sc Born With Sight: 2. The Father
Layout by Scar

29 gru 2015

2. The Father

"Do not pity the dead, pity the living, and, above all those who live without love."


     Znajduję się w tak dobrze znajomym mi miejscu. Klęczę na betonowym brzegu, przede mną widzę falującą taflę wody. Odbija się w niej księżyc, który dzisiaj widnieje na niebie w pełnej okazałości. Zanim znalazłam się w Instytucie, Upper Bay było miejscem, do którego lubiłam uciekać w chwilach załamania czy zwątpienia. Tutaj również pokazałam po raz pierwszy Złotowłosemu do czego jestem zdolna, a raczej do czego byłam zdolna. Powinnam przyzwyczaić się do używania czasu przeszłego, lecz nie potrafię. Zgoda na pozbycie się moich mocy, była najgłupszą decyzją jaką mogłam podjąć w moim i tak już zakichanym życiu. 
     Tęsknię za uczuciem jakie mnie ogarniało w chwili, kiedy moje moce ładowały się, aby po jakimś czasie wydostać się na zewnątrz. To przyjemne mrowienie w dłoniach i narastające ciepło sprawiało, że byłam pewna siebie, nieustraszona i czułam się jakbym miała w dłoniach władzę nad wszystkim i wszystkimi. W tym momencie, bez tego czuję się najzwyklej na świecie. Miałam coś, co mnie wyróżniało, a pozbyłam się tego. Żałuję tej decyzji, pomimo tego, że brak mojej zgody mógł doprowadzić mnie do śmierci. Albo wóz, albo przewóz. Tak powiedziałby Richard. 
     Jedna rzecz pozostała. Dalej jestem potomkiem demona. Ojca się nie zmienia. Zastanawiam się tylko, czy ten fakt nie wpakuje mnie w większe kłopoty. Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie z przeciwnościami bez Czarnookiej Carmen. 


~***~ 


Bożym synem  
Jam władcą tych co upadli  
ludzkości zwodzicielem 
Ikrą zła  
wojen stworzycielem  
Pustyni demonem  
śmiertelników złym duchem  
Gwiazdą która spadła  
czarnym diamentem 
Między wami na zawsze  
iskrą kłótni zostanę  
Gliny synowi  
ognista dusza nigdy pokłonu nie złoży 
I za to przeklętym szatanem  
na wieki nazywanym będzie 

     Po raz kolejny czytam przysłany przez tajemniczą osobę wiersz. Jaki był motyw osoby, która postanowiła zaadresować to dzieło do mnie? Zmuszam swoje szare komórki, aby znalazły jakiekolwiek powiązanie tego wiersza z faktami, ale nie potrafię. Wiem tylko tyle, iż opisuje on Azazela. Upadłego Anioła. Tyle powiedział mi Magnus. Problem jest w tym, że to niczego nie tłumaczy. Przesłanie jest dla mnie niejasne. 
     W momencie przypominam sobie o książce, w której natknęłam się na opis owego demona. Trzymam ją od tamtego czasu w moim pokoju mając nadzieję, że nikt nie zorientuje się, iż pożyczyłam ją sobie z biblioteki Instytutu.  
     Zrywam się z łóżka w stronę komody i szybko zabieram książkę, która cały czas leży obok uschniętego już kwiatu orchidei, którą podarował mi Jace w moje urodziny.  
Kartkuję księgę, aby znaleźć odpowiednią stronę i wtedy ponownie widzę, wysokiego mężczyznę o ciemnych włosach na obrazku. 

     "Azazel, jeden z Demonów Głównych, nazywany Fałszerzem Broni oraz Porucznikiem Piekła. Był jednym z aniołów, którzy byli zwolennikami Lucyfera, został wygnany z nieba za sprzeciw wobec władzy. Wraz z Asmodeuszem nazywany jest Księciem Piekła." 

     Ponownie słowa Książę Piekła ukazują się moim oczom. Prawda jest taka, że ostatnie wydarzenia wydają się ze sobą jakoś łączyć, ale nie tworzą one dla mnie żadnego sensu. 
Patrząc tak na twarz Azazela przywraca się wspomnienie w mojej głowie. Co prawda prowadziło ono do nieprzyjemnych sytuacji, ale odpływam w myślach odtwarzając moment. 

