sc Born With Sight: 4. Rebirth
Layout by Scar

6 sty 2016

4. Rebirth

"Don't say a word while we dance with the Devil."

Strata wydaje się, a raczej na pewno jest bolesnym momentem w życiu każdego człowieka. Nie ważne czy osoba doświadczająca straty to mała dziewczynka płacząca po tym jak jej ukochana lalka, już zniszczona trafia do kosza na śmieci czy też dorosły, świadomy człowiek tracący ukochane, bliskie mu osoby.
Nie jestem do końca pewna jakie stosunki były pomiędzy Jeremiaszem, Nicholasem i Renee, a osobami, które niedawno tragicznie zginęły, ale widoczne jest to, że nie wszyscy posiadali ze sobą dużo znaczące więzi. Strata powinna być zjadliwa i prowadząca do ogromnej rozpaczy. Nie wszyscy tutaj ukazują te emocje. Mogę się mylić. Może świetnie radzą sobie z ukrywaniem uczuć jak większość Nocnych Łowców. Śmiało mogę stwierdzić, że ja nie należę do tego grona, bo przecież jeszcze do niedawna nie wiedziałam, że mogę nazwać się Nefilim.
Jeremiasz zaprowadził nas do swoich pokoi, każdy dostał jeden oddzielny, ale jesteśmy zaraz obok siebie. Ja wylądowałam w środku, za ścianą z prawej strony jest Clary, a z lewej Jace. Prowadzący Instytut oznajmił, że możemy spokojnie ułożyć się w pokojach i rozpakować, a za godzinę zaprosił nas wszystkich na kolację.
Nagle widzę otwierające się drzwi do mojego pokoju. Wchodzi do niego Alice. Co ona tutaj robi? Wcześniej ukazała swoją niechęć do zapoznania się.
- Przyszłam tylko przekazać list. Jeremiasz powiedział, że dotarł do ciebie w tej chwili. – dziewczyna podaje list i szybko wychodzi z pokoju.
Jestem w Los Angeles od kilku godzin i już do mnie przychodzi list?! Niemożliwe. Albo możliwe. O ile list jest od tej samej osoby co ostatnio. Szybko rozrywam kopertę i przechodzę do czytania.

„Jak dobrze jest mieć wszystko pod kontrolą. Czułaś się kiedyś tak, że wszystko wraca na swoje miejsce Carmen? Powiedz, że tak. Wiem, że czułaś to wtedy gdy opanowywała cię moja moc. Moja ciemna, brudna moc.
Jestem wolny Carmen, a to wszystko dzięki mojej córce.”

Przykładam dłoń do ust w niedowierzaniu. Czyżby nadawca tego listu był moim ojcem? Ponownie wszystko przekształca się w bałagan i niczego nie potrafię zrozumieć. Nie rozumiem powodu, dla którego otrzymuję te liściki. Zgniatam kartkę w dłoni w irytacji i cisnę nią o ścianę. Koniec. Od teraz będę robić wszystko, aby nie zaprzątać sobie głowy sprawą mojego ojca. W tej chwili mój priorytet ulega diametralnie zmianie. Jestem teraz w Los Angeles, aby pomóc moim braciom. I będę się tego trzymać, aż moja noga stanie ponownie w nowojorskim Instytucie.

****

Zimno przenika przez moją skórę sprawiając, iż czuję się jakby zamarzały mi kości. Brodzę nogami w puchatym i mroźnym śniegu zmierzając do nieznanego mi miejsca. Na sobie mam tylko delikatną halkę nocną.
Spoglądam przed siebie i dostrzegam lustro. Stoi pośrodku pustkowia jakby nigdy nic. Marszcząc brwi podchodzę bliżej i dotykam zimnej tafli zwierciadła. Lustro zamarza tam gdzie go dotykam. Na szkle rozpościerają się mroźne szlaczki tworzące rysunki. Przyglądam się temu uważniej i stwierdzam, że rysunki przedstawiają runy. Jest tu runa anielskiej mocy, iratze oraz runa wzroku.
Po paru minutach w odbiciu formuje się jakaś postać, która sprawia, że szron pokrywający taflę stapia się. Chwilę później kształt, który uformował się w odbiciu zaczyna przypominać mi coś znajomego.
Czarnooka Carmen.
- Cześć kochana. Stęskniłaś się? – jej głos rozbrzmiewa w moich uszach pomimo tego, że nie widzę aby poruszała ustami.
- Wróciłaś…- wykrztuszam patrząc na nią w niedowierzaniu.
- Tak jak obiecywałam.
- Mam tyle pytań! – krzyczę uderzając otwartą dłonią w ramę lustra.
- Powoli Carmen. Pozwól, że będę mówić. – słyszę jej donośny ton. – Nie daj się zwieść. Pozostań świeża umysłem, nie daj sobie namieszać w głowie. Ludzie będą chcieli zagrać z tobą w grę. Nie daj się im. A w razie czego. – dziewczyna przestaje mówić i uśmiecha się do mnie łobuzersko. – Użyj mocy. – dokańcza.

- Mocy?! – siadam na łóżku i orientując się, że sen dobiegł ku końcowi, a ja nie zdążyłam zapytać się jej o co chodzi. Mam użyć mocy? Bardzo bym chciała, chciałabym jej użyć z całych swoich sił. Ale pomimo wszystkiego, nie potrafię wydobyć nawet iskry.

