“You endure what is unbearable, and you bear it. That is all.”
Na ciele czuję
delikatny powiew chłodnego wiatru. Wywołuje on gęsią skórkę na moich ramionach,
jednak to uczucie jest przyjemne. Do moich nozdrzy dociera mocny zapach roślin
znajdujących się w pomieszczeniu. Rozglądam się dookoła z uśmiechem. Lubię to
miejsce. Oranżeria to jedyne pomieszczenie w Instytucie, które nie wywołuje we
mnie uczucia przerażenia i niepokoju. Każde inne miejsce wykonane jest z
surowego kamienia w gotyckim stylu. Gdyby dodać tu kolorowe dywany, kwiaty i
obrazy od razu byłoby tu przyjemniej. Ale wiem...To nie leży w naturze Nocnych
Łowców. Chichoczę sama do siebie na tą myśl.
Za niecałą godzinę
odbędzie się rytuał, który ma na celu odebranie mi mojej demonicznej strony.
Dalej nie jestem pewna, czy to jest to co zagwarantuje mi spokój, życie bez
problemów. Bardziej obawiam się tego, iż bez mocy będę bezużyteczna i z niczym
sobie nie poradzę. Wiem jednak, że jeżeli chcę żyć muszę się tego wyrzec. Muszę
wyrzec się Hebanowej Carmen.
W myślach wertuję
każde wspomnienie, które zapisało się w mojej głowie kiedy użyłam mocy. Czy ja
naprawdę zaraz się z tym pożegnam na zawsze? Nie wierzę, że jednak znalazł się
sposób na odciążenie mnie. Kiedy to Magnus pierwszy raz powiedział mi kim
jestem, twierdził, że nie ma sposobu i że to tylko zależy od mojego wyboru kim
się stanę. Najwyraźniej Clave bardzo naciskało, aby znalazł sposób. No cóż, kto
śmie się im sprzeciwić, jeżeli chce żyć? Coś o tym wiem, bo właśnie znajduję
się w takiej sytuacji.
- Muszę się z Tobą
pożegnać. - mówię do dziewczyny zamkniętej głęboko w mojej duszy. - Dziękuję,
że ostatecznie zdecydowałaś się mi pomóc. - głośno wzdycham. - Nawet nie wiem
co mam ci powiedzieć. - cichnę, a w pomieszczeniu nie słyszę nic oprócz szumu
wiatru wpadającego do środka przez okno.
"Jeszcze się
zobaczymy." - słyszę swój własny głos rozbrzmiewający w mojej
głowie. Chichoczę. Ona nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
****
- Musisz mi zaufać.
Wszystko będzie dobrze. - mówi do mnie Magnus patrząc mi głęboko w oczy.
Dzisiaj wygląda poważnie...jak na czarownika. Pożałował sobie złotego
eyeliner'a i kolorowych ubrań. Wygląda niemal...żałobnie.
W odpowiedzi
delikatnie potakuję głową. Rozglądam się po wszystkich tu obecnych, a oni
patrzą na mnie z zainteresowaniem.
- Cieszę się, że
przystałaś na nasz warunek. - Richard podchodzi do mnie z uśmiechem, ale ja go
nie odwzajemniam.
- Nie robię tego dla
was. - odpowiadam twardo i odwracam się z powrotem do Magnus'a. - Co mam robić?
- wypuszczam szybko powietrze z ust ukazując zdeterminowanie. - Miejmy to z głowy.
- Stań w tym kręgu na
środku sali. - Magnus wyciąga dłoń i palcem wskazującym pokazuje mi miejsce w
samym centrum biblioteki w Instytucie.
Spoglądam na
narysowany na ziemi krąg z różnymi znakami i runami. Jest przerażający. Nie
jestem pewna, czy ma on na celu pozbycie się mojego demona czy też mnie zabić.
Przez chwilę mam wątpliwości, ale potem stwierdzam, że to jest konieczne.