[wspomnienie*] 
Razem z Richardem wchodzimy do ciemnego pomieszczenia wyłożonego, potężnymi, jasnymi cegłami. Panuje tu przenikliwy chłód. Czuję gęsią skórkę na moich ramionach. Rozglądam się po całym pokoju i pod jedną ze ścian dostrzegam duży stół, coś w rodzaju biurka wykonanego z ciężkiego drewna. Na nim tlą się dwie świece, a obok stołu pod ścianami postawione są wysokie półki z ogromną ilością starych, zakurzonych ksiąg.  
Richard nic nie mówiąc podchodzi do jednej z półek i po chwili namysłu wyciąga jeden z grubych tomów. Kładzie ją gwałtownie na biurku, a z niej unosi się mgła kurzu. Podchodzę bliżej, trzęsą mi się dłonie. Nie wiem tak naprawdę co planuje ten mężczyzna.  
- Chcesz dowiedzieć się kim jest twój ojciec? - Richard rzuca pytanie bez żadnego owijania w bawełnę.   
Marszczę brwi i czuję nagły ból w brzuchu. Mój ojciec? Skąd on może wiedzieć kim jest mój okropny ojciec-demon?!  
- Skąd wiesz kim jest mój ojciec? - pytam zaciskając pięści. To co powiedział Richard wywołało we mnie dosyć silne emocje, które wpływają na uruchomienie mocy. Spoglądam na księgę, mężczyzna otwarł ją na stronie, gdzie widniał opis demona pod nagłówkiem "Demony Główne". Czyżby mój ojciec pochodził z tej rasy? Nie zdążyłam się przyjrzeć, ponieważ Richard zaczął mówić. 
[koniec wspomnienia] 

     Wtedy to do mnie trafia. Już wiem, dlaczego twarz demona wydawała mi się tak znajoma. Już ją wcześniej widziałam. W księdze, którą pokazał mi Richard wtedy kiedy chciał mi powiedzieć kim jest mój ojciec. 
     W momencie rozszerzam oczy i czuję jak moje serce przyspiesza. Nie, nie. To niemożliwe. Azazel nie może być moim ojcem. Wtedy, to była gierka Richard'a. On tylko mnie zwodził. Prawdopodobnie nie wie kim jest mój ojciec. 
     Sama jednak nie potrafię do końca zaufać swoim stwierdzeniom. 
     "Książę Piekła nie byłby dumny ze swojej pierworodnej!" 
     W momencie słowa demona z Pandemonium stają się jasne.  
     - Azazel może być moim ojcem. - moje myśli kreują stwierdzenie, a ja pierwszy raz liczę na potęgę słowa "może". 


~***~ 

     - O mój boże. To wiele tłumaczy. - Jace głośno wzdycha podpierając głowę na dłoni w zadumie. Właśnie powiedziałam mu o tym, kim może być mój ojciec. - Fakt, że twój ojciec jest demonem jest dosyć szokujący sam w sobie, ale że jest to Demon Główny, Książę Piekła, Azazel...to zmienia sytuację w jeszcze bardziej przeraźliwą niż jest w tym momencie. 
     - Dzięki Jace. To niezbyt mnie pociesza...- mówię łapiąc się za głowę. - Wiesz, jeszcze łudzę się, że to nieprawda...Ale o ile czegoś się nauczyłam w ostatnim czasie, to tego, że los niezbyt mi sprzyja. 
     - Wiesz z kim musimy porozmawiać. - to nie było pytanie, a raczej stwierdzenie. 
     - Nie, Jace. - zaczynam wzdychając. - Magnus zrobił już dla mnie zbyt wiele.  
     - W takim razie Cisi Bracia. - Jace odpowiada sam zbytnio nie wierząc w to co powiedział. 
     - Choć raz mógłbyś być poważny. - uderzam go w ramię cicho chichocząc.  
     Chłopak nie zdąża odpowiedzieć, ponieważ do pokoju wparowuje Isabelle. 
     - Ludzie, wszędzie was szukamy. Maryse z Robertem mają sprawę do naszej piątki. 
Marszczę brwi i spoglądam na Jace'a. Momentalnie przychodzi do mnie uczucie nadziei, że nic poważnego się nie stało. 


