sc Born With Sight: 12. Firstborn
Layout by Scar

23 lut 2016

12. Firstborn

"We Nephilim, are your children. We need your guidance".


Valentine:
godzinę wcześniej

Valentine był pewny, że jego plan jest dopięty na ostatni guzik. Pewnym krokiem zmierzał w stronę Instytutu w Los Angeles w towarzystwie Azazela i swoich sługusów. Jego wzrok potrafił zabić każdego, kto choćby na sekundę na niego spojrzy. Pragnął zemsty. Ogromnej zemsty na ludziach, którzy się mu sprzeciwili. Chciał być osobą, która zgładzi Carmen Levan. Osobą, która dostanie ją w swoje ręce, a później wyrwie jej serce z klatki piersiowej. Miał nadzieję, że taki finał spotka go dzisiaj,
podczas pięknej nocy rozświetlonej pełnią księżyca.
Spojrzał w stronę swojego współpracownika. Azazel miał poważny wyraz twarzy. Nie wyrażał żadnych emocji. Emocji, które zdradzały, że właśnie idzie na spotkanie ze swoją pierworodną, czy emocji dotyczących tego, że pierwszy raz znajduje się ciałem w miejscu, które nie jest jego więzieniem. To dzięki Morgensternowi może tego dokonać. Nie jest już uwięziony do skał Duduael. Wiele mu zawdzięcza. Ma tylko nadzieję, że jego oddanie, nie pójdzie na marne.
Valentine składał modlitwy. Tak, mężczyzna z duszą czarną, jak atrament, składał modlitwy do jednego, jedynego bóstwa, jakie uznawane jest przez Nocnych Łowców.
- Ja Nefilim, jestem twoim dzieckiem i potrzebuję twojego przewodnictwa. – powiedział sam do siebie, wierząc, że Razjel go usłyszy…


Carmen:
teraz

Razjelu, potrzebuję twojej pomocy. Nie pozwól mi utracić kontroli i zranić bliskich”. – myślę w momencie, kiedy wbiegam do Instytutu. W środku panuje istny chaos i bałagan. Clary i Jace walczą z jednym mężczyzną. Oboje zadają i ciosy na zmianę. Ich ruchy są zsynchronizowane, wygląda to niemal jak taniec.
Biegnę przed siebie niczym torpeda, kieruję się w stronę zbrojowni, gdzie zostawiłam swój seraficki miecz. Kiedy wreszcie docieram do miejsca, łapię energicznie za klamkę i pociągam drzwi w swoją stronę.
W momencie czuję ogromne uderzenie w tył głowy, przed oczami robi mi się ciemno, ale nie tracę przytomności. Uderzenie uruchamia za to emocję złości. Biorę głęboki wdech i odwracam się, aby zobaczyć kto zadał mi cios. Przede mną stoi muskularny mężczyzna trzymający miecz w dłoni i czekający na moją reakcję.
- Nie zachodzi się wroga od tyłu! – krzyczę w złości ruszając, do przodu, wykonując wykop prawą nogą. Moja stopa uderza przeciwnika w klatkę piersiową, ten chwieje się i uderza w ścianę za jego plecami. – Mamusia cię tego nie nauczyła? – mówię, unosząc kolano z impetem w górę, zadając mu cios w czułe miejsce. Mężczyzna wydaje okrzyk bólu i wypuszcza miecz z dłoni. Szybko biorę go w dłoń, łapię za jego rękojeść i uderzam nią mężczyznę w głowę. Ten pada ogłuszony na ziemię. – Teraz będziesz wiedział. – dodaję, rzucając miecz na ziemię obok jego bezwładnego ciała.
W końcu zdyszana wchodzę do zbrojowni i momentalnie zauważam swój miecz, w miejscu gdzie położyłam go przed wyjściem. Łapię go w dłoń i pospiesznie wybiegam z pomieszczenia, aby pomóc przyjaciołom.
Mam tylko nadzieję, że pod koniec tej nocy, nie będę miała ich mniej.
Kiedy wybiegam zza rogu, wpadam na kogoś, przez chwilę myślę, że to kolejny przeciwnik, ale okazuje się, że jest to Kai.
- Carmen! – niemal krzyczy. – Gdzie ty się podziewałaś?! – chłopak podchodzi do mnie i przytula mnie, co mnie zadziwia. Uścisk jednak nie trwa długo, po chwili odrywa się ode mnie jakby nigdy nic i spogląda mi w oczy. – To pełnia, tak jak mówiłaś. Miałaś rację, że to była wiadomość. – jego słowa wypadają z ust chaotycznie, a w jego oczach widzę przerażenie. – Pamiętaj Carmen, nie pozwól się zbytnio ponieść. – mówi, po chwili jego oczy rozszerzają się, kiedy patrzy w punkt gdzieś za mną. – Padnij! – krzyczy, a ja momentalnie upadam na ziemię, kiedy odwracam głowę, aby zobaczyć, dlaczego musiałam się uchylić, zauważam Kai’a, który zatapia miecz w ciele jednego ze sługusów Valentine’a. Ten widok przeraża mnie, ale również imponuje mi.
Szybko podnoszę się z ziemi, biorąc w dłoń swój miecz.
- Gdzie Jermiah i Nicholas? – pytam dysząc.
- Jak ostatni raz ich widziałem, walczyli w bibliotece. – Kai prycha. – Jakim cudem oni się tutaj wdarli? – pyta spoglądając z pogardą na martwe ciało mężczyzny, którego przed chwilą zabił.
- Niestety, są rasy tej samej co my. – wzdycham, opuszczając ramiona. – Mogą wejść do Instytutu.
- No nic, nie mamy wyboru, musimy ich stąd wywalić. Mam tylko nadzieję, że sam Valentine się nie zjawi. – Kai odpowiada, a ja prycham.
- Trzymaj się. – mówię, robiąc pierwszy krok w tył. Kai łapie mnie za nadgarstek zatrzymując mnie. Odwracam się ku niemu.
- Nie daj się zabić. – mówi, a jego głos sprawia, że przeszywają mnie ciarki.

