"I'm pure at heart. It repels the dirt."
Cały rozdział jest retrospekcją, dlatego napisany jest pochyłą czcionką. Miłej lektury.
Luty 1991
Abigail nie potrafiła zliczyć ile
razy już tu była. Lubiła tu przychodzić po to, aby rozmyślać i układać wszystko w
głowie niczym puzzle. W układance brakowało jednak kilku części, co sprawiało,
iż z polany przy jeziorze Lyn zawsze wracała w takim samym stanie, w jakim tu
przychodziła- zepsutym.
W Idrysie nie czuła się dobrze, pomimo tego,
że w tym miejscu żyła cała jej rodzina, dwudziestolatka nie była szczęśliwa.
Czegoś jej brakowało, lecz nie potrafiła dokładnie stwierdzić, czym jest ta rzecz,
do której tak ją ciągnie.
Tu także był jej przyjaciel. Max
Trueblood, którego tak ociągała się zostawić. Mieszkali od urodzenia niedaleko
siebie, a poznali się dopiero rok temu. Wpływał na to fakt, iż rodzina
Trueblood’ów nie przepadała za Carterami i na odwrót.
Kiedy jednak poznali się, wiedzieli,
iż to przyjaźń od pierwszego wejrzenia.
Teraz jednak Abigail zastanawiała się nad odejściem z
Idrysu. Nad odejściem od matki Rose oraz ojca Joseph’a. Była już dorosła. Mogła
decydować sama za siebie. Chciała uciec i posmakować życia w normalnym świecie
Przyziemnych. Chciała zobaczyć, jak to jest żyć, bez strachu, że w każdym
momencie możesz zginąć.
Bawiła się złotym sygnetem rodziny
Carterów, który znajdował się na jej palcu wskazującym. Wyryta na pierścieniu
litera „C” połyskiwała w słońcu niczym tafla jeziora Lyn, na które spoglądała.
„Niesiemy
dobro”. – wspomniała w głowie motto jej rodziny i wtedy
zdecydowała. „Czas, aby przynieść trochę dobra sobie”. – pomyślała, podniosła
się z trawy i udała się w stronę domu, aby oznajmić nowinę mając nadzieję, że
anioł, symbol dobra, symbol jej rodu będzie trzymał ją w opiece.
~***~
Jego dusza panoszyła się bez celu
wśród skał, które niegdyś pewien mędrzec nazwał skałami Duduael. Był uwięziony
i nie miał szans na uwolnienie. Od czasu kiedy Archanioł Rafael przykuł go do
ostrych i szorstkich głazów. Zasłużył na to jednak, namawiając ludzi do zła i
sprowadzając ich na drogę nieczystości.
Zastanawiał się czy dni jego uwięzi
to niewiadoma. Niewiadoma ilość dni, w ciągu której będzie musiał zbytecznie rezydować,
wśród tych okropnych, zimnych skał. Skał, które przerażały nawet jego. Księcia
Piekła.
Azazel w oddali zauważył rozbłysk
jasnego światła, jego postać przeszła między zielonymi drzewami, aby
zidentyfikować pochodzenie tajemniczego światła, chciał się upewnić czym ono
jest, pomimo tego, że był prawie pewny co ono oznacza.
Światło zaczęło się rozpływać
zlewając się z mgłą, a Azazel w końcu mógł zobaczyć co się za nim kryje.
- Raphael. Mężczyzna. Anioł, który
przywiązał mnie do tych skał, teraz mnie nachodzi. Zastanawiam się, czego ode
mnie chce – powiedział Azazel, kiedy zauważył majestatyczną posturę anioła,
który odwiedził go bez zapowiedzi. Cherubin spogląda na niego nie wyrażając
żadnych emocji. Czuł jednak zgorszenie spoglądając na demona, a nawet
obrzydzenie.
- Azazel. Widzę, że po kilku
tysiącach udręki, nadal trzymasz się całkiem dobrze – odpowiedział kpiąco.
- Twoje poczucie humoru nadal w
formie Archaniele. Zabawiasz nimi Stwórcę? – Azazel prychnął.
- Oh ucisz się, bo zrezygnuję z
zamiarów, przez które cię odwiedziłem – Azazel spojrzał na niego zaciekawiony. Anioł
jednak nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
- Mam ci zaserwować kawę i
ciasteczka? Mów w końcu – Raphael nie zareagował na żarty demona. Nie działały
na niego od dłuższego czasu.
