sc Born With Sight: 20. Run Carmen, run.
Layout by Scar

14 mar 2015

20. Run Carmen, run.


"I can't drown my demons, they know how to swim"

Jace wbiega jak poparzony do siedziby Alicante. Kiedy tylko zauważa Roberta i Maryse stojącego wraz z Isabelle i Alec'iem, ten podbiega do nich, łapie Alec'a za ramiona i potrząsa nimi.
- Gdzie jest Clary?!
- W Instytucie. - odpowiada cicho Maryse.
Jace poważnieje, w jego oczach widać strach i panikę.
- Czy coś się jej stało?! - Złotowłosy niemal krzyczy.
- Jace...
- Co jest z Clary!? - echo krzyku Jace'a odbija się od wzorzystych sklepień.
- Została ranna. - mówi Isabelle. - Poważnie ranna. - dokańcza.
- I zostawiliście ją samą w Instytucie?!
- Jest z Max'em i poprosiliśmy o pomoc Magnus'a.
- A ten się zgodził? - wypalam z pytaniem.
- Tak, bez słowa. Robi co w jego mocy, żeby wyleczyć Fray. - nazwisko Clary, Isabelle wypowiada z nutką zirytowania. No tak, przecież Izzy lubi być w centrum uwagi, a teraz na pewno w nim nie jest.
Jace łapie się za włosy i opada na kanapę. Kiedy widzę go jak przejął się swoją siostrą, mam mieszane uczucia. Wiem, że to jego siostra i nic dziwnego, że się nią przejmuje, ale robię się nieco zazdrosna i jego reakcja dotyka mnie w dziwny sposób. Patrzę na niego smutnie, a kiedy nasz wzrok się spotyka, Jace lekko rozszerza oczy. Pewnie domyślił się jak ta sytuacja musiała dla mnie wyglądać.
Odwracam szybko wzrok i podchodzę do Izzy, aby mocno ją przytulić. Tak bardzo się martwiłam.

