"What you want to ignite in others must first burn inside yourself."
Jace
szybko wyprowadza mnie z sali treningowej trzymając kurczowo moje trzęsące się
jeszcze z szoku dłonie. Przed oczami mam mroczki, czuję się słabo i jest mi
niedobrze. Próbuję dociec w myślach co się właśnie stało, ale w żadnej części
mojego mózgu nie ma na to odpowiedzi.
-
Trzymaj się Carmen, za chwilę będziemy na zewnątrz. – słyszę kojący i męski
głos Złotowłosego, który sprawia, że jestem spokojniejsza.
Po
paru sekundach szybkiego chodu czuję jak w moją twarz uderza ciepłe czerwcowe
powietrze. W nozdrzach niemal czuję zapach słońca, ciepłego frontu i kwiatów
rozkwitających wokół Instytutu. Oprócz sprawnego zmysłu węchu i pozostałych
czterech posiadam jeszcze szósty zmysł, który domaga się uwolnienia z klatki,
jaką jest moje ciało.
-
Jace. Czuję to. – mówię niemal się uśmiechając. Uśmiech sam ciśnie się na moje
usta. Ponownie czuję w sobie moc, za którą tak tęskniłam. – Odsuń się! –
krzyczę do niego i odwracając się biegnę szybko w stronę zielonego ogrodu.
Biegnę
tak przez jakieś 5 minut, aż docieram do ciemnego miejsca między drzewami. W
tym momencie pozwalam sobie, aby wszystko się ze mnie wydostało. Upadam na
kolana na miękką trawę, a dłonie wbijam w ziemię czując coś w rodzaju
połączenia z naturą.
-
Jestem gotowa. – mówię do siebie z uśmiechem i w tym momencie wszystko zbiega
się ku jednemu.
Czuję
jak moja moc budzi się z długiego snu i biegnie przez moje żyły, aż do
koniuszków moich palców u dłoni. Zamykam oczy odchylając głowę do tyłu i
oddycham regularnie. Uczucie jest znajome. Ba, jedyne jakie chcę znać w tym
momencie. Powolne uwalnianie się mojej mocy sprawia, że czuję się niemal jak w
stanie odurzenia.
Moje
palce delikatnie wibrują, a ja wciągam powietrze przez nozdrza. W tym momencie
wiem, że energia skumulowana w moim ciele przez pół roku właśnie się uwolniła.
Otwieram oczy i spoglądam w dół na swoje dłonie. Zauważam nieobce mi jasne
światło wydostające się z moich dłoni i przenikające do ziemi. Trawa wokół mnie
jarzy się jakby była zrobiona ze złota. Wybucham śmiechem, ale takim
szczęśliwym, a kiedy orientuję się co to oznacza momentalnie nie jest mi do
śmiechu. Wróciła moja demoniczna moc, o ile w ogóle mnie opuściła. To znaczy,
że znów zagrażam światu, Nocnym Łowcom, Alicante i…Richardowi. Nikt nie może
się o tym dowiedzieć, a ja jak najszybciej muszę nauczyć się kontroli…
-
Carmen! – Jace krzyczy zdyszany w momencie kiedy moja werwa przestaje się
ulatniać. – Wszystko w porządku?
-
Tak…raczej tak. – mówię i powoli wstaję z ziemi myśląc o tym co się właśnie
stało. – Nie mów nikomu o tym, że moje moce wróciły. – dodaję i wycieram dłonie
ubrudzone ziemią o spodnie.
-
Jakim cudem?! – chłopak trzęsie głową.
-
Nie mam pojęcia Jace…nie wiem co to ma oznaczać. – tłumaczę.
-
To oznacza, że jak najszybciej musimy skontaktować się z Magnusem. – Jace odpowiada,
a ja nie zaprzeczam. Bane to jedyna osoba, która może wiedzieć co się właśnie
stało.
****
Jest
godzina 23:00, nadszedł czas mojej nocnej zmiany z Kai’em. Przez najbliższe 8
godzin będziemy pilnować Instytutu podczas zmroku. Bo przecież kiedy zapada
zmrok, dzieją się najgorsze rzeczy…
-
Cześć, gotowa? – pyta Kai kiedy tylko dosiadam się do niego na drewnianej ławce
postawionej pod ścianą zaraz przy wyjściu z Instytutu.
