"Silence speaks when words can't."
-
Szkoda, że tak szybko zniknęłaś i nie zdążyłaś nauczyć mnie kontroli, którą ty
miałaś tak dobrze opanowaną. – zwracam się do nieżyjącej już osoby łudząc się,
że mnie usłyszy. Mój głos to jedyny dźwięk, który rozbrzmiewa w pustym
pomieszczeniu.
Intensywnie
zastanawiam się nad tym co zrobić, aby nauczyć się kontroli, aby ją odzyskać.
Choć tak naprawdę nie wiem czy kiedykolwiek ją miałam. Musi być coś co
powstrzyma mnie od oddania się kompletnie mocy Azazela. Zawsze jest jakiś
wybór. Ostatnio już wyrządziłam szkody osobom, na których mi zależy. Nie wiem
co się stanie, kiedy to się powtórzy.
Jeśli
naprawdę Azazel był w pobliżu, zastanawiam się jaki był tego cel i jak blisko
był. Co drugie, a najważniejsze…kto go uwolnił od skał?! To niemożliwe, żeby
jego dusza tylko tak na mnie działała. Musiał zostać uwolniony, a ktoś miał w
tym cel. Nie chcę myśleć o osobie, która tego dokonała. Nie chcę ponieważ moje
mysli zwracają się tylko ku jednej osobie.
Valentine.
~***~
-
Musi być coś co pomoże mi w utrzymaniu kontroli. – mój ton jest desperacki,
niemal na granicy płaczu.
Magnus
wzdycha po raz kolejny zamykając oczy. Jace kręci głową. Przez ich reakcje
czuję się na straconej pozycji.
-
Carmen, na ten moment nie przychodzi mi absolutnie nic do głowy. Jestem tylko
czarownikiem. Nie specjalistą od WSZYSTKIEGO. – widzę jego poirytowany wyraz
twarzy i zdaję sobie sprawę, że przesadzam. Ze wszystkim kieruję się do Bane’a
jak do wszechwiedzącego. To może go już wykańczać. A ja nie daję nic w zamian.
-
Przepraszam Magnus. Już nie będę o nic pytać. – wypalam. – Jak chcesz możesz
wracać do Nowego Jorku. Myślę, że nadużywam już twojej dobroci. – dodaję
podpierając głowę na dłoni.
-
Tak, Carmen ma rację. Już dużo nam pomogłeś. – Jace dodaje cicho.
-
Oh okej. Czekajcie. Może być coś co zadziała, ale niczego nie gwarantuję. –
Magnus nagle oznajmia grubym głosem. Momentalnie podnoszę na niego wzrok z
nadzieją.
-
No mów! – niemal krzyczę wyczekując jego propozycji.
-
Wiem jednak, że nie będziesz zadowolona Carmen. – marszczę brwi poprawiając się
na krześle. – Cisi Bracia mogą pomóc. – z moich ust wydobywa się chichot.
Czy
to muszą być akurat oni?!
~***~
-
Nie musisz się ich obawiać, cała procedura boli tylko odrobinkę i nie przez
cały jej czas. – Clary tłumaczy podczas kiedy kierujemy się do Cichego Miasta w
Los Angeles. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała się z nimi zmierzyć. Nigdy
tego nie chciałam. Ale jeśli chcę nauczyć się kontroli, oni mogą znaleźć coś w
moim umyśle co mi w tym pomoże. Coś co wywoła we mnie wewnętrzny spokój.
-
Jeśli zastanawiasz się nad tym, że doniosą Clave o obecności twoich mocy. Nie
musisz się o to martwić. Cisi Bracia to indywidualni Nocni Łowcy. Pozwalają nam
załatwiać swoje sprawy między sobą.
Nie
myślałam o tym wcześniej, ale poczułam ulgę. Pewnie i tak w końcu Richard dowie
się o tym, że moje moce wróciły, a co gorsza dowie się, że Magnus do tego
doprowadził, ale dopóki to się nie dzieje, nie chcę o tym myśleć.
Zbliżając
się do ogromnego i przerażającego cmentarza, na którym znajduje się wejście do
Cichego Miasta czuję ból w okolicach brzucha i zwalam to na stres jaki właśnie
ogarnia wszystkie moje myśli.
-
Co jeśli jestem za słaba i tego nie przeżyję? – pytam Jace’a.
W
odpowiedzi słyszę śmiech zarówno Jace’a jak i Clary, ich wzrok jest pobłażliwy
i rozbawiony.
-
No tak, głupie pytanie. – dodaję lekko się rozluźniając.
~***~
Nigdy,
podczas mojej jakże długiej historii związanej z Nocnymi Łowcami, nie
znajdowałam się w Cichym Mieście. To miejsce przeraża mnie do szpiku kości. W
powietrzu czuć śmierć, a to chyba jedno z wydarzeń w życiu każdego człowieka,
które najbardziej mnie przeraża.
Schodząc
głębiej pod ziemię do moich nozdrzy dociera zapach wilgoci i padliny. Nie jest
zbyt przyjemny dla mojego wrażliwego nosa, ale próbuję się na nim nie skupiać.
Kiedy
docieramy do centrum podziemnego miasta tam zauważam jednego z Cichych Braci. Jest
tak straszny jak wszystkie opisy w książkach. Jego usta i oczy są zszyte. Ten
widok sprawia, iż zastanawiam się czy zdaje sobie sprawę z tego, że jesteśmy
obok.