****

- Podstawą tego, że wezwaliśmy was do pomocy jest potrzeba waszej ochrony. Chronicie nas, a my chronimy was. Jestem pewien, że atak demonów na Instytut nie był przypadkowy i ma szansę się powtórzyć. – Jeremiasz mówi ze spokojem. – Będziemy na zmianę pilnować Instytutu w nocy, dwie osoby na jedną noc. – mężczyzna spogląda na mnie z uśmiechem. – Pierwszą zmianę, dzisiaj w nocy obejmie Carmen oraz Kai.
Spoglądam na mojego dzisiejszego towarzysza, a ten tylko puszcza do mnie oczko. Widzę także cwany uśmieszek Jace’a, który odbieram jako jego rozbawienie, że na mnie spadło spędzenie zmiany z tym chłopakiem.
- No, a teraz możecie zacząć swoje treningi. Zostawiam was. – Jeremiasz opuszcza salę gimnastyczną zostawiając nas wszystkich samym sobie.
- Zabij mnie proszę. Dlaczego odczuwam, że Kai będzie ciężki do zdzierżenia? – pytam Jace’a, a ten tylko chichocze.
- Masz rację, będę bardzo nieznośny, nie przeżyjesz tej nocki. – słyszę głos Kai’a za swoimi plecami, a Jace się tylko bardziej rozśmiesza.
- Oh Kai, nie strasz jej. Chyba nie będzie tak źle? – do rozmowy włącza się Hiro.
- Niczego nie obiecuję. – chłopak podnosi dłonie w geście obrony. – W takim razie skoro pierwszą zmianę obejmujemy my, może powinniśmy razem potrenować? – Kai proponuje, a ja spoglądam na Jace’a.
- Idź, ja poćwiczę z Clary. – chłopak daje mi szybkiego całusa w policzek i udaje się w stronę rudowłosej.
- Dobra, ale ostrzegam. Ja sama nie jestem osobą, z którą łatwo współpracować. – mrugam do niego oczkiem i podchodzę do stoiska z ostrzami. Dzisiaj pobawimy się mieczem.
- Miecze?! Wolałbym dzidy. – stwierdza Kai kiedy zauważa, że w dłoni trzymam już ostrze. Spoglądam na niego złowrogo i odkładam miecz zabierając drewnianą dzidę w dłoń.
- Wszystko jedno. – wymijam go ustawiając się na środku sali.
Obracam dzidę w dłoni i staję w bojowej pozycji czekając, aż Kai ukaże swoją gotowość do treningu. Chłopak wykonuje pierwszy ruch, biegnie w moją stronę wymachując dzidą na wszystkie strony. Kiedy jest wystarczająco blisko Kai ciśnie włócznią nad moją głową, robie szybki unik i bronią uderzam z całej siły w jego nogi, a ten wywraca się.
- Szczęście amatora. – chłopak śmieje się podpierając się dłońmi o podłogę z zamiarem wstania. – Zatańcz z diabłem, Carmen. – chłopak mówi poważnym tonem ustawiając się z powrotem do pozycji bojowej.
- Z chęcią. – zamykam oczy i próbuję się skupić. Normuję oddech, tak by stał się równy. Wyciszam się kompletnie nasłuchując krzyków reszty Łowców, którzy trenują w Sali treningowej Instytutu. Skupiam się na tym, aby pokazać się z jak najlepszej strony. Chcę udowodnić sobie, że bez mocy też jestem coś warta.
Otwieram oczy, a na moje usta wstępuje łobuzerski uśmiech.
- Zatańczmy zatem.

****

Siadam na ławce w sali dysząc ze zmęczenia. Ciężko złapać mi oddech, a serce bije mi niemiłosiernie. Trening z Kai’em się wyrównał, tak i on jak i ja mieliśmy swoje małe porażki, ale i zwycięstwa.
- Dzięki za trening. – chłopak podszedł i podał mi rękę. Uścisnęłam ją mocno. Kai skierował się do wyjścia tak jak wszyscy. Zostałam tylko z Jace’m.
Zamykam oczy próbując się uspokoić, ale mój oddech zdaje się tylko przyspieszać przez co robi mi się słabo.
- Carmen? Wszystko w porządku? – Jace podchodzi bliżej kładąc mi dłoń na plecach. Po sekundzie jednak szybko ją zabiera krzycząc. – Ał! Carmen, parzysz! – marszczę brwi nie potrafiąc nawet na niego spojrzeć.
Upadam na kolana podpierając się dłońmi.
- Jace! Coś jest nie tak! Znak! Zdejmij moją koszulkę! – krzyczę. Nie czekam długo, czuję chłodne dłonie Jace’a na mojej skórze kiedy on ściąga moją bluzkę, aby zobaczyć co się dzieje ze znakiem.
Próbuje nie krzyczeć, aby nie wzbudzić zainteresowania u reszty łowców, ale ból, który teraz odczuwam jest nie do zniesienia.
- Carmen. Wytrzymaj. – Jace przytula mnie mocno do klatki piersiowej.
Po jakimś czasie ból powoli znika, a ja uspokajam się. Trzymam głowę na kolanach chłopaka trzymając mocno zaciśnięte oczy.
- Już po wszystkim? – Jace głaszcze mnie po nagim ramieniu.
Podnoszę głowę i spoglądam na Jace’a. W momencie widzę przerażenie w jego oczach.
- Ca-carmen…- chłopak jąka się. – To wróciło.
- Co?! – niemal krzyczę.
- Czarnooka Carmen.

1 komentarz:

  1. Wow,kim jest jej ojciec do cholery!? Czekam na kolejny rozdział... ✌

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!