sc Born With Sight: 22. Arrow
Layout by Scar

11 cze 2015

22. Arrow

"Módlcie się, by na waszej drodze nigdy nie stanęła Czarnooka Carmen."



Kilka następnych dni minęło spokojnie po tym jak wszyscy dowiedzieli się kim tak naprawdę jestem. Nie uczestniczę już w zebraniach, na których rozmawiamy o tym jak poradzić sobie z problemem jakim jest Valentine. Nie chcę już tego wszystkiego. Wszyscy mówią "Zrzuć ten ciężar z pleców." Nie sądzę, żeby to było możliwe kiedy wszyscy stale przypominają ci o tym, że jest coś z czym musisz się zmierzyć, coś czego musisz się pozbyć inaczej twoje życie skończy się na zawsze.

Każdy dzień spędzam siedząc na zielonej trawie przy jeziorze Lyn i pozwalam słońcu rozgrzewać skórę mojej twarzy. Kompletnie się wyłączam, nie myślę o niczym. Czuję się niemal jak warzywo, które nie robi nic, nie myśli tylko istnieje. Nie przeszkadza mi to jednak. W mojej głowie ostatnio działo się zbyt dużo, dlatego staram się dać odpocząć szarym komórkom.

Czasem czuję wyrzuty sumienia, że zamiast pomagać reszcie przy powolnym pozbywaniu się Morgensterna, ja całkowicie odłączona od świata, odpoczywam. Po długim namyśle, zawsze dochodzę do wniosku, że na to zasługuję. Moje rany muszą się zagoić.
    - Wszystko w porządku? - podskakuję w miejscu słysząc gruby męski głos. Odwracam się i pomimo rażącego słońca dostrzegam, że głos należał do Richarda. Mężczyzny, który ogromnie pomógł mi podczas tego kiedy dowiedział się kim jestem.  
    - Tak, wszystko gra. Odpoczywam.
    - Wszyscy martwią się twoją nieobecnością na zebraniach... Jace mówi, że tu przesiadujesz.
    - Nie chcę więcej słuchać o Morgensternie. Po prostu nie chcę. Kiedy słyszę jego imię, momentalnie ogarnia mnie strach.  
    - Nie wątpię. - słyszę w jego głosie zrozumienie. Richard głośno wzdycha po czym przemawia. - Chodź ze mną Carmen. Pokażę ci coś.

****

    Razem z Richardem wchodzimy do ciemnego pomieszczenia wyłożonego, potężnymi, jasnymi cegłami. Panuje tu przenikliwy chłód. Czuję gęsią skórkę na moich ramionach. Rozglądam się po całym pokoju i pod jedną ze ścian dostrzegam duży stół, coś w rodzaju biurka wykonanego z ciężkiego drewna. Na nim tlą się dwie świece, a obok stołu pod ścianami postawione są wysokie półki z ogromną ilością starych, zakurzonych ksiąg.
    Richard nic nie mówiąc podchodzi do jednej z półek i po chwili namysłu wyciąga jeden z grubych tomów. Kładzie ją gwałtownie na biurku, a z niej unosi się mgła kurzu. Podchodzę bliżej, trzęsą mi się dłonie. Nie wiem tak naprawdę co planuje ten mężczyzna.
    - Chcesz dowiedzieć się kim jest twój ojciec? - Richard rzuca pytanie bez żadnego owijania w bawełnę.  
    Marszczę brwi i czuję nagły ból w brzuchu. Mój ojciec? Skąd on może wiedzieć kim jest mój okropny ojciec-demon?!
    - Skąd wiesz kim jest mój ojciec? - pytam zaciskając pięści. To co powiedział Richard wywołało we mnie dosyć silne emocje, które wpływają na uruchomienie mocy. Spoglądam na księgę, mężczyzna otwarł ją na stronie, gdzie widniał opis demona pod nagłówkiem "Demony Główne". Czyżby mój ojciec pochodził z tej rasy? Nie zdążyłam się przyjrzeć, ponieważ Richard zaczął mówić.
    - Kiedy rozmawialiśmy o Tobie pominąłem jedną rzecz. - mężczyzna przerywa i spuszcza z siebie powietrze. - Kiedyś w Idrisie mieszkała dziewczyna imieniem Sonya. - Richard uśmiecha się na jej wspomnienie. - Jako mała dziewczynka była energiczna, żywiołowa, wszędzie było jej pełno, a w naszej ojczyźnie znał ją każdy... Kiedy dojrzewała powoli stawała się coraz bardziej poważna, zamknięta, znikała i nikt nie wiedział gdzie, dopóki nie przyszła do mnie po pomoc. Zawierzyła mi pewien sekret. - mężczyzna znów przystopował, jakby próbował utrzymać mnie i moje emocje w napięciu. - Powiedziała, że odkryła u siebie pewne moce. Mogła zarówno leczyć jak i zabijać.
    Nie wiem czy dobrze zrozumiałam słowa Richarda. Czyli to znaczy, że nie jestem pierwsza w swoim przypadku?! Ale, ale... mam tyle pytań!  
    - Jest tutaj? Mogę z nią porozmawiać? - pytam głośno.
    - Niestety nie ma jej w Idrisie. - Richard mówi zbolałym głosem.  
    - A gdzie jest?
    - Nie żyje. Zabiłem ją. - jego słowa wypowiadane są ze spokojem, jakby była to najbardziej przyziemna rzecz.
    Serce zaczyna mi mocniej bić. Coś jest nie tak.  
    - Dlaczego ją zabiłeś? - pytam marszcząc brwi i cofając się do tyłu.
    - Taki rodzaj jak ona nie jest dopuszczalny wśród naszej rasy. Jesteście abominacją, która nigdy nie powinna powstać. Nocni Łowcy powinni gardzić takimi, a nie się z nimi sprzymierzać.
    Słowa Richarda dotykają mnie prosto w serce. Myślałam, że mnie zaakceptował, że próbuje mi pomóc.
    - Czy to znaczy, że...
    - Tak Carmen nadszedł twój koniec.
    Potem czuję tylko jak ktoś uderza mnie mocno w tył głowy. Tracę przytomność.

