspirujesz przeciwko mnie? - unoszę brew. Zachowuję poważny
wyraz twarzy.
-
Carmen?! Oszalałaś? - reakcja wampira jest za szybka, dokładnie tak jakby od
dawna ćwiczył tą kwestię.
-
Nie okłamuj mnie! - podnoszę głos.
Harry
przez chwilę nic nie mówi tylko wpatruje się w moją twarz nie wyrażając żadnych
emocji. Po chwili zaczyna się śmiać. Coraz głośniej. Przypomina mi się mój sen,
kiedy to moje odbicie śmiało się ze mnie. Jego śmiech ustaje i Montoya zaczyna
klaskać.
-
Długo zajęło ci odkrycie tego kochana. Kto ci w tym pomógł? Jesteś za głupia
byś doszła do czegoś takiego sama. - wampir chichocze.
-
A więc to prawda? Ty przyczyniłeś się do tego, że od PONAD ROKU zmagam się z
demonami? - tym razem krzyczę, czuję jak złość w moim ciele narasta.
-
I dziwi mnie, że jeszcze cię nie pojmały. Plan Valentine’a dawno by się ziścił
gdyby nie to, że się tak upierasz…- Harry wywraca oczami.
-
Jak mogłeś?! Uważałam cię za przyjaciela! Praktycznie mnie wychowałeś! Jak
mogłeś mnie tak ohydnie zdradzić?! Kim ty w ogóle jesteś?! - zaciskam dłonie w
pięści.
-
Na pewno nie tym kim myślałaś, że jestem. Twoim przyjacielem? Pff, od początku
byłaś dla mnie inwestycją. Ja pomagam Valentine’owi, a on daje mi coś w zamian.
-
A co on ma dla ciebie takiego do zaoferowania? Jestem pewna, że po wszystkim
tylko by cię zabił. Jesteś naiwny…- syczę.
-
To już nie twoja sprawa kochanie...świetnie się składa, że tu jesteś. Mogę cię
dostarczyć Valentine’owi osobiście...
Harry
klaszcze w dłonie trzy razy, a po chwili w magazynie materializują sie trzy
obślizgłe demony. Głośno wzdycham. Chciałam tego uniknąć, a jednak, muszę
walczyć.
Nie
czekając ani chwili dłużej zanim demony rzucą się w moją stronę to ja biegnę ku
pierwszemu z nich. Wyciągam mały nożyk z przepaski na udzie, na którym
namalowałam wcześniej runy. Wykonuję pierwszy ruch i mocno kopię demona w
tułów, ten lekko odskakuje na bok, ale to daje mi czas, aby zajść go od tyłu i
wskoczyć mu na plecy. Kiedy to robię, wbijam ostrze w samo centrum demona, aby
ten mógł wrócić tam gdzie należy.
Teraz,
zostały mi tylko dwa. Jeden zaskakuje mnie mocnym ciosem w głowę. Upadam na
ziemię przez co przygniatam sobie ramię. Syczę głośno, ale nie daję po sobie
znać, że sprawił mi ból. Zanim jednak zdążam się podnieść ten dobija mnie
jeszcze bardziej naciskając stopą na moje plecy przez co nie mogę się ruszyć.
Myślę
o złości i nienawiści jaka mnie teraz ogarnia. Myślę o niej intensywnie. Po
chwili zaczynam czuć przyjemne ciepło, które towarzyszy mi zawsze przy użyciu
mocy z demonicznej strony. Dezorientuję demona strzałem w pudło, które leży
obok niego. Demon rozluźnia nacisk stopy. Korzystam więc z momentu i szybko
obracam sie na plecy, a następnie celuję dłońmi w demona.
-
Arivederci! - krzyczę, a po chwili snop światła wystrzeliwuje z moich dłoni,
aby zamienić demona w popiół.
Mocno
dysząc podnoszę się z ziemi. Czuję jak serce gwałtownie mi bije. Spoglądam na
Montoyę, który patrzy na całe zdarzenie jakby to było jakieś komediowe
przedstawienie w teatrze. W tym momencie tak bardzo go nienawidzę. Zranił mnie.
Zabrał cząstkę mojej duszy. Czuję pustkę. Ogromną pustkę.
Odwracam
się w drugą stronę i widzę, że demon biegnie do mnie, aby mnie zaatakować.
Zamykam
oczy i mocno się skupiam. Przypominam sobie wcześniejszą rozmowę z Harrym.
