sc Born With Sight: 5. Anchor
Layout by Scar

8 sty 2016

5. Anchor

"What you want to ignite in others must first burn inside yourself."

Jace szybko wyprowadza mnie z sali treningowej trzymając kurczowo moje trzęsące się jeszcze z szoku dłonie. Przed oczami mam mroczki, czuję się słabo i jest mi niedobrze. Próbuję dociec w myślach co się właśnie stało, ale w żadnej części mojego mózgu nie ma na to odpowiedzi.
- Trzymaj się Carmen, za chwilę będziemy na zewnątrz. – słyszę kojący i męski głos Złotowłosego, który sprawia, że jestem spokojniejsza.
Po paru sekundach szybkiego chodu czuję jak w moją twarz uderza ciepłe czerwcowe powietrze. W nozdrzach niemal czuję zapach słońca, ciepłego frontu i kwiatów rozkwitających wokół Instytutu. Oprócz sprawnego zmysłu węchu i pozostałych czterech posiadam jeszcze szósty zmysł, który domaga się uwolnienia z klatki, jaką jest moje ciało.
- Jace. Czuję to. – mówię niemal się uśmiechając. Uśmiech sam ciśnie się na moje usta. Ponownie czuję w sobie moc, za którą tak tęskniłam. – Odsuń się! – krzyczę do niego i odwracając się biegnę szybko w stronę zielonego ogrodu.
Biegnę tak przez jakieś 5 minut, aż docieram do ciemnego miejsca między drzewami. W tym momencie pozwalam sobie, aby wszystko się ze mnie wydostało. Upadam na kolana na miękką trawę, a dłonie wbijam w ziemię czując coś w rodzaju połączenia z naturą.
- Jestem gotowa. – mówię do siebie z uśmiechem i w tym momencie wszystko zbiega się ku jednemu.
Czuję jak moja moc budzi się z długiego snu i biegnie przez moje żyły, aż do koniuszków moich palców u dłoni. Zamykam oczy odchylając głowę do tyłu i oddycham regularnie. Uczucie jest znajome. Ba, jedyne jakie chcę znać w tym momencie. Powolne uwalnianie się mojej mocy sprawia, że czuję się niemal jak w stanie odurzenia.
Moje palce delikatnie wibrują, a ja wciągam powietrze przez nozdrza. W tym momencie wiem, że energia skumulowana w moim ciele przez pół roku właśnie się uwolniła. Otwieram oczy i spoglądam w dół na swoje dłonie. Zauważam nieobce mi jasne światło wydostające się z moich dłoni i przenikające do ziemi. Trawa wokół mnie jarzy się jakby była zrobiona ze złota. Wybucham śmiechem, ale takim szczęśliwym, a kiedy orientuję się co to oznacza momentalnie nie jest mi do śmiechu. Wróciła moja demoniczna moc, o ile w ogóle mnie opuściła. To znaczy, że znów zagrażam światu, Nocnym Łowcom, Alicante i…Richardowi. Nikt nie może się o tym dowiedzieć, a ja jak najszybciej muszę nauczyć się kontroli…
- Carmen! – Jace krzyczy zdyszany w momencie kiedy moja werwa przestaje się ulatniać. – Wszystko w porządku?
- Tak…raczej tak. – mówię i powoli wstaję z ziemi myśląc o tym co się właśnie stało. – Nie mów nikomu o tym, że moje moce wróciły. – dodaję i wycieram dłonie ubrudzone ziemią o spodnie.
- Jakim cudem?! – chłopak trzęsie głową.
- Nie mam pojęcia Jace…nie wiem co to ma oznaczać. – tłumaczę.
- To oznacza, że jak najszybciej musimy skontaktować się z Magnusem. – Jace odpowiada, a ja nie zaprzeczam. Bane to jedyna osoba, która może wiedzieć co się właśnie stało.