****

    - Wypuśćcie mnie! - uderzam ponownie mocno w grube i zimne pręty kraty. Nic nie rozumiem. Richard zwodził mnie od początku i podszedł mnie z mojej słabej strony, aby potem pojmać mnie i zamknąć. Co się teraz stanie? Czy skończę tak jak Sonya? Próbuję uwolnić trochę swojej mocy, ale na nic. Po chwili orientuję się, że na ścianach widnieją te same znaki, które powstrzymały mnie od użycia mocy wtedy kiedy zamknął mnie Valentine.  
    Z głośnym krzykiem siadam pod jedną ze ścian i zaczynam zastanawiać się czy w tej celi przebywała również Sonya. Nie zdążyłam nawet zastanowić się nad tym co powiedział mi ten zdrajca.
    Chciałabym poznać tą dziewczynę, porozmawiać z nią, dowiedzieć się skąd to wszystko się wzięło. Ale nie mogę. Ona dawno już nie istnieje i nie wiadomo czy w ogóle istniała i czy nie była to tylko zmyślona historia, by mnie podejść. Tak czy owak, wyszło na to, że zostaję z tym problemem sama. A już miałam choć trochę nadziei.
      "CARMEN! CARMEN!" Z zamyślenia wyrywa mnie głos w mojej głowie. Jace.
      "Jace?! O Boże, Jace tak dobrze cię słyszeć."
    " Co się stało Carmen? Gdzie jesteś?"
    "Richard chciał ze mną porozmawiać, a okazało się, że wszystko było                 podstępem i zamknął mnie w celi... A ty... gdzie jesteś?"
    "A niech mnie! Carmen... mnie też zamknęli."  
    Kiedy słyszę te słowa ogarnia mnie przerażenie. Jak to go zamknęli? Przecież Jace nie zrobił nic złego! Wszystko zaczyna mieszać się jeszcze bardziej niż wcześniej.  
     "Jak to zamknęli?! Boże, co oni planują. Jace...Jace czy to mój koniec?"
    " Nie wiem Carmen, nie wiem..."
    "Boję się."
    "Wiem, ale pamiętaj, kocham c..."
    "Jace? Jace?!"
    Serce przyspiesza. Coś nam przerwało. Kiedy wyobrażam sobie co mogą zrobić Złotowłosemu serce mi się łamie.  
    - Wychodź okropna istoto! - gburowaty strażnik otwiera drzwi celi. Niepewnie podnoszę się z mokrej ziemi i podchodzę do wyjścia. Strażnik łapie mnie od tyłu za ręce, tak, że nie jestem w stanie wykonać, żadnego ruchu. Po chwili dochodzi inny strażnik, który na głowę zakłada mi śmierdzący worek. Krztuszę się. Smród jest okropny.
      - Idź! - strażnik popycha mnie, a ja idę przed siebie nie wiedząc dokładnie gdzie.