Złość i nienawiść powiększa się. Zaczynam głośno oddychać. Zaciskam dłonie w
pięści i spuszczam ręce po bokach mojego ciała.
Czuję
się jak wtedy w tym starym, opuszczonym magazynie kiedy straciliśmy Clary.
Odczuwam
jak ziemia pod moimi stopami zaczyna się delikatnie trząść. Otwieram oczy i
zauważam, że wszystkie lampy w pomieszczeniu migają i huśtają się na kablach.
Spoglądam z ogromną złością na Montoyę i widzę w jego oczach przerażenie, tego
się chyba nie spodziewał. Lekko się uśmiecham. Kiedy ostatni demon podbiega
bliżej, nawet na niego nie patrząc, jednym ruchem dłoni zabijam go.
Wracam
spojrzeniem na Harry’ego i kieruję się w jego stronę. Ziemia trzęsie się coraz
mocniej, ogromne regały niebezpiecznie się huśtają. Oddycham coraz ciężej i
głębiej. Kiedy mijam kartony, te zapalają się. Moje moce powodują chaos.
Normalnie bym sie tym przejęła, ale w tym momencie nie myślę o niczym innym jak
o zabiciu Montoyi. Czuję jak zła strona przejmuje nade mną kontrolę.
Łapię
go za ramię i mierzę od stóp do głów.
-
Jesteś dla mnie śmieciem! - krzyczę i rzucam nim przez cały magazyn.
Wampir
uderza plecami o ścianę i wyjąc z bólu osuwa się na ziemię. Podchodzę do niego.
W magazynie robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Słyszę jak ktoś wbiega do
środka i krzyczy.
-
Carmen! Co ty robisz?!
Ignoruję
to. Kiedy staję przed wpatrującym się we mnie z przerażeniem wampirem, celuję w
niego dłonią.
-
Miło było cię poznać. - mówię i z głośnym krzykiem wydobywam z siebie resztki
mocy, które uderzają Montoyę w klatkę piersiową. Mój krzyk zostaje zastąpiony
przez krzyk Harry’ego. A po chwili ustaje. Wtedy wiem... Jest martwy…
Opadam
na kolana i odwracam głowę w stronę wielkich metalowych drzwi obok mnie. Widzę
w nich swoje odbicie. Nie jestem zaskoczona, że moje oczy przybrały kolor
czarny. Czuję się dobrze. Lubię tą część mojej duszy. Uśmiecham się do swojego
odbicia zanim opadam na zimną podłogę tracąc przytomność…
***
-
Carmen! Nie! - ignoruję jego krzyk i kieruję dłoń w jego stronę. Po kilku
sekundach jaskrawe światło wydobywające się z moich dłoni, zabija go.
Niewzruszona
omijam jego leżące na ziemi, bezwładne ciało i wychodzę z pomieszczenia.
Tym
razem budzę się gwałtownie. Siadam na łóżku i głośno oddycham. Próbuję się
uspokoić, a kiedy mi się to udaje, rozglądam się wokół siebie. Jestem w
Instytucie, we własnym pokoju. Marszczę brwi. Jak sie tu znalazłam?
Ah,
Isabelle. To pewnie ona zajęła się mną po tym jak...jak...O nie!
Zabiłam
Harry’ego! Moja demoniczna strona przejęła nade mną kontrolę! Doprowadziłam do
czegoś, czemu tak bardzo chciałam zapobiec. A najgorsze jest to, że
doprowadziłam do tego z taką łatwością. Kim się staję? Potworem! Brzydzę się
sobą. Patrzę na swoje dłonie, które są narzędziem zbrodni. Trzęsą się
niemożliwie.
I
jeszcze ten sen. Zabiłam Jace’a, bez mrugnięcia okiem. Jestem zagrożeniem dla
wszystkich w Instytucie. Mogą zginąć, prze ze mnie… z mojej ręki.
Boję
się. Cholernie się boję, że nie dam rady utrzymać głęboko w sobie moich
zabójczych mocy...że czarnooka Carmen przejmie nade mną całkowitą kontrolę…
Gdyby
był jakiś sposób, cokolwiek co mogłabym zrobić, aby nie zranić tych ludzi, z
którymi teraz żyję. Chociaż… istnieje rozwiązanie. Jedyne logiczne rozwiązanie
tego problemu. Niestety, nie widzę innych alternatyw.
