"All of us lost something. Some of us lost everything."
Następnego ranka przy śniadaniu dowiadujemy się
wszystkich istotnych informacji na temat naszej niespodziewanej podróży do
kalifornijskiego Instytutu. W tej chwilii obawiam się wszystkiego. Lotu,
Nocnych Łowców, których poznamy na miejscu i zagrożeń, które możemy tam
napotkać. Mam nadzieję, że nie zostaniemy tam na długo. W ciszy liczę, że
sytuacja szybko się unormuje, a my będziemy mogli wrócić do Nowego Jorku, abym
mogła skupić się na naprawdę w tej chwili dla mnie ważnych sytuacji. Jak na
przykład: Kim jest mój ojciec. Czy jest nim jeden z Demonów Głównych czy też
najzwyklejszy, słaby i szary demon jakiego możemy znaleźć w bestiariuszu.
Za niecałe cztery godziny musimy znaleźć się na lotnisku,
gdzie czeka na nas ponad 4 tyś. kilometrowa podróż w przestworzach. Z tego co
mówi Maryse, podróż nie ma być długa. Dobrze, bo nigdy nie leciałam samolotem,
a przyznam, że trochę się tego...boję.
Rozmyślam o tym jak przyjmą nas Nocni Łowcy z Los Angeles
oraz nasi współpracownicy z Londynu. Postanowiłam, że nie będę opowiadać im
swojej bardzo zagmatwanej historii. Choć raz będę mieć okazję zacząć z czystą
kartą, o ile wieści z Idrisu szybko się nie rozchodzą... Na lotnisku w LA ma
czekać na nas niejaki Jeremiah Ross. Jeden z Nocnych Łowców, który przeżył
atak demonów na kalifornijski Instytut. Ciekawi mnie jak on przeżywa utratę
swoich braci. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić jaki to ból. Być może stracił
swojego parabatai, co pogarsza sytuację nawet o sto razy.
Potrząsam głową
wyrzucając przygnębiające myśli i kontynuuję jedzenie naleśnika, który leży na
talerzu przed moim nosem.
- Bardzo dobre te
naleśniki...Izzy. - Jace droczy się z dziewczyną. Wszyscy wiedzą, że Izzy nie
potrafi gotować. Nadrabia jednak charakterem i umiejętnościami w walce.
- Zamknij się Jace.
W Los Angeles od tego odpoczniesz, może tam będą gotować ci wykwintne dania jak
homar z wody, albo ośmiorniczki w sosie krabowym...Życzę smacznego. -
dziewczyna odgrywa się, a ja chichoczę.
- Nie przejmuj się, naleśniki są całkiem dobre. -
stwierdzam przeżuwając pierwszego kęsa w ustach ze zdziwieniem. Są naprawdę
dobre.
- Dzięki Car. - Izzy
triumfuje biorąc widelec do ust.
Reszta śniadania
przebiega w spokoju. Zaraz po nim udaję się do pokoju, aby sprawdzić czy
spakowałam ze sobą wszystko czego potrzebuję. Rozglądam się dookoła i na
podłodze przy łóżku zauważam bestiariusz, którego zakosiłam z naszej biblioteki.
Musiał spaść kiedy do późna leżałam w łóżku i studiowałam księgę. Stwierdzam,
iż zabiorę ją ze sobą i chowam ją w mojej torbie na kółkach.
- Gotowa? - słyszę
głos za swoimi plecami, który należy do Jace'a.
- Tak, raczej tak.
-stwierdzam wzruszając ramionami.
- Wzięłaś broń? -
chłopak upewnia się.
- Stela w bucie,
miecz na plecach pod kurtką. - wskazuję palcem na plecy. - Noże w torbie. -
dokańczam. - A właśnie jakim cudem przejdziemy przez odprawę celną z takim
bagażem? - marszczę brwi.
- Nie narysowałaś na
broniach runy niewidzialności? - Jace pyta zdziwiony.
- Nie, nie
wiedziałam, że muszę. - odpieram.
- Oh, mamy jeszcze
trochę czasu. Wyciągnij wszystkie swoje niosące zniszczenie atrybuty i
namalujmy runy. - Złotowłosy puszcza mi oczko siadając na moim łóżku, a ja
wywracam oczami na jego żarcik.
