"I used to think being a good warrior meant not caring."
(dla tych zdezorientowanych, na gifie ^ znajduje się Kai)
W
taki sposób egzystuje człowiek. Kiedy na drodze jego życia staje przeszkoda,
wybiera jedną z dwóch opcji. Może uciec, może próbować zapomnieć i odciągać, aż
do momentu, kiedy naprawdę nie będzie miał wyjścia i będzie musiał się z nią
zmierzyć. Drugą opcją jest stoczenie walki z problemem w momencie jego
pojawienia się. Zawsze wybierałam ten drugi wariant. Rzeczą jasną dla mnie jest
to, że problemy nie mogą mieć większego wpływu na to, jak potoczy się twój byt.
Nie zawsze jednak próba ich zwalczenia działa. Niekiedy tak czy siak, owa
trudność wniesie coś do twojego życia, nieważne czy dobrego, czy złego.
Tak
jest i w moim przypadku. Bez znaczenia, jaką decyzję podejmę. Wydarzenia, z
którymi się stykam podczas mojego dosyć krótkiego żywota, kreują mnie jako osobę.
Byłam
prawie nikim. Zyskałam wzrok.
Byłam
szarym człowiekiem. Zyskałam moce.
Byłam
małą cząstką Świata Cieni. Zyskałam prawdę.
Stałam
się Nocnym Łowcą.
Oraz
córką Azazela. Księcia Piekła.
~***~
„Wydaje Ci
się, że oszukuje Cię tylko Świat Cieni. Płata Ci figle, dorzuca Ci ciężaru.
Masz rację. Tym razem kolejny szpas sprawi Ci ktoś bliski, który nie jest nawet
świadomy prawdy na swój temat. Uderzy Cię to prosto w serce. Zaboli. Wiesz, co
chcę Ci powiedzieć? Pomyśl nad pokrewieństwem nazwisk Herondale oraz
Fairchild”.
Zniesmaczona kolejnym niezrozumiałym listem od jak
przypuszczam, Azazela ciskam nim w ścianę w moim pokoju. Wiem, że ma mnie
wytrącić z równowagi w najmniej odpowiednim momencie, kiedy zrozumiem jego
przekaz. Tak samo, jak poprzednie, wyssie ze mnie pokłady spokoju i zastąpi go
złością i chęcią wyładowania się na bliskich.
Z tej noty znam nazwisko Fairchild. Chodzi o Clary.
Czy na pewno? To może być Jocelyn bądź ktoś inny z ich rodziny. Natomiast
Herondale to nazwisko Willa, o którym mówił mi kiedyś Magnus. Niestety żył on
dosyć dawno i wątpię, że ma coś wspólnego z osobami, z którymi od niedawna
żyję.
Po co zatem przysyłać mi takie listy, które są
tajemnicą, której nie potrafię rozwiązać? Do głowy przychodzi mi tylko jeden
pomysł. Na pewno rozwiążę zagadkę. Na pewno uda mi się dociec, o co chodzi.
Wiem jednak, że to właśnie będzie kolejna przeszkoda postawiona na mojej
drodze, która w jakiś sposób wpłynie na mój żywot.
W sposób mało sprzyjający mojej osobie.
Decydując się na odciągnięcie swoich myśli od tej
sytuacji, wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę sali treningowej, aby trochę
poćwiczyć. Idąc korytarzem, zahaczam o pokój Jace’a.
- Hej, idziemy poćwiczyć? – mówię, wchodząc do
środka. Zauważam jednak, iż Jace jest zajęty rozmową z Fray. Mrużę oczy,
zastanawiając się czym są tak pochłonięci. Czuję jak w mojej piersi rozlega się
uczucie lekkiej zazdrości, ale próbuję ją zignorować. – Przepraszam, że
przeszkadzam. Już wychodzę. – mówię szybko i kieruję się do wyjścia.
- Przepraszam Carmen, poćwiczymy razem wieczorem,
dobrze? Muszę porozmawiać z Clary. – Jace podbiega do mnie, zanim wychodzę z
jego pokoju. Uśmiecha się do mnie i całuje mnie delikatnie w usta. Od razu
czuję się lepiej i przytakuję głową.
