"Time discovers truth."
Co najbardziej denerwuje mnie w tym, że
jestem częścią Świata Cieni? To, że od niedawna jestem rozpoznawalna. Od czasu
pamiętnego wypadu do Idrysu wszyscy wiedzą kim jest Carmen Levan. Potomkini
demona, zdrajczyni, abominacja. Takimi określeniami obrzucono mnie tego
pamiętnego dnia, kiedy strzała z łuku Richarda zatopiła się głęboko w moim
sercu.
Tak
jest i w tym momencie. Kiedy patrzę na dziewczynkę, która przedstawiła się
nazwiskiem Trueblood. Głośno wzdycham, opuszczając ramiona. Jestem
przyzwyczajona do przerażonych twarzy ludzi, którzy orientują się kim jestem. Najgorszą
rzeczą w tym wszystkim jest to, iż nie wiem jak tym ludziom pokazać, że ich nie
skrzywdzę…
-
Skąd mnie znasz? – pytam spoglądając na dziewczynę, która jednak nie wygląda na
przestraszoną.
-
Moja mama mówi, że mam siostrę o twoim imieniu i nazwisku. – odpowiada pewnie,
jakby to co powiedziała było rzeczą oczywistą. Widzę jak na jej ustach formuje
się nieśmiały uśmiech. Ściągam brwi w zastanowieniu. Siostrą? To niemożliwe, na
pewno zaszła jakaś pomyłka. Z moich ust wydobywa się cichy chichot.
-
Kochana. – klęczę przy niej i kładę dłoń na jej ramieniu. – Na pewno się
pomyliłaś. Ja nie mam siostry. – odpowiadam spokojnie. Słyszę spokojny oddech
Joyce po czym dziewczyna kręci głową.
-
Jestem pewna, że to ty. – upiera się zakładając ramiona na piersiach.
-
Dobrze, w takim razie powiedz mi jak nazywa się twoja mama i rozwiążemy
zagadkę. – proponuję sięgając do tylnej kieszeni spodni, przypominając sobie,
że mam w niej cuksy pomarańczowe. Podaję jednego dziewczynce, a ta bez wahania
go zabiera.
-
Moja mama…- przerywa wkładając cukierka do buzi z zadowoleniem. – Nazywa się Abigail
Carter.
Z
ust Joyce wypływa znajome imię i nazwisko. Cofam się o krok, marszcząc brwi.
-
Jesteś pewna? – pytam z nadzieję, że dziewczynka pomyliła się.
-
Mam 14 lat, zdaję sobie sprawę z tego, jak nazywa się moja mama. – mówi oburzona.
– Co prawda nie miałam z nią kontaktu odkąd skończyłam 4 lata…ale dalej pamiętam. –
Joyce zamyśla się kopiąc mały kamyczek przed sobą.
To
niemożliwe. W momencie uderza we mnie stek okropnych myśli. Czy Joyce jest taka
jak ja? Czy posiada moce? Naprawdę mam siostrę? Ale czy na pewno posiada tego
samego ojca? Potrząsam głową wyrywając się z transu.
-
Joyce. – zaczynam poważnym tonem. – Powiedz mi, czy wiesz kim jest twój ojciec?
– zadaję pytanie, a po chwili widzę rozbawioną twarz dziewczynki.
-
Pewnie, że wiem. Mieszkam z nim dwie ulice dalej. Nazywa się Max Trueblood. –
odpowiada, a ja czuję jak kamień spada mi z serca, co nie zmienia faktu, że
jednak o ile Joyce mówi prawdę, od dziś mam przybraną siostrę.
Godność
jej ojca jednak podpowiada mi, że jego postać obiła mi się kiedyś o uszy.
-
Czy mogłabyś mnie do niego zaprowadzić? Chciałabym z nim porozmawiać. – mówię szybciej
niż myślę nad skutkami tej decyzji, ale pozostaję przy niej.
-
Pewnie. Ucieszy się na twoją wizytę. – odpowiada momentalnie kierując się w
stronę wyjścia ze ślepego zaułku. – Tylko nie mów za wiele o naszej mamie. –
dodaje, co sprawia, iż zastanawia mnie co takiego stało się między Max’em a Abigail.
~***~
Znajduję
się na brudnej ulicy, na której znajdują się same stare i poniszczone
kamienice. Joyce prowadzi mnie na prawie sam koniec alei, a wtedy przystaje
przy jednym z budynków.
-
Wiem, że nie wygląda to najlepiej. Ale w domu czuję się najbezpieczniej na
świecie. – tłumaczy spoglądając na mnie smutno. W momencie robi mi się jej żal.
Dziewczyna wchodzi do budynku kierując się w stronę schodów. Drewniane schody
są poniszczone, a zielona farba na nich odchodzi płatami.
-
Mieszkamy na ostatnim piętrze. – głos Joyce jest spokojny, w odpowiedzi
potakuję tylko głową.
Kiedy
nareszcie dochodzimy na ostatnie piętro dziewczyna zatrzymuje się przed
ciemnobrązowymi drzwiami z numerem 38. Bez oporów naciska klamkę, a drzwi
ustępują.
-
Tato! Już jestem. – przechodzimy przez długi przedpokój, który urządzony jest w
jasnych barwach. Mieszkanie nie jest brzydkie pomimo tego, że znajduje się w
okropnym budynku, w jeszcze gorszej okolicy.
-
Joyce! Martwiłem się. – umięśniony mężczyzna o ciemnych włosach wbiega do
przedpokoju kierując się do dziewczynki. Kiedy zauważa mnie momentalnie
poważnieje i spogląda na mnie zdezorientowany.
-
Tato, przyprowadziłam gościa. – Joyce wskazuje na mnie dłonią, a ja nieśmiale
się uśmiecham. – To jest…- dziewczynka nie kończy, ponieważ wyprzedza ją jej
ojciec.
-
Carmen. – wypowiada moje imię dokładnie w taki sposób, jakby znał mnie od
dawna. – Wiem kim jest ta dziewczyna Joyce. To twoja przybrana siostra. –
mężczyzna dokańcza wypowiedź, a mnie ponownie przeszywają ciarki. Dokładnie tak
jak w tym momencie kiedy powiedziała mi o tym Joyce.
Ojciec
dziewczynki podchodzi do mnie bliżej wyciągając dłoń.
-
Nazywam się Max Trueblood. Jestem…byłem mężem Abigail…Twojej matki.
~***~
Joyce
udała się do swojego pokoju na prośbę Max’a. Mężczyzna postawił przede mną
kubek z gorącą herbatą, a następnie usiadł naprzeciw mnie przy stole w kuchni.
-
Mam kompletny mętlik w głowie. Teraz dzieje się…tyle rzeczy. To brzmi
idiotycznie, że po przyjeździe do Los Angeles dowiem się, że mam siostrę, którą
spotkałam całkiem przypadkowo. – wyrzucam z siebie słowa niczym rakieta, nie
dając dojść do słowa Max’owi. – Powiedz mi jak to się wszystko stało. – mówię
tonem niemal rozkazującym przez co mężczyzna czuje się niekomfortowo.
-
Chyba na to zasługujesz. – mówi, cicho wzdychając. – Od czego by tu zacząć…
Poznałem Abigail jeszcze jak mieszkałem w Idrysie. Mieliśmy po 19 lat. Ja
odszedłem z ojczyzny ponieważ chciałem poślubić Przyziemną. – tłumaczy Max, ale
widzę, że wspomnienia przychodzą mu ciężko. – Nie byliśmy jednak długo razem. Mój
świat wracał jak bumerang i nie wróżył niczego dobrego dla Przyziemnej kobiety.
Po jakimś czasie nasze drogi z Abigail znów się zeszły. Było to 20 lat temu w
Nowym Jorku. Twoja matka była wtedy z tobą w ciąży, nie chciała mówić z kim. Ukrywała
to za wszelką cenę. Dopiero po 10 latach się przyznała, to sprawiło, że nasze
małżeństwo się rozpadło. Nie mogłem żyć z kobietą, która zdradziła naszą rasę. –
Max unosi głowę do góry wpatrując się w sufit tak jakby na nim zapisana była
historia jego życia i w tym momencie chciał sobie przypomnieć co działo się
dalej. – Nasze uczucie z Abigail wzrastało dlatego pięć lat później od
ponownego spotkania po latach, wzięliśmy ślub. Wcześniej oddała cię do rodziny zastępczej,
ponieważ nie chciała, abyś żyła w tym świecie, wiedziała, że brzemię tego, iż
jesteś córką Azazela będzie Cię prześladować. – mężczyzna patrzy na mnie z
bólem tak jakby miał wyrzuty sumienia, że w ogóle pozwolił mojej matce mnie
oddać. – Sześć lat po twoich narodzinach, w 1997 roku przyszła na świat Joyce. Teraz
ma 14 lat i już zapowiada się na cudowną Nocną Łowczynię. – uśmiecham się
pokrzepiająco. Kiedy spojrzysz na dziewczynkę widzisz bijąca od niej pewność
siebie, a to najważniejsza cecha Nocnego Łowcy. – Później wszystkie sekrety
wyszły na jaw, nasze małżeństwo rozpadło się. Chciałem uciec od niej jak najdalej.
Dlatego wylądowaliśmy w Los Angeles. Nie wiem co działo się od tego czasu z Abigail.
– Max kończy, a ja prycham. Oh, gdyby tylko wiedział ile zdążyła namieszać.
-
Nie chcecie z Joyce zgłosić się do Instytutu w Los Angeles? – pytam ściągając
brwi.
-
Myślałem o tym…może kiedyś…kiedy Joyce trochę podrośnie, ale chyba jeszcze nie
jestem gotowy. Od czasu kiedy wyrzekłem się swojego pochodzenia by poślubić
zwykłą kobietę, boję się powrotu do Świata Cieni. Moja siostra niemal mnie za
to znienawidziła, tak myślałem, dopóki nie nazwała swojego syna moim imieniem. –
mężczyzna chichocze upijając herbaty z kubka. – Ile bym dał, żeby znów zobaczyć
Maryse i jej rodzinę. – dodaję, a mnie wydaje się, że się przesłyszałam.
-
Maryse Lightwood? – rzucam pytaniem, aby upewnić się czy myślimy o tych samych
osobach. Max spogląda na mnie marszcząc brwi i pokazując zęby w uśmiechu.
-
Znasz moją siostrę? – moje usta formują się w literę „O”. Już wiem skąd znane
było mi nazwisko Trueblood. Musiało mi się obić o uszy, przecież to nazwisko
panieńskie Maryse.
-
Ja mieszkam w nowojorskim Instytucie. – wskazuję palcem na siebie. – Maryse teraz
nim przewodzi. – dodaję, ku zaskoczeniu mężczyzny.
-
Co za zbieg okoliczności. Co w takim razie robisz w Los Angeles? – pyta zdziwiony.
-
Nie słyszałeś o ataku na Instytut? Sześć przebywających tam Nefilim zginęło,
demony wdarły się jakiś sposób do środka. Nas oraz trójkę Nocnych Łowców z
Londynu wysłano, aby zapewnić bezpieczeństwo ocalałym.
-
Tyle rzeczy mnie omija odkąd stałem się normalnym obywatelem Stanów. –
mężczyzna przeciera twarz dłońmi.
-
Wiesz, że drzwi każdego Instytutu na ziemi są otwarte dla każdego Nocnego
Łowcy, w każdym momencie. – mówię próbując uświadomić mu, że od swojego
prawdziwego ja nie da się uciec. Wiem to po sobie. Twoja prawdziwa tożsamość
zawsze wróci, pomimo twoich starań, aby ją ukryć. Wróci w najmniej spodziewanym
momencie i będzie próbowała namieszać w twoim życiu.
~***~
To
czasem wydaje się śmieszne. W odstępie kilku miesięcy możesz dowiedzieć się
tyle na temat swojego życia, ludzi z tobą związanych, miejsc do których
należysz. Uśmiecham się do siebie, kiedy uświadamiam sobie, że mam przybraną
siostrę. Życie czasem może sprawić ci niespodzianki. Czuję się jak w jakimś
filmie, w którym odgrywam główną rolę, a fabuła skupia się na tym, że powoli,
skrawek po skrawku odkrywam kim tak naprawdę jestem.
Jestem
już u drzwi do Instytutu w Los Angeles, kiedy nagle ktoś gwałtownie przez nie
wybiega. Widzę Jace’a zdyszanego, jego włosy są w kompletnym bałaganie, a dłoni
trzyma seraficki miecz. Marszczę brwi zastanawiając się co się dzieje.
-
Carmen! Gdzie ty się podziewałaś!! Potrzebujemy cię! – chłopak krzyczy,
wychylam się, a za jego plecami dostrzegam Clary walczącą mieczem z jakimś
mężczyzną. – Jesteśmy atakowani. – Jace dodaje po czym ponownie znika w Instytucie.
Moje serce przyspiesza i odruchowo spoglądam na niebo. Kompletnie o tym
zapomniałam. Na niebie księżyc świeci mocno jak zawsze. Króluje na ciemnym
firmamencie niczym władca świata. Dzisiaj jednak różni się od sposobu w jaki
widzimy go zazwyczaj.
Księżyc
świeci w pełni.
A
to znaczy, że Valentine złoży nam dzisiaj wizytę.
*** akcja BWB dzieje się w czerwcu 2012 roku
*** akcja BWB dzieje się w czerwcu 2012 roku
Dzieje się! Nie spodziewałam się, że Carmen może mieć siostrę! Ciekawa jestem co jeszcze wymyślisz :D Czekam na kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńMam jeszcze kilka pomysłów w zanadrzu ;)
Usuń