-
Nawet bardzo. – odpowiadam z ogromną pewnością siebie, przecież właśnie wróciły
moje moce. Co teraz mi grozi? – Dzisiaj ze mną nie zginiesz. – dodaję i
puszczam mu oczko.
-
Bardzo zabawne, potrafię zadbać sam o siebie. – chłopak prycha opierając się o
ścianę i wysuwając długie nogi do przodu. – Słyszałem, że jutro ktoś do nas
dołączy. – patrzy na mnie pytająco. Marszczę brwi, ale po chwili wiem o kogo mu
chodzi.
-
Nie dołączy do nas bo to Największy Czarownik Brooklyn’u. Na pewno znajdzie
sobie jakiś wyciumkany hotel. – tłumaczę lekko prezentując Kai’owi charakter
naszego sławnego Podziemnego.
-
Po co tu przyjeżdża? – chłopak ignoruje moją wypowiedź.
-
Ja i Jace potrzebujemy jego pomocy. To tyle. – odpowiadam chcąc jak najszybciej
zakończyć temat.
-
W czym? – na Razjela, jaki ten chłopak dociekliwy! – Nie mogliście poprosić o
pomoc tutejszego czarownika?
-
To mało ważne. Jeremiasz proponował nam, abyśmy udali się do Siobhan,
czarownicy, która mieszka na obrzeżach Los Angeles, ale ja odmówiłam. Ufam
Magnusowi…- odpowiadam orientując, że za dużo już mu powiedziałam. – Lepiej się
rozglądaj czy gdzieś tu za rogiem nie czai się jakiś brudny demon. – dodaję i
odruchowo spoglądam w prawo, aby się upewnić, że tak nie jest.
-
Nie zbliżą się do mnie nawet na krok. Nie martw się maleńka. – wybucham śmiechem
kręcąc głową.
-
Maleńka? Chyba jesteś zbyt pewny siebie Vincent.
-
Nie mów do mnie po nazwisku Levan. – odgryza się ukazując rząd swoich białych
zębów. – Poza tym, im więcej pewności siebie posiadasz, tym mniej mają jej
osoby w twoim otoczeniu. – dodaje.
-
Twoje motto życiowe? – chichoczę.
-
Można tak powiedzieć. – chłopak odwzajemnia śmiech i podnosi się z ławki. Kładzie
swój miecz i stelę na drewnianym siedzisku obok mnie i wkłada dłonie w
kieszenie, opierając się o ścianę naprzeciw. – Gramy w coś? – Kai zaskakuje
mnie pytaniem.
-
W co na przykład? – marszczę brwi.
-
Hmm…- chłopak spuszcza głowę. – O wiem! W 20 pytań! – niemal krzyczy.
Śmieję
się. Pamiętam tą grę z czasów kiedy chodziłam do liceum. Chłopacy zawsze
chcieli grać w tę grę z dziewczynami w ramach podrywu. Ale chyba Kai nie ma
tego w zamiarach? Trzęsę głową i decyduję się zgodzić. Mam nadzieję, że nie
dowie się o mnie za dużo.
-
Dobra, ty zaczynaj. – odpowiadam, a ten z powrotem przysiada się do mnie
odsuwając bronie na bok.
-
Okej. No to moje pierwsze pytanie…Byłaś w naszej ojczyźnie? – Kai zaczyna od
dosyć bezpiecznego pytania. Co prawda mój pobyt w Idrysie nie był
najprzyjemniejszy, ale on wcale nie musi o tym wiedzieć.
-
Byłam, pół roku temu. Razem z Jacem. – odpowiadam, a chłopak potakuje głową.
-
Jak tam trafiłaś? – Kai pyta, ale ja się nie daję.
-
Ej! Teraz ja! – unoszę palec przed jego twarz. – Czy Hiro jest twoim parabatai?
Kai
wygina usta w uśmiechu i spogląda na mnie.
-
To aż tak widoczne? Tak, jesteśmy parabatai od 5 lat. – tłumaczy.