***

- Powinniśmy wszyscy wrócić do Nowego Jorku! - krzyczy Robert. Od godziny próbujemy opracować plan, dzięki któremu pozbędziemy się Valentine'a. Na razie nie ustaliliśmy absolutnie niczego. Od początku, gdy tylko zaczęliśmy spekulować, każdy przekrzykuje każdego, nikt się ze sobą nie zgadza. Tylko ja, siedzę na kanapie i nie odzywam się ani słowem. Mam w głowie pustkę, brak pomysłów, a szczególnie brak siły. Męczy mnie także ciągły strach, że zostanę zdemaskowana. Że moje moce wydostaną się na zewnątrz w ojczyźnie Nefilim. Nie chciałabym tego.
- Nie możemy wrócić, do Nowego Jorku. Tam jest teraz niebezpiecznie. - mówi Jace. - Dobrze, że Clary jest w Instytucie, przynajmniej nic jej na razie nie grozi.
- A co jak Valentine dostanie się do Idrisu? - pytam. Wszyscy zaskoczeni odwracają się ku mnie. - Przecież taki był jego cel, zanim ja z Jace'm przeszliśmy przez portal a Morgenstern nie zdążył. Ile potrwa zanim otworzy kolejny? Przecież ja tu jestem, a to jest dokładnie to czego chciał.
- Masz rację...- mówi Maryse. - W takim razie musimy wszystkim powiedzieć, żeby byli przygotowani na taką możliwość. Musimy także zwiększyć ilość straży i moc działania demonicznych wież.
Zastygam w miejscu...czy istnieje możliwość zwiększenia mocy demonicznych wież?! Co...co jak wtedy wszyscy będą wiedzieć kim jestem? Czuję jakby serce chciało mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Ściskam Jace'a za rękę, a ten od razu wie o co chodzi.
- Nie sądzę, żeby zwiększenie mocy wież było konieczne. Przecież działają dobrze. - mówi.
- Niby tak, ale jak Valentine przybędzie tu z hordą demonów, musimy mieć lepsze zabezpieczenie. Tak, żeby te demony w ogóle się tu nie znalazły, żeby nie można było wyłączyć działania wież.
- To naprawdę konieczne?
- Maryse ma racje. To konieczne. - przemawia Albert.
Do pokoju nagle wpada jakiś mężczyzna w czarnym ubraniu, najwyraźniej zdyszany. W dłoni trzyma coś białego.
Mężczyzna podchodzi do mnie. Marszczę brwi.
- Carmen, tak? - potakuję głową. - To dla Ciebie. - mężczyzna wręcza mi w dłoń małą białą kopertę. Obracam ją dookoła, ale nigdzie nie pisze od kogo ona jest. Siadam na kanapie i wyciągam z koperty małą kartkę zapisaną niedbałym pismem.
Carmen,
Jak cudownie, że ze mną współpracujesz. Chciałem Cię w Idrisie i Cię mam. Tyle, że nastąpiła zmiana planów. Jeżeli chcesz, żeby Clary i Max przeżyli, masz natychmiast wrócić do Nowego Jorku.
Jeśli tego nie zrobisz, zabiję Clary oraz brata Lightwood’ów.
Mogłabyś pomyśleć: “Przecież, nie zabije własnej córki.”
Mylisz się.
Jestem człowiekiem bez skrupułów, nie interesuje mnie kto ginie o ile to nie ja.
Masz czas do jutrzejszego popołudnia.
-V.
Moje dłonie niewiarygodnie się trzęsą, koperta upada na ziemię. Zaciskam zęby kiedy czuję jak znak na plecach pulsuje, a ja czuję ciepło w całym moim ciele. Nie. To nie może się stać. Szybko podnoszę się z kanapy i nie patrząc na resztę, aby nie zauważyli moich oczu, które pewnie teraz są czarne, łapię Jace’a za dłoń i wybiegam z pokoju.
- Zabierz mnie stąd. - mówię jak już opuszczamy pokój.
Jace ciągnie mnie wzdłuż korytarza, aż docieramy do tajemniczych drzwi. Nie wiem co kryje się za nimi, bo nigdy tu nie byłam, ale mam przeczucie, że Jace doskonale wie gdzie idziemy.
Wchodzimy do pomieszczenia, które okazuje się być biblioteką. Kątem oka dostrzegam pianino i ciemne kanapy, które wyglądają na bardzo wygodne. Siadam na jednej z nich, a Złotowłosy obok mnie.
- Oddychaj głęboko. - stosuję się do poleceń Jace’a i biorę głęboki wdech. Powtarzam to kilka razy, aż moje serce się uspokaja.
- Co było w liście? Od kogo był? - pyta Jace.
- Przyszedł od Valentine’a. - chłopak zaciska szczękę. - Powiedział, że mam jak najszybciej wracać do Nowego Jorku, bo inaczej Clary i Max zginą…- Jace robi skonsternowaną minę, lecz zaraz ospowiada. Jakby automatycznie.
- Nie możesz mu wierzyć Carmen. Nie możesz opuścić Idrisu. Valentine nie zabije swojej córki.
- Nie możesz tego wiedzieć. Wracam do Nowego Jorku, nie będę ryzykować.
- Morgenstern jest odważny, ale nie na tyle by zabić Clary. On jej potrzebuje, uwierz mi.
Chwilę zastawiam się nad słowami Jace’a i stwierdzam, że ma rację. Nie zabiłby Clary. Przez to jego plany legły by w gruzach.
- Oni naprawdę mają zamiar zwiększyć moc działania demonicznych wież. Muszę się stąd wydostać.
- Nie pozwolę na to. Zrobię wszystko, żeby do tego nie doszło. Nie martw się Carmen, nie martw się…