- Witaj Carmen Carter. – jego głos rozbrzmiewa w mojej głowie. Marszczę
brwi, kiedy używa nazwiska mojej matki, Abigail.
-
Moje nazwisko to Levan. – odpowiadam niepewnie.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda. – jego ton jest poważny, a w mojej głowie brzmi
jakby mówił przez megafon. – Nazywam się Bernhard
i pomogę ci otworzyć najgłębsze zakamarki twojego umysłu.
-
Mam nadzieję, że będzie szybko i bezboleśnie. – odpieram wzdrygając się.
- Nie mogę tego gwarantować. – w odpowiedzi słyszę tylko słowa, które w głosie
Brata Bernharda brzmią przerażająco.
Podchodzimy
do miejsca, w którym zebrani są inni bracia wyczekujący na mnie. Staram się ich
ignorować i skupić się na całym rytuale, który pomoże mi odzyskać kontrolę.
-
Podczas całego procesu nie myśl o absolutnie niczym. – Clary radzi mi
popychając mnie lekko w stronę braci.
~***~
Widzę ją. Młoda, piękna. Uśmiecha się
do mnie. Wyciąga dłonie w moją stronę, a ja nie wiem dlaczego biegnę do niej czując
uśmiech na twarzy. Chwilę później ląduję w jej ramionach. Chcę się wydostać z
jej uścisku, lecz nie potrafię się ruszyć…
~***~
Druga kobieta uśmiecha się do mnie,
jej oczy zasłonięte są przez jej ciemne, proste włosy. Zbliża się do mnie, a ja
nie czuję lęku. Chcę, żeby była bliżej. Czuję się bezpiecznie. Potem widzę
tylko,
krew,
strach,
rozpacz,
śmierć.
~***~
Przede mną stoi dziewczyna w pięknej
białej sukience przed kolano. Szczerzy się na mój widok, radośnie mnie
nawołując. Kiedy podchodzę i dotykam jej ramienia w przyjacielskim geście jej
sukienka nie jest już biała. Pokrywa ją krwisty kolor, a ja momentalnie
orientuję się co to oznacza…
~***~
Otwieram
oczy i orientuję się, że znajduję się na zimnej ziemi w Cichym Mieście. Lekko
podnoszę się słysząc głos Jace’a.
-
Carmen? Wszystko w porządku? – potakuję łapiąc się za pulsującą mi głowę.
Po
chwili widzę zbliżającego się do nas Cichego Brata, nie potrafię odczytać
emocji z jego twarzy co chyba raczej nie jest nowością.
-
Co tak szybko? – pytam zdziwiona.
-
Od początku wiedzieliśmy co będzie
przyczyną twojego braku kontroli. – zaczyna. – Twój umysł udostępnia nam
tylko przykre doświadczenia jakie spotkały cię a twojej drodze. Żadnych
radosnych wspomnień. Same krzywdy i cierpienia. Przez to, wprowadza cię to w
stan wrzenia, a twoje umiejętności chcą wydostać się z twojego umysłu w złości.
Nie wróży to nic dobrego.
-
W takim razie, co mam zrobić? Pojechać do Disneylandu, aby nadrobić trochę
wesołych wspomnień. – prycham.
-
Nie wiem o czym mówisz. Ale nie o to
chodzi. Uwolnij z siebie te dobre rzeczy. Skup się na nich w chwilach słabości.
Znajdź swoją kotwicę. – głos brata jest zdecydowany i spokojny. Czuję jakby
Cisi Bracia nie pomogli mi ani trochę. Na ten moment nie potrafię myśleć o
radości jaka spotkała mnie w życiu. Mam znaleźć swoją kotwicę? Już jedną mam i
wydaje mi się, że to ona wygra każde starcie z tą, którą mam stworzyć…
-
Jest jeszcze jedna rzecz. Twój umysł
niszczeje od ciężaru, który unosisz. Lepiej postaraj się w jakiś sposób go
odciążyć. Inaczej popadniesz w szaleństwo…
W
tym momencie myślę tylko o jednym.
Łatwo
powiedzieć.
Gorzej
zrobić.
A/N: Krótki i spokojny. Bo w tej chwili to opowiadanie potrzebuje takiego rozdziału :)
Wowowow cudownie !!! :3 Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Biedna Carmen... z jednej strony fajnie , że wróciła jej moc a z drugiej , będzie miała przez nią jeszcze więcej kłopotów niż miała :/ Weny!!!
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest ciekawe. Dobrze prowadzisz fabułę, ale w każdym rozdziale jest masa błędów. Mogłabym ci je wypisać, ale zakaz kopiowania mi w tym nie pomaga. Zapis dialogów jest fatalny, z tym ma problem wiele osób. Nad interpunkcją musisz jeszcze popracować.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Zarówno komplementy jak i krytyka są bardzo motywujące. Przypominam jednak, że to tylko amatorska twórczość :) Pozdrawiam.
UsuńNaprawdę bardzo ekscytujący rozdzialik, ale brakuje mi momentów z Jacem. Mogłabyś dodawać więcej "akcji" pomiędzy Carmen a Jacem ? Dziękuję
OdpowiedzUsuń