"We Nephilim, are your children. We need your guidance".
Valentine:
godzinę
wcześniej
Valentine
był pewny, że jego plan jest dopięty na ostatni guzik. Pewnym krokiem zmierzał
w stronę Instytutu w Los Angeles w towarzystwie Azazela i swoich sługusów. Jego
wzrok potrafił zabić każdego, kto choćby na sekundę na niego spojrzy. Pragnął
zemsty. Ogromnej zemsty na ludziach, którzy się mu sprzeciwili. Chciał być
osobą, która zgładzi Carmen Levan. Osobą, która dostanie ją w swoje ręce, a
później wyrwie jej serce z klatki piersiowej. Miał nadzieję, że taki finał
spotka go dzisiaj,
podczas
pięknej nocy rozświetlonej pełnią księżyca.
Spojrzał
w stronę swojego współpracownika. Azazel miał poważny wyraz twarzy. Nie wyrażał
żadnych emocji. Emocji, które zdradzały, że właśnie idzie na spotkanie ze swoją
pierworodną, czy emocji dotyczących tego, że pierwszy raz znajduje się ciałem w
miejscu, które nie jest jego więzieniem. To dzięki Morgensternowi może tego
dokonać. Nie jest już uwięziony do skał Duduael. Wiele mu zawdzięcza. Ma tylko
nadzieję, że jego oddanie, nie pójdzie na marne.
Valentine
składał modlitwy. Tak, mężczyzna z duszą czarną, jak atrament, składał modlitwy
do jednego, jedynego bóstwa, jakie uznawane jest przez Nocnych Łowców.
-
Ja Nefilim, jestem twoim dzieckiem i potrzebuję twojego przewodnictwa. –
powiedział sam do siebie, wierząc, że Razjel go usłyszy…
Carmen:
teraz
„Razjelu,
potrzebuję twojej pomocy. Nie pozwól mi utracić kontroli i zranić bliskich”. –
myślę w momencie, kiedy wbiegam do Instytutu. W środku panuje istny chaos i
bałagan. Clary i Jace walczą z jednym mężczyzną. Oboje zadają i ciosy na
zmianę. Ich ruchy są zsynchronizowane, wygląda to niemal jak taniec.
Biegnę
przed siebie niczym torpeda, kieruję się w stronę zbrojowni, gdzie zostawiłam
swój seraficki miecz. Kiedy wreszcie docieram do miejsca, łapię energicznie za
klamkę i pociągam drzwi w swoją stronę.
W
momencie czuję ogromne uderzenie w tył głowy, przed oczami robi mi się ciemno,
ale nie tracę przytomności. Uderzenie uruchamia za to emocję złości. Biorę
głęboki wdech i odwracam się, aby zobaczyć kto zadał mi cios. Przede mną stoi
muskularny mężczyzna trzymający miecz w dłoni i czekający na moją reakcję.
-
Nie zachodzi się wroga od tyłu! – krzyczę w złości ruszając, do przodu, wykonując
wykop prawą nogą. Moja stopa uderza przeciwnika w klatkę piersiową, ten chwieje
się i uderza w ścianę za jego plecami. – Mamusia cię tego nie nauczyła? –
mówię, unosząc kolano z impetem w górę, zadając mu cios w czułe miejsce.
Mężczyzna wydaje okrzyk bólu i wypuszcza miecz z dłoni. Szybko biorę go w dłoń,
łapię za jego rękojeść i uderzam nią mężczyznę w głowę. Ten pada ogłuszony na
ziemię. – Teraz będziesz wiedział. – dodaję, rzucając miecz na ziemię obok jego
bezwładnego ciała.
W
końcu zdyszana wchodzę do zbrojowni i momentalnie zauważam swój miecz, w
miejscu gdzie położyłam go przed wyjściem. Łapię go w dłoń i pospiesznie
wybiegam z pomieszczenia, aby pomóc przyjaciołom.
Mam
tylko nadzieję, że pod koniec tej nocy, nie będę miała ich mniej.
Kiedy
wybiegam zza rogu, wpadam na kogoś, przez chwilę myślę, że to kolejny
przeciwnik, ale okazuje się, że jest to Kai.
