"Don't say a word while we dance with the Devil."
Strata wydaje się, a raczej na pewno jest bolesnym momentem w
życiu każdego człowieka. Nie ważne czy osoba doświadczająca straty to mała
dziewczynka płacząca po tym jak jej ukochana lalka, już zniszczona trafia do kosza
na śmieci czy też dorosły, świadomy człowiek tracący ukochane, bliskie mu
osoby.
Nie jestem do końca pewna jakie stosunki były pomiędzy Jeremiaszem,
Nicholasem i Renee, a osobami, które niedawno tragicznie zginęły, ale widoczne
jest to, że nie wszyscy posiadali ze sobą dużo znaczące więzi. Strata powinna
być zjadliwa i prowadząca do ogromnej rozpaczy. Nie wszyscy tutaj ukazują te
emocje. Mogę się mylić. Może świetnie radzą sobie z ukrywaniem uczuć jak
większość Nocnych Łowców. Śmiało mogę stwierdzić, że ja nie należę do tego
grona, bo przecież jeszcze do niedawna nie wiedziałam, że mogę nazwać się
Nefilim.
Jeremiasz zaprowadził nas do swoich pokoi, każdy dostał jeden
oddzielny, ale jesteśmy zaraz obok siebie. Ja wylądowałam w środku, za ścianą z
prawej strony jest Clary, a z lewej Jace. Prowadzący Instytut oznajmił, że
możemy spokojnie ułożyć się w pokojach i rozpakować, a za godzinę zaprosił nas
wszystkich na kolację.
Nagle widzę otwierające się drzwi do mojego pokoju. Wchodzi do
niego Alice. Co ona tutaj robi? Wcześniej ukazała swoją niechęć do zapoznania
się.
- Przyszłam tylko przekazać list. Jeremiasz powiedział, że dotarł
do ciebie w tej chwili. – dziewczyna podaje list i szybko wychodzi z pokoju.
Jestem w Los Angeles od kilku godzin i już do mnie przychodzi
list?! Niemożliwe. Albo możliwe. O ile list jest od tej samej osoby co ostatnio.
Szybko rozrywam kopertę i przechodzę do czytania.
„Jak dobrze jest mieć wszystko pod kontrolą. Czułaś się kiedyś
tak, że wszystko wraca na swoje miejsce Carmen? Powiedz, że tak. Wiem, że czułaś
to wtedy gdy opanowywała cię moja moc. Moja ciemna, brudna moc.
Jestem wolny Carmen, a to wszystko dzięki mojej córce.”
Przykładam dłoń do ust w niedowierzaniu. Czyżby nadawca tego listu
był moim ojcem? Ponownie wszystko przekształca się w bałagan i niczego nie
potrafię zrozumieć. Nie rozumiem powodu, dla którego otrzymuję te liściki.
Zgniatam kartkę w dłoni w irytacji i cisnę nią o ścianę. Koniec. Od teraz będę
robić wszystko, aby nie zaprzątać sobie głowy sprawą mojego ojca. W tej chwili mój
priorytet ulega diametralnie zmianie. Jestem teraz w Los Angeles, aby pomóc
moim braciom. I będę się tego trzymać, aż moja noga stanie ponownie w
nowojorskim Instytucie.
****
Zimno przenika przez
moją skórę sprawiając, iż czuję się jakby zamarzały mi kości. Brodzę nogami w
puchatym i mroźnym śniegu zmierzając do nieznanego mi miejsca. Na sobie mam
tylko delikatną halkę nocną.
Spoglądam przed
siebie i dostrzegam lustro. Stoi pośrodku pustkowia jakby nigdy nic. Marszcząc
brwi podchodzę bliżej i dotykam zimnej tafli zwierciadła. Lustro zamarza tam
gdzie go dotykam. Na szkle rozpościerają się mroźne szlaczki tworzące rysunki.
Przyglądam się temu uważniej i stwierdzam, że rysunki przedstawiają runy. Jest
tu runa anielskiej mocy, iratze oraz runa wzroku.
Po paru minutach w
odbiciu formuje się jakaś postać, która sprawia, że szron pokrywający taflę
stapia się. Chwilę później kształt, który uformował się w odbiciu zaczyna
przypominać mi coś znajomego.
Czarnooka Carmen.
- Cześć kochana.
Stęskniłaś się? – jej głos rozbrzmiewa w moich uszach pomimo tego, że nie widzę
aby poruszała ustami.
- Wróciłaś…-
wykrztuszam patrząc na nią w niedowierzaniu.
- Tak jak
obiecywałam.
- Mam tyle pytań! –
krzyczę uderzając otwartą dłonią w ramę lustra.
- Powoli Carmen.
Pozwól, że będę mówić. – słyszę jej donośny ton. – Nie daj się zwieść. Pozostań
świeża umysłem, nie daj sobie namieszać w głowie. Ludzie będą chcieli zagrać z
tobą w grę. Nie daj się im. A w razie czego. – dziewczyna przestaje mówić i
uśmiecha się do mnie łobuzersko. – Użyj mocy. – dokańcza.
- Mocy?! – siadam na łóżku i orientując się, że sen dobiegł ku
końcowi, a ja nie zdążyłam zapytać się jej o co chodzi. Mam użyć mocy? Bardzo
bym chciała, chciałabym jej użyć z całych swoich sił. Ale pomimo wszystkiego,
nie potrafię wydobyć nawet iskry.