 ~***~

Nigdy nie byłam na ostatnim piętrze Instytutu, panuje tu istna ciemność. Tylko mój kamyk wyzwalający czarodziejskie światło, rozświetla ściany obok niebieską poświatą. Uważnie przemierzam przerażający o tej porze nocy hol, nie wydając prawie żadnego dźwięku. Jedyne co słychać to mój miarowy oddech i cicho skrzypiącą, drewnianą podłogę. Zastanawiam się, dlaczego podłoga na ostatnim piętrze wykonana jest z drewna, kiedy inne poziomy Instytutu mają kamienną posadzkę.
Natychmiast potrząsam głową. W tym momencie mam się skupić na tym, aby nie zginąć, a nie zastanawiać się nad rodzajami podłóg w Instytucie. Spoglądam w prawo, kiedy światło z kamyczka ukazuje potężny monument przedstawiający Razjela. Jego wyniosły wyraz twarzy sprawia, że czuję jego wyższość nad swoją osobą. Wpatrując się w posąg, stwierdzam, że anioł został przedstawiony tutaj w najbardziej majestatyczny sposób jakiego wcześniej nie widziałam, a ilość posągów i figurek, jakie zdążyłam zobaczyć podczas swojego krótkiego życia, jest ogromna. Wydaje się jakby Razjel widział cię i odwzajemniał twój zaciekawiony wzrok, a przy tym czuł się dumnie i pysznie. Z czasem do mojej głowy wpada myśl, zastanawiająca się nad tym ile znanych mi osób dzisiaj składa do niego modlitwy. Mam tylko nadzieję, że wysłucha osoby, na których mi zależy.
Kiedy mijam ogromne drewniane drzwi do moich uszu dociera niezidentyfikowany dźwięk. Przystaję więc, marszcząc brwi i nachylając ucho bliżej wejścia do pomieszczenia, którego tak na dobrą sprawę nie znam i nie mam pojęcia co w nim się kryje.
- Słuch masz dobry, ale źle oceniasz skąd pochodzi. – w momencie słyszę czyjś, dobrze znany mi, kobiecy głos za swoimi plecami. Wciągam powietrze przez nozdrza, następnie wypuszczając je tą samą drogą. Odwracam się, aby zobaczyć przede mną, dumnie stojącą i patrzącą na mnie z nienawiścią Alice Fleming. Przyjaciółkę Kai’a i Hiro z Instytutu w Londynie. Dziewczynę, która zdradziła nas. Dziewczynę, której nie ufałam od samego początku.
- Hmm, rasy jesteś…w sumie dobrej, ale źle oceniasz swoją przynależność. – rewanżuję się mając nadzieję, że ją to ugryzie. Dziewczyna prycha prawie niewzruszona. – Mogłam się tego spodziewać od momentu, w którym cię poznałam, że masz problemy z odróżnianiem dobra i zła. – dodaję, trzymając seraficki miecz w gotowości.
- Oj kochana. Sama wiesz, że dobro i zło to pojęcie względne. – Alice chichocze, zbliżając się do mnie. Odruchowo cofam się o krok do tyłu. – Nie bój się Carmen, ja cię nie skrzywdzę. – mówi unosząc brwi. – Zostawię to Morgenstern’owi. – dodaje. Momentalnie czuję jak bicie mojego serca przyspiesza, zaciskam oczy czując jak moja moc kłębi się głęboko w moim ciele. Alice wpatruje się we mnie uważnie, jakby dokładnie wiedziała co się dzieje.
- Lepiej się odsuń. – ostrzegam ją.
- Bo co? Porazisz mnie tymi swoimi promyczkami z rączek? – pomachała mi swoimi dłońmi przed twarzą, mówiąc pogardliwym tonem. – Słuchaj, nie będę się już z tobą bawić. Mam dla ciebie propozycję. – dziewczyna spogląda na zegarek po czym uśmiecha się szyderczo. – Dokładnie za 15 minut wybije północ. Valentine proponuje układ. Kiedy zegar wskaże same zera, ty udasz się do pomieszczenia na końcu tego korytarza. – Alice wskazuje mieczem drzwi za moimi plecami. Odwracam się, aby się im przyjrzeć. – Morgenstern będzie tam na ciebie czekał. Albo mu się oddasz, albo twoi przyjaciele zginą.
- Myślisz, że nie znajdą mnie? Przecież oni znają ten Instytut. – prycham.
- Nie martw się, upewnimy się, że będą zajęci. – odwracam się, aby ponownie przyjrzeć się drzwiom na końcu korytarza, ale kiedy wracam wzrokiem przed siebie, Alice już tu nie ma. Dokładnie tak jakby się rozmyła.
Rozmyła się tak jak moje nadzieje na dobre zakończenie tej nocy.


