sc Born With Sight: 11. Full Moon
Layout by Scar

21 lut 2016

11. Full Moon

"Time discovers truth."


                  Co najbardziej denerwuje mnie w tym, że jestem częścią Świata Cieni? To, że od niedawna jestem rozpoznawalna. Od czasu pamiętnego wypadu do Idrysu wszyscy wiedzą kim jest Carmen Levan. Potomkini demona, zdrajczyni, abominacja. Takimi określeniami obrzucono mnie tego pamiętnego dnia, kiedy strzała z łuku Richarda zatopiła się głęboko w moim sercu.
Tak jest i w tym momencie. Kiedy patrzę na dziewczynkę, która przedstawiła się nazwiskiem Trueblood. Głośno wzdycham, opuszczając ramiona. Jestem przyzwyczajona do przerażonych twarzy ludzi, którzy orientują się kim jestem. Najgorszą rzeczą w tym wszystkim jest to, iż nie wiem jak tym ludziom pokazać, że ich nie skrzywdzę…
- Skąd mnie znasz? – pytam spoglądając na dziewczynę, która jednak nie wygląda na przestraszoną.
- Moja mama mówi, że mam siostrę o twoim imieniu i nazwisku. – odpowiada pewnie, jakby to co powiedziała było rzeczą oczywistą. Widzę jak na jej ustach formuje się nieśmiały uśmiech. Ściągam brwi w zastanowieniu. Siostrą? To niemożliwe, na pewno zaszła jakaś pomyłka. Z moich ust wydobywa się cichy chichot.
- Kochana. – klęczę przy niej i kładę dłoń na jej ramieniu. – Na pewno się pomyliłaś. Ja nie mam siostry. – odpowiadam spokojnie. Słyszę spokojny oddech Joyce po czym dziewczyna kręci głową.
- Jestem pewna, że to ty. – upiera się zakładając ramiona na piersiach.
- Dobrze, w takim razie powiedz mi jak nazywa się twoja mama i rozwiążemy zagadkę. – proponuję sięgając do tylnej kieszeni spodni, przypominając sobie, że mam w niej cuksy pomarańczowe. Podaję jednego dziewczynce, a ta bez wahania go zabiera.
- Moja mama…- przerywa wkładając cukierka do buzi z zadowoleniem. – Nazywa się Abigail Carter.
Z ust Joyce wypływa znajome imię i nazwisko. Cofam się o krok, marszcząc brwi.
- Jesteś pewna? – pytam z nadzieję, że dziewczynka pomyliła się.
- Mam 14 lat, zdaję sobie sprawę z tego, jak nazywa się moja mama. – mówi oburzona. – Co prawda nie miałam z nią kontaktu odkąd skończyłam 4 lata…ale dalej pamiętam. – Joyce zamyśla się kopiąc mały kamyczek przed sobą.
To niemożliwe. W momencie uderza we mnie stek okropnych myśli. Czy Joyce jest taka jak ja? Czy posiada moce? Naprawdę mam siostrę? Ale czy na pewno posiada tego samego ojca? Potrząsam głową wyrywając się z transu.
- Joyce. – zaczynam poważnym tonem. – Powiedz mi, czy wiesz kim jest twój ojciec? – zadaję pytanie, a po chwili widzę rozbawioną twarz dziewczynki.
- Pewnie, że wiem. Mieszkam z nim dwie ulice dalej. Nazywa się Max Trueblood. – odpowiada, a ja czuję jak kamień spada mi z serca, co nie zmienia faktu, że jednak o ile Joyce mówi prawdę, od dziś mam przybraną siostrę.
Godność jej ojca jednak podpowiada mi, że jego postać obiła mi się kiedyś o uszy.
- Czy mogłabyś mnie do niego zaprowadzić? Chciałabym z nim porozmawiać. – mówię szybciej niż myślę nad skutkami tej decyzji, ale pozostaję przy niej.
- Pewnie. Ucieszy się na twoją wizytę. – odpowiada momentalnie kierując się w stronę wyjścia ze ślepego zaułku. – Tylko nie mów za wiele o naszej mamie. – dodaje, co sprawia, iż zastanawia mnie co takiego stało się między Max’em a Abigail.