~***~ 

     Siadamy na kanapach znajdujących się przy półkach na książki w bibliotece. Maryse stoi przed nami trzymając dłonie na biodrach, a Robert wygodnie siedzi w fotelu widocznie nad czymś się zastanawiając. Przez chwilę się nie odzywamy pozwalając kobiecie zebrać myśli. Później jednak w pomieszczeniu rozbrzmiewa jej melodyjny lecz zdenerwowany głos. 
     - Kochani, dzisiaj przed południem otrzymaliśmy bardzo ważną wiadomość. - Maryse zaczyna. - Sześcioro naszych braci z Los Angeles...zostało brutalnie zamordowanych podczas ataku demonów na ich Instytut. - kobieta przerywa spoglądając ze smutkiem na Jace'a. Wygląda jakby to spojrzenie sprawiało jej ogromny ból. Coś jest na rzeczy. 
     - Edwin? - słyszę rozgoryczony głos Jace'a. Maryse w odpowiedzi tylko potakuje głową. W momencie widzę jak chłopak wstaje z wyraźną złością i zasysa powietrze przez usta. 
     - Jak to, co się stało? Jakim cudem?! - chłopak niemal krzyczy. 
     - Jace usiądź, proszę. - chłopak posłusznie wraca na miejsce i zatapia twarz w dłoniach. -Nie wiemy jakim cudem demony dostały się do Instytutu. Zginęli Patrick Coax, Edwin Barclay, Łucja Griffins, Naomi Hampton, Iris Blacksell...oraz Alexander Santiago. -  z każdym wypowiedzianym nazwiskiem zmarłego robiło mi się coraz gorzej. Aż sześcioro naszych poległo w walce z tymi parszywymi istotami. Tylko jakim cudem doszło do czegoś takiego? Ciężko uwierzyć w to, że Nefilim nie dali rady demonom. 
     Spoglądam na Jace'a i widzę jego zaciśniętą szczękę schowaną w dłoniach. Kładę swoją dłoń na jego udzie w geście zrozumienia. Edwin, o którym mówiła Maryse musiał być dla niego kimś bliskim. 
     - Mówię wam o tym ponieważ nasi bracia potrzebują naszej pomocy. - Maryse kontynuuje. - Dogadaliśmy się z Jeremiaszem, prowadzącym Instytut w Los Angeles i wyślemy trójkę z was do miasta, abyście pomogli im wrócić do siebie po utracie oraz zapewnili im bezpieczeństwo, ponieważ nie są już tak liczni jak wcześniej. - kobieta spogląda na mnie, a ja po jej spojrzeniu wnioskuję, że znajduję się w owej trójcy. - Jace, Carmen i Clary. Wylatujecie jutro z rana. Isabelle i Alec. Zostajecie z nami i pomożecie nam w Instytucie. - słowa wypadają z jej ust szybko niczym błyskawica. - Na miejscu dołączy do was trójka Łowców z Londynu. Mam nadzieję, że jakoś się dogadacie. - kobieta spogląda na nas z powagą jakbyśmy mieli trudności z nawiązywaniem znajomości. - Na razie to tyle. Jutro na śniadaniu dostaniecie szczegóły. Możecie się rozejść... 


~***~ 

     W lekkim szoku wracam z Jace'm do jego pokoju. Fakt, że jutro wylatuje do innego miasta niż Nowy Jork nieźle mną wstrząsnął. Jeszcze nie byłam nigdzie indziej poza "Wielkim Jabłkiem". To myślenie o wyjeździe sprawia, iż przypominam sobie o Edwinie. Decyduję zapytać się o niego Złotowłosego. 
     - Nie, żebym była dociekliwa, ale kim dokładnie jest Edwin? - rzucam pytaniem, a Jace kładzie się na łóżku. Poklepuje miejsce obok niego, abym się przytuliła. Chłopak obejmuje mnie kładąc dłoń na moim ramieniu i lekko je głaszcząc zaczyna mówić. 
     - Edwin to był kawał skurczybyka. Wszyscy się go obawiali, potężny i umięśniony, ale dobry w sercu z naprawdę ważnymi wartościami. Kiedyś byłem już u nich w Instytucie jak miałem 17 lat. Uratował mi wtedy życie prawie przy tym ginąc. - tłumaczy. 
     - Co się stało? - pytam. 
     - Normalka. Polowaliśmy. Nie byłem jeszcze tak doświadczony. Parszywy demon prawie odrąbał mi głowę. Na szczęście Edwin był uważny i zabił demona zanim ten zdążył zatopić swoje ostrze w mojej szyi. 
     Wciągam powietrze. Wyobrażenie Złotowłosego ginącego w ten sposób wstrząsa mną przeraźliwie. Próbuję szybko pozbyć się go z głowy. 
     - Nie żałuj umarłych Jace. Żałuj żywych, którzy do tego doprowadzili. - odpowiadam mocniej wtulając się w jego tors. 



* wspomnienie z rozdziału 22 Born With Sight


2 komentarze:

  1. Jesteś Bogiem!!! ♥♥ Uwielbiam twoje opowiadanie prawie tak bardzo jak "Dary anioła"
    Życzę weny!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnie słowa
    "Nie żałuj umarłych Jace. Żałuj żywych, którzy do tego doprowadzili" Podobne słowa powiedział profesor Dumbledor do Harrego kiedy "umarl" w Instygnia Śmierci cz II. Bardzo się cieszę że dodał aż coś podobnego. Rozdział cudowny jak zwykle. Czekam na kolejny rozdzialek. :)
    Pozdrawiam
    Mellanie 🙊

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!