sc Born With Sight: 15. Demons
Layout by Scar

15 gru 2014

15. Demons

"If I got rid of my demons, I would lose my angels"

- Izzy, obudź się! - delikatnie szturcham dziewczynę, aby ta się przebudziła. - Potrzebuję twojej pomocy!
Kiedy wróciłam z parku po spotkaniu z Magnusem, od razu wiedziałam co robić. Potrzebowałam tylko pomocy Nocnego Łowcy. Nie mogłam prosić Jace’a. To co planuję będzie wymagało wysiłku i możliwe, że walki, a Złotowłosy ledwo co wyleczył się po przegranej walce z demonem. Postanowiłam więc, że zwrócę się do Isabelle. Miałam tylko nadzieję, że mi pomoże.
- Carmen?! Co się dzieje? - Isabelle pyta ziewając przy tym głośno.
- Potrzebuję pomocy…- oznajmiam.
- Zamieniam się w słuch. - Izzy momentalnie się orzeźwia i słucha historii, którą zaczynam jej opowiadać...

***

Jak tylko dowiedziałam się o zdradzie Montoyi ledwo co powstrzymałam wybuch złości przy Magnusie. Dobrze wiemy, że mogłoby się to źle skończyć zarówno dla niego jak i dla mnie. Próbowałam to opanować, udało mi się, lecz te emocje dalej kłębią się na krawędzi i w każdej chwili mogą się wydostać.
Wszystko o czym w tej chwili marzyłam to zemsta. Zemsta na tym okropnym wampirzym bydlaku, który mydlił mi oczy o nie wiadomo jak dawna. Który praktycznie sprzedał mnie Valentine’owi spisując mnie na straty.
Zmierzałyśmy z Izzy do miejsca, którego naprawdę nienawidzę. W którym niedawno byłam. A jest nim ten przeklęty klub “Pandemonium”. Tak naprawdę to chcę tylko porozmawiać z Harrym. Chcę usłyszeć od niego jaka jest prawda i czy w ogóle to wszystko jest prawdą. Chcę, żeby on sam przyznał się do tego przede mną. Pomimo tego, że mnie zdradził nie chciałabym, żeby zginął. Isabelle jest ze mną tak w razie czego. Gdyby sytuacja przybrała nieoczekiwany zwrot. Będzie czatować przed magazynem, gdzie mam zamiar ponownie udać się z Montoyą, aby wszystko mi wytłumaczył.
Wchodząc do klubu mijamy wiele Podziemnych, którzy obleśnie ocierają się o swoje ciała w tańcu. Chwilę rozglądam się po klubie, lecz nie potrzeba mi wiele czasu, by znaleźć wampira siedzącego na swoim stałym miejscu ze szklanką whisky. Potakuję głową do Isabelle, a ta się ulatnia lecz będzie trzymała oko na mnie i Harrym.
Podchodzę do baru i tak jak ostatnio siadam obok przyjaciela. A może nie powinnam już go tak nazywać?
- Cześć wampirze. - staram się zachowywać naturalnie.
- Carmen! Co za miła niespodzianka! - Harry uśmiecha się do mnie, co w tej chwili mnie obrzydza.
- Możemy znów porozmawiać? Potrzebuję pomocy…- mężczyzna spogląda na mnie z niepokojem lecz skina głową.
- Tam gdzie ostatnio? - pyta Harry, a ja tylko wstaję z krzesła i kieruję się w stronę magazynu.
Po wejściu zatrzymuję się za wielkim regałem, a kiedy Montoya do mnie dołącza od razu zmieniam ton na bardziej ostrzejszy.
- Harry, chcę żebyś był ze mną szczery. Czy to prawda, że współpracujesz z Valentinem i konspirujesz przeciwko mnie? - unoszę brew. Zachowuję poważny wyraz twarzy.
- Carmen?! Oszalałaś? - reakcja wampira jest za szybka, dokładnie tak jakby od dawna ćwiczył tą kwestię.
- Nie okłamuj mnie! - podnoszę głos.
Harry przez chwilę nic nie mówi tylko wpatruje się w moją twarz nie wyrażając żadnych emocji. Po chwili zaczyna się śmiać. Coraz głośniej. Przypomina mi się mój sen, kiedy to moje odbicie śmiało się ze mnie. Jego śmiech ustaje i Montoya zaczyna klaskać.
- Długo zajęło ci odkrycie tego kochana. Kto ci w tym pomógł? Jesteś za głupia byś doszła do czegoś takiego sama. - wampir chichocze.
- A więc to prawda? Ty przyczyniłeś się do tego, że od PONAD ROKU zmagam się z demonami? - tym razem krzyczę, czuję jak złość w moim ciele narasta.
- I dziwi mnie, że jeszcze cię nie pojmały. Plan Valentine’a dawno by się ziścił gdyby nie to, że się tak upierasz…- Harry wywraca oczami.
- Jak mogłeś?! Uważałam cię za przyjaciela! Praktycznie mnie wychowałeś! Jak mogłeś mnie tak ohydnie zdradzić?! Kim ty w ogóle jesteś?! - zaciskam dłonie w pięści.
- Na pewno nie tym kim myślałaś, że jestem. Twoim przyjacielem? Pff, od początku byłaś dla mnie inwestycją. Ja pomagam Valentine’owi, a on daje mi coś w zamian.