***

Zakładam ręce na piersi kiedy czuję jak chłodny wiatr smaga po moich nagich ramionach. Spoglądam w górę. Niebo mieni się milionem błyszczących gwiazd. Idris wygląda normalnie, nie różni się niczym od normalnego świata Przyziemnych.
Kopię mały kamyczek idąc wydeptaną ścieżką wśród docierającej do mojej łydki trawy. Nocnym Łowcom przydałaby się kosiarka…
- Hej, Carmen! - słyszę znajomy głos, lecz nie potrafię przypisać go do jednej osoby. Odwracam się i widzę jak chłopak z gęstą, czarną grzywą biegnie w moją stronę. Colin.
- Hej, co tu robisz o tej porze? - pytam.
- Ja? Chyba co ty tutaj robisz? - odpowiada pytaniem.
- Kręcę się tu i tam, potrzebowałam orzeźwiającego spaceru…
- Mogę dołączyć? - zaskakuje mnie. Chwilę się waham, lecz potem szybko odpowiadam.
- Jasne, prowadź. - uśmiecham się szczerze.
Idziemy w ciszy, Coli prowadzi mnie w głąb ogromnej łąki. Widać, że dobrze zna tereny. Przypuszczam, że jest w Idrisie od urodzenia i się tu wychował.
- A więc, przybyłaś tu z nowojorskiego Instytutu? - Colin wypala z pytaniem.
- Tak, kompletnie przypadkowo. To było nie do przewidzenia…
- Nigdy wcześniej nie byłaś w Idrisie?
- Nie, tak naprawdę to niedawno dowiedziałam się, że w ogóle jestem Nocnym Łowcą…
- Naprawdę? Jak to…?
- Długa historia, naprawdę…
- Chętnie posłucham. - Colin przystaje i z małym uśmieszkiem na twarzy wpatruje się we mnie. Jest przystojny, nawet bardzo, ale ten uśmiech działa na mnie niepokojąco…
- No więc dwa lata temu…- nie kończę gdyż słyszę ogromny huk a kątem oka dostrzegam czerwone światło dobiegające ze strony Alicante.
Razem z Colinem szybkim ruchem odwracamy się w stronę światła i zauważamy jak szczyty demonicznych wież żarzą się na czerwony kolor...czy to oznacza, że…
- Zwiększyli moce wież, nie spodziewałem się, że zrobią to tak wcześnie…- Colin wyprzedza moje myśli. Moje serce przyspiesza, robię się nerwowa i zestresowana, a co najgorsze towarzyszy mi uczucie przenikliwego ciepła. Wiem, że nie mogę pokazać się z tej strony Colinowi.
W ułamku sekundy zrywam się w szybki bieg w stronę domku gdzie przebywam z Jace’m.
Demoniczne wieże są skuteczniejsze. Znajdą każdego demona. Nawet tego ukrytego, bardzo głęboko, w ciele Nocnego Łowcy.

8 komentarzy:

  1. Zarąbisty. Prosimy szybko nexta. <333 weny.Pozdro ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuddoooowny rozdział! Chcę więcej! Czekam i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo jaaaaa. Niech Carmen szybko się chowa.
    Biedna, co ona musi przeżywać.
    Życzę weny i proszę o szybkiego nexta XD

    OdpowiedzUsuń
  4. oby Carmen zdążyła, przecież ona nie jest zła...
    Jace na pewno nie pozwoli jej skrzywdzić
    a co do tego Colina... jakoś nie mogę się do niego przekonać, wydaje mi się, że to taki wilk w owczej skórze...
    cóż, zobaczymy co wymyślisz i w jakim kierunku poniesie Cię wena i wyobraźnia.
    czekam na nexta, buziaki, redhead.

    OdpowiedzUsuń
  5. boze ten blog jest najlepszy:)

    OdpowiedzUsuń
  6. czekam na nowy, jesli bedzie:(<3

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć! Nominowałam cię do LBA! Więcej informacji tutaj --> http://jaceherondalerealstory.blogspot.com/2015/04/libster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Historia świetna ;)
    Nominowałam Cię do LBA ;)
    pytanka u mnie ==> http://krolewnawliceum.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!