- Niczego się nie nauczyłeś –
odpowiedział Archanioł – Ale przejdźmy już do rzeczy – dodał po chwili odchrząkując.
- No nareszcie – demon komentuje.
- Można powiedzieć, że twoja kara
odbywa się pomyślnie. Nie wychylasz się, nie robisz żadnych wyskoków – anioł niemal
go chwali.
- Nie mam wyjścia – prycha Azazel
odwracając się w lewą stronę, kiedy orientuje się, że z daleka nadchodzi ulewa
z burzą. Świetnie. Azazel nie pragnie być w tym momencie nigdzie indziej, jak
na zewnątrz.
- Daję ci 24 godziny na ziemi. Załatw
swoje sprawy. Nie naginaj zasad, bo po powrocie kara będzie jeszcze gorsza niż
skały Duduael – demon ściąga brwi, a po chwili wybucha śmiechem.
- Naprawdę dobre masz te żarty.
Myślałeś, że się na to nabiorę, abyś ty mógł napawać się moją głupotą, wiarą i
nadzieją? – Azazel zanosi się śmiechem.
- Faktycznie jesteś niemądry, jeżeli
uważasz, że Archanioł robił by sobie żarty z demona dla własnej rozrywki –
Raphael prycha. – Lepiej korzystaj. Czas ucieka – dodaje po czym w ciągu
sekundy rozpływa się w powietrzu niczym para wodna. Zostawił Azazela w niedowierzaniu.
Po chwili jednak czuje głęboko w duszy brak ciężaru. Ciężaru, który sprawiał,
że na ziemi może pojawić się tylko jako duch…
~***~
To uczucie było mu tak nieznajome. Stało
się obce po tysiącach lat uwięzi, lecz w tym momencie czuł się jak ryba w
wodzie. Odczuwał każdy podmuch powietrza na skórze, jego wszystkie zmysły
działały w pełni, kiedy zmierzał brudną i zaciemnioną ulicą Nowego Jorku, w
którym jeszcze nigdy nie był. Nie miał okazji, przed tysiącami lat był tu brud
i piach, a jego dzisiejsza struktura, różni się diametralnie od tej
początkowej.
Spoglądał na starą kamienicę przed
sobą, w której jak się dowiedział mieszka osoba, którą bardzo teraz chce
zobaczyć…i wyrwać jej serce. Bez ociągania się wszedł do budynku i jakby już od
dawna wiedział, gdzie ma się kierować przemierza piętra, aby w końcu znaleźć
się na jego przedostatnim poziomie. Nie miał zamiaru używać urządzenia jakim
jest dzwonek do drzwi, nie miał również zamiaru używać pięści, aby zapukać. Użył
swojej siły i wywalił drzwi z zawiasów siłą swojego umysłu. Nie przejmował się
słowami Archanioła, aby się nie wychylał. Nic gorszego mu już nie mogą
zgotować. A teraz, Azazel był silny…
Nie musiał szukać długo. Przeszedł
przez kuchnię i pokój, gdzie śmierdziało spalenizną, aż w końcu zauważył go. Leżącego
na kanapie i obrzydliwie pochrapującego.
- Christopher Davenport. Jakże marne
nazwisko dla marnego demona – Azazel upewnił się, że wypowiedział to wystarczająco
głośno, aby mężczyzna wybudził się ze snu. Ten zdezorientowany otwarł oczy i
zaspanym wzrokiem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. W końcu, kiedy jego
oczy spoczęły na swoim gościu, szybko podniósł się w przerażeniu z kanapy. Wybałuszył
na niego swój wzrok. Azazel dostrzegał strach demona, który niegdyś był jego
przyjacielem.
- Witaj Shaimal’u. Przeszkodziłem w
drzemce? – Azazel mówi kpiąco.
- Az…Azazel? – mężczyzna jąka się, co
tylko sprawia, iż Książe Piekła uważa go za większego tchórza, za jakiego
uważał go dotychczas.
- Tak. Dobrze być na ziemi, czyż nie?
Jak tobie żyło się przez ten czas, kiedy ja gniłem przez tysiące lat w skałach,
przez to, iż mnie wydałeś?! – ostatnie słowa Azazel wypowiada z ogromną złością
podbiegając do Shaimal’a i łapiąc go za szyję. Demon upewnia się, że uścisk jest
wystarczająco mocny, aby jego stary przyjaciel poczuł odpowiedni ból.