***
- Uważajcie na siebie. - Jocelyn czule żegna się z każdym z
nas zaraz przed wejściem na pokład samolotu. - Clary, pisz do mnie codziennie.
- kobieta mocno ściska i całuje córkę, a my z Jace'm oddalamy się już w stronę
samolotu.
Nie pokazuję strachu przed lotem i spokojnie wchodzimy na
jego pokład. Siadamy na zarezerwowanych miejscach i czekamy na wylot. Odwracam
się w stronę okna i szczegółowo studiuję ląd, na którym jeszcze się znajduję.
Być może niedługo zapomnę jak wygląda...
***
Nigdy nie znajdowałam się w większym budynku niż jestem w
tym momencie. LAX* jest przeogromny, kręci się w nim mnóstwo ludzi. Biegają
dookoła w pośpiechu jakby od tego zależało ich życie. A może zależy? Nigdy nie
wiadomo jakie są priorytety ludzi.
To miejsce sprawia, iż czuję się niepewnie. Jest w nim tak
tłocznie, iż obawiam się, że ktoś może nas obserwować, bez naszej świadomości.
Można powiedzieć, że cienko u mnie z zaufaniem.
- Widzę Jeremiasza.
- odzywa się nagle Jace, a ja spoglądam w kierunku gdzie skierowany jest jego
wzrok. Zauważam potężnego mężczyznę z gęstym zarostem i złowrogim wzrokiem.
Moje pierwsze wrażenie nie jest obiecujące. Mężczyzna wydaje się niezbyt
przyjazną osobą, co sprawia, że denerwuję się pierwszym spotkaniem z nim i
resztą osób w Instytucie LA.
- Kopę lat, Jace! -
Jeremiasz podchodzi do chłopaka i mocno go ściska. Ok, w tej chwili nie wygląda
ani trochę na osobę, przed którą powinno się uciekać, ani nie wygląda na kogoś
kto właśnie doświadczył ogromnej straty.
- Cześć, Jeremiaszu.
- Jace odwzajemnia uścisk.
- A kim są te dwie
niewiasty, które ze sobą przywiozłeś? - mężczyzna spogląda to na mnie to na
Clary.
- To jest Clary,
moja... - Jace zacina się na sekundę. - Siostra. Później wyjaśnię. - dokańcza
po czym wskazuje dłonią na mnie. - A to, Carmen. Moja dziewczyna. - tłumaczy, a
ja podaję mężczyźnie swoją malutką dłoń, w porównaniu do niego.
- Wow, w ciągu tego
czasu zdążyłeś zgarnąć dziewczynę i siostrę? Podziw. - Jeremiasz się śmieje, a
na moje usta wstępuje nieśmiały uśmiech. - No nic. Nie przedłużajmy. Jedźmy do
Instytutu.
***
Gdyby nie to, że budynek, który miałam przed oczami jest Instytutem,
powiedziałabym, że wygląda niemal jak zamek z bajki. Jest przepiękny. Zaczynam
poniekąd żałować, że ten nowojorski zraża swym wyglądem i wywołuje we mnie
nieprzyjemne ciarki na plecach. Ten przede mną sprawia, że czuję się
bezpiecznie i przy okazji sam jego widok odgania nieprzyjemne myśli, które
gromadzą się w moim umyśle.
Spoglądam w górę i zauważam potężną rzeźbę Razjela na samym
przedzie Instytutu. Można powiedzieć, że to właśnie jest serce jakże martwego
przedmiotu. Mowa oczywiście o zamku.
- Robi wrażenie. -
odzywam się przerywając ciszę, podczas której wszyscy napawali się widokiem
Instytutu.
- Prawda. Śmiało
mogę powiedzieć, że nasz Instytut to najpiękniejsza rzecz w całym Świecie
Cieni. - odpowiada. - No oczywiście, oprócz Alicante. Tego miejsca nie pobije
żadne inne. - kontynuuje lekko chichocząc.