Jest
nim ucieczka z Instytutu.
***
Prędko
pakuję do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Zakładam na siebie czarną
bluzę z kapturem i po cichu wychodzę ze swojego pokoju.
Idąc
korytarzem dokładnie rozglądam się dookoła, nikt nie może mnie zauważyć. Muszę
zniknąć, nikt nie może o tym wiedzieć.
Kiedy
myślę o Złotowłosym, serce mnie boli. Muszę go zostawić. Muszę, bo inaczej
zginie, i to przeze mnie. Czuję jak za chwilę z moich oczu wydostaną się łzy.
Nie mogę jednak pozwolić na to, aby ludzie których kocham zginęli niewinną
śmiercią.
Prawie
łapię już klamkę drzwi wyjściowych, kiedy słyszę za sobą znajomy głos. Szlag!
-
Carmen? Gdzie się wybierasz? - słyszę zdezorientowany głos Jace’a.
Chwilę
stoję nieruchomo, nie odwracając się do niego. Zaciskam usta w cienką linię.
-
Carmen? - słyszę jak jego głos się załamuje. Marszczę brwi i mocno zamykam
oczy, aby powstrzymać płacz. Nie udaje mi się. Łzy wygrywają i cienkimi
strugami spływają po moich policzkach. Odwracam się do chłopaka po to, aby
zauważyć jego zdezorientowaną twarz.
-
Jace… ja muszę odejść…- wykrztuszam.
-
Carmen, o co chodzi?! - Złotowłosy patrzy na mnie z bólem.
-
Umrzecie, wszyscy, umrzecie ze mną w Instytucie. Nie mogę tu zostać Jace. Moja
ciemna strona przejmuje nade mną kontrolę… nie dam jej rady… - odwracam od
niego wzrok.
Wiem
jak bardzo skonfudowany jest teraz Jace. Nie wie co zrobiłam Montoyi. Nie wie
jak groźna wtedy byłam.
-
Carmen. To był tylko raz. Zabiłaś Harry’ego… i co z tego, należało mu się. Do
tego potrzebowałaś tych mocy, nie zrobiłabyś tego bez nich…
-
Skąd…- nie zdążam zadać pytania, gdyż Jace mnie uprzedza.
-
Izzy…- odpowiada. Ah tak, mogłam się domyśleć, że Isabelle powie mu wszystko,
ale jej za to nie winię. Może to było za dużo dla niej by trzymać to w
tajemnicy.
-
Dobrze, przyjmijmy, że musiałam użyć tych mocy przy zabiciu Montoyi. Tyle, że
ja nie chciałam go zabijać! Ogarnęła mnie furia, nienawiść i chęć zemsty. To
wszystkie emocje, które uruchamiają tą stronę mojej duszy. Nie panowałam nad
sobą, a najgorsze jest to, że mi się to podobało! - przerywam i czuję jak mój
puls przyspiesza, a oddech staje się cięższy. Samo to, że przypominam sobie
wydarzenia z Pandemonium sprawia, iż rośnie moja zawiść. - Poza tym to nie był
pierwszy raz! Pamiętasz jak straciliśmy Clary? Moje oczy były czarne, bo
ogarnęła mnie ogromna złość. Kolejnym razem, kiedy omal nie zginąłeś przez
demona. Chciałam tak bardzo odegrać się na nim, że demoniczna strona
przeważyła, a moje oczy ponownie zmieniły kolor. BYŁY CZARNE JAK SMOŁA! - nie
wiem czemu krzyczę, ale wiem, że jestem teraz bardzo wkurzona. - Ile razy
jeszcze musi mi się to przydarzyć, abym pozostała w takim stanie na stałe?!
Naprawdę chcesz tego doświadczyć?! - przez mój krzyk i zdenerwowanie nawet nie
zwróciłam uwagi na to, że Jace stoi teraz przede mną. Twarzą w twarz.
-
Carmen… uspokój się. - mówi wpatrując się głęboko w moje oczy. O nie. W tym
momencie wiem, iż zmieniły kolor…
-
Oh! - krzyczę i łapiąc się za głowę upadam na kolana. - Widzisz z jaką
łatwością mi to przychodzi?!
Jace
klęka przede mną i odciąga moje ręce od głowy, łapie mnie za dłonie i mocno
ściska.
-
Popatrz na mnie. - nie dopowiadam, tylko kręcę głową. - Popatrz na mnie. - ten
powtarza spokojnym głosem. - tym razem słucham go i podnoszę głowę, aby
zmierzyć się z jego wzrokiem.
Widzę
jak Jace rozszerza oczy, kiedy wpatruje się w moje.
-
Oddychaj głęboko. Razem ze mną. Oczyść umysł z nieprzyjemnych wspomnień. Pomyśl
o czymś miłym. Co nie wiąże się ze złością, furią, czy nienawiścią. - Jace
dyktuje mi co mam robić. Dziwię się, iż jeszcze nie ucieka gdzie pieprz rośnie.
Przecież mogę go zranić. Staram się go posłuchać i oczyszczam umysł. Zamykam
oczy i myślę o pierwszym razie, kiedy spotkałam Jace’a.
Stał
za moim domem walcząc z demonem. Pamiętam do dzisiaj jego zdezorientowaną twarz
kiedy to zaskoczyłam go tak wielką wiedzą na temat świata Nefilim. Zdaje się
jakby od tamtego momentu minęły wieki, a tak naprawdę to ponad dwa miesiące.
Tyle zdążyło się zmienić.
Prycham
cichym chichotem kiedy przypominam sobie, jak zaskoczyłam Jace’a w walce.
Przygryzam wargę i postanawiam otworzyć oczy.
Widzę
jak Złotowłosy wpatruje się we mnie z uśmiechem.
-
Widzisz? Potrafisz zapanować nad twoją demoniczną stroną.
-
Moje oczy są już normalne? - pytam, a chłopak tylko potakuje głową. Nie czuję
też już szybkiego bicia serca, a mój oddech uspokoił się.
-
Czemu nie uciekłeś w chwili jak tylko zauważyłeś, że nie jestem już sobą? -
pytam z zaciekawieniem.
-
Carmen, nie boję się ciebie. Nie skrzywdziłabyś mnie. Poza tym, kim bym był
gdybym uciekł zamiast starać się pomóc mojej dziewczynie? - mówi.
-
A więc jestem twoją dziewczyną? - śmieję się całkowicie zmieniając temat.
-
Coś w ten deseń. - Jace śmieje się wraz ze mną i przytula mnie podczas kiedy
klęczymy na zimnej posadzce w nowojorskim Instytucie.
Zakochałam się w twoim blogu *-* <3
OdpowiedzUsuńDziś zaczęłam go czytać i chce wiecej !!!!! Czekam na next jak najszybciej :3 ;)
Rozdział niesamowity! Dopiero do niego zajrzałam, po dość długiej przerwie :) co do Twojego komentarza u mnie, to jak widać od dawna czytam Twoje opowiadanie :3 i bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny!
Nareszcie nadrobiłam! ♥
OdpowiedzUsuńDziękuję ci, że nie przerwałaś opowiadania, bo naprawdę mi się podoba i to jedyny blog, który czytam o Darach Anioła.
Przez prawie cały czas sprawdzałam, czy jest nowy, ale ostatnio w ogóle tu nie wchodziła, więc dobrze, że do mnie napisałaś ;)
Rozdziały (obydwa) są cudowne ♥
Coraz bardziej wkręcam się w historię Carmen i naprawdę cieszę się, że ma Jace'a, bo on pomaga jej w poradzeniu sobie z tymi diabolicznymi mocami
Masz talent!
Czekam na nexta! :3
Nie mogę się doczekać!
xx
Twój Blog jest wspaniały. Masz naprawdę prawdziwy talent. Podoba mi się twój styl pisania, chociaż czasami mylisz czasy. Poza tym jest genialny, a pomysł oryginalny.
OdpowiedzUsuńZapraszam cię na mój blog
http://miastoanielskiejmilosci.blogspot.com/
Uwielbia tego bloga! Strasznie ciekawi mnie czy te złe moce naprawdę wyrządzą komuś krzywdę z Instytutu, no i co z tą jej "matką"? Przyszła i ją zostawiła??
OdpowiedzUsuńTen rozdział był dla mnie najlepszy, ponieważ zakochałam się w jego ostatniej scenie. Jest po prostu piękna! <3 <3 <3 I to:
OdpowiedzUsuń"- A więc jestem twoją dziewczyną? - śmieję się całkowicie zmieniając temat.
- Coś w ten deseń."
Po prostu genialne ;**
~Joasia