sc Born With Sight: 27. Unnecessary death
Layout by Scar

18 lis 2015

27. Unnecessary death

"Everybody wants to go to heaven, but nobody wants to die."

Ta kobieta jest moją matką. W pomieszczeniu nastaje cisza, można poczuć tylko nienawiść zawieszoną pomiędzy nami w powietrzu. Nie rozumiem tej kobiety. Jak można tak ślepo wierzyć w tak okrutnego człowieka jakim jest Valentine? Jak można zdradzić własną córkę dla swoich celów? Jak można być tak bezwzględnym?
- Zakończ to Carmen, i tak nie wygrasz córeczko. - Abigail uśmiecha się do mnie złowrogo. Nie potrafię na nią patrzeć. Obrzydza mnie fakt, że ktoś taki potrafi żyć na tym świecie bez wyrzutów sumienia.
- Ani mi się śni mamusiu. - rewanżuję się. Zamierzam podbiec do niej i złapać ją za szyję tak mocno, aż się udusi, ale ktoś mi przerywa.
Valentine podnosi się z ziemi i to on łapie mnie za nadgarstki w geście nienawiści.
- Wiesz jak kończą Nocni Łowcy, którzy dopełniają zdrady? - mężczyzna mocno ściska mój nadgarstek, który robi się cały siny. Ignoruję to jednak zaciskając zęby.
- Nie wiem, może powinnam zapytać ciebie? - prycham. Valentine śmieje się gardłowo ukazując pogardę.
- Ja nie dopuściłem się zdrady, to ONI zdradzili mnie, miałem wielkie plany. Chciałem dobrze, ale to Nefilim zbuntowali się przeciwko mnie nie wiedząc jak wiele mogło zmienić się na lepsze!
- Chyba zbyt przeceniłeś swoje możliwości. Owszem, można było zmienić coś na lepsze, ale nie w sposób jaki wybrałeś ty! Poszedłeś na łatwiznę, sprzymierzyłeś się z wrogiem. Gardzę takimi ludźmi! - czuję jak uścisk Morgensterna staje się mocniejszy wraz z wypowiadanymi przeze mnie słowami, które jak się domyślam denerwują go.
- Nic nie zrobisz Carmen. Nic. Możesz tylko zginąć...z moich rąk. Na nic mi się nie przydasz. Nie toleruję zdrajców.
- Marzenia co prawda masz wielkie, ale nie potrafisz przewidzieć ruchów wroga. Nie przewidziałeś, że mam specjalną broń...
Z impetem wyrywam się z ucisku mężczyzny wydając z siebie gardłowy krzyk. Valentine wścieka się upadając na drewnianą podłogę.
- Sonya! - krzyczę szybko podbiegając do mnie. - Złap moją dłoń! - dziewczyna bez zastanowienia podaje mi swoją dłoń i obie w tym samym czasie staramy skupić swoje myśli na jednym celu. Poskromieniu Morgensterna.
Patrzę w stronę Abigail. Kobieta robi krok w naszą stronę wysuwając ręce. Prawdopodobnie chce nas powstrzymać. Kiedy obie z Sonyą spoglądamy na nią ta automatycznie odlatuje w tył przygwożdżona do ściany. To co właśnie zrobiłyśmy zadziwia mnie. Abigail nie potrafi się ruszać, widzę tylko jej zawistne spojrzenie.
Czuję kłębiącą się w moim ciele moc, która bardzo chce wydostać się na zewnątrz. Czuję się tak jak wtedy kiedy użyłam jej po raz pierwszy. Czuję to dziewicze uczucie. Myślę o wszystkich osobach, które zginęły podczas ostatnich niefortunnych zdarzeń i myślę o przykrych momentach jakie przydarzyły się mnie i osobom, które niedawno poznałam. O Jacie, Clary, Sonyi, Maryse, Robercie, Simonie, a nawet Colinie, który z własnej inicjatywy postanowił nam pomóc i teraz wraz z resztą czeka na jakikolwiek znak z mojej strony.