****

    Czuję jak ktoś przywiązuje mnie do czegoś twardego. Nic nie widzę, słyszę tylko krzyki.  
    "Zabić ją!"
    " Potwór!"
    "Wynaturzenie!"
    Po chwili śmierdzący worek na mojej głowie zostaje gwałtownie ściągnięty, a ja widzę tłumy Nocnych Łowców skandujących obraźliwe teksty, krzyczących. Próbuję obrócić się wokół siebie, ale nie potrafię. Zostałam przywiązana do drewnianego pala na środku placu, a wokół mnie stoją Nefilim. Spoglądam przed siebie i widzę Richarda na wysokim podeście patrzącego na mnie z pogardą. Obok niego na kolanach, związany klęczy Jace.
    - Jace! Zostawcie go! - krzyczę, jednak po chwili tego żałuję kiedy gruba ręka strażnika uderza mnie mocno w policzek.
    - Zamknij się!
    Syczę z bólu. A ludzie zebrani wokół mnie śmieją się z mojego nieszczęścia. W tłumie dostrzegam Maryse, Roberta, Aleca i Isabelle, z przerażonymi minami. Isabelle płacze, a Alec nie patrzy na mnie tylko trzyma głowę w dłoniach.
    Boli mnie ten widok. Wszystko wskazuje na to, że dzisiaj mój żywot dobiegnie końca.
    - Carmen Levan! - rozlega się głośny krzyk Richarda. - Zostajesz oskarżona o włamanie się do naszej ojczyzny, okłamanie nas i zwodzenie. Przyszłaś tu jako Nocny Łowca, a ukryłaś zawartego w sobie demona. Gardzimy takimi ludźmi! Nocni Łowcy cechują się szczerością i honorem, ty nie posiadasz tych cech. Zatem nie możesz nazwać siebie Nefilim. Jesteś abominacją której nie można zaakceptować!
    Słowa mężczyzny ranią niczym wbijane noże w klatkę piersiową. Nie chcę tego więcej słuchać.  
    - Nie wiemy czy współpracujesz z Valentine'm, ale wiemy jedno. Wszystko dobiega właśnie końca. Zostajesz skazana na śmierć! A twój towarzysz, Jace Wayland na długoletnie przebywanie w lochach za wprowadzenie cię do Idrisu. Uważamy go za zdrajcę gatunku.
    - Brednie! - słyszę głos Isabelle, który niestety zostaje zignorowany przez resztę.
    - Twój żywot kończy się teraz. Jakieś ostatnie słowa?
    Czuję jak buzująca moc w moich żyłach rośnie. Nie mogę jej jednak użyć, w jakiś sposób zabezpieczyli ją przed uwolnieniem. Złość i nienawiść wzrasta w mojej piersi, czuję jak moje serce przepełnia się czernią. Głośno oddycham. Moja klatka piersiowa unosi się i opada gwałtownie.
    Zamykam oczy, a po chwili je otwieram. Wiem, są czarne.
    - Módlcie się, by na waszej drodze nigdy nie stanęła Czarnooka Carmen.
    Richard wykrzywia usta w niecnym uśmieszku i napina strzałę na łuku.  
    - Żegnaj Carmen. - przemawia i wypuszcza strzałę.
    Czuję jak strzała przeszywa mnie na wylot. Zaczynam krztusić się własną krwią. Spoglądam na przerażonego Jace'a, zaczyna rozpaczliwie krzyczeć.
    - Nie!!
    Z moich ust wydobywa się długi i donośny krzyk. Zanim umieram, odczuwam uczucie, że mam ochotę zabić wszystkich, którzy mnie skrzywdzili. Ogarnia mnie wściekłość.
    Moje dłonie trzęsą się, czuję, że moc buzuje w nich idąc w górę w stronę palców. O tak, czuję to. Nie wiem jak to możliwe, ale wiem, że zaraz się wydostanie.  
    W ułamku sekundy rozpętuje się chaos.
    Moc wydostaje się pomarańczowym promieniem i pierwsze co kieruje się w stronę Richarda, który jednak szybko unika uderzenia i spada z podestu na ziemię.      Krzyczę, machając dłońmi w każdą stronę powodując spustoszenie w stolicy Nocnych Łowców. Jestem tak wściekła. Pozwalam Czarnookiej Carmen zawładnąć moim ciałem.  
    W pewnym momencie czuję, jak moc przerasta mnie i rozrywa od środka. Upadam na kolana i staram się zebrać w sobie. Spoglądam na swoją klatkę piersiową, w której tkwi strzała. Próbuję złapać grot strzały za moimi plecami i przełamuję go. Po chwili z impetem wyciągam ją z mojego wnętrza. Rzucam nią w Nocnych Łowców kłębiących się pode mną.  
    - Zadarliście z nieodpowiednią osobą! - pierwszy raz czuję tak ogromny przypływ mocy. Przed oczami widzę Czarnooką Carmen, która uśmiecha się do mnie. Odpowiadam jej uniesieniem brwi i małym uśmieszkiem.
    - Carmen! Opanuj się! - słyszę krzyk Złotowłosego, ale ignoruję go. - Carmen! To cię przerośnie! - chichoczę słysząc żałosne stwierdzenie Jace'a.
    Kładę dłoń na swojej klatce piersiowej i wydobywam moc leczniczą. Po kilku sekundach dziura po strzale zasklepia się i czuję się jak nowo narodzona. Pierwszy raz używam jej na sobie.
    Zeskakuję z podestu z palem, do którego byłam przywiązana i idę wśród Nefilim, którzy usuwają się przestraszeni z mojej drogi. Idę wprost to Richarda. Ten próbuje uciec, ale doganiam go i powalam na ziemię. Siadam na nim okrakiem i uderzam pięścią w twarz.
    - Mówiłam, że nie chciałbyś, aby na twojej drodze stanęła Czarnooka Carmen.  
    - Carmen!- słyszę krzyk i nagle ktoś powala mnie na ziemię, tym razem ja znajduję się pod kimś. Otwieram szybko oczy i zauważam Jace'a, który uwolnił się z kajdan. - Carmen! Wróć do mnie!  
    - Puść mnie! On zasługuje na śmierć!
    - Będziesz tego żałować.  
    - Puść mnie!! - próbuję się wyrwać, lecz na marne. Nie chcę go zabijać, dlatego nie używam mocy. - Przysięgam, że jeżeli mnie nie puścisz to cię zabi... - nie kończę ponieważ Jace szybko całuje mnie w usta. Oddycham gwałtownie nie wiedząc co się dzieje. Zwykła Carmen wraca na miejsce. Nie! Muszę pozbyć się Richarda! Tego zdrajcy! Kiedy ostatki Czarnookiej Carmen znikają wypuszczam głośno powietrze z ust, a potem tracę przytomność.