Myślę
o tym jak bardzo chciałabym posiadać tak bliską mi osobę, która towarzyszyłaby
mi w walce do końca życia. Mój umysł nawiedza Shirley, moja przyjaciółka, która
zginęła przez demona tego felernego dnia, kiedy wstąpiłyśmy do Pandemonium.
Ciekawe jak by wszystko wyglądało gdyby Shirley była Nocnym Łowcą, a my od
dzieciństwa związane byłybyśmy taką silną więzią.
Uśmiecham
się na jej wspomnienie, ale momentalnie wyrzucam ją z głowy czując jak do oczu
napływają mi łzy.
****
-
Dobrze panno Levan. Nadszedł czas na ostatnie, dwudzieste pytanie. – Kai szczerzy
się. Najwidoczniej ma w zanadrzu jakieś przygważdżające pytanie. Spoglądam na
zegar na ścianie nad drzwiami wejściowymi. Dochodzi 2:00 w nocy.
-
Nie owijaj w bawełnę. – mówię odwracając się lekko w jego stronę, gotowa
przyjąć pytanie na klatę.
-
Panno Levan, jaki jest twój największy sekret? – jego pytanie uderza we mnie
niespodziewanie. Wciągam powietrze nie za bardzo wiedząc co powiedzieć.
-
To nie fair!
-
Odpowiadaj, odpowiadaj! – Kai grozi mi żartobliwie swoim mieczem.
-
Okej, okej! – zamyślam się układając w głowie co mam mu powiedzieć. Na pewno
nie powiem mu wprost o Czarnookiej Carmen, moich mocach, czy jakimkolwiek innym
sekrecie. Decyduję się na jedno zdanie. – Panie Vincent…- zaczynam podtrzymując
go w napięciu. – Moim największym sekretem jest brak kontroli.
****
Następnego
wieczoru czekam z niecierpliwością na przyjazd Bane’a. W głowie mam mnóstwo
pytań i mam nadzieję, że Czarownik da mi odpowiedzi układając je przy tym
sensownie. Stukam paznokciem o blat stołu ze zdenerwowania. Poniekąd boję się
co od niego usłyszę. Łudzę się, że nowe informacje nie będą gorsze od…nie wiem,
na przykład Cichych Braci.
-
Już jest. – do pokoju wpada Jace, a ja jak poparzona wybiegam na korytarz i
pędem biegnę do biblioteki gdzie porozmawiamy na osobności. Przynajmniej tak
zagwarantował Jeremiasz.
-
Magnus. – wypowiadam jego imię kiedy widzę jego kolorową twarz. I naprawdę mam
na myśli kolorową, gdyż dzisiaj jego makeup to jeden z tych „robiących wrażenie”.
Podchodzę do mężczyzny i przytulam się do niego. Bane odwzajemnia uścisk i wita
się z Jacem.
Zadziwia
mnie nasza więź z Czarownikiem. Z reguły Nocni Łowcy nie przyjaźnią się z
Podziemnymi. Ale według mnie, Magnusa nie da się nie lubić.
-
Cześć wam. Może zacznijmy od razu.- odzywa się Bane. – Lepiej usiądźcie. –
dodaje. O nie, to nie wróży niczego dobrego. Siadamy na skórzanych kanapach,
zakładam nogę na nogę i wyczekuję słów Magnusa. – Opowiedz mi wszystko Carmen. –
kieruje się do mnie, a ja przypominam sobie od czego się to wszystko zaczęło.
-
Wiesz, już od jakiegoś czasu czułam jakby buzowała we mnie moja moc, ale to
ignorowałam uważając za złudzenie. Potem zaczęła mi się śnić Czarnooka Carmen,
twierdziła, że mogę użyć mocy. Nie wierzyłam jej dopóki po treningu zrobiło mi
się słabo. – wzdrygam się na wspomnienie bólu tamtego dnia. – Mój znak na plecach
parzył tak jak w dzień kiedy się ukończył. Czułam się jakby tworzył się na nowo…Jace twierdził, że moje oczy były czarne i wyprowadził mnie na
zewnątrz. – przerywam cicho chrząkając. – Wtedy moja moc się uwolniła. Wypłynęła
ze mnie jak oliwa z wody…a ja…ja czułam się szczęśliwa.