- Ja..ja – Shaimal nie potrafi
wydusić więcej przez ścisk jaki czuje na krtani. Azazel więc trochę go
poluźnia, aby ten mógł się wytłumaczyć. Nie miał jednak zamiaru brać pod uwagę
jego uzasadnień. Biedak i tak dzisiaj zginie.
- Możesz mówić.
- Oni, zmuszali mnie do zeznań
przeciwko tobie, Raphael i jego horda. Nie miałem wyjścia – Azazel wiedział, że
to powie. Prycha w reakcji na jego słowa.
- Drogi Shaimal’u – zaczyna – Jeśli demon
ma choćby trochę honoru, to w tym, że nie da się go ugiąć i uwikłać. Wiesz o
tym. – kończy ściskając gardło demona.
Mężczyzna tylko potakuje głową w
przerażeniu. Azazel nigdy nie widział demona, który tchórzy tak jak Shaimal.
- Bardzo żałuję, że muszę zakończyć
dzisiaj twój żywot jako demon – oczy Azazela wypełniają się czernią, co
sprawia, że Shaimal wpada w coraz większą histerię. Jednym ruchem, Książe
Piekła wyrywa mu serce przez co uszkadza jego duszę. Jego ciało opada na
ziemię, a dusza demona, która wyciekła z jego wnętrza rozpływa się w powietrzu,
trafiając tam gdzie przynależy, tam skąd już nigdy nie ucieknie. Do Piekła…
Azazel odetchnął z ulgą. Zemsta to
coś, co uwielbia, daje mu satysfakcję i odciąża jego serce. O ile jakieś
posiada…
~***~
Abigail przemierzała ulice Nowego
Jorku, nie za bardzo wiedząc dokąd ma zmierzać. Tułała się po nieznanym jej
miejscu, prawie żałując, iż opuściła ojczyznę. „Nie mogę tak myśleć” – powiedziała do siebie w myślach, próbując utwierdzić
samą siebie, że podjęła odpowiednią decyzję.
Skręciła w małą uliczkę, na której od
razu znalazła coś znajomego. Z oddali do jej oczu dobiegały kolorowe światła, a
do uszu głośna muzyka. Lecz znajomą rzeczą było to, że na murze po jej lewej
stronie namalowana była runa anielskiej mocy. Ściągnęła brwi przyspieszając
kroku w stronę miejsca, które jak domyślała się – było klubem.
Kiedy wreszcie dotarła do ogromnych
metalowych drzwi, na szyldzie przy nich zauważyła ten sam znak, który wcześniej
widziała na murze. Przy drzwiach stał potężny ochroniarz, który na ciele miał liczne,
blaknące już runy. Zmarszczyła brwi. Chciała uciec od tego świata, jednak
odnalazła go nawet w zwykłym świecie. Mężczyzna zdawał się ją zauważyć,
ponieważ odsunął czarny sznur na drugą stronę, tak aby ta mogła dostać się do
środka.
Stwierdziła, że musiał w niej poznać
swoją rasę, dlatego ją wpuścił. Nie chciała wchodzić do miejsca powiązanego z
jej przynależnością, od której chciała uciec, ale ostatecznie zdecydowała się
tylko zajrzeć.
Kiedy znalazła się już w środku,
zauważyła tłum Nocnych Łowców i podziemnych każdej rasy tańczących do
zapomnienia na parkiecie. Czuła w powietrzu alkohol i pot, zapachy te
nieprzyjemnie się ze sobą mieszały, ale w miarę schodzenia ze schodów w stronę
parkietu zaczęła się przyzwyczajać i zapach nie był już taki dokuczliwy.
„Korzystaj
z życia” – powiedział głos w je głowie. Tym razem
postanowiła go posłuchać i skierowała się w stronę baru, który był obsługiwany
przez faerie.
~***~
Kobieta, z którą rozmawiał Azazel w
klubie wydawała się piękna, a raczej właśnie taka była. Można się zdziwić co
robi demon i to Książe Piekła w takim miejscu jak „Pandemonium”, ale skoro
Azazelowi zostało kilkanaście godzin wolności, a jego jedyna sprawa jaką chciał
załatwić, odhaczona była już na jego liście rzeczy do zrobienia, zdecydował, że
właśnie tu spędzi resztę swojej tymczasowej swobody.
