sc Born With Sight: 6. Raid
Layout by Scar

14 sty 2016

6. Raid

"You launched my alter ego."

Następny dzień ciągnie się niezmiernie, dlatego próbując zabić czas ćwiczę w sali treningowej, gdzie na razie przebywam sama. Jace nadrabia zaległości z dobrymi znajomymi z Londynu, a Clary wraz z Nicholasem patrolują Instytut za dnia.
Zastanawiam się głęboko nad tym co powiedział Magnus. Potwierdzenie tego kim jest mój ojciec przeraziło mnie bardziej niż fakt, że odzyskałam swoje moce, które tak naprawdę nigdy nie zniknęły. Rozmyślam nad tym w jaki sposób Abigaile wraz z Azazelem spłodzili córkę, skoro demon jest uwiązany do skał Duduael. Jest to dla mnie kolejna zagadka, której nie chcę rozwiązać, a z doświadczenia wiem, że te informacje spadną na moje barki w najmniej spodziewanym momencie. Zwiększy się waga brzemienia, które ciągnę za sobą.
Po kilkugodzinnym treningu postanawiam jednak udać się pod prysznic i trochę odpocząć, ponieważ dzisiaj ponownie czeka mnie nocny patrol, ale tym razem z Jace’m. Będziemy mogli porozmawiać, bo ostatnio dosyć często mijamy się, a obydwoje wiemy, że siebie nawzajem potrzebujemy.
Wychodząc na korytarz zauważam tam nowy przedmiot. Jest to dosyć pokaźny posąg jak wnioskuję, Nocnego Łowcy, ponieważ w dłoni trzyma seraficki miecz, a na jego ciele znajdują się runy. Podchodząc bliżej zauważam przed figurą małą tabliczkę, na której jest napisane:

„Ci których opłakujemy, nie są nieobecni, są tylko niewidoczni, a ich oczy promieniejące chwałą odbijają się w naszych oczach pełnych łez.

Patrick Coax
Edwin Barclay
Łucja Griffins
Naomi Hampton
Iris Blacksell
Alexander Santiago

Facilis Descensus Averni.”

- Łatwe jest zejście do piekieł. – tłumaczę ostatnie zdanie na głos i czuję jak bicie mojego serca przyspiesza. Cały napis został wygrawerowany pięknymi gotyckimi literami, a pierwsze litery imion poległych zostały wytłuszczone, co zwraca swoją uwagę.
Tak było i w moim przypadku. Przyglądam się z zainteresowaniem napisowi. W tym momencie czuję się jakbym rozwiązała zagadkę. Coś staje się jasne a zarazem niezrozumiałe. Dzięki wytłuszczonym literom zauważam, iż litery te tworzą słowo.

"PEŁNIA"

Przez chwilę rozważam czy to nie czysty przypadek, ale potem stwierdzam, że w Świecie Cieni nic nie dzieje się z przypadku.
To było zaplanowane.
Osoby, które zginęły miały zginąć od początku.
A to wszystko tylko po to, aby przekazać wiadomość…

~***~

- To musi mieć jakieś znaczenie! – lekko uderzam otwartą dłonią w stół w bibliotece. Na chwilę przerwaliśmy patrol i na moją prośbę Jeremiasz zwołał zebranie. Opowiedziałam im o moim odkryciu, ale nie wszyscy są do niego przekonani. Opór stawia Alice. Tylko Alice.
- Faktycznie coś w tym musi być. – Nicholas przykłada palec do ust i marszczy brwi patrząc na kartkę, na której spisałam nazwiska poległych tamtej felernej nocy.
- Pełnia…- wypowiada Jeremiasz. – Ale co z tą pełnią? Co się wtedy wydarzy? – pyta zdezorientowany.
- Dla mnie też to jest niejasne, ale wiem, że jest to czyjaś groźba. – tłumaczę. – Sprawdzałam w kalendarzu, następna pełnia wypada 13 czerwca. To już za tydzień. – wszyscy wciągają powietrze zastanawiając się co takiego może się wydarzyć i czy to będzie groźne. – Ktoś umyślnie zabił tych Łowców, tylko po to by utworzyć wiadomość. – Jeremiasz smutnieje a zarazem złości się.
- I ten ktoś był pewny, że rozwiążemy zagadkę? – Kai dołącza się do rozmowy.
- Nie. Ten ktoś był pewny, że JA rozwiążę zagadkę. – odpowiadam widząc twarze zebranych zwracające się w moją stronę. Ich emocje wyrażające niemal podziw, sprawiają, że czuję się niekomfortowo rozmyślając o najgorszym.
Przypominam sobie słowa demona, którego zabiliśmy niedawno w Pandemonium.
„Valentine żyje.”