****

    -Trzymam cię, nie mam zamiaru puszczać. - słyszę przemawiający do mnie głos, który nie należy do Złotowłosego.
    Ktoś niesie mnie na rękach. Nie mogę stwierdzić więcej. Dalej jestem w połowie nieprzytomna.  
    Ostatnie co czuję to uderzenie przenikliwego zimna.


                                                                                                                                                                                                                                                    
                                                                                                                                      

11 komentarzy:

  1. Super rozdział, opowiadanje i wgl cały blog ;) życzę weny i czekam na next:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow super! ciekawe jak to wszystko się skończy. Biedna Carmen... Tak się bała że uznają ją za potwora no i proszę co się stało :< Mam nadzieję że wszystko się ułoży :) w wolnych chwilach zapraszam do siebie : http://elizabethanders.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham, kocham, kocham! I nie mogę się doczekać następnego !!

    OdpowiedzUsuń
  4. Łoł. Nic więcej tylko ŁoŁ

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest po prosytu świetne. Oby tak dalej!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiem że to nic nie zmieni ale nie rób z Clary takiej słabej i mało ważnej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka jest historia, Clary została ranna i została w Instytucie. Jak akcja wróci z powrotem do NY, Clary odegra dużą rolę.

      Usuń
  7. Lubię Twojego bloga dlatego nominowałam Cię to LBA. Mam nadzieję, że odpowiesz :D
    http://alexxxowe-twory.blogspot.com/2015/06/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Genialny rozdział. Fajne że piszesz to inaczej niż wszyscy :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mega rozdział. Kiedy nekst ?

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!