Te myśli wystarczają, abym odczuła apogeum mojej mocy.
"Już czas." - mówię do Jace'a.
Słyszę jak przez drzwi wpadają moi współpracownicy. Widzę zdezorientowaną minę Valentine'a, który nie ma już odwrotu.
- To twój koniec. - mówię i wraz z Sonyą podchodzę bliżej niego.
Używamy tej samej sztuczki na Morgensternie co na Abigail. Mężczyzna nie potrafi wykonać ani jednego ruchu.
Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy. Pomimo jednak, że są zamknięte widzę jasność. Wtedy wiem, że wraz z Sonyą stałyśmy się jednością. Nasze ciała jarzą się jasnym światłem wypełnionym przez nasze moce. Jest gorąco, ale czuję spokój.
- Sprawię, że będziesz żałować. - do moich uszu dociera spokojny głos Morgenstern'a, który pomimo mojego spokoju przeraża mnie.
Nie pozwalam mu więcej mówić. Wyciągam dłoń przed siebie i kieruję w stronę Valentin'ea. Czuję moc Sonyi przepływającą do mojej dłoni. Czuję coś obcego, ale coś co próbuje mi pomóc.
- Żegnaj. - wypowiadam jedno słowo po czym bez zastanowienia uwalniam moc.
Otwieram momentalnie oczy i widzę jak snop jasnego światła godzi Morgensterna w klatkę piersiową. Kiedy zadaję cios, moja własna moc odrzuca mnie i Sonyę do tyłu. Słyszę głośny huk i nie wiem czy to przez uderzenie w Valentine'a, czy to moja głowa odbijająca się od ściany.
- Carmen! - słyszę czyjś głos nawołujący moje imię.
Moje wnętrze przeszywa okropny ból. Czuję jakby moje wnętrzności stopiły się. Oddycham ciężko i z trudem, ale szybko. Moje serce niemal uderza w moje żebra. Czuję jakbym...umierała.
- Carmen! - widzę jak znajoma postać podbiega do mnie kładąc mi dłonie na brzuchu. - O nie! Niech ktoś mi pomoże! - rozpoznaję głos Jace'a. Chłopak podnosi dłonie przed twarz i widzę, że są całe z krwi. Moja moc musiała się odbić i ugodzić we mnie i Sonyę. Spoglądam na bok i widzę, że ona też się nie rusza, ale jest przytomna. Patrzy mi w oczy i dostrzegam w nich motywację.
- Od..odsuń się. - mówi nagle Sonya do Jace'a. Marszczę brwi. Chłopak pomaga jej przysunąć się do mnie, a ta momentalnie kładzie dłonie na mojej ranie.
- Sonya nie, to cię zabije. Nie rób tego! - próbuję ją powstrzymać, ale nie potrafię wykonać żadnego ruchu. Całe moje ciało jest obolałe. W pewnym momencie zaczynam się krztusić i widzę jak z mojej buzi wydostaje się krew. - Jace nie pozwól jej! - mówię do niego, ale on tylko kręci głową.
- Carmen. To ty pozwól mi. Chcę to zrobić dobrowolnie. Pozwól mi cię uratować. - dziewczyna patrzy głęboko w moje oczy próbując mnie przekonać. Ale ja nie chcę żeby mnie ratowała. Nie chcę żeby umierała. Wolę abyśmy obie odeszły z tego świata. - Sonya proszę...- znów się krztuszę.
- Muszę się pospieszyć. - dziewczyna już nie zważa na moje słowa.
Z moich oczu wydobywają się łzy kiedy widzę jak dziewczyna kładzie swoje dłonie ponownie na mojej ranie i skupia się na użyciu mocy uzdrawiającej.
- Przepraszam Sonya. - mówię przez łzy.
- Musisz żyć.
To były ostatnie słowa jakie usłyszałam z ust dziewczyny, a ostatnią rzeczą jaką poczułam to spokój i moje myśli odpływające gdzieś daleko...



