"Everybody wants to go to heaven, but nobody wants to die."
Ta kobieta jest moją
matką. W pomieszczeniu nastaje cisza, można poczuć tylko nienawiść zawieszoną
pomiędzy nami w powietrzu. Nie rozumiem tej kobiety. Jak można tak ślepo
wierzyć w tak okrutnego człowieka jakim jest Valentine? Jak można zdradzić
własną córkę dla swoich celów? Jak można być tak bezwzględnym?
- Zakończ to Carmen, i
tak nie wygrasz córeczko. - Abigail uśmiecha się do mnie złowrogo. Nie potrafię
na nią patrzeć. Obrzydza mnie fakt, że ktoś taki potrafi żyć na tym świecie bez
wyrzutów sumienia.
- Ani mi się śni
mamusiu. - rewanżuję się. Zamierzam podbiec do niej i złapać ją za szyję tak
mocno, aż się udusi, ale ktoś mi przerywa.
Valentine podnosi się
z ziemi i to on łapie mnie za nadgarstki w geście nienawiści.
- Wiesz jak kończą
Nocni Łowcy, którzy dopełniają zdrady? - mężczyzna mocno ściska mój nadgarstek,
który robi się cały siny. Ignoruję to jednak zaciskając zęby.
- Nie wiem, może
powinnam zapytać ciebie? - prycham. Valentine śmieje się gardłowo ukazując
pogardę.
- Ja nie dopuściłem
się zdrady, to ONI zdradzili mnie, miałem wielkie plany. Chciałem dobrze, ale
to Nefilim zbuntowali się przeciwko mnie nie wiedząc jak wiele mogło zmienić
się na lepsze!
- Chyba zbyt
przeceniłeś swoje możliwości. Owszem, można było zmienić coś na lepsze, ale nie
w sposób jaki wybrałeś ty! Poszedłeś na łatwiznę, sprzymierzyłeś się z wrogiem.
Gardzę takimi ludźmi! - czuję jak uścisk Morgensterna staje się mocniejszy wraz
z wypowiadanymi przeze mnie słowami, które jak się domyślam denerwują go.
- Nic nie zrobisz Carmen.
Nic. Możesz tylko zginąć...z moich rąk. Na nic mi się nie przydasz. Nie
toleruję zdrajców.
- Marzenia co prawda
masz wielkie, ale nie potrafisz przewidzieć ruchów wroga. Nie przewidziałeś, że
mam specjalną broń...
Z impetem wyrywam się
z ucisku mężczyzny wydając z siebie gardłowy krzyk. Valentine wścieka się
upadając na drewnianą podłogę.
- Sonya! - krzyczę
szybko podbiegając do mnie. - Złap moją dłoń! - dziewczyna bez zastanowienia
podaje mi swoją dłoń i obie w tym samym czasie staramy skupić swoje myśli na
jednym celu. Poskromieniu Morgensterna.
Patrzę w stronę
Abigail. Kobieta robi krok w naszą stronę wysuwając ręce. Prawdopodobnie chce
nas powstrzymać. Kiedy obie z Sonyą spoglądamy na nią ta automatycznie odlatuje
w tył przygwożdżona do ściany. To co właśnie zrobiłyśmy zadziwia mnie. Abigail
nie potrafi się ruszać, widzę tylko jej zawistne spojrzenie.
Czuję kłębiącą się w
moim ciele moc, która bardzo chce wydostać się na zewnątrz. Czuję się tak jak
wtedy kiedy użyłam jej po raz pierwszy. Czuję to dziewicze uczucie. Myślę o
wszystkich osobach, które zginęły podczas ostatnich niefortunnych zdarzeń i
myślę o przykrych momentach jakie przydarzyły się mnie i osobom, które niedawno
poznałam. O Jacie, Clary, Sonyi, Maryse, Robercie, Simonie, a nawet Colinie,
który z własnej inicjatywy postanowił nam pomóc i teraz wraz z resztą czeka na
jakikolwiek znak z mojej strony.
Te myśli wystarczają,
abym odczuła apogeum mojej mocy.
"Już czas."
- mówię do Jace'a.
Słyszę jak przez drzwi
wpadają moi współpracownicy. Widzę zdezorientowaną minę Valentine'a, który nie
ma już odwrotu.