- Liczę na to. – mrugam do niego oczkiem i
opuszczam jego pokój, wracając do zamiaru udania się do sali treningowej
Wchodzę,
zbytnio nie rozglądając się wokół, do dużego pomieszczenia treningowego i
podchodzę do ogromnej, drewnianej ławki postawionej pod jedną ze ścian. Kładę
na niej wodę, którą trzymałam w dłoni i ściągam luźną koszulkę na ramiączkach,
pod którą mam biustonosz sportowy.
-
Nie wiedziałem, że tak szybko będziesz miała na mnie ochotę. – dźwięk znajomego
głosu sprawia, iż podskakuję w miejscu i odwracam się w stronę jego źródła.
Wywracam oczami, kiedy widzę, że Kai trzymający hantle w obu dłoniach, uśmiecha
się do mnie łobuzersko.
W
tym momencie przypomina mi się coś, co zdarzyło się bardzo dawno. Kiedy Jace
włamał się do mojego mieszkania, a ja…byłam w bieliźnie. Z jego ust wypadły
identyczne słowa, których użył teraz Kai. Uśmiecham się do siebie na to
wspomnienie.
-
Nie bądź taki pewny siebie. To tylko biustonosz do ćwiczeń. – przekomarzam się
z nim.
-
Oh, rozwiałaś moje nadzieje! – Kai udaje urażonego, przykładając z siłą pięść
do klatki piersiowej. Śmieje się z jego głupoty, podchodząc do maty położonej
na ziemi, gdzie zacznę od rozciągania.
Trening
w życiu Nocnego Łowcy to podstawa. Musi być silny i przygotowany na każde
starcie z nieprzyjacielem. Mięśnie muszą być mocne i gotowe na nagły atak ze
strony wroga. Musisz rozwinąć umiejętności refleksu i krzepkości.
Spoglądam
na Kai’a, kiedy ten wraca do ćwiczeń. Wygląda bardzo męsko, kiedy jego ciemne włosy
opadają na jego czoło, a mięśnie rąk napinają się, jak unosi hantle. Patrząc
tak na niego, przypominam sobie, iż pochodzi on z Londynu. Mieszka w londyńskim
Instytucie, którego prowadził kiedyś Will Herondale.
-
Hej. Co wiesz o Herondale’ach? – rzucam pytanie, a ten chwilowo przerywa
ćwiczenia, patrząc na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
-
A ty co tak wyparzyłaś? – odpowiada, odkładając hantle na ziemię i podchodząc
bliżej.
-
Nie wiem, jestem ciekawa. – wzruszam ramionami, siadając na miękkiej macie do
ćwiczeń. Kai dosiada się obok, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
-
Pytasz odpowiednią osobę, ponieważ o tej rodzinie wiem bardzo dużo. – tłumaczy,
a na jego ustach wyrasta zawadiacki uśmieszek.
-
Słucham zatem. – patrzę na niego wyczekująco.
-
Pamiętaj, że będziesz mi wisieć przysługę. – chłopak unosi palec wskazujący w
górę.
-
Co? Za głupią historyjkę? – prycham.
-
No to ci nic nie powiem. – Kai zaczyna podnosić się z maty, a ja łapię go za
przedramię.
-
Dobra, nie wygłupiaj się tylko mów. – chłopak siada z powrotem i głośno wzdycha
odchylając lekko głowę do tyłu.
-
Od czego by tu…a tak… - chłopak zaczyna opowiadać, a ja wysłuchuję każdego jego
słowa, wchłaniając je niczym powietrze potrzebne do życia.
~***~
Z
krótkiej, ale i szczegółowej historyjki dowiaduję się bardzo wiele o tej
sławnej rodzinie. O wszystkich przykrościach jakie ich spotkały, o sukcesach i
porażkach. O ich sławnych starciach i tym co wnieśli do Świata Cieni.