- Kiedy możemy się
spodziewać Łowców z Londynu? - wypala Clary. Odezwała się chyba pierwszy raz
odkąd wsiedliśmy na pokład samolotu.
- Oh, Kai, Hiro i
Alice są już na miejscu. Czekają, aby was poznać. - oznajmia Jeremiasz.
- Kai i Hiro?! -
Jace niemal krzyczy. - Wiedziałem, że wyślą tych półgłówków. Stęskniłem się za
nimi. - chłopak chichocze, a ja zastanawiam się kim są owi Nocni Łowcy.
- Chodźmy do środka.
- Jeremiasz kieruje się w stronę wejścia do Instytutu, a my podążamy za nim. Po
przekroczeniu progu znajdujemy się w dość sporym hallu. Od jego ścian odbija
się głos Jeremiasza. - Skierujemy się teraz do biblioteki. Poznacie swoich
nowych kolegów. Potem pokażę wam wasze pokoje. A na koniec będzie kolacja.
Będziemy musieli również omówić co zrobimy z zaistniałą sytuacją. - pierwszy
raz odkąd poznałam tego mężczyznę widzę zmartwienie na jego twarzy, kiedy
nawiązał do ostatnich przykrych wydarzeń jakie pojawiły się w ich życiu. Coraz
bardziej skłaniam się do tego, że Jeremiasz jest w głębi duszy bardzo wrażliwym
człowiekiem.
Czuję coraz większe zdenerwowanie myśląc o "komitecie powitalnym" jakiego doświadczymy po wejściu do biblioteki. Kiedy tak przemierzamy korytarz Instytutu do mojej głowy wpadają różne sytuacje i wydarzenia, które mogą nas tutaj spotkać. Mam jednak nadzieję, że obejdzie się bez przykrości. Na ten moment mi się przejadły...
Po wejściu do biblioteki zauważam pięciu Łowców siedzących na kanapach w ciszy. Kiedy słyszą trzask drzwi odwracają się w naszą stronę, niektórzy z uśmiechami na twarzy, niektórzy z obojętnością co sprawia, że robię się poniekąd zła. Ale po chwili decyduję to zignorować. Pierwsza osoba, która przykuwa moją uwagę to ciemnowłosy chłopak, z pięknym uśmiechem. Ma dobrze zbudowane ciało, nawiązałam z nim, krótki kontakt wzrokowy, ale szybko uciekłam oczami w inną stronę.
- Podejdźcie. - mówi kolejny mężczyzna z widocznie pozytywnym nastawieniem. Jako jedyny stał on podparty o ścianę obok okrągłej lampy stojącej obok niego. Podniósł na nas swój wzrok po czym uśmiechnął się.
- Nazywam się Nicholas Duval. Cieszę się, że jesteście tutaj, aby pomóc nam w chwilach naszego nieszczęścia. - jego głos jest zdecydowany i pełny wdzięczności. Podaję mu swoją dłoń delikatnie uśmiechając się.
- Carmen Levan. - przedstawiam się obawiając się, że tutaj wszyscy będą znali moje nazwisko po niespodziewanej akcji w Idrysie. Mężczyzna jednak nie ukazuje emocji, które byłyby widoczne w chwili rozpoznania mojego nazwiska.
- Miło mi. - odpiera szybko i wita się z Jace'm i Clary. Odwracam się do reszty łowców postanawiając się przywitać i zrobić dobre wrażenie. Pokazać swoją pewność siebie.
Spoglądam na kobietę na kanapie, która trzyma w dłoni szklankę z jakimś napojem. Po chwili wnioskuję, że jest to jakiś alkohol. Ma bardzo poważny wyraz twarzy, niemal obojętny co sprawia, że mam wątpliwości czy w ogóle powinnam podchodzić.
Ku mojemu zdziwieniu jednak kobieta uśmiecha się zaraz po
tym jak do niej podchodzę. Wyczuwam jednak, że zmusza się do tego niezmiernie.
- Renee Hendricks. Bardzo mi miło. – podaje mi swoją smukłą
dłoń, a ja ściskam ją delikatnie.
- Carmen. – odpowiadam próbując przekazać jej, że nie
jestem tu po to by uprzykrzyć jej życie.