****

Jest godzina 23:00, nadszedł czas mojej nocnej zmiany z Kai’em. Przez najbliższe 8 godzin będziemy pilnować Instytutu podczas zmroku. Bo przecież kiedy zapada zmrok, dzieją się najgorsze rzeczy…

- Cześć, gotowa? – pyta Kai kiedy tylko dosiadam się do niego na drewnianej ławce postawionej pod ścianą zaraz przy wyjściu z Instytutu.
- Nawet bardzo. – odpowiadam z ogromną pewnością siebie, przecież właśnie wróciły moje moce. Co teraz mi grozi? – Dzisiaj ze mną nie zginiesz. – dodaję i puszczam mu oczko.
- Bardzo zabawne, potrafię zadbać sam o siebie. – chłopak prycha opierając się o ścianę i wysuwając długie nogi do przodu. – Słyszałem, że jutro ktoś do nas dołączy. – patrzy na mnie pytająco. Marszczę brwi, ale po chwili wiem o kogo mu chodzi.
- Nie dołączy do nas bo to Największy Czarownik Brooklyn’u. Na pewno znajdzie sobie jakiś wyciumkany hotel. – tłumaczę lekko prezentując Kai’owi charakter naszego sławnego Podziemnego.
- Po co tu przyjeżdża? – chłopak ignoruje moją wypowiedź.
- Ja i Jace potrzebujemy jego pomocy. To tyle. – odpowiadam chcąc jak najszybciej zakończyć temat.
- W czym? – na Razjela, jaki ten chłopak dociekliwy! – Nie mogliście poprosić o pomoc tutejszego czarownika?
- To mało ważne. Jeremiasz proponował nam, abyśmy udali się do Siobhan, czarownicy, która mieszka na obrzeżach Los Angeles, ale ja odmówiłam. Ufam Magnusowi…- odpowiadam orientując, że za dużo już mu powiedziałam. – Lepiej się rozglądaj czy gdzieś tu za rogiem nie czai się jakiś brudny demon. – dodaję i odruchowo spoglądam w prawo, aby się upewnić, że tak nie jest.
- Nie zbliżą się do mnie nawet na krok. Nie martw się maleńka. – wybucham śmiechem kręcąc głową.
- Maleńka? Chyba jesteś zbyt pewny siebie Vincent.
- Nie mów do mnie po nazwisku Levan. – odgryza się ukazując rząd swoich białych zębów. – Poza tym, im więcej pewności siebie posiadasz, tym mniej mają jej osoby w twoim otoczeniu. – dodaje.
- Twoje motto życiowe? – chichoczę.
- Można tak powiedzieć. – chłopak odwzajemnia śmiech i podnosi się z ławki. Kładzie swój miecz i stelę na drewnianym siedzisku obok mnie i wkłada dłonie w kieszenie, opierając się o ścianę naprzeciw. – Gramy w coś? – Kai zaskakuje mnie pytaniem.
- W co na przykład? – marszczę brwi.
- Hmm…- chłopak spuszcza głowę. – O wiem! W 20 pytań! – niemal krzyczy.
Śmieję się. Pamiętam tą grę z czasów kiedy chodziłam do liceum. Chłopacy zawsze chcieli grać w tę grę z dziewczynami w ramach podrywu. Ale chyba Kai nie ma tego w zamiarach? Trzęsę głową i decyduję się zgodzić. Mam nadzieję, że nie dowie się o mnie za dużo.
- Dobra, ty zaczynaj. – odpowiadam, a ten z powrotem przysiada się do mnie odsuwając bronie na bok.
- Okej. No to moje pierwsze pytanie…Byłaś w naszej ojczyźnie? – Kai zaczyna od dosyć bezpiecznego pytania. Co prawda mój pobyt w Idrysie nie był najprzyjemniejszy, ale on wcale nie musi o tym wiedzieć.
- Byłam, pół roku temu. Razem z Jacem. – odpowiadam, a chłopak potakuje głową.
- Jak tam trafiłaś? – Kai pyta, ale ja się nie daję.
- Ej! Teraz ja! – unoszę palec przed jego twarz. – Czy Hiro jest twoim parabatai?
Kai wygina usta w uśmiechu i spogląda na mnie.
- To aż tak widoczne? Tak, jesteśmy parabatai od 5 lat. – tłumaczy.
Myślę o tym jak bardzo chciałabym posiadać tak bliską mi osobę, która towarzyszyłaby mi w walce do końca życia. Mój umysł nawiedza Shirley, moja przyjaciółka, która zginęła przez demona tego felernego dnia, kiedy wstąpiłyśmy do Pandemonium. Ciekawe jak by wszystko wyglądało gdyby Shirley była Nocnym Łowcą, a my od dzieciństwa związane byłybyśmy taką silną więzią.
Uśmiecham się na jej wspomnienie, ale momentalnie wyrzucam ją z głowy czując jak do oczu napływają mi łzy.