-
Carmen! – niemal krzyczy. – Gdzie ty się podziewałaś?! – chłopak podchodzi do
mnie i przytula mnie, co mnie zadziwia. Uścisk jednak nie trwa długo, po chwili
odrywa się ode mnie jakby nigdy nic i spogląda mi w oczy. – To pełnia, tak jak
mówiłaś. Miałaś rację, że to była wiadomość. – jego słowa wypadają z ust
chaotycznie, a w jego oczach widzę przerażenie. – Pamiętaj Carmen, nie pozwól
się zbytnio ponieść. – mówi, po chwili jego oczy rozszerzają się, kiedy patrzy
w punkt gdzieś za mną. – Padnij! – krzyczy, a ja momentalnie upadam na ziemię,
kiedy odwracam głowę, aby zobaczyć, dlaczego musiałam się uchylić, zauważam
Kai’a, który zatapia miecz w ciele jednego ze sługusów Valentine’a. Ten widok
przeraża mnie, ale również imponuje mi.
Szybko
podnoszę się z ziemi, biorąc w dłoń swój miecz.
-
Gdzie Jermiah i Nicholas? – pytam dysząc.
-
Jak ostatni raz ich widziałem, walczyli w bibliotece. – Kai prycha. – Jakim
cudem oni się tutaj wdarli? – pyta spoglądając z pogardą na martwe ciało
mężczyzny, którego przed chwilą zabił.
-
Niestety, są rasy tej samej co my. – wzdycham, opuszczając ramiona. – Mogą
wejść do Instytutu.
-
No nic, nie mamy wyboru, musimy ich stąd wywalić. Mam tylko nadzieję, że sam
Valentine się nie zjawi. – Kai odpowiada, a ja prycham.
-
Trzymaj się. – mówię, robiąc pierwszy krok w tył. Kai łapie mnie za nadgarstek
zatrzymując mnie. Odwracam się ku niemu.
-
Nie daj się zabić. – mówi, a jego głos sprawia, że przeszywają mnie ciarki.
~***~
Nigdy
nie byłam na ostatnim piętrze Instytutu, panuje tu istna ciemność. Tylko mój
kamyk wyzwalający czarodziejskie światło, rozświetla ściany obok niebieską
poświatą. Uważnie przemierzam przerażający o tej porze nocy hol, nie wydając
prawie żadnego dźwięku. Jedyne co słychać to mój miarowy oddech i cicho
skrzypiącą, drewnianą podłogę. Zastanawiam się, dlaczego podłoga na ostatnim
piętrze wykonana jest z drewna, kiedy inne poziomy Instytutu mają kamienną
posadzkę.
Natychmiast
potrząsam głową. W tym momencie mam się skupić na tym, aby nie zginąć, a nie
zastanawiać się nad rodzajami podłóg w Instytucie. Spoglądam w prawo, kiedy
światło z kamyczka ukazuje potężny monument przedstawiający Razjela. Jego
wyniosły wyraz twarzy sprawia, że czuję jego wyższość nad swoją osobą. Wpatrując
się w posąg, stwierdzam, że anioł został przedstawiony tutaj w najbardziej
majestatyczny sposób jakiego wcześniej nie widziałam, a ilość posągów i
figurek, jakie zdążyłam zobaczyć podczas swojego krótkiego życia, jest ogromna.
Wydaje się jakby Razjel widział cię i odwzajemniał twój zaciekawiony wzrok, a
przy tym czuł się dumnie i pysznie. Z czasem do mojej głowy wpada myśl,
zastanawiająca się nad tym ile znanych mi osób dzisiaj składa do niego
modlitwy. Mam tylko nadzieję, że wysłucha osoby, na których mi zależy.
Kiedy
mijam ogromne drewniane drzwi do moich uszu dociera niezidentyfikowany dźwięk.
Przystaję więc, marszcząc brwi i nachylając ucho bliżej wejścia do
pomieszczenia, którego tak na dobrą sprawę nie znam i nie mam pojęcia co w nim
się kryje.
-
Słuch masz dobry, ale źle oceniasz skąd pochodzi. – w momencie słyszę czyjś,
dobrze znany mi, kobiecy głos za swoimi plecami. Wciągam powietrze przez
nozdrza, następnie wypuszczając je tą samą drogą. Odwracam się, aby zobaczyć przede
mną, dumnie stojącą i patrzącą na mnie z nienawiścią Alice Fleming.
Przyjaciółkę Kai’a i Hiro z Instytutu w Londynie. Dziewczynę, która zdradziła
nas. Dziewczynę, której nie ufałam od samego początku.
-
Hmm, rasy jesteś…w sumie dobrej, ale źle oceniasz swoją przynależność. –
rewanżuję się mając nadzieję, że ją to ugryzie. Dziewczyna prycha prawie
niewzruszona. – Mogłam się tego spodziewać od momentu, w którym cię poznałam,
że masz problemy z odróżnianiem dobra i zła. – dodaję, trzymając seraficki miecz
w gotowości.