- A co on ma dla ciebie takiego do zaoferowania? Jestem pewna, że po wszystkim tylko by cię zabił. Jesteś naiwny…- syczę.
- To już nie twoja sprawa kochanie...świetnie się składa, że tu jesteś. Mogę cię dostarczyć Valentine’owi osobiście...
Harry klaszcze w dłonie trzy razy, a po chwili w magazynie materializują sie trzy obślizgłe demony. Głośno wzdycham. Chciałam tego uniknąć, a jednak, muszę walczyć.
Nie czekając ani chwili dłużej zanim demony rzucą się w moją stronę to ja biegnę ku pierwszemu z nich. Wyciągam mały nożyk z przepaski na udzie, na którym namalowałam wcześniej runy. Wykonuję pierwszy ruch i mocno kopię demona w tułów, ten lekko odskakuje na bok, ale to daje mi czas, aby zajść go od tyłu i wskoczyć mu na plecy. Kiedy to robię, wbijam ostrze w samo centrum demona, aby ten mógł wrócić tam gdzie należy.
Teraz, zostały mi tylko dwa. Jeden zaskakuje mnie mocnym ciosem w głowę. Upadam na ziemię przez co przygniatam sobie ramię. Syczę głośno, ale nie daję po sobie znać, że sprawił mi ból. Zanim jednak zdążam się podnieść ten dobija mnie jeszcze bardziej naciskając stopą na moje plecy przez co nie mogę się ruszyć.
Myślę o złości i nienawiści jaka mnie teraz ogarnia. Myślę o niej intensywnie. Po chwili zaczynam czuć przyjemne ciepło, które towarzyszy mi zawsze przy użyciu mocy z demonicznej strony. Dezorientuję demona strzałem w pudło, które leży obok niego. Demon rozluźnia nacisk stopy. Korzystam więc z momentu i szybko obracam sie na plecy, a następnie celuję dłońmi w demona.
- Arivederci! - krzyczę, a po chwili snop światła wystrzeliwuje z moich dłoni, aby zamienić demona w popiół.
Mocno dysząc podnoszę się z ziemi. Czuję jak serce gwałtownie mi bije. Spoglądam na Montoyę, który patrzy na całe zdarzenie jakby to było jakieś komediowe przedstawienie w teatrze. W tym momencie tak bardzo go nienawidzę. Zranił mnie. Zabrał cząstkę mojej duszy. Czuję pustkę. Ogromną pustkę.
Odwracam się w drugą stronę i widzę, że demon biegnie do mnie, aby mnie zaatakować.
Zamykam oczy i mocno się skupiam. Przypominam sobie wcześniejszą rozmowę z Harrym. Złość i nienawiść powiększa się. Zaczynam głośno oddychać. Zaciskam dłonie w pięści i spuszczam ręce po bokach mojego ciała.
Czuję się jak wtedy w tym starym, opuszczonym magazynie kiedy straciliśmy Clary.
Odczuwam jak ziemia pod moimi stopami zaczyna się delikatnie trząść. Otwieram oczy i zauważam, że wszystkie lampy w pomieszczeniu migają i huśtają się na kablach. Spoglądam z ogromną złością na Montoyę i widzę w jego oczach przerażenie, tego się chyba nie spodziewał. Lekko się uśmiecham. Kiedy ostatni demon podbiega bliżej, nawet na niego nie patrząc, jednym ruchem dłoni zabijam go.
Wracam spojrzeniem na Harry’ego i kieruję się w jego stronę. Ziemia trzęsie się coraz mocniej, ogromne regały niebezpiecznie się huśtają. Oddycham coraz ciężej i głębiej. Kiedy mijam kartony, te zapalają się. Moje moce powodują chaos. Normalnie bym sie tym przejęła, ale w tym momencie nie myślę o niczym innym jak o zabiciu Montoyi. Czuję jak zła strona przejmuje nade mną kontrolę.
Łapię go za ramię i mierzę od stóp do głów.
- Jesteś dla mnie śmieciem! - krzyczę i rzucam nim przez cały magazyn.
Wampir uderza plecami o ścianę i wyjąc z bólu osuwa się na ziemię. Podchodzę do niego. W magazynie robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Słyszę jak ktoś wbiega do środka i krzyczy.
- Carmen! Co ty robisz?!
Ignoruję to. Kiedy staję przed wpatrującym się we mnie z przerażeniem wampirem, celuję w niego dłonią.
- Miło było cię poznać. - mówię i z głośnym krzykiem wydobywam z siebie resztki mocy, które uderzają Montoyę w klatkę piersiową. Mój krzyk zostaje zastąpiony przez krzyk Harry’ego. A po chwili ustaje. Wtedy wiem... Jest martwy…
Opadam na kolana i odwracam głowę w stronę wielkich metalowych drzwi obok mnie. Widzę w nich swoje odbicie. Nie jestem zaskoczona, że moje oczy przybrały kolor czarny. Czuję się dobrze. Lubię tą część mojej duszy. Uśmiecham się do swojego odbicia zanim opadam na zimną podłogę tracąc przytomność…

***

- Carmen! Nie! - ignoruję jego krzyk i kieruję dłoń w jego stronę. Po kilku sekundach jaskrawe światło wydobywające się z moich dłoni, zabija go.
Niewzruszona omijam jego leżące na ziemi, bezwładne ciało i wychodzę z pomieszczenia.
Tym razem budzę się gwałtownie. Siadam na łóżku i głośno oddycham. Próbuję się uspokoić, a kiedy mi się to udaje, rozglądam się wokół siebie. Jestem w Instytucie, we własnym pokoju. Marszczę brwi. Jak sie tu znalazłam?
Ah, Isabelle. To pewnie ona zajęła się mną po tym jak...jak...O nie!
Zabiłam Harry’ego! Moja demoniczna strona przejęła nade mną kontrolę! Doprowadziłam do czegoś, czemu tak bardzo chciałam zapobiec. A najgorsze jest to, że doprowadziłam do tego z taką łatwością. Kim się staję? Potworem! Brzydzę się sobą. Patrzę na swoje dłonie, które są narzędziem zbrodni. Trzęsą się niemożliwie.
I jeszcze ten sen. Zabiłam Jace’a, bez mrugnięcia okiem. Jestem zagrożeniem dla wszystkich w Instytucie. Mogą zginąć, prze ze mnie… z mojej ręki.
Boję się. Cholernie się boję, że nie dam rady utrzymać głęboko w sobie moich zabójczych mocy...że czarnooka Carmen przejmie nade mną całkowitą kontrolę…
Gdyby był jakiś sposób, cokolwiek co mogłabym zrobić, aby nie zranić tych ludzi, z którymi teraz żyję. Chociaż… istnieje rozwiązanie. Jedyne logiczne rozwiązanie tego problemu. Niestety, nie widzę innych alternatyw.
Jest nim ucieczka z Instytutu.

***

Prędko pakuję do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Zakładam na siebie czarną bluzę z kapturem i po cichu wychodzę ze swojego pokoju.
Idąc korytarzem dokładnie rozglądam się dookoła, nikt nie może mnie zauważyć. Muszę zniknąć, nikt nie może o tym wiedzieć.
Kiedy myślę o Złotowłosym, serce mnie boli. Muszę go zostawić. Muszę, bo inaczej zginie, i to przeze mnie. Czuję jak za chwilę z moich oczu wydostaną się łzy. Nie mogę jednak pozwolić na to, aby ludzie których kocham zginęli niewinną śmiercią.
Prawie łapię już klamkę drzwi wyjściowych, kiedy słyszę za sobą znajomy głos. Szlag!
- Carmen? Gdzie się wybierasz? - słyszę zdezorientowany głos Jace’a.
Chwilę stoję nieruchomo, nie odwracając się do niego. Zaciskam usta w cienką linię.
- Carmen? - słyszę jak jego głos się załamuje. Marszczę brwi i mocno zamykam oczy, aby powstrzymać płacz. Nie udaje mi się. Łzy wygrywają i cienkimi strugami spływają po moich policzkach. Odwracam się do chłopaka po to, aby zauważyć jego zdezorientowaną twarz.
- Jace… ja muszę odejść…- wykrztuszam.
- Carmen, o co chodzi?! - Złotowłosy patrzy na mnie z bólem.
- Umrzecie, wszyscy, umrzecie ze mną w Instytucie. Nie mogę tu zostać Jace. Moja ciemna strona przejmuje nade mną kontrolę… nie dam jej rady… - odwracam od niego wzrok.
Wiem jak bardzo skonfudowany jest teraz Jace. Nie wie co zrobiłam Montoyi. Nie wie jak groźna wtedy byłam.
- Carmen. To był tylko raz. Zabiłaś Harry’ego… i co z tego, należało mu się. Do tego potrzebowałaś tych mocy, nie zrobiłabyś tego bez nich…
- Skąd…- nie zdążam zadać pytania, gdyż Jace mnie uprzedza.
- Izzy…- odpowiada. Ah tak, mogłam się domyśleć, że Isabelle powie mu wszystko, ale jej za to nie winię. Może to było za dużo dla niej by trzymać to w tajemnicy.
- Dobrze, przyjmijmy, że musiałam użyć tych mocy przy zabiciu Montoyi. Tyle, że ja nie chciałam go zabijać! Ogarnęła mnie furia, nienawiść i chęć zemsty. To wszystkie emocje, które uruchamiają tą stronę mojej duszy. Nie panowałam nad sobą, a najgorsze jest to, że mi się to podobało! - przerywam i czuję jak mój puls przyspiesza, a oddech staje się cięższy. Samo to, że przypominam sobie wydarzenia z Pandemonium sprawia, iż rośnie moja zawiść. - Poza tym to nie był pierwszy raz! Pamiętasz jak straciliśmy Clary? Moje oczy były czarne, bo ogarnęła mnie ogromna złość. Kolejnym razem, kiedy omal nie zginąłeś przez demona. Chciałam tak bardzo odegrać się na nim, że demoniczna strona przeważyła, a moje oczy ponownie zmieniły kolor. BYŁY CZARNE JAK SMOŁA! - nie wiem czemu krzyczę, ale wiem, że jestem teraz bardzo wkurzona. - Ile razy jeszcze musi mi się to przydarzyć, abym pozostała w takim stanie na stałe?! Naprawdę chcesz tego doświadczyć?! - przez mój krzyk i zdenerwowanie nawet nie zwróciłam uwagi na to, że Jace stoi teraz przede mną. Twarzą w twarz.
- Carmen… uspokój się. - mówi wpatrując się głęboko w moje oczy. O nie. W tym momencie wiem, iż zmieniły kolor…
- Oh! - krzyczę i łapiąc się za głowę upadam na kolana. - Widzisz z jaką łatwością mi to przychodzi?!
Jace klęka przede mną i odciąga moje ręce od głowy, łapie mnie za dłonie i mocno ściska.
- Popatrz na mnie. - nie dopowiadam, tylko kręcę głową. - Popatrz na mnie. - ten powtarza spokojnym głosem. - tym razem słucham go i podnoszę głowę, aby zmierzyć się z jego wzrokiem.
Widzę jak Jace rozszerza oczy, kiedy wpatruje się w moje.
- Oddychaj głęboko. Razem ze mną. Oczyść umysł z nieprzyjemnych wspomnień. Pomyśl o czymś miłym. Co nie wiąże się ze złością, furią, czy nienawiścią. - Jace dyktuje mi co mam robić. Dziwię się, iż jeszcze nie ucieka gdzie pieprz rośnie. Przecież mogę go zranić. Staram się go posłuchać i oczyszczam umysł. Zamykam oczy i myślę o pierwszym razie, kiedy spotkałam Jace’a.
Stał za moim domem walcząc z demonem. Pamiętam do dzisiaj jego zdezorientowaną twarz kiedy to zaskoczyłam go tak wielką wiedzą na temat świata Nefilim. Zdaje się jakby od tamtego momentu minęły wieki, a tak naprawdę to ponad dwa miesiące. Tyle zdążyło się zmienić.
Prycham cichym chichotem kiedy przypominam sobie, jak zaskoczyłam Jace’a w walce. Przygryzam wargę i postanawiam otworzyć oczy.
Widzę jak Złotowłosy wpatruje się we mnie z uśmiechem.
- Widzisz? Potrafisz zapanować nad twoją demoniczną stroną.
- Moje oczy są już normalne? - pytam, a chłopak tylko potakuje głową. Nie czuję też już szybkiego bicia serca, a mój oddech uspokoił się.
- Czemu nie uciekłeś w chwili jak tylko zauważyłeś, że nie jestem już sobą? - pytam z zaciekawieniem.
- Carmen, nie boję się ciebie. Nie skrzywdziłabyś mnie. Poza tym, kim bym był gdybym uciekł zamiast starać się pomóc mojej dziewczynie? - mówi.
- A więc jestem twoją dziewczyną? - śmieję się całkowicie zmieniając temat.
- Coś w ten deseń. - Jace śmieje się wraz ze mną i przytula mnie podczas kiedy klęczymy na zimnej posadzce w nowojorskim Instytucie.

6 komentarzy:

  1. Zakochałam się w twoim blogu *-* <3
    Dziś zaczęłam go czytać i chce wiecej !!!!! Czekam na next jak najszybciej :3 ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział niesamowity! Dopiero do niego zajrzałam, po dość długiej przerwie :) co do Twojego komentarza u mnie, to jak widać od dawna czytam Twoje opowiadanie :3 i bardzo mi się podoba.
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie nadrobiłam! ♥
    Dziękuję ci, że nie przerwałaś opowiadania, bo naprawdę mi się podoba i to jedyny blog, który czytam o Darach Anioła.
    Przez prawie cały czas sprawdzałam, czy jest nowy, ale ostatnio w ogóle tu nie wchodziła, więc dobrze, że do mnie napisałaś ;)
    Rozdziały (obydwa) są cudowne ♥
    Coraz bardziej wkręcam się w historię Carmen i naprawdę cieszę się, że ma Jace'a, bo on pomaga jej w poradzeniu sobie z tymi diabolicznymi mocami
    Masz talent!
    Czekam na nexta! :3
    Nie mogę się doczekać!
    xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Twój Blog jest wspaniały. Masz naprawdę prawdziwy talent. Podoba mi się twój styl pisania, chociaż czasami mylisz czasy. Poza tym jest genialny, a pomysł oryginalny.
    Zapraszam cię na mój blog
    http://miastoanielskiejmilosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbia tego bloga! Strasznie ciekawi mnie czy te złe moce naprawdę wyrządzą komuś krzywdę z Instytutu, no i co z tą jej "matką"? Przyszła i ją zostawiła??

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten rozdział był dla mnie najlepszy, ponieważ zakochałam się w jego ostatniej scenie. Jest po prostu piękna! <3 <3 <3 I to:
    "- A więc jestem twoją dziewczyną? - śmieję się całkowicie zmieniając temat.
    - Coś w ten deseń."
    Po prostu genialne ;**
    ~Joasia

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!