Kai
ujawnił mi ciekawą historię miłości Willa oraz Tessy, a także historię przyjaźni
Jem’a i Willa. Wszystko wydaje się jakby wyciągnięte było z jakiejś ciekawej
książki, ale to tylko realia. Czasem przykre, czasem radosne.
Podczas
słuchania historii Kai’a zakręciła mi się nawet łza w oku kiedy opowiedział mi
o Stephenie Herondale oraz jego żonie Celine. Stephen zginął kiedy Celine była
w ciąży. Kobieta nie mogła tego wytrzymać i popełniła samobójstwo posiadając
dziecko w swoim łonie.
W
jedym momencie zakończyło się tyle żyć.
-
No ale koniec już smutasów, bo drastycznie zaniży mi się poziom witaminy
B1 w organizmie. – Kai rozśmiesza mnie
tym powiedzeniem.
-
Przecież oczywiste jest, że ty nie posiadasz owej witaminy odpowiadającej za „radość”.
– dogryzam mu żartem a ten wywraca oczami. Wybuchamy wspólnym, prawie
synchronicznym śmiechem, kiedy ktoś dołącza do nas na sali treningowej. To
Jace.
Spogląda
na nas zdziwiony. Jego brwi są zmarszczone, a ręce zakłada na piersi patrząc oceniająco.
W momencie uspokajamy się i przestajemy się śmiać.
-
Co tu się dzieje? – zadaje pytanie, podchodząc bliżej. Zauważam w jego
zachowaniu krztynę…zazdrości?
-
Nic, tylko rozmawiamy. – odpowiada Kai wstając z maty i zabierając w dłoń swoją
butelkę z wodą. – Ja już skończyłem trening.
-
Dobrze, chcę porozmawiać z Carmen…-tłumaczy Jace wskazując na mnie otwartą
dłonią.
-
Rozumiem, rozumiem. Już wychodzę. – Kai unosi dłonie w geście poddania i
opuszcza salę.
-
Co jest? – pytam uśmiechając się do chłopaka kiedy londyńczyk opuszcza
pomieszczenie. Wtulam się w tors Jace’a kiedy podnoszę się do pozycji stojącej.
Brakowało mi tego uczucia. Spoglądam na jego twarz i daję mu namiętnego całusa
w usta. Kiedy się od niego odrywam widzę jednak, że ma poważny wyraz twarzy.
-
O czym rozmawialiście? – pyta Jace jak gdyby nigdy nic.
-
W sumie, o bzdurach. – tłumaczę. – Wcześniej opowiadał mi historię rodziny
Herondale. Byłam ich bardzo ciekawa. – wzruszam ramionami siadając na ławce pod
ścianę. Kiedy ponownie spoglądam na chłopaka widzę jak zaciska szczękę i dłonie
w tym samym momencie. Zadziwia mnie jego reakcja, ale próbuję sobie wmówić, że
tylko mi się przywidziało.
-
Nie rozmawiaj już z nim. Szczególnie na ten temat. – mówi odwracając wzrok ode
mnie. Marszczę brwi w geście niezadowolenia z jego wypowiedzi.
-
Dlaczego zakazujesz mi z nim rozmawiać? Jesteś zazdrosny? – pytam wyzywająco.
-
Bo tak. Nie chcę, żebyś z nim rozmawiała. Nie wiesz tego co wiem ja. –
odpowiada tajemniczo.
-
Masz jakieś sekrety przede mną? – unoszę głos.
-
Boże Carmen, możesz mnie po prostu posłuchać? – pyta widocznie zdenerwowany.
-
Nie bo nie widzę ku temu powodów. – odpowiadam niezadowolona.
-
Zawsze musisz postawić na swoim. Nigdy nie posłuchasz innych. Nic dziwnego, że
zawsze kończysz jak kończysz. – jego słowa uderzają mnie z ogromną siłą w
serce. Dlaczego Złotowłosy jest tak niemiły w tym momencie? Zrobiłam coś złego?
Czy przestał…mnie kochać? Po moim ciele przebiegają nieprzyjemne ciarki.