- To twój koniec. -
mówię i wraz z Sonyą podchodzę bliżej niego.
Używamy tej samej
sztuczki na Morgensternie co na Abigail. Mężczyzna nie potrafi wykonać ani
jednego ruchu.
Odchylam głowę do tyłu
i zamykam oczy. Pomimo jednak, że są zamknięte widzę jasność. Wtedy wiem, że
wraz z Sonyą stałyśmy się jednością. Nasze ciała jarzą się jasnym światłem
wypełnionym przez nasze moce. Jest gorąco, ale czuję spokój.
- Sprawię, że będziesz
żałować. - do moich uszu dociera spokojny głos Morgenstern'a, który pomimo
mojego spokoju przeraża mnie.
Nie pozwalam mu więcej
mówić. Wyciągam dłoń przed siebie i kieruję w stronę Valentin'ea. Czuję moc
Sonyi przepływającą do mojej dłoni. Czuję coś obcego, ale coś co próbuje mi
pomóc.
- Żegnaj. - wypowiadam
jedno słowo po czym bez zastanowienia uwalniam moc.
Otwieram momentalnie
oczy i widzę jak snop jasnego światła godzi Morgensterna w klatkę piersiową.
Kiedy zadaję cios, moja własna moc odrzuca mnie i Sonyę do tyłu. Słyszę głośny
huk i nie wiem czy to przez uderzenie w Valentine'a, czy to moja głowa
odbijająca się od ściany.
- Carmen! - słyszę
czyjś głos nawołujący moje imię.
Moje wnętrze przeszywa
okropny ból. Czuję jakby moje wnętrzności stopiły się. Oddycham ciężko i z
trudem, ale szybko. Moje serce niemal uderza w moje żebra. Czuję
jakbym...umierała.
- Carmen! - widzę jak
znajoma postać podbiega do mnie kładąc mi dłonie na brzuchu. - O nie! Niech
ktoś mi pomoże! - rozpoznaję głos Jace'a. Chłopak podnosi dłonie przed twarz i
widzę, że są całe z krwi. Moja moc musiała się odbić i ugodzić we mnie i Sonyę.
Spoglądam na bok i widzę, że ona też się nie rusza, ale jest przytomna. Patrzy
mi w oczy i dostrzegam w nich motywację.
- Od..odsuń się. -
mówi nagle Sonya do Jace'a. Marszczę brwi. Chłopak pomaga jej przysunąć się do
mnie, a ta momentalnie kładzie dłonie na mojej ranie.
- Sonya nie, to cię
zabije. Nie rób tego! - próbuję ją powstrzymać, ale nie potrafię wykonać
żadnego ruchu. Całe moje ciało jest obolałe. W pewnym momencie zaczynam się
krztusić i widzę jak z mojej buzi wydostaje się krew. - Jace nie pozwól jej! -
mówię do niego, ale on tylko kręci głową.
- Carmen. To ty pozwól
mi. Chcę to zrobić dobrowolnie. Pozwól mi cię uratować. - dziewczyna patrzy głęboko
w moje oczy próbując mnie przekonać. Ale ja nie chcę żeby mnie ratowała. Nie
chcę żeby umierała. Wolę abyśmy obie odeszły z tego świata. - Sonya proszę...-
znów się krztuszę.
- Muszę się
pospieszyć. - dziewczyna już nie zważa na moje słowa.
Z moich oczu
wydobywają się łzy kiedy widzę jak dziewczyna kładzie swoje dłonie ponownie na
mojej ranie i skupia się na użyciu mocy uzdrawiającej.
- Przepraszam Sonya. -
mówię przez łzy.
- Musisz żyć.
To były ostatnie słowa
jakie usłyszałam z ust dziewczyny, a ostatnią rzeczą jaką poczułam to spokój i
moje myśli odpływające gdzieś daleko...
4 dni później
Otwieram oczy.
Wszystko wydaje się zbyt jasne i rażące. Mrużę oczy, aby powoli przyzwyczaić
się do jasności w pomieszczeniu jakim się znajduję. Moja głowa pulsuje bolesnie
na co momentalnie się krzywię. Spoglądam w dół i widzę moje ciało przykryte
białą kołdrą, a tuż przy moich biodrach widzę złote włosy wyróżniające się na
kołdrze. Dopiero wtedy czuję, że moją dłoń ściska inna. Jace wydaje ciche
dźwięki oddechu.