****

- Dobrze panno Levan. Nadszedł czas na ostatnie, dwudzieste pytanie. – Kai szczerzy się. Najwidoczniej ma w zanadrzu jakieś przygważdżające pytanie. Spoglądam na zegar na ścianie nad drzwiami wejściowymi. Dochodzi 2:00 w nocy.
- Nie owijaj w bawełnę. – mówię odwracając się lekko w jego stronę, gotowa przyjąć pytanie na klatę.
- Panno Levan, jaki jest twój największy sekret? – jego pytanie uderza we mnie niespodziewanie. Wciągam powietrze nie za bardzo wiedząc co powiedzieć.
- To nie fair!
- Odpowiadaj, odpowiadaj! – Kai grozi mi żartobliwie swoim mieczem.
- Okej, okej! – zamyślam się układając w głowie co mam mu powiedzieć. Na pewno nie powiem mu wprost o Czarnookiej Carmen, moich mocach, czy jakimkolwiek innym sekrecie. Decyduję się na jedno zdanie. – Panie Vincent…- zaczynam podtrzymując go w napięciu. – Moim największym sekretem jest brak kontroli.

****

Następnego wieczoru czekam z niecierpliwością na przyjazd Bane’a. W głowie mam mnóstwo pytań i mam nadzieję, że Czarownik da mi odpowiedzi układając je przy tym sensownie. Stukam paznokciem o blat stołu ze zdenerwowania. Poniekąd boję się co od niego usłyszę. Łudzę się, że nowe informacje nie będą gorsze od…nie wiem, na przykład Cichych Braci.
- Już jest. – do pokoju wpada Jace, a ja jak poparzona wybiegam na korytarz i pędem biegnę do biblioteki gdzie porozmawiamy na osobności. Przynajmniej tak zagwarantował Jeremiasz.
- Magnus. – wypowiadam jego imię kiedy widzę jego kolorową twarz. I naprawdę mam na myśli kolorową, gdyż dzisiaj jego makeup to jeden z tych „robiących wrażenie”. Podchodzę do mężczyzny i przytulam się do niego. Bane odwzajemnia uścisk i wita się z Jacem.
Zadziwia mnie nasza więź z Czarownikiem. Z reguły Nocni Łowcy nie przyjaźnią się z Podziemnymi. Ale według mnie, Magnusa nie da się nie lubić.
- Cześć wam. Może zacznijmy od razu.- odzywa się Bane. – Lepiej usiądźcie. – dodaje. O nie, to nie wróży niczego dobrego. Siadamy na skórzanych kanapach, zakładam nogę na nogę i wyczekuję słów Magnusa. – Opowiedz mi wszystko Carmen. – kieruje się do mnie, a ja przypominam sobie od czego się to wszystko zaczęło.
- Wiesz, już od jakiegoś czasu czułam jakby buzowała we mnie moja moc, ale to ignorowałam uważając za złudzenie. Potem zaczęła mi się śnić Czarnooka Carmen, twierdziła, że mogę użyć mocy. Nie wierzyłam jej dopóki po treningu zrobiło mi się słabo. – wzdrygam się na wspomnienie bólu tamtego dnia. – Mój znak na plecach parzył tak jak w dzień kiedy się ukończył. Czułam się jakby tworzył się na nowo…Jace twierdził, że moje oczy były czarne i wyprowadził mnie na zewnątrz. – przerywam cicho chrząkając. – Wtedy moja moc się uwolniła. Wypłynęła ze mnie jak oliwa z wody…a ja…ja czułam się szczęśliwa.
Magnus wysłuchuje każdego mojego słowa bez zaskoczenia. Uśmiecha się delikatnie na moje końcowe słowa i poprawia pasek u spodni.
