"The great thing about my soul is that black goes with everything."
Biegnę co
sił. Moje stopy gwałtownie uderzają w wydeptaną ścieżkę na polanie zostawiając
w niej głębokie ślady. Nie oglądam się za siebie. Nie interesuje mnie to, że za
sobą zostawiłam Colina, który
pewnie zastanawia się teraz dlaczego tak nagle zerwałam się w bieg.
Czuję, że
uczucie przerażenia rośnie w mojej piersi nieubłaganie. Wypełnia mnie całą i
wydostaje się na zewnątrz w postaci niepewnych kroków podczas biegu, trzęsących
się dłoni. Zaciskam je w pięści, próbując się jakoś opanować, lecz to nic nie
pomaga.
Wieże
zwiększyły swoją skuteczność. Jestem w złym miejscu w bardzo nieodpowiednim
czasie. A może to moja osoba jest nieodpowiednia? Jestem wybrykiem natury,
dziwadłem, którym pogardzi każdy Nocny Łowca. Gdyby większość dowiedziała się o
tym kim jestem pomyśleliby, że jestem po stronie wroga i spiskuję przeciw Nefilim w ich własnej ojczyźnie. Nic
podobnego. Nie wybrałam tego życia, a pomimo tego, mogę za nie ostro zapłacić.
Nawet śmiercią.
Kiedy
znajduję się jakieś 10
metrówod domku, gdzie przebywam z Jace'm zaczyna padać deszcz. Krople wody spadajace z nieba uderzają w moje ciało,
sprawiając mi przy tym ból. Czuję jakby spadało na mnie stado igieł. Do końca
nie wiem czemu moje ciało jest w tym momencie tak wrażliwe. Biegnę jednak dalej
nie zwracając na to uwagi.
Wpadając do
domku jestem okropnie przemoczona, wystarczyła minuta na zewnątrz podczas
ulewy, a ja wyglądam jakbym właśnie wyszła z oceanu.
- Jace! - krzyczę szukając go po całym
domu. Wchodzę do małej kuchni. - Jace!
- w moim głosie słychać strach i desperację.
- Carmen? - Jace wychodzi
z łazienki, w pasie owinięty jest ręcznikiem. Jego włosy są mokre.
- Jace...-podchodzę do niego szybko. -
Zwiększyli skuteczność demonicznych wież. - oświadczam, a chłopak rozszerza
oczy.
- Już? Nie
spodziewałem się, że zrobią to tak szybko...
- Co teraz?
Co robimy? - nie potrafię wykrztusić ani słowa więcej. Czuję jak wszystko we
mnie pęka, a nadzieja ulatuje niczym para. Jestem skazana na niepowodzenie w
swoim życiu. To mój koniec. - Jace to koniec.
- Jaki koniec?
Co ty wygadujesz?! - widzę, że chłopak lekko się oburza. - Carmen nic ci nie
będzie. Mam plan.
Jace mnie zaskakuje. W ciągu sekundy
potrafił wymyślić jakikolwiek plan?
- Słucham
cię.
- Powiemy
wszystko o tym kim jesteś.
***
- Mam
nadzieję, że się nie mylisz, i że twój plan okaże się dobry. - mówię idąc ramię
w ramię z Jace'm w stronę siedziby Alicante.
- Carmen,
zaufaj mi. Wiem, że będą chcieli cię chronić. Pomimo tego, że płynie w tobie
krew demona, jesteś też Nefilim,
co czyni cię jedną z nas. A tacy jak my zawsze znajdą schronienie w Idrisie.
- Nie jestem
jedną z was Jace. Gdybym była,
wszyscy tutaj mieliby krew demona w swoich ciałach. - prycham.
- Nic już
nie mów, tylko daj sobie pomóc. - ton chłopaka jest nieco zgryźliwy. A może ja
naprawdę robię się już irytująca co chwile użalając się nad swoim żywotem?
Wchodząc do
Alicante, dziwię się, że wieże nie żarzą się ani na czerwono, ani na złoto, co
oznaczałoby, że wszyscy mają być w gotowości, ponieważ nieprzyjaciel wdarł się
do stolicy. A może wcale nie ma się o co bać?
***
- O czym
chcecie porozmawiać? - Richard, barczysty mężczyzna, z którym rozmawialiśmy
kiedy tu przybyliśmy siada na czerwonej kanapie, naprzeciw nas. Wygląda
groźnie. Czuję, że moje serce za chwilę wyskoczy mi z klatki piersiowej. Kiedy
wyobrażam sobie, co może zdarzyć się kiedy dowie się kim jestem, po moich
ramionach przebiega gęsia skórka. Mam nadzieję, że będzie odwrotnie.
-
Dowiedzieliśmy się, że zwiększyliście skuteczność wież...chcemy coś wytłumaczyć,
żeby potem nie było nieporozumień. Liczymy na twoją wyrozumiałość Richardzie. - Jace podkreśla
ostro jego imię, a ten przytakuje. Chłopak spogląda na mnie dając mi znak, że
mogę mówić.