Kieruję się w stronę
kręgu w międzyczasie spoglądając na Jace’a, który oparty o ścianę wpatruje się
we mnie ze zmartwieniem. Uśmiecham się do niego na znak, że wszystko będzie
dobrze.
Wciągam do ust haust
powietrza, a następnie go wypuszczam co pomaga mi w ukojeniu swoich buzujących
emocji. Staram się przestać myśleć i skupić się tylko na rytuale. Kiedy
docieram do kręgu zatrzymuję się na jego samym środku i spoglądam na Magnusa.
- Zaczynamy? - w ten
sposób przekazuję mu, iż jestem gotowa. W odpowiedzi czarownik tylko potakuje
głową.
- Wszyscy odsuńcie się
od kręgu najdalej jak możecie. - Magnus rozkazuje wszystkim zebranym, a Ci
wykonują jego polecenie. - Carmen, rytuał nie powinien być bolesny, ale niczego
nie gwarantuję. - kieruje swoje słowa do mnie.
- Cokolwiek, oby tylko
się udało. - mówię cichym głosem.
- Dobrze, w takim
razie nie pozostało nam nic tylko zacząć.
Czarownik cofa się dwa
kroki do tyłu i jeszcze raz rozgląda się po wszystkich zebranych dookoła, na
końcu zatrzymuje swój wzrok na mnie i puszcza mi oczko. Uśmiecham się. Pewnie
miał na celu nie nieco rozluźnić. W momencie Magnus zamyka oczy i rozkłada ręce
na boki. Jego głowa odchyla się delikatnie do tyłu, a jego usta zaczynają się
poruszać. Nie słyszę co mówi, ponieważ słowa, które wydostają się z jego ust są
ciche, ale domyślam się, że jest to zaklęcie, które najważniejsze jest w całym
rytuale.
Świece dookoła zapalają
się samoistnie i wtedy wiem, że już nie ma odwrotu. Momentalnie czuję jakby w
moim sercu ktoś nadmuchiwał właśnie balona. Zaczynam ciężko oddychać, spuszczam
głowę w dół jakby to miało pomóc mi utrzymać się na nogach.
Krzywię się kiedy
czuję, że pompujące uczucie w sercu jest coraz bardziej bolesne.
- Aaa! - krzyczę
upadając na kolana. Zaciskam oczy próbując nie myśleć o bólu, ale nie potrafię.
Czuję się niemal tak jak wtedy kiedy strzała Richarda przeszyła mnie na wylot.
- Carmen! - słyszę
głos Jace'a docierający do mnie gdzieś z oddali. Czuję się jakbym była
zamknięta w jakimś szklanym pomieszczeniu, wszystkie dźwięki są stłumione, a do
środka nie dociera powietrze.
Oddycham coraz ciężej,
czuję krople potu na moim karku i czole. A szczególnie czuję ból. Ból jakby
ktoś zrywał ze mnie skórę. Jakby rozdzielał moją duszę na dwie.
- Nie martw się,
jeszcze się nie żegnamy. - słyszę swój głos rozbrzmiewający w moich myślach i
wiem, że to Czarnooka Carmen.
Próbuję jej coś
odpowiedzieć, lecz nie potrafię z siebie wydusić ani słowa. Ku mojemu
zdziwieniu jednak, zauważam, że ból powoli mija i ustaje. Staje się coraz
mniejszy. W końcu udaje mi się uspokoić oddech i staje się on regularny i
miarowy. Zostaję jednak na kolanach, podparta dłońmi od podłogę. Czuję, że jak
się podniosę zawróci mi się w głowie. Dlatego próbuję najpierw dokładnie
wyrównać oddech i uspokoić się.
Otwieram powoli oczy i
zauważam wszystkich dookoła wpatrujących się we mnie z zaskoczeniem. Unoszę
delikatnie głowę wyżej, świece już się nie palą, nie czuję już jakbym była w
szklanej pułapce. Wszystkie dźwięki stają się wyraźne i czuję lekki powiew
wiatru na twarzy, który chłodzi spoconą skórę.
Spoglądam w prawo i
widzę Magnus'a zdyszanego jakby przebiegł właśnie pięć kilometrów.