-
Jace…? – mówię dalej nie wierząc, że mógł powiedzieć coś takiego. Chłopak nie
patrzy na mnie, co jeszcze bardziej boli. Nie potrafię powiedzieć nic więcej. –
Muszę wyjść. – mówię cicho, wymijając go i kierując się do wyjścia.
-
Carmen…- zanim wychodzę słyszę jego spokojny głos prawdopodobnie odczuwający
wyrzuty sumienia, ale ignoruję go.
Z
moich oczu wydostają się łzy smutku i złości. Zwiększam tępo kroku kiedy idę
korytarzem w stronę wyjścia z Instytutu.
Będąc
na zewnątrz czuję jak emocje buzują w moim ciele napędzane negatywnymi
uczuciami. Nie wiem co ze sobą zrobić. Czuję jak moje ciało zaczyna się trząść.
Oddech staje się cięższy i nieregularny. Łapię się dłońmi za głowę siadając na
ławce po lewej stronie Instytutu. Przykładam głowę do kolan dalej trzymając się
w okolicach uszu i próbując się pozbyć tych emocji, które mogą poskutkować
wydostaniem się moich mocy na zewnątrz. Nie chcę tego, szczególnie, że w tym
momencie napędzane są one złością.
Coraz
mocniej zanoszę się szlochem kiedy nagle czuję czyjąś dłoń na swoich plecach. Wzdrygam
się i w sekundzie podnoszę się do pionu, aby zobaczyć kto siedzi obok mnie.
Kai.
-
Carmen, uspokój się. – mówi do mnie również podnosząc się z ławki.
-
Kai, lepiej się odsuń. Nie wiesz do czego jestem zdolna. – tłumaczę wyciągając
prawą dłoń przed siebie, próbując utrzymać go na dystans.
-
Dobrze wiem Carmen. To ty jesteś potomkinią demona, o której tak głośno w
Idrysie. – odpowiada. Czyli wie. Cały czas łudziłam się, że zacznę ze świeżą
kartą tu w Los Angeles.
-
Jak wiesz, to powinieneś też dobrze zdawać sobie sprawę z tego, że nie powinieneś
się zbliżać.
-
Carmen, nie boję się ciebie. – jego słowa są tak podobne do tych, którymi
kiedyś uspokajał mnie Jace.
W
momencie upadam na kolana w bólu, jaki powoduje parząca moc znajdująca się w
moim ciele. Z moich ust wydostają się niezidentyfikowane jęki, które tylko
świadczą o moim cierpieniu jakie odczuwam w tym momencie.
Po
chwili jednak odczuwam ciepło, które powodują ramiona otulające mnie mocno. Zanoszę
się płaczem, a zarazem staram się uspokoić i wrócić do świata trzeźwych
myślami.
-
Oddychaj. Myśl tylko o tym, jak się oddycha. – słyszę głos Kai’a orientując
się, że to właśnie on obejmuje mnie swoimi silnymi ramionami. Nie Jace, który
tak naprawdę powinien być tym, który mnie przytula.
Wciągam
powietrze do ust, po czym powoli je wypuszczam. Powtarzam czynność parenaście
razy, aż do momentu kiedy czuję, iż bicie mojego serca normuje się. Zaciskam
mocno powieki zdając sobie sprawę z tego, że się udało. Udało mi się odzyskać
kontrolę.
Otwierając
oczy unoszę głowę do góry i spoglądam na Kai’a. Widzę jego oczy, w których
odbija się światło latarni ulicznych, a po chwili uspokajający uśmiech na
twarzy.
Momentalnie
zdaję sobie sprawę z tego, iż Jace nie jest już jedyną osobą potrafiącą
przywrócić mnie do stanu normalności.
Myśl
przeraża mnie, a zarazem daje poczucie równowagi.
Hej puszek pięknie mi aż brak słów. Tylko za mało akcji z Jarmen (hihi) a teraz się pokłucili no niee...... Jak możesz nawet nie było nic pikantnego... Ale ok czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuń