"That was the thing about New York: you always knew more about your neighbors' business than you wanted to.”
Wchodzę do skrzydła
szpitalnego, aby natknąć się na Jocelyn leżącą na jednym z łóżek wyścielanych
białą pościelą. Usmiecha się do córki, która siedzi obok niej trzymając jej
dłoń. Kiedy zatrzaskuję za sobą drzwi wszyscy kierują swój wzrok na mnie.
Jocelyn pomimo tego, że mnie nie zna uśmiecha się tak samo ciepło do mnie, jak
wcześniej uśmiechała się do Clary.
- Musisz być tą słynną
Carmen, o której tak dużo zdążono mi opowiedzieć. - jej głos jest delikatny i
lekko zachrypnięty.
- Tak. - odpowiadam i
podchodzę bliżej jej łóżka. - Bardzo mi miło panią poznać. - podaję jej dłoń po
czym kobieta powoli wysuwa swoją i ściska mnie ciepło.
- Mamo, jak to się
stało, że się tu znalazłaś? - Clary odzywa się nagle.
Jocelyn odchrząkuje i
pociąga nosem. Odciąga ode mnie wzrok i spogląda na swoją córkę.
- Ze śpiączki
wybudziła mnie moja znajoma. Madeline znalazła Białą Księge, która zawierała
odpowiedź jak wybudzić ze śpiączki osobę po wypiciu mikstury, którą wypiłam ja
w dniu kiedy Valentine zaatakował mnie w moim domu. Zaprowadziła mnie do
Luke'a, a Luke tutaj. Powiedział, że tutaj jesteś. - kobieta ściska dłoń Clary
jakby już nigdy nie chciała jej puścić.
- Tak się cieszę, że
tutaj jesteś, mamo. - Clary tuli się do kobiety, a mi nagle robi sie przykro.
Moi rodzice nie żyją, zabił ich demon. Abigail, moja prawdziwa matka mnie
zdradziła i zbiegła. A prawdziwy ojciec...cóż jest demonem i nie znam jego
tożsamości.
- Słyszałam, że
zabiłaś Valentine'a. - Jocelyn ponownie kieruje się do mnie, a kiedy spoglądam
na wilkołaka, który ją przyprowadził, zauważam iż jego mięśnie się spinają. -
Bardzo dobrze.- kobieta dokańcza nie mówiąc już nic więcej. Nikt kto obecny
jest w tym pomieszczeniu nie wypowiada ani słowa. Jakby ten temat stał się
tematem zakazanym.
****
- Dlaczego nic nie
mówiłaś Carmen! - Jace wpada do mojego pokoju jak poparzony ze złością.
- O co chodzi? - pytam
zdezorientowana.
- A o to, że dzisiaj
jest 19 listopada, czyli twoje urodziny kochana. Nic o tym nie wiesz? - chłopak
zakłada ręce na piersi i spogląda na mnie wymownie.
Na Razjela zapomniałam
o własnych urodzinach! Tak wiele się działo w ostatnich dniach, że kompletnie
wyleciało mi z głowy, iż kończę dzisiaj 20 lat. Jak ten czas zleciał.
- Twój znak powinien
się dopiero teraz zakończyć tworzyć. A powstał on w niecały tydzień. -
stwierdza Jace siadając obok mnie na łóżku. - Czy on zniknął wraz z odebraniem
ci demonicznej strony?
Trzęsę przecząco
głową.
- Magnus wcześniej
uprzedził mnie, że znak nie zniknie ponieważ jest to trwała blizna na ciele,
tak jakbym po prostu sobie sama go wypaliła zapalniczką. Chociaż będę miała
pamiątkę po Czarnookiej Carmen...- tłumaczę.
- Tęsknisz za nią? -
Jace pyta.
- Trochę tak.
Nienawidziłam jej, ale dużo mi pomogła. Gdyby nie ona, nie wiem co by się teraz
ze mną działo. - odpowiadam czując, że lepiej nie mogłam tego ująć. Wszystko co
powiedziałam jest prawdą. Tęsknię za moim drugim obliczem. Problem tylko w tym,
czy nie powinnam się tego obawiać.
- Dobra. Nie myślimy
już o zmartwieniach. Masz dzisiaj urodziny. Zróbmy coś szalonego!
- Co masz na myśli? -
chichoczę.
- Przejedźmy się
motocyklem zasilanym demoniczną energią! - proponuje chłopak, a ja marszczę
brwi. - Wiesz, że potrafią latać?
- A skąd taki motocykl
wytrzaśniesz?! - śmieję się z jego propozycji.
- Tym się nie martw.
Mam wtyki. - chłopak mruga do mnie oczkiem i ciągnie mnie za dłoń w stronę
wyjścia z mojego pokoju.
****
Kiedy tak lecimy nad
Nowym Jorkiem na motocyklu, który Jace podwędził wampirom, nawiedzają mnie
przeróżne myśli.
Wpatruję się w
panoramę miasta i wydaje się ono piękne. Jest symetryczne, wszystko wydaje się
dopięte na ostatni guzik. Serce Nowego Jorku czyli Central Park wydaje się
jeszcze piękniejszy niż zwykle pomimo tego, iż mamy jesień.
Ale tak naprawdę
istnieją dwie strony tego miasta. Drugie nazywam Światem Cieni. Podziemni,
demony, Nocni Łowcy. Ten świat już nie jest tak kolorowy jak ten, który mamy
zazwyczaj przed oczami.
Podczas ostatnich paru
miesięcy nauczyłam się jednej rzeczy. Wszyscy i wszystko ma swoje drugie oblicze,
a to drugie zawsze wydaje się być tym bardziej adekwatnym do twojej duszy. Taka
jest prawda.
Valentine może mieć dobre
intencje, ale jest też bezwzględnym mordercą.
Jace jest zimnym
wojownikiem, ale posiada bardzo wrażliwe uczucia.
Clary wydaje się być małą
fajtłapą, ale jej siła i moc są nieporównywalne.
Magnus to ten, którego
powinno się bać, ale jest szczodry i bezinteresownie pomocny.
Alec nienawidzi
wszystkich, ale nie potrafi widzieć czyjegoś cierpienia.
Isabelle to twarda dziewczyna,
ale jej uczucia wypływają na wierzch jak oliwa z wody.
A w moim przypadku?
Istnieje Carmen
Levan oraz Czarnooka Carmen.
I pomimo, że już jej
nie ma.
Ja wciąż ją czuję.
Notka autora:
To już ostatni rozdział tej części opowiadania. Celowo jest tak krótki. Jutro ukaże się jeszcze jeden, jedyny ostatni rozdział (epilog) do tej części.
Druga część będzie nosiła nazwę "Born With Burden". Publikacja już wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo zależy mi na Twojej opinii!