Magnus
wysłuchuje każdego mojego słowa bez zaskoczenia. Uśmiecha się delikatnie na
moje końcowe słowa i poprawia pasek u spodni.
-
Słuchaj Carmen. Musisz mnie teraz uważnie wysłuchać. Próbuj zrozumieć. –
potakuję głową i czekam na to co ma do powiedzenia. – Kiedy byłaś u mnie z tym tajemniczym
listem już wtedy były tego pierwsze oznaki. Wkurzyłaś się, że wszystko zmienia
się ponownie w bałagan i twoje oczy zabłyszczały na czarno. – mówi a mnie
zapiera dech w piersiach. Jak to? I nic mi nie powiedział?
-
Czemu nic nie mówiłeś? – pytam.
-
Nie chciałem cię straszyć. – mężczyzna patrzy na mnie kilka sekund. – Tak czy
inaczej, słuchaj dalej. – Magnus kontynuuje. – Wiedziałem, że tak się stanie
ponieważ rytuał, przez który przeszłaś pół roku temu ma działanie tymczasowe. Zdaje
się, że dobiegło końca. – tłumaczy, a ja wytrzeszczam oczy. Tymczasowe?! Czyli
tak naprawdę nigdy nie straciłam mocy? Czuję przez to poniekąd podniecenie, ale
i strach.
-
Wiesz, że naraziłeś ją na niebezpieczeństwo Magnus! Co by było gdyby Richard się
dowiedział?! – Jace krzyczy i zaciska pięść.
-
Jace ma rację, Magnus. – dodaję.
-
Wiem Carmen, wiem. Ale nie mogłem odebrać ci tego kim jesteś. To czyni cię
wyjątkową osobą. Nie mów, że byłaś szczęśliwa myśląc, że nie masz już mocy. –
Magnus również ma rację. Nie odpowiadam, ponieważ nie wiem co powiedzieć.
-
No dobra. Już rozumiem. Działanie rytuału się skończyło, moc wróciła. Okej.
Powiedzmy, że po części coś układa się w miarę sensownie. – mówię dalej nie
wierząc w to co powiedział Magnus. – Kolejna sprawa. Wiesz coś na temat mojego
ojca? Moje podejrzenia są prawdziwe? – pytanie prawie nie przechodzi mi przez
gardło. Nie chcę tego wiedzieć, ale muszę. Inaczej dalej będę tkwić w
niekończącej się zagadce.
-
Carmen, Azazel to jeden z Demonów Głównych, jest partnerem Asmodeusza. – Magnus
zacina się na chwilkę myśląc czy kontynuować. – Asmodeusz jest moim ojcem. –
marszczę brwi. Wiadomo, że czarownicy to potomkowie demona i człowieka, ale nie
spodziewałam się, że jego ojcem jest jeden z tych „większych” demonów. – A Azazel
jest twoim, Carmen. – zamykam oczy i wciągam powietrze przez nos. Moje
podejrzenia się sprawdziły. Tylko co to teraz zmienia? Czy jestem przez to w
zagrożeniu? Kręcę głową i opieram twarz na dłoniach.
-
A jednak. – to wszystko co w tej chwili potrafię z siebie wydusić.
-
Carmen, teraz słuchaj mnie uważnie. Słuchaj! – powtarza co powoduje, że
podnoszę na niego swój wzrok. – Jeśli wiesz, że Azazel znajduje się w pobliżu,
nigdy, ale to nigdy, nie używaj wtedy swojej mocy. – tłumaczy.
-
Dlaczego? – marszczę brwi pytająco.
-
Azazel, jako demon, twój ojciec i stworzenie, które dało ci te moce jest czymś
w rodzaju twojej „kotwicy”. Uruchamia moc ukrytą głęboko w twoim umyśle, jej
najciemniejsze zakątki, przez co sprawia, że jest silniejsza. – Magnus odchrząkuje.
– Kiedy Azazel jest w pobliżu jesteś więcej niż śmiercionośna. Siejesz postrach i spustoszenie. Wtedy nie ma mowy o czymś zwanym "opanowaniem"...
Znalazłam twoje opowiadanie tak nagle i odrazu po przeczytaniu go się zakochałam ♡ Czekam na next :*
OdpowiedzUsuń