- No
więc...- zaczynam mówić mocno zaciskając dłonie z nerwów. - Nie jestem zwykłym
Nocnym Łowcą. Na początku myślałam, że jestem zwykłym Przyziemnym, kiedy
odkryłam to. - podnoszę dłonie wewnętrzną stroną do góry, po chwili skupienia,
te zaczynają wydzielać oślepiające złote światło.
- To co
widzisz Richardzie. - to śmiercionośna, a zarazem dająca życie broń. Jace mówi
ze spokojem wpatrując się w moje dłonie. Richard spogląda na mnie z
zaciekawieniem.
- Ten
fenomen, to połączenie dwóch mocy. Jedna zabija, druga leczy. Nie wzięły się
one jednak znikąd. -tłumaczę ze spokojem, patrząc Richardowi w ciemne oczy.
- Skąd
zatem? - mężczyzna pyta przykładając dłoń do brody.
- Musimy cię
ostrzec. Nie postępuj pochopnie. Wysłuchaj jej do końca. - Złotowłosy stara się
jak może, aby uniknąć porażki.
- Zamieniam
się w słuch.
- Otóż, całkiem
niedawno na moich plecach zaczął tworzyć się pewien znak. - emocje na twarzy
Richarda wskazywały na to, że domyśla się o co chodzi. Możliwe, że kiedyś
spotkał się już z moim przypadkiem, tak samo jak Magnus, ten jednak nie
przerywa mi, lecz potakuje głową, na znak, żebym kontynuowała. - Wielki Czarownik Brooklyn'u wytłumaczył nam, że taki znak tworzy
się tylko u osób, które są potomkami Nefilim...
i demona. - zamknęłam oczy marszcząc brwi jakbym właśnie połknęła coś co
podrażnia moje gardło. - Jestem w
połowie Nocnym Łowcą, a w połowie demonem. - dokańczam zdanie wciąż z
zamkniętymi oczami. Czuję jak dłoń Jace'a zaciska się na mojej.
Kiedy je
otwieram, widzę że tym razem twarz Richarda nie wyraża żadnych emocji. Żadnego
zdziwienia, szoku lub złości.
- A więc to
prawda. Wszyscy w Idrisie o tym mówią, że wróciła córka Abigail. Nigdy nie chciałem wierzyć,
kiedy mówili, że Abby sprzymierzyła się z demonem i
spłodziła z nim dziecko. Uważałem to za głupie plotki, a ludzi, którzy je
roznosili za głupców. Ale teraz jestem pewien. Twoje podobieństwo do Abbytłumaczyłem jako przypadek i
wyrzucałem te myśli z głowy. - mężczyzna zacina się na chwilę lustrując moją
twarz. - Carmen Carter. Kto by pomyślał.
- To
wszystko? Nie zamkniecie mnie teraz w ciemnej celi?
- Dlaczego
mielibyśmy? Nie wybrałaś tego życia. Jesteś jedną z nas. Ciężar jakim jest
świadomość tego, że jesteś potomkiem demona, to ciężar, który nadała ci twoja
bezmyślna matka. My pomożemy ci go nieść.
- Naprawdę?
- czuję jak do moich oczu napływają łzy szczęścia. Nie zamkną mnie. Nie zabiją
za to kim jestem. - Dziękuję, Richardzie.
- Tak młoda
i doskonała Nocna Łowczyni nie powinna być spisana na straty. Byłbym głupcem
gdybym to zrobił. Chciałbym tylko, abyś wyświadczyła mi jedną przysługę.
- Cokolwiek,
Richardzie. Proś o cokolwiek.
- Kiedy Idris zaleje ciemność sprowadzona przez Valentine'a. Obiecuj, że staniesz po
naszej stronie.
W oczach
Richarda widzę desperację, ale i ciepło. Ciepło bijące z jego wnętrza. Wtedy
zdaję sobie sprawę z tego, że ten mężczyzna jest honorowym człowiekiem.
- Stanę po
waszej stronie, zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby raz na zawsze pożegnać Valentine'a.
***
W pokoju
znajduję się ja. Jest tu również Jace.
Isabelle, która ciepło się do mnie uśmiecha. Jest to jedyna osoba, poza Jace'm, której powiedziałam kim
jestem. Na kanapie z twarzą w dłoniach siedzi Maryse,
Robert natomiast stoi obok patrząc na mnie z zainteresowaniem. Alec stoi
obok Jace'a nie wyrażając emocji, co mnie w sumie
nie dziwi.
Wszyscy
trawią teraz natłok informacji na temat mojej osoby. Zdecydowaliśmy, że powiemy
wszystkim o tym co tak naprawdę ukryte jest głęboko w moim ciele. Skąd
pochodzę. Skąd się wzięłam.
Nie jestem
pewna jak zareagowali. Chowali twarze w dłoniach, bądź nie wyrażali żadnych
emocji. Nie było to do końca pomocne. Nerwowo bawiłam się dłońmi czekając, aż
ktokolwiek z nich coś powie. Coś co mnie uspokoi, że nic mi nie grozi.
- Gdybym
tylko wiedziała wcześniej...- Maryse zaczyna. - Obralibyśmy inną taktykę.
Pomoglibyśmy ci w inny sposób.