Kiedy odwracam się w stronę drugiej kanapy zauważam chłopaka o dalekowschodniej albo azjatyckiej urodzie. Nigdy nie potrafię tego rozróżnić. Ma poważny, lecz przyjazny wyraz twarzy, przez co od razu się rozluźniam.
- Hiro Tseng. - przedstawia się bez owijania w bawełnę.
Naprawdę muszę powtarzać swoje
imię kolejny raz? Chyba już wszyscy słyszeli, prawda? – chichoczę próbując
rozluźnić atmosferę. Hiro wybucha cichym śmiechem i potakuje.
- Miło mi cię poznać Carmen. Już
cię lubię. – chłopak siada z powrotem na kanapie widocznie rozbawiony.
Najgorsze wrażenie dotychczas jednak zrobiła na mnie dziewczyna, która swojej obojętności nawet nie próbowała ukryć w jakikolwiek sposób. Wzięłam głęboki wdech myśląc o tym, że będzie z nią ciężko. Tak naprawdę nie wiem co skłania ludzi do takiego zachowania. Przecież ja ich nie znam, a oni nie znają mnie. Dlaczego muszą być tak uprzedzeni?
Dziewczyna nawet nie wstaje tylko siedząc spogląda na mnie po czym szybko odwraca swój wzrok mamrocząc cicho swoje imię.
- Alice Fleming. - udaje mi się usłyszeć, a ja bez słowa wymijam ją ze zdenerwowaniem podchodząc do ostatniej osoby w pomieszczeniu
Jest to chłopak, który na początku przykuł moją uwagę. Przypomina mi kogoś, wygląda niemal jak...jak Will Herondale! Przypominam sobie w momencie kiedy Magnus opowiadał mi o nim i pokazywał mi rysunki z jego podobizną.
Chłopak przygryza paznokieć kciuka i spogląda na mnie z dołu.
Po chwili wstaje i podaje mi swoją
dłoń. Na szczęście nie tą, którą przed chwilą trzymał w ustach.
- Kai Vincent. – jego uścisk jest
stanowczy i silny. Spogląda na mnie niemal wyzywająco. Jakby chciał udowodnić
mi swoją siłę. Czuję wyzwanie dlatego posyłam mu swój zabójczy wzrok, który
Jace lubi nazywać „wzrokiem spustoszenia”.
- Carmen Levan. Bardzo miło mi cię
poznać Kai. – puszczam jego dłoń i odchodzę w stronę Jace’a, który dopiero
zaczął witać się z osobami, które on dobrze już zna.
- Postaraj się nie wywoływać
takich akcji jak w Idrysie. – słyszę czyjś chichot za plecami i okazuje się
należeć do Nicholasa. A jednak?
- Skąd wiesz…?
- Nie martw się Carmen, z tego co
wiem to w tym Instytucie tylko ja mam o tym pojęcie. Nie martw się też o to, że
będę cię oceniać. Ktoś już dawno powinien wstrząsnąć Richardem. – czuję ulgę
słysząc jego słowa.
- Za to ty nie musisz się martwić
o mnie. Nie posiadam już swoich mocy. – odpowiadam ze smutkiem zastanawiając
się czy Czarnooka Carmen jeszcze kiedykolwiek do mnie wróci.
*LAX - Lotnisko w LA
Oł jea aha aha aha aha yeb rozdział jest aha aha gorący aha aha i mam nadzieję aha aha że szybko aha aha pojawi się nowy aha aha. Cos mi dziś im dobija wybacz jesteem szczęśliwa że dodalas ten rozdział czekam N kolejny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Me planie
Witaj,
OdpowiedzUsuńTwoje zamówienie zostało wykonane.
Możesz je pobrać pod najnowszym, 68-mym poście na
scargraf.blogspot.com
Cudo *.* Pragnę jedynie nadmienić , ze nie mówi się "chińskiej lub japońskiej urody" , bo oni mają taką samą urodę. Można powiedzieć "dalekowschodnią" lub "Azjatycką". Nie chciałam się wymądrzać jeżeli tak to zabrzmiało. Pozdrawiam gorąco i życzę weny :)
OdpowiedzUsuń