- Wiesz, że jestem demonem? – zapytał
Azazel jasnowłosej kobiety.
- Jestem Nocnym Łowcą, potrafię was
wyczuć na kilometr – odpowiedziała mrugając do niego oczkiem.
- I nie masz ochoty mnie zabić,
wyrwać serca, odciąć głowy? –zapytał zaciekawiony.
- To trochę drastyczne, czyż nie? –
kobieta zaśmiała się. – A tak szczerze… Chcę uciec od Świata Cieni… - dodała.
- I dlatego znalazłaś się w
Pandemonium? Miejscu, które należy do Świata Cieni? – Azazel chichocze. Abigail
lekko uderza go w ramię.
- Jak na razie czuję się zagubiona, a
to jedyne miejsce, które wydawało mi się znajome. Pomyślałam, że będzie dobre
na początek – wytłumaczyła pociągając łyk drinka, który stał przed nią.
Azazel spojrzał na nią z powagą tonąc
w jej oczach, które były piękne. Mocno zielone, jak szafir. Abigail speszona
spojrzała na swoje dłonie po czym ponownie podniosła głowę, aby pokazać
demonowi, brak zażenowania.
Je wzrok błądził po całej jego
postaci. Był piękny…arcypiękny. Kobieta nie czuła się źle, z tym iż myślała tak
o demonie. Rasie, którą jej gatunek chce się pozbyć na zawsze.
Do jej głowy wpadła pewna myśl. Może
jej miejsce już zawsze będzie w Świecie Cieni, może już nigdy od niego nie
ucieknie, bo zwyczajnie nie da się uciec od swojego przeznaczenia. Co jeśli nie
zgadzała się tylko jedna rzecz. Strona po, której stawiała się przez całe życie…
- Wyrwijmy się stąd – głos demona
odciąga ją z przemyśleń. Abigail uśmiecha się, przygryzając lekko wargę. Chciała
tego. Nieśmiale potaknęła głową, pozwalając przy tym demonowi, aby wprowadził
ją w jego świat…
Nie wiedziała jeszcze jakie skutki
będzie miała ta jedna, mała decyzja.
Marzec 1991
Abigail była kłębkiem nerwów, kiedy
czekała na moment prawdy. Przygryzała paznokcie i zaciskała oczy ze stresu i
przerażenia. Robiło się jej słabo i niedobrze na samą myśl, co może wyjść za
chwilę na jaw. Siedziała na kanapie w jej nowym mieszkaniu, które znalazła na
obrzeżach Wielkiego Jabłka. Wszystko urządzone było w kolorach ciemnego drewna.
W tym momencie kolor ten irytował ją. Jak wszystko w tym pomieszczeniu,
miejscu, budynku, mieście i w jej życiu.
Spojrzała na zegarek. Nadszedł moment
poznania faktów.
W jej dłoni spoczywało, małe
plastikowe urządzenie, przez które czuła się niekomfortowo. Spojrzała na nie
niepewnie z ogromnym strachem.
Wiedziała.
Wiedziała, że tak będzie.
Momentalnie zrobiło się jej słabo, a
serce zaczęło bić.
Abigail była w ciąży.
W ciąży z Księciem Piekła.
Notatka autora:
I jak wam podoba się rozdział, który całkowicie jest retrospekcją? Podoba wam się historia Abigail i demona, ojca Carmen? :)
Rozdział ekstra , choć niesoacjlanie lubię czytać retrospekcji :D Abigeil była taka GŁUPIA. No sory , po prostu nie normalna. Uciekać z Idrisu , żeby uniknąć śmierci a lotem ładować się w związek z Księciem piekła :> oto przepis na bezpieczne życie!!! No i nie zapominajmy o dziecku!!! Tak , trzeba mieć nie lada finezję żeby potrafić wpaść w coś takiego. A myślała że to Carmen czasem postępuje lekkomyślnie . 👌👌👌 W ogóle tak mnie wnerwia ta baba, że to jest niesamowite. Zrobiła sobie dziecko z demonem - zostawiła je , zrobiła sobie dziecko z przyjacielem - zostawiła ich !!! No co sucz , pfff
OdpowiedzUsuńAbigail popełniała w życiu błędy, i to DUŻE.
Usuń