~***~

Zaczynamy z Jace’m nocny patrol. Siedzę w ciszy na ławce w tym samym miejscu co ostatnio, a moje myśli krążą wokół czarnych i nieprzyjemnych sytuacjach, które mogą się wydarzyć podczas czerwcowej pełni.
- Carmen, wiesz, że to niemożliwe. Valentine’a nie ma. Zginął. Sam widziałem. – chłopak łapie mnie za ramię próbując mnie uspokoić. Odwracam twarz ku niemu i się uśmiecham.
- Chciałabym, żeby to co mówisz było prawdą, ale coś mi tu nie gra.
- To ktoś inny z nami pogrywa. Musisz w to uwierzyć.
Zastanawiam się nad tym co mówi Jace, ale nie potrafię się do tego przekonać. No bo kto inny może robić coś takiego? Azazel? Mój ojciec?
- Jace. – w tym momencie w moim umyśle roi się przypuszczenie. – Jace, Valentine może współpracować z Azazelem…- dokańczam. – O ile żyje. – dodaję kiedy widzę karcący wzrok chłopaka.
- Carmen, nie dręcz się tym. Sama tylko sobie pogarszasz sytuację. – Złotowłosy poprawia kosmyk włosów wydostający się niesfornie z mojego kucyka.
- Pewnie masz rację. – kończę rozmowę na ten temat przyznaniem racji chłopakowi. – Lepiej skupmy się na patrolu.
Opieram głowę o ścianę za plecami i wdycham powoli powietrze po chwili je wypuszczając. Łapię regularne oddechy co sekundę nie odzywając się ani słowem. Nawet nie wiem kiedy, ale zauważam, że mój oddech staje się szybszy i coraz bardziej niezrównoważony.
- Carmen co się dzieje? – Jace najwyraźniej zauważa, że coś się ze mną dzieje.
- Nie wiem, ciepło mi…- tłumaczę chwytając się za głowę, która nagle zaczyna mi boleśnie pulsować. – Jace coś jest nie tak. – wykrztuszam pomiędzy oddechami. – Aaa. – krzyczę głośno kiedy czuję, że energia skumulowana w moim ciele pragnie się koniecznie wydostać. Jest to jednak bolesne i nigdy wcześniej nie czułam energii takiej jak ta.
Upadam na ziemię czując drgawki, a ból nie ustaje…