Azazel:
północ

- Jeśli łudzisz się, że Carmen się zjawi…przestań. – Azazel pewnym krokiem wymija Valentine’a w pomieszczeniu pełnym kurzu i opiera się o stare drewniane biurko ustawione pod oknem.
- Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. Ty nie znasz tej dziewczyny tak jak ja, pomimo tego, że jest twoją córką. – mężczyzna odpowiada uśmiechając się łobuzersko.
- Dlaczego miałaby poświęcić swoje cenne życie dla kilku zwykłych Łowców? Przecież to niedorzeczne. – demon kręci głową prychając.
- Carmen to dziewczyna wartości. Ujrzysz to w momencie kiedy ją zobaczysz. – odpowiada Valentine.
I tak się też stało. Kiedy drzwi do pomieszczenia otwarły się pewnie, a zza nich wysunęła się drobna postać o blond włosach. Drobna lecz wielka. Wielkoduszna, Azazel to wyczuwał. Dostrzegał również złość na jej ustach, oczach, widział to przez jej zaciśnięte dłonie oraz słyszał to w jej głośnym oddechu.
- Chciałeś mnie? To masz. A teraz to zakończmy. – kiedy Carmen podchodzi bliżej, Azazel nie może oderwać od niej wzroku. Jego uwagę przyciągają jej oczy, które świecą hebanem. Dokładnie jak jego. Carmen jest jak on.
- Moja pierworodna. – słowa wychodzą z jego ust zanim może temu zapobiec. Wpatruje się z podziwem w dziewczynę stojącą przed nimi kiedy ta przenosi swój wzrok z Morgenstern’a na niego.
Carmen poważnieje, a jej dłonie się rozluźniają, co nie sprawia jednak, że czerń w jej oczach gaśnie. Wręcz odwrotnie. Azazel potrafi wyczuć jej buzującą moc i wściekłość. Moc, która cały czas wzrasta.
Azazel wie.
Azazel czuje.
On jest jej kotwicą…



3 komentarze:

  1. No,no, no musze powiedzieć,że rozdział jest naprawdę dobry. Masz talent do pisania opowiadań, czyta się je z łatwością i najważniejsze przyjemnością. Cieszę się,że trafiłam na tego bloga. Pozwolisz,że zostanę na dłużej ;) XD Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy. Więc czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam Nancy :*

    http://po-drugiej-stronie-luustraa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Blog został dodany do Katalogu Euforia.
    Pozdrawiam, Białko :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej!
    Twój blog walczy o miano Bligu Miesiąca Kwiecień 2016 :)
    Pozdrawiam,
    PomyLuna xoxo ;*

    OdpowiedzUsuń

Bardzo zależy mi na Twojej opinii!