Ile byłam nieprzytomna
od...wszystko do mnie trafia.
Sonya nie żyje.
Valentine dalej żyje.
- Jace...- szturcham
go lekko. - Jace! - chłopak momentalnie przebudza się i zdzwiony patrzy na
mnie.
- Carmen! Obudziłaś
się! - chłopak niemal krzyczy i po chwili mocno przytula mnie. Kiedy odsuwa się
widzę łzy w jego oczach.
- Ile spałam? - pytam.
- Cztery dni. - Jace
mówi a ja otwieram oczy ze zdziwienia. - Wcale się nie dziwię, w końcu zabiłaś
Valentine'a...
- Zabiłam?! Nie, nie,
on jeszcze żyje. - mówię twierdząco.
- Nie, Carmen,
widziałem go. Zbir nie żyje. - czuję dziwne poczucie ulgi, ale również
niepewności.
- Sonya...nie
przeżyła? - pytam czując zbierające się w moich oczach łzy.
Chłopak nic nie
odpowiada tylko kręci głową nie patrząc mi w oczy.
- Dlaczego jej na to
pozwoliłeś? - mówię spokojnie. Jace marszczy brwi i spogląda na mnie z
niedowierzaniem.
- A czego się
spodziewałaś Carmen? Że pozwolę ci tak po prostu umrzeć, kiedy było możliwe
uratowanie ciebie?
- Przeze mnie nie żyje
Sonya! Jak myślisz jak się z tym czuję? - krzyczę co sprawia, że czuję ból.
- Spokojnie, nie
nadwyrężaj się. - chłopak poprawia się na łóżku i spogląda mi prosto w oczy. -
Słuchaj Carmen. Zawsze wybiorę ciebie. Nie mógłbym żyć ze świadomością, że cię
nie ma rozumiesz? Kocham cię i bez ciebie byłbym nikim. - wydycham powoli
powietrze z ust.
- Kocham cię Jace. -
łapię go mocno za dłoń. - Dziękuję.
- Pamiętasz co
powiedziała Sonya? - chłopak pyta, a ja próbuję sobie przypomnieć. Po chwili
już wiem.
- Musisz żyć. -
wypowiadam cicho.
- Dokładnie, dlatego
posłuchaj osoby, która poświęciła dla ciebie życie i wypełnij jej prośbę.
Pozostań żywa jak najdłużej potrafisz.
W odpowiedzi lekko
tylko potakuję głową i nie mówię nic więcej.
- No a teraz ktoś na
ciebie czeka. Nie chcę go do ciebie dopuścić, ale nie mam wyjścia. - od razu
wiem o kogo chodzi.
- Jest tutaj? - Jace
potakuje głową. - Wpuść go, miejmy to za sobą. - Jace wyokonuje moje polecenie
i wychodzi ze skrzydła szpitalnego. Po paru minutach wraca, a wraz z nim przez
drzwi przechodzi Richard.
- Witaj Carmen. - mówi
do mnie. Na jego twarzy widzę zadrapania i sińce. Robi mi się głupio
uświadamiając sobie, że to moja wina.
- Richardzie. -
odpowiadam.
- Zaskoczyłaś nas
wszystkich. Myśleliśmy, że nas zdradzisz, a ty pomogłaś nam wszystkim...
- Nie tylko ja. Sonya
mi pomogła...- mówię myśląc, że go zaskoczę.
- Tak wiem. Słyszałem.
- mężczyzna na chwilę cichnie. - Nie zapominaj jednak jakie szkody wyrządziłaś
w Idrisie. - w tym momencie do pokoju wchodzi Magnus Bane. Spogląda na mnie z
wyrazem uszanowania i potakuje głową. Staje przy łóżku.
- Cześć Carmen. -
łapie mnie za dłoń i deliaktnie ją ściska. Uśmiecham się do niego.
- Wracając. -
odchrząkuje Richard. - Kara jest nieunikniona i zdecydowaliśmy, że ukarzemy cię
tylko połowicznie jednakowo upewniając się, że nigdy nie wyrządzisz szkody
nikomu ani niczemu. - słucham jego słów i patrzę na niego z odrazą. Przełykam
głośno ślinę.
- Słucham zatem. -
mówię twardo.
- Skonsultowaliśmy się
tutaj z Magnusem i ustaliliśmy, że pozbędziesz się swojej demonicznej strony. -
kończy Richard a ja zaczynam się trząść. Wiem, że to moja kara i muszę ją
przyjąć, ale nie wiem czy chcę stracić swoje moce. Z drugiej strony to nigdy
nie będzie mnie już męczyć. Mogę być całkowitym Nocnym Łowcą, którym poniekąd
chcę być...
- Tak się da? - pytam
marszcząc brwi.
- Znalazłem na to
sposób. - mówi Magnus.
- Jeśli się nie
zgodzisz. Zrobimy to co od początku mieliśmy zrobić. - wiem o co mu chodzi.
- Carmen, zgódź się. -
mówi Jace.
Nie myślę nad tym
długo. Nie mogę nic innego zrobić.
- Zgadzam się. - mówię
a na twarz Richarda wstępuje uśmiech.
****
Dwa dni później czuję
się już dobrze. Ból poniekąd minął. Rana na brzuchu się zasklepiła. Leżę na
brzuchu na łóżku Jace'a w ciszy. Chłopak podnosi moją koszulkę na plecach i
zaczyna śledzić palcami mój znak, który jeszcze tak niedawno tam się wypalił.
- Jesteś pewna, że
chcesz się pozbyć swojego drugiego ja? - Jace pyta cicho.
Myślę nad jego
pytaniem wiedząc, że moja odpowiedź jest tylko jedna.
- Nie jestem. -
odpowiadam zdecydowanie.
- Wiesz, że nie masz
odwrotu, prawda?
- Wiem Jace. Wszystko
przez moją głupotę. - mówię karcąc się w myślach.
- Ale to znaczy, że
rozstaniesz się na zawsze z Czarnooką Carmen.
Nie myślałam o tym
wcześniej. Rytuał odbędzie się już dzisiaj o północy. I będą tam wszyscy.
Wszyscy dopilnują, aby słowo stało się ciałem.
- Co się stało z
Abigail? - pytam ponieważ chcę jak najszybciej zmienić temat.
- Uciekła przez portal
kiedy ty i Sonya...wiesz. - momentalnie czuję złość.
- Musimy ją złapać! -
mówię nerwowo.
- Tym się nie martw
Carmen, w Idrisie się nią zajmą. Wybrała najgorszą drogę ucieczki. - po jego
słowach uspokajam się i próbuję odciągnąć swoje myśli od wszystkiego.
- Mam coś dla ciebie,
ale musimy się ubrać i wyjść na zewnątrz. - marszczę brwi zastanawiając się co
knuje Jace.
- Już się
niecierpliwę. - chichoczę.
****
Kiedy Jace ściąga mi
przepaskę z oczu orientuję się, że znajdujemy się w stoczni gdzie ja i Jace
spotkaliśmy się po raz drugi. Oglądam się dookoła i zauważam, że na całym
placu, w różnych miejscach zostały poustawiane beczki, metalowe belki i inne
przedmioty.
- O co chodzi? - pytam
się czując zimny powiew wiatru na twarzy.
- Te przedmioty to
twoje cele. - tłumaczy Jace. - Skoro to twój ostatni dzień z twoją mocą.
Pomyślałem, żebyś jeszcze z niej skorzystała...Tak na pożegnanie. - złotowłosy
uśmiecha się do mnie, a ja odwzajemniam uśmiech. - Tylko ostrożnie, żebyś nie
straciła przytomności. - Jace macha mi palcem przed twarzą, a ja z chichotem go
odpycham.
Wciągam mocno
powietrze do ust, aby wypełniło całe moje ciało. Dzisiaj, po raz pierwszy użyję
mocy, która będzie napędzana przez inne uczucie niż zawsze. Będzie to uczucie
ulgi.
- No to zaczynajmy
grę. - mrużę oczy z zawadiackim uśmiechem na twarzy i obieram swój pierwszy
cel...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo zależy mi na Twojej opinii!