4 dni później

Otwieram oczy. Wszystko wydaje się zbyt jasne i rażące. Mrużę oczy, aby powoli przyzwyczaić się do jasności w pomieszczeniu jakim się znajduję. Moja głowa pulsuje bolesnie na co momentalnie się krzywię. Spoglądam w dół i widzę moje ciało przykryte białą kołdrą, a tuż przy moich biodrach widzę złote włosy wyróżniające się na kołdrze. Dopiero wtedy czuję, że moją dłoń ściska inna. Jace wydaje ciche dźwięki oddechu.
Ile byłam nieprzytomna od...wszystko do mnie trafia.
Sonya nie żyje. Valentine dalej żyje.
- Jace...- szturcham go lekko. - Jace! - chłopak momentalnie przebudza się i zdzwiony patrzy na mnie.
- Carmen! Obudziłaś się! - chłopak niemal krzyczy i po chwili mocno przytula mnie. Kiedy odsuwa się widzę łzy w jego oczach.
- Ile spałam? - pytam.
- Cztery dni. - Jace mówi a ja otwieram oczy ze zdziwienia. - Wcale się nie dziwię, w końcu zabiłaś Valentine'a...
- Zabiłam?! Nie, nie, on jeszcze żyje. - mówię twierdząco.
- Nie, Carmen, widziałem go. Zbir nie żyje. - czuję dziwne poczucie ulgi, ale również niepewności.
- Sonya...nie przeżyła? - pytam czując zbierające się w moich oczach łzy.
Chłopak nic nie odpowiada tylko kręci głową nie patrząc mi w oczy.
- Dlaczego jej na to pozwoliłeś? - mówię spokojnie. Jace marszczy brwi i spogląda na mnie z niedowierzaniem.
- A czego się spodziewałaś Carmen? Że pozwolę ci tak po prostu umrzeć, kiedy było możliwe uratowanie ciebie?
- Przeze mnie nie żyje Sonya! Jak myślisz jak się z tym czuję? - krzyczę co sprawia, że czuję ból.
- Spokojnie, nie nadwyrężaj się. - chłopak poprawia się na łóżku i spogląda mi prosto w oczy. - Słuchaj Carmen. Zawsze wybiorę ciebie. Nie mógłbym żyć ze świadomością, że cię nie ma rozumiesz? Kocham cię i bez ciebie byłbym nikim. - wydycham powoli powietrze z ust.
- Kocham cię Jace. - łapię go mocno za dłoń. - Dziękuję.
- Pamiętasz co powiedziała Sonya? - chłopak pyta, a ja próbuję sobie przypomnieć. Po chwili już wiem.
- Musisz żyć. - wypowiadam cicho.
- Dokładnie, dlatego posłuchaj osoby, która poświęciła dla ciebie życie i wypełnij jej prośbę. Pozostań żywa jak najdłużej potrafisz.
W odpowiedzi lekko tylko potakuję głową i nie mówię nic więcej.
- No a teraz ktoś na ciebie czeka. Nie chcę go do ciebie dopuścić, ale nie mam wyjścia. - od razu wiem o kogo chodzi.
- Jest tutaj? - Jace potakuje głową. - Wpuść go, miejmy to za sobą. - Jace wyokonuje moje polecenie i wychodzi ze skrzydła szpitalnego. Po paru minutach wraca, a wraz z nim przez drzwi przechodzi Richard.
- Witaj Carmen. - mówi do mnie. Na jego twarzy widzę zadrapania i sińce. Robi mi się głupio uświadamiając sobie, że to moja wina.
- Richardzie. - odpowiadam.
- Zaskoczyłaś nas wszystkich. Myśleliśmy, że nas zdradzisz, a ty pomogłaś nam wszystkim...
- Nie tylko ja. Sonya mi pomogła...- mówię myśląc, że go zaskoczę.
- Tak wiem. Słyszałem. - mężczyzna na chwilę cichnie. - Nie zapominaj jednak jakie szkody wyrządziłaś w Idrisie. - w tym momencie do pokoju wchodzi Magnus Bane. Spogląda na mnie z wyrazem uszanowania i potakuje głową. Staje przy łóżku.
- Cześć Carmen. - łapie mnie za dłoń i deliaktnie ją ściska. Uśmiecham się do niego.
- Wracając. - odchrząkuje Richard. - Kara jest nieunikniona i zdecydowaliśmy, że ukarzemy cię tylko połowicznie jednakowo upewniając się, że nigdy nie wyrządzisz szkody nikomu ani niczemu. - słucham jego słów i patrzę na niego z odrazą. Przełykam głośno ślinę.
- Słucham zatem. - mówię twardo.
- Skonsultowaliśmy się tutaj z Magnusem i ustaliliśmy, że pozbędziesz się swojej demonicznej strony. - kończy Richard a ja zaczynam się trząść. Wiem, że to moja kara i muszę ją przyjąć, ale nie wiem czy chcę stracić swoje moce. Z drugiej strony to nigdy nie będzie mnie już męczyć. Mogę być całkowitym Nocnym Łowcą, którym poniekąd chcę być...
- Tak się da? - pytam marszcząc brwi.
- Znalazłem na to sposób. - mówi Magnus.
- Jeśli się nie zgodzisz. Zrobimy to co od początku mieliśmy zrobić. - wiem o co mu chodzi.
- Carmen, zgódź się. - mówi Jace.
Nie myślę nad tym długo. Nie mogę nic innego zrobić.
- Zgadzam się. - mówię a na twarz Richarda wstępuje uśmiech.