- Słuchaj Carmen. Musisz mnie teraz uważnie wysłuchać. Próbuj zrozumieć. – potakuję głową i czekam na to co ma do powiedzenia. – Kiedy byłaś u mnie z tym tajemniczym listem już wtedy były tego pierwsze oznaki. Wkurzyłaś się, że wszystko zmienia się ponownie w bałagan i twoje oczy zabłyszczały na czarno. – mówi a mnie zapiera dech w piersiach. Jak to? I nic mi nie powiedział?
- Czemu nic nie mówiłeś? – pytam.
- Nie chciałem cię straszyć. – mężczyzna patrzy na mnie kilka sekund. – Tak czy inaczej, słuchaj dalej. – Magnus kontynuuje. – Wiedziałem, że tak się stanie ponieważ rytuał, przez który przeszłaś pół roku temu ma działanie tymczasowe. Zdaje się, że dobiegło końca. – tłumaczy, a ja wytrzeszczam oczy. Tymczasowe?! Czyli tak naprawdę nigdy nie straciłam mocy? Czuję przez to poniekąd podniecenie, ale i strach.
- Wiesz, że naraziłeś ją na niebezpieczeństwo Magnus! Co by było gdyby Richard się dowiedział?! – Jace krzyczy i zaciska pięść.
- Jace ma rację, Magnus. – dodaję.
- Wiem Carmen, wiem. Ale nie mogłem odebrać ci tego kim jesteś. To czyni cię wyjątkową osobą. Nie mów, że byłaś szczęśliwa myśląc, że nie masz już mocy. – Magnus również ma rację. Nie odpowiadam, ponieważ nie wiem co powiedzieć.
- No dobra. Już rozumiem. Działanie rytuału się skończyło, moc wróciła. Okej. Powiedzmy, że po części coś układa się w miarę sensownie. – mówię dalej nie wierząc w to co powiedział Magnus. – Kolejna sprawa. Wiesz coś na temat mojego ojca? Moje podejrzenia są prawdziwe? – pytanie prawie nie przechodzi mi przez gardło. Nie chcę tego wiedzieć, ale muszę. Inaczej dalej będę tkwić w niekończącej się zagadce.
- Carmen, Azazel to jeden z Demonów Głównych, jest partnerem Asmodeusza. – Magnus zacina się na chwilkę myśląc czy kontynuować. – Asmodeusz jest moim ojcem. – marszczę brwi. Wiadomo, że czarownicy to potomkowie demona i człowieka, ale nie spodziewałam się, że jego ojcem jest jeden z tych „większych” demonów. – A Azazel jest twoim, Carmen. – zamykam oczy i wciągam powietrze przez nos. Moje podejrzenia się sprawdziły. Tylko co to teraz zmienia? Czy jestem przez to w zagrożeniu? Kręcę głową i opieram twarz na dłoniach.
- A jednak. – to wszystko co w tej chwili potrafię z siebie wydusić.
- Carmen, teraz słuchaj mnie uważnie. Słuchaj! – powtarza co powoduje, że podnoszę na niego swój wzrok. – Jeśli wiesz, że Azazel znajduje się w pobliżu, nigdy, ale to nigdy, nie używaj wtedy swojej mocy. – tłumaczy.
- Dlaczego? – marszczę brwi pytająco.

- Azazel, jako demon, twój ojciec i stworzenie, które dało ci te moce jest czymś w rodzaju twojej „kotwicy”. Uruchamia moc ukrytą głęboko w twoim umyśle, jej najciemniejsze zakątki, przez co sprawia, że jest silniejsza. – Magnus odchrząkuje. – Kiedy Azazel jest w pobliżu jesteś więcej niż śmiercionośna. Siejesz postrach i spustoszenie. Wtedy nie ma mowy o czymś zwanym "opanowaniem"...

1 komentarz:

  1. Znalazłam twoje opowiadanie tak nagle i odrazu po przeczytaniu go się zakochałam ♡ Czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!