~***~

Znajduję się na brudnej ulicy, na której znajdują się same stare i poniszczone kamienice. Joyce prowadzi mnie na prawie sam koniec alei, a wtedy przystaje przy jednym z budynków.
- Wiem, że nie wygląda to najlepiej. Ale w domu czuję się najbezpieczniej na świecie. – tłumaczy spoglądając na mnie smutno. W momencie robi mi się jej żal. Dziewczyna wchodzi do budynku kierując się w stronę schodów. Drewniane schody są poniszczone, a zielona farba na nich odchodzi płatami.
- Mieszkamy na ostatnim piętrze. – głos Joyce jest spokojny, w odpowiedzi potakuję tylko głową.
Kiedy nareszcie dochodzimy na ostatnie piętro dziewczyna zatrzymuje się przed ciemnobrązowymi drzwiami z numerem 38. Bez oporów naciska klamkę, a drzwi ustępują.
- Tato! Już jestem. – przechodzimy przez długi przedpokój, który urządzony jest w jasnych barwach. Mieszkanie nie jest brzydkie pomimo tego, że znajduje się w okropnym budynku, w jeszcze gorszej okolicy.
- Joyce! Martwiłem się. – umięśniony mężczyzna o ciemnych włosach wbiega do przedpokoju kierując się do dziewczynki. Kiedy zauważa mnie momentalnie poważnieje i spogląda na mnie zdezorientowany.  
- Tato, przyprowadziłam gościa. – Joyce wskazuje na mnie dłonią, a ja nieśmiale się uśmiecham. – To jest…- dziewczynka nie kończy, ponieważ wyprzedza ją jej ojciec.
- Carmen. – wypowiada moje imię dokładnie w taki sposób, jakby znał mnie od dawna. – Wiem kim jest ta dziewczyna Joyce. To twoja przybrana siostra. – mężczyzna dokańcza wypowiedź, a mnie ponownie przeszywają ciarki. Dokładnie tak jak w tym momencie kiedy powiedziała mi o tym Joyce.
Ojciec dziewczynki podchodzi do mnie bliżej wyciągając dłoń.
- Nazywam się Max Trueblood. Jestem…byłem mężem Abigail…Twojej matki.

~***~

Joyce udała się do swojego pokoju na prośbę Max’a. Mężczyzna postawił przede mną kubek z gorącą herbatą, a następnie usiadł naprzeciw mnie przy stole w kuchni.
- Mam kompletny mętlik w głowie. Teraz dzieje się…tyle rzeczy. To brzmi idiotycznie, że po przyjeździe do Los Angeles dowiem się, że mam siostrę, którą spotkałam całkiem przypadkowo. – wyrzucam z siebie słowa niczym rakieta, nie dając dojść do słowa Max’owi. – Powiedz mi jak to się wszystko stało. – mówię tonem niemal rozkazującym przez co mężczyzna czuje się niekomfortowo.
- Chyba na to zasługujesz. – mówi, cicho wzdychając. – Od czego by tu zacząć… Poznałem Abigail jeszcze jak mieszkałem w Idrysie. Mieliśmy po 19 lat. Ja odszedłem z ojczyzny ponieważ chciałem poślubić Przyziemną. – tłumaczy Max, ale widzę, że wspomnienia przychodzą mu ciężko. – Nie byliśmy jednak długo razem. Mój świat wracał jak bumerang i nie wróżył niczego dobrego dla Przyziemnej kobiety. Po jakimś czasie nasze drogi z Abigail znów się zeszły. Było to 20 lat temu w Nowym Jorku. Twoja matka była wtedy z tobą w ciąży, nie chciała mówić z kim. Ukrywała to za wszelką cenę. Dopiero po 10 latach się przyznała, to sprawiło, że nasze małżeństwo się rozpadło. Nie mogłem żyć z kobietą, która zdradziła naszą rasę. – Max unosi głowę do góry wpatrując się w sufit tak jakby na nim zapisana była historia jego życia i w tym momencie chciał sobie przypomnieć co działo się dalej. – Nasze uczucie z Abigail wzrastało dlatego pięć lat później od ponownego spotkania po latach, wzięliśmy ślub. Wcześniej oddała cię do rodziny zastępczej, ponieważ nie chciała, abyś żyła w tym świecie, wiedziała, że brzemię tego, iż jesteś córką Azazela będzie Cię prześladować. – mężczyzna patrzy na mnie z bólem tak jakby miał wyrzuty sumienia, że w ogóle pozwolił mojej matce mnie oddać. – Sześć lat po twoich narodzinach, w 1997 roku przyszła na świat Joyce. Teraz ma 14 lat i już zapowiada się na cudowną Nocną Łowczynię. – uśmiecham się pokrzepiająco. Kiedy spojrzysz na dziewczynkę widzisz bijąca od niej pewność siebie, a to najważniejsza cecha Nocnego Łowcy. – Później wszystkie sekrety wyszły na jaw, nasze małżeństwo rozpadło się. Chciałem uciec od niej jak najdalej. Dlatego wylądowaliśmy w Los Angeles. Nie wiem co działo się od tego czasu z Abigail. – Max kończy, a ja prycham. Oh, gdyby tylko wiedział ile zdążyła namieszać.
- Nie chcecie z Joyce zgłosić się do Instytutu w Los Angeles? – pytam ściągając brwi.
- Myślałem o tym…może kiedyś…kiedy Joyce trochę podrośnie, ale chyba jeszcze nie jestem gotowy. Od czasu kiedy wyrzekłem się swojego pochodzenia by poślubić zwykłą kobietę, boję się powrotu do Świata Cieni. Moja siostra niemal mnie za to znienawidziła, tak myślałem, dopóki nie nazwała swojego syna moim imieniem. – mężczyzna chichocze upijając herbaty z kubka. – Ile bym dał, żeby znów zobaczyć Maryse i jej rodzinę. – dodaję, a mnie wydaje się, że się przesłyszałam.
- Maryse Lightwood? – rzucam pytaniem, aby upewnić się czy myślimy o tych samych osobach. Max spogląda na mnie marszcząc brwi i pokazując zęby w uśmiechu.
- Znasz moją siostrę? – moje usta formują się w literę „O”. Już wiem skąd znane było mi nazwisko Trueblood. Musiało mi się obić o uszy, przecież to nazwisko panieńskie Maryse.
- Ja mieszkam w nowojorskim Instytucie. – wskazuję palcem na siebie. – Maryse teraz nim przewodzi. – dodaję, ku zaskoczeniu mężczyzny.
- Co za zbieg okoliczności. Co w takim razie robisz w Los Angeles? – pyta zdziwiony.
- Nie słyszałeś o ataku na Instytut? Sześć przebywających tam Nefilim zginęło, demony wdarły się jakiś sposób do środka. Nas oraz trójkę Nocnych Łowców z Londynu wysłano, aby zapewnić bezpieczeństwo ocalałym.
- Tyle rzeczy mnie omija odkąd stałem się normalnym obywatelem Stanów. – mężczyzna przeciera twarz dłońmi.
- Wiesz, że drzwi każdego Instytutu na ziemi są otwarte dla każdego Nocnego Łowcy, w każdym momencie. – mówię próbując uświadomić mu, że od swojego prawdziwego ja nie da się uciec. Wiem to po sobie. Twoja prawdziwa tożsamość zawsze wróci, pomimo twoich starań, aby ją ukryć. Wróci w najmniej spodziewanym momencie i będzie próbowała namieszać w twoim życiu.

~***~

To czasem wydaje się śmieszne. W odstępie kilku miesięcy możesz dowiedzieć się tyle na temat swojego życia, ludzi z tobą związanych, miejsc do których należysz. Uśmiecham się do siebie, kiedy uświadamiam sobie, że mam przybraną siostrę. Życie czasem może sprawić ci niespodzianki. Czuję się jak w jakimś filmie, w którym odgrywam główną rolę, a fabuła skupia się na tym, że powoli, skrawek po skrawku odkrywam kim tak naprawdę jestem.
Jestem już u drzwi do Instytutu w Los Angeles, kiedy nagle ktoś gwałtownie przez nie wybiega. Widzę Jace’a zdyszanego, jego włosy są w kompletnym bałaganie, a dłoni trzyma seraficki miecz. Marszczę brwi zastanawiając się co się dzieje.
- Carmen! Gdzie ty się podziewałaś!! Potrzebujemy cię! – chłopak krzyczy, wychylam się, a za jego plecami dostrzegam Clary walczącą mieczem z jakimś mężczyzną. – Jesteśmy atakowani. – Jace dodaje po czym ponownie znika w Instytucie. Moje serce przyspiesza i odruchowo spoglądam na niebo. Kompletnie o tym zapomniałam. Na niebie księżyc świeci mocno jak zawsze. Króluje na ciemnym firmamencie niczym władca świata. Dzisiaj jednak różni się od sposobu w jaki widzimy go zazwyczaj.
Księżyc świeci w pełni.
A to znaczy, że Valentine złoży nam dzisiaj wizytę.


*** akcja BWB dzieje się w czerwcu 2012 roku 

2 komentarze:

  1. Dzieje się! Nie spodziewałam się, że Carmen może mieć siostrę! Ciekawa jestem co jeszcze wymyślisz :D Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!