- Maryse, nie dało się zrobić nic
innego, nie dało się temu zapobiec. - odpowiadam spokojnym tonem.
- Cały ten
czas ukrywałaś to przed nami? Dlaczego?
- Jak to
dlaczego? Bała się, zwyczajnie bała się, że jej nie zaakceptujecie, że
wyrzucicie ją na zbity pysk na ulice Nowego Jorku i znów będzie zdana na
siebie. - Isabelle odpowiada za mnie za co jestem jej wdzięczna. Nie byłam
pewna, czy wyrażenie tego strachu w tym momencie przeszłoby mi przez gardło.
- Nigdy nie
zrobilibyśmy niczego podobnego. Jesteś jedną z nas. To, że jesteś potomkiem
demona nie było twoim wyborem. - kobieta patrzy na mnie z politowaniem. - A
więc jesteś córką Abby? I była u
nas w Instytucie? Boże, nie widziałam jej przez wieki.
- Tak, z
początku myślałam, że chce mi pomóc. Jednak ta okazała się zdrajcą i sprzedała
mnie w ręce Valetine'a. Takim
sposobem trafiliśmy tutaj z Jace'm...
- chciałam powiedzieć jeszcze, że potrafię porozumiewać się telepatycznie z Jace'm, ale wolę na razie zatrzymać
ten fakt dla samej siebie.
Nie
rozmawiałam wiele na ten temat ze Złotowłosym. Ten fenomen wydawał się być moim
najmniejszym problemem wokół wszystkich tych, które niedawno spadły na moje
plecy. Po prostu nie zaprzątałam sobie tym teraz głowy, nie wydawało się to
najważniejsze.
- No nic.
Wydaje mi się, że najlepszą rzeczą jaką możemy teraz zrobić jest wrócić do
domków i porządnie się wyspać. - przemawia Robert. Ma rację. Jestem wykończona,
za parę godzin snu oddałabym nawet życie. Muszę zregenerować siły na wypadek
konieczności walki. Co w tym momencie jest bardzo prawdopodobne.
***
- Carmen, dlaczego próbujesz uciec?
Wiesz, że nie dasz rady, a pomimo tego nie poddajesz się. Powoli jest to
irytujące. Czekam tylko na dzień twojego upadku kiedy to ostatecznie oddasz się
ciemnej stronie. Muszę przyznać, że jesteś silna. Chowasz mnie głęboko w sobie
nie pozwalając się wydostać. Pamiętaj jednak, że ja jestem silniejsza i
ostatecznie, to ja wygram i przejmę władzę nad twoim ciałem.
Carmen z
czarnymi oczami podchodzi bliżej mnie z gracją. Zachowuje się dystyngowanie,
jak dama. Próbuje ukazać mi jej wyższość. Nie pasuje to jednak do jej
charakteru. Czarnego, brudnego, złego, śmiercionośnego. Dziewczyna uśmiecha się
do mnie i znów przemawia.
- Nie zapominaj
kochana, twoja dusza jest czarna jak moja. Jak sama pewnie wiesz, czarny idzie
w parze ze wszystkim...
Siadam na
łóżku. W śnie odwiedziła mnie czarnooka Carmen. Łapię się za głowę i ciągnę się
za włosy.
- Mam cię
dość! - krzyczę w przestrzeń kierując słowa do własnego odbicia.
- Carmen?!
Co jest? - Jace przebudza się.
- Nic.
Przepraszam, że cię obudziłam. To tylko czarnooka Carmen.
- Znów?
Myślałam, że ona już cię opuściła.
- Nie mogła.
Jest częścią mnie.
Strasznie uwielbiam Twoje opowiadania. Pisz częściej :ccc I zostałaś nominowana do liebster award: http://duchsmierci.blogspot.com
OdpowiedzUsuńPiszesz naprawde fajnie kiedy next ?
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńSiadam na łóżku. W śnie odwiedziła mnie czarnooka Carmen. Łapię się za głowę i ciągnę się za włosy.
- Mam cię dość! - krzyczę w przestrzeń kierując słowa do własnego odbicia.
- Carmen?! Co jest? - Jace przebudza się.
- Nic. Przepraszam, że cię obudziłam. To tylko czarnooka Carmen.
- Znów? Myślałam, że ona już cię opuściła.
- Nie mogła. Jest częścią mnie.
Kocham ten fragment tak samo jak twojego bloga ;3 Nie przestawaj pisać, NIGDY i czekam na kolejny rozdział <3
Super opowiadania pisz więcej ;)
OdpowiedzUsuńBiorę udział w konkursie i miałam wybrać ulubiony rozdział...najbardziej lubię ten ze względu na końcówkę ;-),pięknie powiedziała,że ona jest częścią niej
OdpowiedzUsuń~ Oliwia
40 year-old Assistant Manager Arri Terbeck, hailing from Campbell River enjoys watching movies like "Rise & Fall of ECW, The" and Blacksmithing. Took a trip to Monastery and Site of the Escurial and drives a Ferrari 250 GTO. zobacz
OdpowiedzUsuńrozwod rzeszow
OdpowiedzUsuńkancelaria adwokacka w rzeszowie
OdpowiedzUsuń