Jace:
- Carmen! – krzyczę podbiegając szybko do niej i próbując ją podnieść jednak ta stawia opór.
- Jace odsuń się! – słyszę jej zachrypnięty głos domagający się, abym się odsunął. W pewnym momencie Carmen uspokaja się, nie ma już drgawek, nie krzyczy tylko leży na ziemi w bezruchu.
- Carmen? Carmen?! – szturcham delikatnie jej ramię, a ta nie reaguję. – Carmen! – obracam ją na plecy, dziewczyna ma zamknięte oczy i lekko otwarte usta. – Obudź się! – jeszcze raz szturcham delikatnie jej ramiona i wtedy doznaję szoku.
Dziewczyna momentalnie otwiera oczy, które lśnią czernią. Tym razem jednak przeraża mnie to do granic możliwości. Carmen w sekundzie podnosi się z podłogi patrzy na mnie złowrogim wzrokiem. Uśmiecha się do mnie zawistnie i powoli do mnie podchodzi. Wtedy wiem, że nie panuje nad sobą.
- Carmen, ocknij się!
- Oh głupi Jace. Zamknij się, przecież jestem sobą. – Carmen śmieje się.
- Nie podchodź bliżej!
- Bo co? Boisz się, że coś Ci zrobię? – dziewczyna zwiększa szybkość kroku i kiedy jest już obok ciśnie mnie na ścianę z takim impetem, że cegiełki lekko kruszą się po uderzeniu.
- Jace! Co się dzieje?! – nagle słyszę cienki damski głos dobiegający zza pleców Carmen. Głos należy do Clary.
- Oh mała Clary. Ubolewasz nad faktem, że Jace nie jest już twój, prawda? – przeraźliwy głos Carmen dobiega do naszych uszu.
- Zrób coś! – krzyczę do Clary, a ta w momencie wie co robić.
Wyciąga stelę z tylnej kieszeni spodni i rysuje coś na swojej dłoni. Po chwili chowa ją z powrotem i powoli podchodzi do Carmen.
- Myślisz, że to małe coś na twojej dłoni wyrządzi mi krzywdę? – Carmen prycha.
- Nie, nie zrobi ci krzywdy. Ale cię uśpi. – i po tych słowach Clary szybko przykłada dłoń do czoła dziewczyny, spod jej dłoni wydobywa się purpurowe światło i po sekundzie Carmen upada na ziemię uśpiona.

Carmen:

Budzę się na twardym łóżku w jakimś małym pomieszczeniu, w którym znajdują się drzwi z małym okienkiem zasłoniętym kratami. Momentalnie prostuję się na łóżku przerażona faktem gdzie się znajduję w tym momencie. Wtedy przypominam sobie co się stało. Wyrządziłam Jace’owi krzywdę. Wiem jaka jest tego przyczyna.
- Jace! – krzyczę podbiegając do drzwi i stukając w nie pięścią. Ten momentalnie pojawia się przy drzwiach.
- Carmen? – patrzy pytająco.
- Tak, to ja Jace. To ja. Proszę otwórz drzwi. – chłopak przez chwilę się waha co sprawia mi przykrość, ale wcale się temu nie dziwię.
Po chwili jednak przekręca klucz w ciężkich drzwiach, a one otwierają się. Momentalnie rzucam mu się w ramiona.
- Przepraszam Jace. – z moich oczu wydobywają się łzy. Czuję dłonie chłopaka wokół mojej talii zaciskające się mocno.
- To ja przepraszam, że cię tu zamknąłem. – odpowiada.
- Zrobiłeś to co musiałeś. – odchrząkuję odsuwając się lekko od niego.
- Carmen, powiedz mi co się z tobą działo. – chłopak marszczy brwi wyczekując odpowiedzi. To co mu powiem jest przerażające, a zarazem dziwne, że jestem tego w pełni świadoma i pewna. Po prostu to czułam.
- Jace…Azazel był w pobliżu. 


2 komentarze:

  1. UUUU! Złowrogo :< Nic Ci nie podsuwam ale czytając to zastanwiałam się czy Jace gdzieś w środku nie myśli o zerwaniu z Carmen :O Wiem , jestem okropna no ale nie każdy by wytrzymał to , że zadaje się z osobą nad którą ( tylko od czasu do czasu) włada demon :< To straszna perspektywa , ale w pewnym sensie realna , musicie przyznać :< I jeszcze ten motyw Clary... "Żałujesz , że Jace nie jest twój " OMG!!!! Tylko jej nie zabijaj omg pls nie :< Weny życzę !!!! Szybko dodawaj rozdziały bo umrę z ciekawości :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ,,Ave in perpetum, frater, ave atque vale." - (,,Bądź pozdrowiony na wieki, bracie, witaj i żegnaj.") Pasowałoby lepiej na tej tabliczce z nazwiskami zmarłych. :)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!