-
Oj kochana. Sama wiesz, że dobro i zło to pojęcie względne. – Alice chichocze,
zbliżając się do mnie. Odruchowo cofam się o krok do tyłu. – Nie bój się
Carmen, ja cię nie skrzywdzę. – mówi unosząc brwi. – Zostawię to
Morgenstern’owi. – dodaje. Momentalnie czuję jak bicie mojego serca
przyspiesza, zaciskam oczy czując jak moja moc kłębi się głęboko w moim ciele. Alice
wpatruje się we mnie uważnie, jakby dokładnie wiedziała co się dzieje.
-
Lepiej się odsuń. – ostrzegam ją.
-
Bo co? Porazisz mnie tymi swoimi promyczkami z rączek? – pomachała mi swoimi
dłońmi przed twarzą, mówiąc pogardliwym tonem. – Słuchaj, nie będę się już z
tobą bawić. Mam dla ciebie propozycję. – dziewczyna spogląda na zegarek po czym
uśmiecha się szyderczo. – Dokładnie za 15 minut wybije północ. Valentine
proponuje układ. Kiedy zegar wskaże same zera, ty udasz się do pomieszczenia na
końcu tego korytarza. – Alice wskazuje mieczem drzwi za moimi plecami. Odwracam
się, aby się im przyjrzeć. – Morgenstern będzie tam na ciebie czekał. Albo mu
się oddasz, albo twoi przyjaciele zginą.
-
Myślisz, że nie znajdą mnie? Przecież oni znają ten Instytut. – prycham.
-
Nie martw się, upewnimy się, że będą zajęci. – odwracam się, aby ponownie
przyjrzeć się drzwiom na końcu korytarza, ale kiedy wracam wzrokiem przed
siebie, Alice już tu nie ma. Dokładnie tak jakby się rozmyła.
Rozmyła
się tak jak moje nadzieje na dobre zakończenie tej nocy.
Azazel:
północ
-
Jeśli łudzisz się, że Carmen się zjawi…przestań. – Azazel pewnym krokiem wymija
Valentine’a w pomieszczeniu pełnym kurzu i opiera się o stare drewniane biurko
ustawione pod oknem.
-
Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. Ty nie znasz tej dziewczyny tak jak ja,
pomimo tego, że jest twoją córką. – mężczyzna odpowiada uśmiechając się
łobuzersko.
-
Dlaczego miałaby poświęcić swoje cenne życie dla kilku zwykłych Łowców? Przecież
to niedorzeczne. – demon kręci głową prychając.
-
Carmen to dziewczyna wartości. Ujrzysz to w momencie kiedy ją zobaczysz. –
odpowiada Valentine.
I
tak się też stało. Kiedy drzwi do pomieszczenia otwarły się pewnie, a zza nich
wysunęła się drobna postać o blond włosach. Drobna lecz wielka. Wielkoduszna,
Azazel to wyczuwał. Dostrzegał również złość na jej ustach, oczach, widział to
przez jej zaciśnięte dłonie oraz słyszał to w jej głośnym oddechu.
-
Chciałeś mnie? To masz. A teraz to zakończmy. – kiedy Carmen podchodzi bliżej,
Azazel nie może oderwać od niej wzroku. Jego uwagę przyciągają jej oczy, które
świecą hebanem. Dokładnie jak jego. Carmen jest jak on.
-
Moja pierworodna. – słowa wychodzą z jego ust zanim może temu zapobiec. Wpatruje
się z podziwem w dziewczynę stojącą przed nimi kiedy ta przenosi swój wzrok z
Morgenstern’a na niego.
Carmen
poważnieje, a jej dłonie się rozluźniają, co nie sprawia jednak, że czerń w jej
oczach gaśnie. Wręcz odwrotnie. Azazel potrafi wyczuć jej buzującą moc i
wściekłość. Moc, która cały czas wzrasta.
Azazel
wie.
Azazel
czuje.
On
jest jej kotwicą…
No,no, no musze powiedzieć,że rozdział jest naprawdę dobry. Masz talent do pisania opowiadań, czyta się je z łatwością i najważniejsze przyjemnością. Cieszę się,że trafiłam na tego bloga. Pozwolisz,że zostanę na dłużej ;) XD Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy. Więc czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam Nancy :*
OdpowiedzUsuńhttp://po-drugiej-stronie-luustraa.blogspot.com/
Blog został dodany do Katalogu Euforia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Białko :>
Hej!
OdpowiedzUsuńTwój blog walczy o miano Bligu Miesiąca Kwiecień 2016 :)
Pozdrawiam,
PomyLuna xoxo ;*