****

Dwa dni później czuję się już dobrze. Ból poniekąd minął. Rana na brzuchu się zasklepiła. Leżę na brzuchu na łóżku Jace'a w ciszy. Chłopak podnosi moją koszulkę na plecach i zaczyna śledzić palcami mój znak, który jeszcze tak niedawno tam się wypalił.
- Jesteś pewna, że chcesz się pozbyć swojego drugiego ja? - Jace pyta cicho.
Myślę nad jego pytaniem wiedząc, że moja odpowiedź jest tylko jedna.
- Nie jestem. - odpowiadam zdecydowanie.
- Wiesz, że nie masz odwrotu, prawda?
- Wiem Jace. Wszystko przez moją głupotę. - mówię karcąc się w myślach.
- Ale to znaczy, że rozstaniesz się na zawsze z Czarnooką Carmen.
Nie myślałam o tym wcześniej. Rytuał odbędzie się już dzisiaj o północy. I będą tam wszyscy. Wszyscy dopilnują, aby słowo stało się ciałem.
- Co się stało z Abigail? - pytam ponieważ chcę jak najszybciej zmienić temat.
- Uciekła przez portal kiedy ty i Sonya...wiesz. - momentalnie czuję złość.
- Musimy ją złapać! - mówię nerwowo.
- Tym się nie martw Carmen, w Idrisie się nią zajmą. Wybrała najgorszą drogę ucieczki. - po jego słowach uspokajam się i próbuję odciągnąć swoje myśli od wszystkiego.
- Mam coś dla ciebie, ale musimy się ubrać i wyjść na zewnątrz. - marszczę brwi zastanawiając się co knuje Jace.
- Już się niecierpliwę. - chichoczę.

****

Kiedy Jace ściąga mi przepaskę z oczu orientuję się, że znajdujemy się w stoczni gdzie ja i Jace spotkaliśmy się po raz drugi. Oglądam się dookoła i zauważam, że na całym placu, w różnych miejscach zostały poustawiane beczki, metalowe belki i inne przedmioty.
- O co chodzi? - pytam się czując zimny powiew wiatru na twarzy.
- Te przedmioty to twoje cele. - tłumaczy Jace. - Skoro to twój ostatni dzień z twoją mocą. Pomyślałem, żebyś jeszcze z niej skorzystała...Tak na pożegnanie. - złotowłosy uśmiecha się do mnie, a ja odwzajemniam uśmiech. - Tylko ostrożnie, żebyś nie straciła przytomności. - Jace macha mi palcem przed twarzą, a ja z chichotem go odpycham.
Wciągam mocno powietrze do ust, aby wypełniło całe moje ciało. Dzisiaj, po raz pierwszy użyję mocy, która będzie napędzana przez inne uczucie niż zawsze. Będzie to uczucie ulgi.
- No to zaczynajmy grę. - mrużę oczy z zawadiackim uśmiechem na twarzy i obieram swój pierwszy cel...


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!