****
- Podstawą tego, że wezwaliśmy was do pomocy jest potrzeba waszej
ochrony. Chronicie nas, a my chronimy was. Jestem pewien, że atak demonów na
Instytut nie był przypadkowy i ma szansę się powtórzyć. – Jeremiasz mówi ze
spokojem. – Będziemy na zmianę pilnować Instytutu w nocy, dwie osoby na jedną
noc. – mężczyzna spogląda na mnie z uśmiechem. – Pierwszą zmianę, dzisiaj w
nocy obejmie Carmen oraz Kai.
Spoglądam na mojego dzisiejszego towarzysza, a ten tylko puszcza
do mnie oczko. Widzę także cwany uśmieszek Jace’a, który odbieram jako jego
rozbawienie, że na mnie spadło spędzenie zmiany z tym chłopakiem.
- No, a teraz możecie zacząć swoje treningi. Zostawiam was. –
Jeremiasz opuszcza salę gimnastyczną zostawiając nas wszystkich samym sobie.
- Zabij mnie proszę. Dlaczego odczuwam, że Kai będzie ciężki do
zdzierżenia? – pytam Jace’a, a ten tylko chichocze.
- Masz rację, będę bardzo nieznośny, nie przeżyjesz tej nocki. –
słyszę głos Kai’a za swoimi plecami, a Jace się tylko bardziej rozśmiesza.
- Oh Kai, nie strasz jej. Chyba nie będzie tak źle? – do rozmowy
włącza się Hiro.
- Niczego nie obiecuję. – chłopak podnosi dłonie w geście obrony. –
W takim razie skoro pierwszą zmianę obejmujemy my, może powinniśmy razem
potrenować? – Kai proponuje, a ja spoglądam na Jace’a.
- Idź, ja poćwiczę z Clary. – chłopak daje mi szybkiego całusa w
policzek i udaje się w stronę rudowłosej.
- Dobra, ale ostrzegam. Ja sama nie jestem osobą, z którą łatwo
współpracować. – mrugam do niego oczkiem i podchodzę do stoiska z ostrzami. Dzisiaj
pobawimy się mieczem.
- Miecze?! Wolałbym dzidy. – stwierdza Kai kiedy zauważa, że w
dłoni trzymam już ostrze. Spoglądam na niego złowrogo i odkładam miecz
zabierając drewnianą dzidę w dłoń.
- Wszystko jedno. – wymijam go ustawiając się na środku sali.
Obracam dzidę w dłoni i staję w bojowej pozycji czekając, aż Kai
ukaże swoją gotowość do treningu. Chłopak wykonuje pierwszy ruch, biegnie w
moją stronę wymachując dzidą na wszystkie strony. Kiedy jest wystarczająco
blisko Kai ciśnie włócznią nad moją głową, robie szybki unik i bronią uderzam z
całej siły w jego nogi, a ten wywraca się.
- Szczęście amatora. – chłopak śmieje się podpierając się dłońmi o
podłogę z zamiarem wstania. – Zatańcz z diabłem, Carmen. – chłopak mówi
poważnym tonem ustawiając się z powrotem do pozycji bojowej.
- Z chęcią. – zamykam oczy i próbuję się skupić. Normuję oddech,
tak by stał się równy. Wyciszam się kompletnie nasłuchując krzyków reszty
Łowców, którzy trenują w Sali treningowej Instytutu. Skupiam się na tym, aby
pokazać się z jak najlepszej strony. Chcę udowodnić sobie, że bez mocy też
jestem coś warta.
Otwieram oczy, a na moje usta wstępuje łobuzerski uśmiech.
- Zatańczmy zatem.
****
Siadam na ławce w sali dysząc ze zmęczenia. Ciężko złapać mi
oddech, a serce bije mi niemiłosiernie. Trening z Kai’em się wyrównał, tak i on
jak i ja mieliśmy swoje małe porażki, ale i zwycięstwa.
- Dzięki za trening. – chłopak podszedł i podał mi rękę. Uścisnęłam
ją mocno. Kai skierował się do wyjścia tak jak wszyscy. Zostałam tylko z Jace’m.
Zamykam oczy próbując się uspokoić, ale mój oddech zdaje się tylko
przyspieszać przez co robi mi się słabo.
- Carmen? Wszystko w porządku? – Jace podchodzi bliżej kładąc mi
dłoń na plecach. Po sekundzie jednak szybko ją zabiera krzycząc. – Ał! Carmen,
parzysz! – marszczę brwi nie potrafiąc nawet na niego spojrzeć.
Upadam na kolana podpierając się dłońmi.
- Jace! Coś jest nie tak! Znak! Zdejmij moją koszulkę! – krzyczę.
Nie czekam długo, czuję chłodne dłonie Jace’a na mojej skórze kiedy on ściąga
moją bluzkę, aby zobaczyć co się dzieje ze znakiem.
Próbuje nie krzyczeć, aby nie wzbudzić zainteresowania u reszty
łowców, ale ból, który teraz odczuwam jest nie do zniesienia.
- Carmen. Wytrzymaj. – Jace przytula mnie mocno do klatki
piersiowej.
Po jakimś czasie ból powoli znika, a ja uspokajam się. Trzymam głowę
na kolanach chłopaka trzymając mocno zaciśnięte oczy.
- Już po wszystkim? – Jace głaszcze mnie po nagim ramieniu.
Podnoszę głowę i spoglądam na Jace’a. W momencie widzę przerażenie
w jego oczach.
- Ca-carmen…- chłopak jąka się. – To wróciło.
- Co?! – niemal krzyczę.
- Czarnooka Carmen.
Wow,kim jest jej ojciec do cholery!? Czekam na kolejny rozdział... ✌
OdpowiedzUsuń