- To koniec. -
wypowiada dwa słowa i w momencie wychodzi z pomieszczenia ulatniając się niczym
para. Zostawia nas zdumionych i zszokowanych, a szczególnie mnie.
****
Minęły trzy dni odkąd
odbył się rytuał. Nie czuję się inaczej. Myślałam, że po wszystkim poczuję pustkę
w środku, jakby czegoś mi brakowało, ale tak nie jest. Czyżby słowa Czarnookiej
Carmen o tym, że nie żegnam się z nią na zawsze były prawdą? Niemożliwe. Jej
już nie ma, tak jak moich mocy. Sprawdziłam tak dla pewności. Nic a nic nie
wydostało się z moich dłoni. Jestem stuprocentowym Nefilim. Trochę mi brakuje
poczucia, że mam w sobie śmiercionośną broń, którą mogę wszystkich ochronić
przed siłami zła. Teraz został mi tylko miecz, stela i runy. No i oczywiście
moje własne umiejętności w walce.
Wchodzę do biblioteki
z uśmiechem na twarzy. W końcu nadszedł ten moment, kiedy mogę usiąść bez
żadnych zmartwień na miękkim fotelu, wziąć książkę do rąk i zagłębić się w nią
tak, że zapomnę o całym świecie.
Przechodząc przez
środek sali, zauważam na ziemi resztki po namalowanym kręgu do rytuału. Teraz
krąg przykryty jest przez okrągły stół, ale wciąż widać o nim ślady.
Podchodzę do jednego z
ogromnych regałów i przyglądam się tytułom książek.
"Bestiariusz
cz.1"
"Bestiariusz
cz.2"
"Historia
run"
"Razjel i jego żołnierze"
Decyduję, że poczytam
trochę o bestiach czających się w Świecie Cieni, dlatego w dłoń biorę część
pierwszą bestiariusza i siadam na fotelu obok regału.
Nie wiem jakim
sposobem, ale po otworzeniu księgi na przypadkowej stronie ukazuje mi się demon
nazwany "Azazel".
Rysunek przedstawia
mężczyznę z kasztanowymi włosami, młodą twarzą jakby nigdy się nie starzał i
szerokimi ramionami. Mężczyzna miał na sobie garnitur i eleganckie buty.
Marszczę brwi. Czy ktoś nie pomylił się rysując ego mężczyznę na stronie opisu
demona o imieniu "Azazel"?
Zaczynam czytać opis
domniemanego demona z zainteresowaniem.
"Azazel, jeden z
Demonów Głównych, nazywany Fałszerzem Broni oraz Porucznikiem Piekła. Był
jednym z aniołów, którzy byli zwolennikami Lucyfera, został wygnany z nieba za
sprzeciw wobec władzy. Wraz z Asmodeuszem nazywany jest Księciem Piekła.
Azazel powiązany jest
ze skałami Duduael. Jeśli zostanie wezwany, przyjdzie tylko jego dusza, a jego
ciało pozostanie wśród skał Duduael. Opisywany jest jako chytra kreatura, z
usposobieniem, którego powinno się bać."
Jeszcze raz spoglądam
na jego twarz na rysunku, wydaje się niemal znajoma. Jakbym już go kiedyś
spotkała. Kładę palec wskazujący na jego głowie i przejeżdżam po całym rysunku.
Czuję miłe wibrowanie pod palcem.
Jestem zaintrygowana i
wpatrzona w obrazek tak bardzo, że niemal nie słyszę jak ktoś z impetem wpada
do biblioteki.
- Carmen! Tu jesteś! -
krzyczy Jace, a ja momentalnie przenoszę wzrok na niego.
- Co się stało? -
pytam odkładając księgę na fotel i podchodząc bliżej do chłopaka.
- Nie uwierzysz...-
Jace przerywa by podtrzymać moje emocje.
- Oh no gadaj, a nie
drocz się!
- Jocelyn wróciła.
Luke ją przyprowadził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo zależy mi na Twojej opinii!